Rozdział 11

- Och, Mayu, jesteś! - zawołała uszczęśliwiona matka Ashrafa, gdy ten przyprowadził dziewczynki do namiotu.

- Dzień dobry, Zafiro - przywitała się grzecznie Maja, podając kobiecie rękę. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...

- Nie, nie, siadać - Zafira wskazała na kilka gałgankowych dywaników porozrzucanych po ziemi. - Przyszłaś z koleżanka?

- Ach, tak, właśnie, prawie zapomniałam - zaśmiała się dziewczynka. - Zafiro, to moja przyjaciółka Wiktoria.

- Bardzo mi miło panią poznać - powiedziała Wiki, ściskając dłoń kobiety. - To pani jest mamą Ashrafa?

- Tak - potwierdziła Zafira. - No, siadajta, dziewczynki. Wszystko OK?

- Jasne - odparła Maja, siadając na ziemi. - Dlaczego kazała pani Ashrafowi przyjść po mnie?

- Słyszałaś, że chłopaki chcą robić zamacha w Warsaw?

- Tak, wczoraj mi to mówiłaś... 

- Nikt o tym nie wia. Ashrafek wczoraj podsłuchał ich rozmowa. Wiemy, że autobus pojadą do Cracow, a potem jakiś ich kumple z Warszawy mają po nich pojechać.

Maja pokiwała głową i spojrzała w tlący się na ognisku płomień. Ashraf wczoraj jej o tym mówił. Jednak... Czy mówił swojej mamie o ich planie? Pewnie nie... Dziewczynka ukradkiem zerknęła na przyjaciela.  Chłopiec wtulał się w Zafirę i również patrzył w ogień. Na pewno nic jej nie mówił. Zresztą, po co? Pewnie by mu nie pozwoliła...

- Oni chcą zrobić zamach? - zapytała ze zdziwieniem Wiktoria. - Ale po co?

- Żaden zamacha nie ma sensu - odparła filozoficznie kobieta, nalewając im do ceramicznych kubków herbatę. - Byli uczeni innej wersja Koranu i myślą, że jak pozabijają chrześcijanie, to pójdą nieba... Zresztą, przestańmy rozmawia o tym smutnym temacie. Zostaniecie na obiedzie?

- Ja nie mogę - odezwała się Wiki - Obiecałam mamie, że pomogę jej z porządkami w domu. I tak muszę już iść.

- Szkoda - westchnęła Zafira. - A ty, Maya?

- Ja też już muszę iść - powiedziała dziewczynka - ale postaram się jak najprędzej wrócić.

- No dobrze - rzuciła kobieta, podnosząc z ziemi kubki. - Do widzenia!

- Do widzenia - pożegnały się dziewczynki i ruszyły w stronę domu. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top