Legenda o złotym jeżu

Dziś dużo prościej. Tekst powstał z myślą o konkursie organizowanego przez blog ,,Zaczytane jeże", którego współtwórcą jest NikodemJez, w kategorii hedge-shot. Jeszcze rozważam jego zgłoszenie, ale to pewnie kwestia czasu. :D Życzę miłej lektury! :)


Burza rozpętała się nagle. Lunął deszcz, a pioruny zaczęły prześcigać się w pogoni za tym, kto ośmielił się dokonać próby złamania prastarej klątwy.

— Mówiłam, że to zły pomysł! — krzyknęła Ruby z całych sił, aby jej słowa nie zostały całkowicie stłumione.

— Naprawdę? Teraz mi to będziesz wypominać? — odkrzyknął Samuel. — Lepiej mi pomóż. Michael długo nie wytrzyma.

Ruby spojrzała z powrotem na przyjaciela unieruchomionego przez pnącza. Gałęzie żywopłotu coraz silniej oplatały jego klatkę piersiową. Samuel szarpał za konary, ale nie miał dość siły. Twarz Michaela zaczęła robić się nieprzyjemnie purpurowa. Gdzieś obok uderzyła błyskawica.

— Sam! Zginiemy tu — jęknęła Ruby.

— Przestań. Nikt nie zginie, słyszysz? Coś wymyślimy, na pewno coś wymyślimy, ale na razie pomóż mi z Michaelem. Nie może oddychać.

Ruby chwyciła za pnącza. Samuel robił to samo. Razem udało im się oderwać część z nich, ale na niewiele się to zdało. Michael umierał.


*


Tydzień wcześniej...

— Ty, nowy! — krzyknął Michael i zamachał rękami.

— Nowy ma imię — mruknął pod nosem zaczepiony, ale posłusznie kopnął piłkę w jego kierunku.

Samuel nigdy nie przepadał za piłką nożną, nie żeby wolał inne sporty. Był raczej zwolennikiem zagrywek umysłowych, ale czy ktoś go pytał o zdanie? Wychowanie fizyczne to wychowanie fizyczne.

Nagle piłka przeleciała tuż przed jego twarzą i zniknęła w zaroślach. Bez namysłu za nią ruszył. Gdy udało mu się przedrzeć na drugą stronę, zauważył wysoki, równo przycięty, zielony mur żywopłotu. Podążył za nim wzrokiem w obu kierunkach, z trudem dostrzegając miejsca, w których się kończył.

—Zbliż się. Uwolnij mnie. — Słowa zewsząd docierały do uszu Samuela i odbijały się echem w jego głowie. Brzmiały jak syk, jak szept... jakby wiatr potrafił mówić.

W tym samym momencie dotarły do niego krzyki kolegów. Westchnął, wmawiając sobie, że zaczyna tracić rozum, podniósł piłkę i ruszył w drogę powrotną.

Wrodzona ciekawość nie pozwoliła mu jednak przez resztę dnia zapomnieć o ogrodzeniu i tym, co mogło się za nim znajdować.

— Cześć. — Jakaś dziewczyna zatrzymała się przy jego stoliku. Właśnie miała zacząć się lekcja matematyki. — Wolne? — spytała, wskazując na miejsce obok niego.

— Jasne.

— Jestem Ruby — przedstawiła się.

— Samuel.

— Nie przepadasz chyba za WF-em, co?

Samuel spojrzał na dziewczynę.

— Skąd taki wniosek? Poza tym... Jakie to ma znaczenie?

Wzruszyła ramionami.

— Widziałam was na lekcji. To klasa sportowców, wiesz, decyduje większość. Michael jest okej, ale znajdą się tacy, którzy nie będą pałali do ciebie sympatią.

Samuel prychnął.

— Jasne. Dzięki za ostrzeżenie.

Zapadło między nimi milczenie, które jednak chłopak przerwał po kilku minutach.

— Ruby... Wiesz, co znajduje się za tym wysokim żywopłotem? Niedaleko boiska — uściślił.

Dziewczyna nie odpowiedziała.

— Ruby?

— Słuchaj, Samuel, nikt tam nie zagląda, jasne? Krążą różne opowieści o tym miejscu, zależy kogo spytasz, ale nikt nie wie, jak jest naprawdę.

— Jakie opowieści? — spytał, nieumiejętnie starając się ukryć zaciekawienie.

— Dlaczego cię to tak interesuje, hm? Wszystko to bajki, którymi straszy się dzieci.

— Może lubię bajki? No mów.

Do sali weszła nauczycielka, a Ruby westchnęła.

— Nie teraz. Chodź ze mną na przerwie do biblioteki.

Kiedy Samuel w towarzystwie Ruby wszedł do biblioteki, poczuł, że tu właśnie znajdzie odpowiedź. Sam nie wiedział, dlaczego tak mu zależało na poznaniu tajemnicy. A przynajmniej tak sobie powtarzał. Odkąd nauczył się czytać, pochłaniał każdą powieść awanturniczą, jaka wpadła mu w ręce. Naiwnie marzył o przygodzie, która spotka go, zanim dorośnie. Dorosłość — to ona jawiła mu się jako koniec ukochanego życia, a początek błędnego koła, w którym utknie, aż jakaś siła nie pozwoli mu go opuścić.

— Tędy — powiedziała cicho Ruby i ruszyła przodem. Zatrzymała się przed ostatnim regałem i zaczęła szukać odpowiedniej książki. Wzięła ją z półki i skierowała się w stronę najbliższego stolika.

Samuel przyjrzał się okładce.

— Legendy?

— Mówiłam, że to bajki, którymi straszy się dzieci.

— Naprawdę jest taka straszna?

— Sam zobaczysz. Okej, znalazłam.

— ,,Legenda o złotym jeżu"...

— Czytaj. — Podała mu książkę. Sama jedynie odtwarzała w myślach historię, którą opowiadała jej babcia. Tom, który wybrała, został napisany przez przyjaciółkę jej prababki. W tym wydaniu legenda tylko trochę różniła się od tej, której słuchała jako kilkuletnia dziewczynka.


*


Pośród niezliczonych wrzosowisk, z dala od cywilizacji, istniała niewielka wioska. Mówiono o niej, że to ostatnie miejsce na drodze do końca świata. Na szczęście ludziom niczego tam nie brakowało, a o zdrowie i dostatek mieszkańców dbał mag, który towarzyszył im od czasów założenia osady.

Mag wiódł samotne życie, całkowicie poświęcając się wiosce. Tak było przez kolejne stulecia, dopóki nie spotkał pewnej wyjątkowej kobiety, z którą los postanowił go połączyć. Niedługo później owa kobieta urodziła mu syna. Mag dziękował niebiosom za takie błogosławieństwo, jednak jego szczęście nie trwało długo.

Starał się wychować syna jak najlepiej, utrzymując go przy tym z dala od jakiejkolwiek magii. Pragnął, aby jego potomek wiódł spokojne życie, wolne od brzemienia, jakim sam był obarczony, lecz młody Dorian tego pragnienia nie podzielał.

Chłopiec dorastał, a wraz z wiekiem rosła w nim także ciekawość do rytuałów magicznych. Nie raz próbował zakraść się do gabinetu ojca, zajrzeć do którejś z jego ksiąg, bez powodzenia. Do czasu.

Pewnego razu mag został pilnie wezwany do jednego z domostw, w którym zdarzył się wypadek. Dorian nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Wszedł do pracowni ojca i zaczął przeglądać kolejne księgi. Każda coraz mocniej rozbudzała jego fascynację magią. Wtedy w jego ręce trafiła niewielka książeczka, która w przeciwieństwie do innych zdawała się jakby wibrować. Zaciekawiony otworzył ją i wtedy to się stało.

Książka zaczęła lśnić, emitując energię, która przenikała do ciała chłopca. Magia siała w nim spustoszenie, przejmując władzę nad jego kończynami, odruchami, myślami, świadomością. Wypierała jego wspomnienia i uczucia. Tłamsiła jestestwo.

Chłopak czuł, jak jego siła rośnie. Nie był już sobą sprzed kilku chwil. Mógł wszystko.


*


— Serio? Magia? To rzeczywiście zwykła bajka dla dzieci — mruknął niezadowolony Samuel.

— Nie bajka, tylko legenda. A w każdej legendzie jest ziarno prawdy.

— Jasne... I ciekawe, co to ma wspólnego z żywopłotem...

Ruby przewróciła oczami.

— Słuchaj, sam chciałeś poznać tę legendę, więc nie marudź, tylko czytaj dalej.

— Dobra, dobra...


*


Dorian wyszedł na zewnątrz, a moc aż z niego kipiała. Zaczął niszczyć wszystko, co spotkał na swojej drodze. Ludzie na jego widok uciekali w popłochu. Zatrzymał go dopiero ojciec.

Mężczyzna starał się za wszelką cenę unieruchomić syna i jednocześnie nie zrobić mu krzywdy. Kiedy udało mu się częściowo przejąć kontrolę nad niszczącą siłą, zabrał Doriana do domu.

Nie miał pojęcia, co począć dalej. Wiedział, że jego czary nie będą trwały wiecznie i moc ukryta w chłopcu przebudzi się na nowo. Czuł, że jedynym rozwiązaniem jest zabić jej nosiciela. Na to jednak nie potrafił się zdobyć. Poza tym żona stojąca obok nie pozwoliłaby mu na to. Śmierć była ostateczna. Rozpaczliwie starał się znaleźć inne rozwiązanie, niestety na wypędzenie magii z ciała Doriana nie miał szans. Zbyt wiele energii do tego potrzebował.

Wyjrzał przez okno, a jego wzrok zatrzymał się na szyldzie z namalowanym jeżem.

— Śmierć uwolniłaby go od magii, ale jest to proces nieodwracalny. Za to przemienienie go w figurę powstrzymałoby moc od przebudzenia, a gdyby pojawił się kiedyś mag o zdolnościach większych ode mnie, potrafiłby przywrócić Doriana do prawdziwej postaci. To jedyne wyjście, inaczej cała wioska zostanie zniszczona.

Jego żona skinęła tylko słabo w odpowiedzi. Szybkim ruchem starła spływające jej po policzkach łzy. Nie potrafiła pogodzić się z tym, co się wydarzyło. To był dzień, w którym na zawsze straciła syna.


*


Zadzwonił dzwonek. Ruby wymownie spojrzała na Samuela.

— Czas iść.

Samuel z westchnieniem zamknął książkę.

— Co było dalej? — spytał.

Ruby nie odpowiedziała.

— Słuchaj, nie mam zamiaru czekać do następnej przerwy. I tak nie będę mógł się skupić na lekcji.

— Mag przemienił swojego syna w figurę. W ten sposób uwięził w nim magię. Wykorzystał do tego całą swoją moc i stracił nieśmiertelność. Razem z żoną zadbał, aby Dorian bezpiecznie przetrwał do nadejścia tego, który będzie potrafił zdjąć z niego klątwę i unieszkodliwić magię, która zawładnęła chłopcem.

— Co to znaczy, że przemienił go w figurę? Co z nim zrobili? I co to ma wspólnego z żywopłotem?

— Maga zainspirował jeż na szyldzie gospody, więc przemienił swojego syna właśnie w złotego jeża. Podobno jeże miały duże znaczenie dla mieszkańców wioski, ale kto wie, jak było naprawdę... W każdym razie figura została przeniesiona do ogrodu, wokół którego posadzono żywopłot.

— Chcesz powiedzieć, że za żywopłotem niedaleko szkoły jest ogród, a w nim człowiek przemieniony w złotego jeża? To brzmi absurdalnie!

— Świetnie! Czyli możemy już się skupić na lekcjach.


*


Trzy dni później...

— A ja wam mówię, że to dobry pomysł, żeby to sprawdzić — stwierdził Michael.

— Jesteście głupi. Ile wam można tłumaczyć, że to legenda? — spytała Ruby, kładąc nacisk na ostatnie słowo. — Tego to jeszcze mogę zrozumieć, bo tylko buja w obłokach, ale ty, Michael? Jeszcze go popierasz?

— No co? Też zawsze chciałem tam zajrzeć. Nie wiesz, że zakazany owoc smakuje najlepiej? — Wyszczerzył zęby.

— Nie mam już do was siły — westchnęła Ruby.

— Czyli postanowione.


*


Chwila obecna...

Samuel wytrwale szarpał za pnącza. Był bliski rozpaczy. Czuł się winny, w końcu to przez niego to wszystko się stało, on namówił Ruby i Michaela. Nie spodziewał się, że może dojść do czegoś takiego, ale przecież to go nie usprawiedliwiało.

Wtedy pomiędzy gałęziami żywopłotu zaczął przesączać się blask. Zalewał całą przestrzeń, oślepiając nastolatków.

— Co się dzieje? — Ruby aż się wyprostowała. Wstrząsały nią dreszcze.

—Zbliż się. Uwolnij mnie.

Nagle żywopłot zaczął się rozstępować. Michael upadł ciężko na ziemię. Gwałtownie chwytał powietrze.

Tymczasem Samuel powoli zaczął posuwać się w stronę światła.

— Co robisz? Wracaj tu! — krzyknęła Ruby. Ledwo powstrzymywała łzy.

— Chcę wiedzieć, co tu się dzieje. Po to tu przyszliśmy.

— Kiedy w końcu zmądrzejesz?! Michael ledwo przeżył, a ty myślisz tylko o tej głupiej legendzie! — Tym razem łzy swobodnie spływały po jej policzkach.

— Ruby, spokojnie. — Samuel zatrzymał się.

— Nie idź tam — szepnęła — proszę.

Samuel pokręcił tylko głową. Wiedział, że to nieracjonalne, ale musiał iść dalej. Coś go przyciągało do wnętrza ogrodu.

W końcu dotarł do samego centrum. Zobaczył przed sobą złotą figurkę jeża.

— Niemożliwe — wyszeptał.

Wyciągnął rękę, aby dotknąć figury. Kiedy jego palce dotknęły metalu, poczuł pod opuszkami wibracje. Moc przechodziła prądem przez całe jego ciało, pozbawiając go sił. Próbował się odsunąć, jednak na darmo. Coraz trudniej przychodziło mu oddychanie.

— Uwolnij mnie. Daj mi swą siłę.

Połączenie się przerwało, a Samuel osunął się na ziemię. Chwilę przed utratą przytomności uświadomił sobie, że poświęcił życie dla tej jednej pogoni za przygodą.


*


Samuel obudził się zlany potem. Dłuższą chwilę zajęło mu wyrównanie oddechu.

Rozległo się pukanie do drzwi.

— Nie wstajesz? Spóźnisz się do szkoły.

— Do szkoły? — Spojrzał na mamę nieprzytomnym wzrokiem.

— Widzę, że jeszcze się dobrze nie obudziłeś. No już, raz, raz! — Klasnęła w dłonie i z uśmiechem wyszła z pokoju.

Samuel odetchnął głęboko, a jego wzrok padł na stolik stojący przy łóżku, na którym spoczywała jego wieczorna lektura.

— Od dziś koniec z legendami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top