XXXIV. Powrót

West Sussex, 1813

Następnego dnia elegancki dżentelmen, który wypytywał o księżną Richmond w gospodzie, już przed południem zatrzymał się na skraju lasu. Z tego miejsca miał doskonały widok na całą polanę, samemu nie będąc zbyt dobrze widocznym.

Kotłowały się w nim wszelkie uczucia, od strachu zaczynając, na ekscytacji kończąc. Wprost nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy ciemne pukle włosów, najpewniej spięte w jakąś szykowną fryzurę, a na sobie poczuje przeszywające, ale inteligentne spojrzenie Eleonory. Marzył, by usłyszeć jej zalotny głos, choćby miała go odesłać, skąd przybył. Może nawet udałoby mu się położyć dłonie na jej smukłej kibici. Z drugiej strony obawiał się, że kobieta, gdy tylko go zobaczy, zawróci bez słowa.

Mężczyzna wyjął z kieszeni zegarek i utkwił w nim swoje zniecierpliwione spojrzenie. Dla pewności postukał w szkiełko kilka razy, ale wskazówki nawet nie drgnęły. Wobec tego sprawa została przesądzona i miał już pewność, że godzina dwunasta wybiła kwadrans temu.

Eleonora energicznie przemierzała polanę. Pośród otaczającej ją zieleni wyglądała niezwykle powabnie w białej, zwiewnej sukni.

Dopiero w takiej dużej odległości od Goodwood House czuła się prawdziwie wolna. Nie musiała przejmować się niezrównoważonym mężem i ciągle kontrolować swojego zachowania. Co prawda w ostatnim czasie zauważyła, że stosunek Thomasa do niej uległ zmianie, ale wciąż mu nie ufała i wolała zachować ostrożność.

Gdy księżna spostrzegła, że od lasu dzieli ją kilkanaście kroków, postanowiła zawrócić. Droga powrotna układała się w taki sposób, że Eleonora słońce miała przed sobą. Arystokratka opuściła na chwilę swoją parasolkę, żeby poczuć na twarzy ciepłe promienie. Przymknęła powieki, a na myśl zaczęły jej przychodzić same błogie wspomnienia. W jej głowie przewijały się obrazy Georgiany i Alberta.

Była to jedna z nielicznych chwil, kiedy Eleonora czuła szczere, niczym niezmącone szczęście. Znajdowała się w pięknym miejscu, wśród harmonijnej przyrody, słońce jej grzało twarz, a wspomnienia kochanych osób rozpalały serce arystokratki.

– Eleonoro!

Księżna, słysząc swoje imię, gwałtownie odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał wzywający ją głos. Serce kobiety znacznie przyspieszyło, a mięśnie zadrżały, przygotowując ciało do ewentualnej ucieczki.

– Charlesie Landonie, jak mogłeś mnie tak wystraszyć! – krzyknęła na widok znajomej twarzy. Początkowo ucieszyła się z jego obecności, ale uśmiech na jej twarzy szybko zgasł, kiedy przypomniała sobie, co zrobiła przyrodnia siostra wicehrabiego Roslyn. – Co ty tu robisz?

– Postanowiłem cię odwiedzić – odpowiedział najzupełniej poważnie.

– Do tej pory nie pokwapiłeś się, żeby złożyć mi wizytę! – Głos Eleonory był pełen pretensji.

– Przepraszam, Londyn mnie pochłonął. Pisałem do ciebie, ale wnioskuję, że nie otrzymałaś żadnego z moich listów.

Księżna poczerwieniała ze złości, dowiadując się, że Albert nie jest jedyną osobą, z którą Thomas ograniczył jej korespondencję.

– Londyn? Chyba masz na myśli Philippę Foster.

– Właściwie to Prissy Fawn albo tę rosyjską baletnicę, Olgę Borisyukową. Być może o niej słyszałaś.

– Jesteś okropny! – warknęła Eleonora i zaczęła iść w kierunku Goodwood House.

Charles ruszył za nią. Szybko udało mu się przegonić księżną i zagrodzić jej drogę.

– Wybacz Luizie – powiedział niepewnie.

Wicehrabia Roslyn oczywiście dowiedział się o wszystkim, co zaszło od siostry. Szczerze potępiał jej zachowanie, ale żal mu było patrzeć, jak markiza Lansdowne z każdym dniem coraz bardziej mizernieje z powodu męczących ją wyrzutów sumienia.

– Ufałam jej! – krzyknęła arystokratka. Wspomnienie byłej już przyjaciółki na nowo otworzyło gojące się powoli rany. – Nie daruję jej tego.

– To wybacz chociaż mi. – Nie zamierzał dłużej walczyć o Luizę. 

Od początku nie ukrywał, że do Chichester jedzie dla swojej sprawy, a jedynie przy okazji może spróbować naprawić relacje pań.

Skruszony ton Landona poruszył serduszko Eleonory. Na usta cisnęły jej się obelgi pod adresem Charlesa. Mieli być przyjaciółmi, a on wyjechał i ją zostawił. Jednak widząc go teraz prawdziwie przejętego, nie mogła się gniewać, tym bardziej że obecnie każda życzliwa jej dusza była na wagę złota.

Wicehrabia, widząc, jak złość schodzi z twarzy księżnej, rozpostarł przed nią ramiona, w które ta po chwili wahania wpadła. Landon poczuł, jak ogromny kamień spada mu z serca. Ten moment wynagradzał wszystkie niedogodności, jakie musiał znosić, zamieszkując w obskurnej gospodzie. Mógł pozwolić sobie na coś lepszego, ale tylko to miejsce miało tak dobrą lokalizację.

Od tego spotkania Charles codziennie wyczekiwał Eleonory na skraju lasu, a następnie kawałek odprowadzał ją w stronę Goodwood House. Po kilku takich spacerach księżna Richmond ponownie przekonała się do wicehrabiego Roslyn i nie miała mu już za złe jego nieobecności.

Rozmawiało im się wyśmienicie. Charles sprawiał, że uśmiech częściej gościł na twarzy Eleonory.

Landon okazał się mężczyzną o żywym umyśle i sporej inteligencji, którą ukrywał pod warstwą salonowego amanta. Często przynosił księżnej świeżo wydane książki, aby potem móc z nią dyskutować na ich temat. Tak w ręce Eleonory trafiły Giaur oraz Queen Mab.

Wicehrabia nie był zbyt pilnym czytelnikiem, ale dla pięknej arystokratki gotów był przesiedzieć całą noc przy świecy, wnikliwie czytając książkę, aby ta nie przyłapała go na nieznajomości danego dzieła.

– Czasami czuję się jak Leila. – Lektura Giaura dużo bardziej odpowiadała Eleonorze niż Queen Mab ze względu na wątek miłosny. Los Gruzinki niezmiernie ją przejął. Uroniła nawet kilka łez podczas lektury.

– Obyś tylko nie skończyła jak ona – wyraził nadzieję Charles.

– Mnie nikt by nie pomścił – zauważyła smutno.

Od pewnego czasu trapiło ją poczucie beznadziejności. Georgiana pozornie nie była daleko od księżnej Richmond, ale panie i tak się nie spotykały. Hrabina Rutland wkrótce miała wydać na świat nowe życie, a biedny Albert walczył na hiszpańskiej ziemi, o ile jeszcze żył. Tylko Eleonora wiodła swój żywot bez celu, nie wiedząc, czego chce i dokąd zmierza.

– Przysięgam, że zabiłbym człowieka, który by cię skrzywdził – zadeklarował Landon, ujmując dłoń arystokratki.

Księżna doskonale zauważała malutkie gesty, jakie czynił w jej kierunku Landon. Niby przypadkowe muśnięcia dłoni, wymowne spojrzenia oraz bohaterskie deklaracje. Eleonora obawiała się, że świadczą one o czymś więcej niż deklarowanej przyjaźni. Sama nie miała nic do zaoferowania mężczyźnie, więc postanowiła udawać, że nie zna prawdziwych intencji Charlesa. Chętnie przyjmowała jego ramię i razem kroczyli, podziwiając cudowną przyrodę tej części hrabstwa.

‒ Ależ byłeś odważny, Wallace – podśmiewała się panna Kirby.

‒ A ty nierozważna. Wystrzeliłaś jak proca, jeszcze chwila a ten pijaczyna skończyłby z rozbitym nosem. Kobiecie w twoim wieku nie przystoi takie zachowanie ‒ pouczył ją Brown.

‒ Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. ‒ Mary przywykła już do uwag Wally'ego, więc nie raziły ją one jak dawniej. ‒ Kiedy powtarzamy spotkanie?

‒ Chciałabyś je powtórzyć? ‒ Brown uniósł brew ze zdziwienia, a złoty kandelabr niemal wypadł mu z ręki. 

Akurat zastanawiał się, w którym miejscu powinien stać świecznik. Przestawiał go ze stolika na kredens i ciągle nie był pewien.

‒ A ty nie?

‒ Nasza reputacja uległaby znacznemu pogorszeniu, jeśli częściej bralibyśmy udział w zamieszkach w gospodzie ‒ odpowiedział wymijająco.

‒ Masz rację. Dobrze, że mieszkamy pod jednym dachem i możemy rozmawiać ze sobą do woli. ‒ Mary wodziła wzrokiem za krążącym między meblami Brownem.

‒ Cóż by wówczas pomyślała sobie o nas książęca para albo służba? ‒ zamartwił się.

‒ Przecież nie robimy nic złego ‒ stwierdziła pewnie panna Kirby. ‒ Na Boga, Wallace! Postaw ten kandelabr na stoliku. Już mi się kręci w głowie od tego twojego chodzenia.

‒ Tak właśnie chciałem zrobić ‒ wydukał kamerdyner.

‒ Zachowujecie się jak stare małżeństwo, więc co panu szkodzi, panie Brown. ‒ Młody lokaj przysłuchiwał się rozmowie Mary i Wallace'a niemal od początku. Był z siebie dumny, że pozostał niezauważony i tylko czekał, aż będzie mógł się wtrącić.

‒ Zmykaj, dzieciaku! ‒ zagrzmiał Wally, a młodzieniec szybko uciekł z pomieszczenia, niesamowicie przy tym rechocząc. ‒ Widzisz? Już się śmieją!

Kamerdyner wcale nie był pewien czy chce zacieśniać więzy z Mary. Przyzwyczaił się do bycia kawalerem i uważał, że jest za stary, by choć myśleć o zmianie stanu cywilnego. Ciągle miał opory do otworzenia się przed panną Kirby, ponieważ obawiał się, że to kolejny żart w jej wykonaniu.

‒ Przecież nie każę ci się ze mną żenić ‒ służka była już wyraźnie poirytowana.

Ona również przywykła do staropanieństwa, ale w głębi duszy uważała, że miło by było zostać mężatką. Nie zamierzała ciągnąć Browna do ołtarza, ale rozpaczliwie pragnęła czyjejś uwagi, czego nawet sama przed sobą nie była w stanie przyznać.

Przez lata obserwowała małżeństwo hrabiego Pembrokeshire z Caroline. Nie raz była świadkiem kłótni tej dwójki. Widziała nawet, jak ówczesna hrabina biła hrabiego gazetą po głowie. Nie wyglądali oni na dobraną parę, ale Mary wiedziała, że są do siebie bardzo przywiązani, a być może darzą się głębszym uczuciem. Caroline często usypiała w sypialni męża, a przed zgaszeniem świec szeptali sobie czułe słówka, wymieniali codzienne troski czy też z dumą rozprawiali o ich synu i córeczce. Tego właśnie panna Kirby pragnęła dla siebie i Eleonory. Drugiej osoby, z którą łatwiej będzie iść przez życie.

Mary również zauważyła, że utarczki z Wallace'em przypominają te małżeńskie i chciała się przekonać, czy ich znajomość może przerodzić się w coś więcej. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top