XX. Mors certa, hora incerta

Newport, 1812

Beatrice całe dnie spędzała na sofie w salonie. Widziała z niej morze, które tak ukochała. Gdy miała więcej siły, często spacerowała po plaży razem z George'em. Teraz była zbyt osłabiona, by się samodzielnie podnieść. Guz powiększał się w zastraszającym tempie, coraz bardziej blokując ujście żołądka. Pani Spencer piła już jedynie mleko i rzadkie zupy bez żadnych składników o konsystencji ciała stałego.

Albert obiecał przyjacielowi, że zostanie z Trixie, kiedy on będzie załatwiał sprawunki w mieście. Beamount siedział przy okrągłym stoliczku i próbował skreślić kilka słów do Eleonory, zawiadamiających o chorobie Beatrice i wyjeździe na front. Sam kilka dni wcześniej dostał epistołę, w której kobieta przyznała, że wyszła za mąż. Oficer spodziewał się takiego obrotu zdarzeń, ale mimo to poczuł się zdradzony. Początkowo chciał zerwać znajomość, jednak po pewnym czasie opamiętał się i uznał, że mogą ze sobą korespondować jako przyjaciele.

Beamount nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, aby opisać całą sytuację. Utrudniał mu to dodatkowo widok pani Spencer, która kuliła się na sofie i przyciskała ręce do boku. Była taka dzielna... Bardzo cierpiała, ale starała się tego nie okazywać, szczególnie przy mężu. Na jej twarzy niezmiennie gościł uśmiech, choć teraz nie był on tak szczery, jak niegdyś.

Niewiele pozostało z dawnej Beatrice. Chudła w zastraszającym tempie. Bez trudu można było dostrzec wystające kości. Rumieńce znikły już dawno, ustępując miejsca pergaminowej skórze, charakterystycznej dla ludzi wygłodzonych.

‒ Och, Albercie, chciałabym jeszcze raz przespacerować się brzegiem morza... ‒ westchnęła.

Beamount porzucił swoje zajęcie i podszedł do sofy, na której leżała kobieta.

‒ Gdy wyzdrowiejesz, będziesz mogła chodzić na plażę codziennie ‒ powiedział, uśmiechając się do niej ciepło.

Trixie spojrzała na niego z politowaniem. W jej oczach nie było już dawnego blasku, życie z każdą chwilą gasło w niej coraz bardziej.

‒ Wiem, że umieram. ‒ Jej głosik był słaby. Albert musiał pochylić się nad kobietą, aby mógł usłyszeć jej szept. ‒ George napisał tyle listów do tego Merrema... Nie podejmie się mojej operacji. Czytałam nawet jedną epistołę. Wyraził nadzieję, że przy obecnym postępie medycyny, już niedługo będzie można uratować takich jak ja, ale póki co jest to niemożliwe.

‒ Przykro mi. ‒ Beamount nie wiedział, co powiedzieć chorej w tym momencie.

Beatrice zdobyła się na blady uśmiech, mówiący, że „nic się nie stało". Po chwili znów dopadł ją atak i wiła się na sofie w konwulsyjnym bólu.

Albert doskonale wiedział o listach, jakie George słał we wszystkie strony świata, nie tylko do Merrema. Chwytał się każdej deski ratunku, jednak odpowiedź zawsze pozostawała ta sama.

‒ Kochanie! Wróciłem i udało mi się zdobyć dla ciebie opium! ‒ W pomieszczeniu rozległ się pozornie wesoły głos George'a.

Znacznie łatwiej dostępne laudanum od pewnego czasu nie przynosiło Beatrice nawet chwilowej ulgi. Spencerowi udało się przekonać miejscowego aptekarza, żeby zostawiał dla niego jak największe ilości opium w pastylkach. Taka usługa pochłaniała olbrzymie kwoty z portfela mężczyzny, ale najważniejsza dla niego była żona. Niestety ten lek również powoli przestawał pomagać. George przeczytał w odpowiedzi na jeden z jego listów, że w 1804 odkryto nowy specyfik, ale jego działanie nie zostało jeszcze do końca poznane.

Spencer ukląkł przy żonie i włożył do jej sinych ust kilka pastylek.

‒ Pięknie wyglądasz, kochana. Ta sukienka idealnie pasuje do twojej urody ‒ powiedział, gładząc włosy żony. 

Trixie wyczuła fałsz. Wiedziała, że już nie zachwyca wyglądem, a w tej samej sukni przeleżała ostatnie dwa tygodnie. Mimo to cieszyła się, że mąż chce sprawić jej przyjemność.

‒ Kocham cię, najdroższy... ‒ wyszeptała, a Spencer złożył czuły pocałunek na jej ustach.

Albert przyglądał się tej scenie z rozrzewnieniem. Ich historia dopiero się zaczęła, a już dobiega końca. Zazdrościł przyjacielowi, że zaryzykował, postąpił na przekór rozsądkowi i zdobył wspaniałą żonę, którą z wzajemnością pokochał całym sercem.

Beatrice przymknęła powieki, a jej głowa bezwiednie opadła na bok.

‒ Szybko usnęła ‒ zauważył George. ‒ Może opium tak na nią podziałało.

Albert rzucił spojrzeniem w kierunku kobiety. Rzeczywiście wyglądała spokojnie jak we śnie. Jednak było coś, co zaniepokoiło Beamounta. Klatka piersiowa Trixie przestała rytmicznie się unosić i opadać. Spencer też musiał to zauważyć, ponieważ zaczął potrząsać ramieniem żony.

‒ Beatrice! Obudź się! ‒ krzyczał.

Albert pobiegł do sypialni po malutkie lustereczko, a następnie odsunął Spencera od sofy. Sam przytrzymał zwierciadełko nad ustami kobiety. Czekał, aż zajdzie ono parą, co świadczyłoby o oddechu, jednak nic takiego nie miało miejsca.

‒ Nie żyje ‒ smutno stwierdził Beamount.

George wpadł w rozpacz. Rzucił się w ramiona przyjaciela, a z jego oczu wypływały ogromne łzy. Zbyt wiele spadło w ostatnim czasie na barki Spencera. Powrót na front zbiegł się w czasie ze śmiercią jego żony. Albert obawiał się, że jeśli nie zareaguje, wkrótce straci swojego druha.

George, a właściwie jego rodzice, podjęli decyzję o przewiezieniu zwłok synowej do Londynu i zorganizowaniu pochówku na cmentarzu przy kościele świętego Jakuba w Piccadilly.

Pani Józefina Spencer, mimo że nie przepadała za synową, starała się być wsparciem dla syna. Tylko raz jej się wymsknęło, że „być może dobrze się stało". Jednak widząc reakcję George'a, natychmiast pożałowała swoich słów i już więcej nie nawiązywała do tego tematu.

Po śmierci Beatrice Spencer ponownie zamieszkał z Albertem. Beamount nie mógł patrzeć, jak przyjaciela trawi rozpacz. Koszmary ponownie odbierały mu spokojny sen. Kwestią czasu było, kiedy George powróci do swojego dawnego trybu życia.

Ceremonia pogrzebowa była bardzo skromna. Przybyła na nią jedynie garstka ludzi: Redfordowie, Spencerowie, Beamount, przyjaciółki Trixie z Newport oraz ku ogólnemu zdziwieniu książę Richmond z żoną.

Eleonora wyglądała na prawdziwie zasmuconą. Zupełnie nie wyróżniała się wśród tłumu żałobników w swojej czarnej sukni. Jednak Albert natychmiast ją dojrzał, gdy tylko zjawiła się na cmentarzu. Pochwycił jej przygaszone spojrzenie, skrywane za czarną woalką. Z kolei jej mąż cały czas miał zdegustowaną minę i zachowywał się, jakby chciał stamtąd uciec.

George gorzko płakał nad grobem żony. Nie ruszył się sprzed niego nawet po skończonym nabożeństwie i obserwował, jak kolejne grudki ziemi pokrywają trumnę.

Albert, korzystając z okazji, zagadnął Edwarda Spencera, który stał trochę na uboczu.

‒ Proszę pozwolić mu zostać.

‒ Nie rozumiem, o czym mówisz. ‒ Ojciec George'a zmarszczył brwi i spojrzał na Beamounta z zaintrygowaniem.

‒ O froncie ‒ sprecyzował Albert.

‒ Mój syn nie jest tchórzem. Walka w Hiszpanii z tymi przeklętymi Francuzami pomoże mu się szybciej otrząsnąć po stracie ‒ powiedział stanowczym tonem.

‒ Pan nic nie rozumie! On nie przeżyje tej wojny, wiem to. Tak długo próbował się uporać z traumą, a teraz chce mu pan dołożyć kolejną. Czy chce pan stracić swoje jedyne dziecko? ‒ Beamout próbował poruszyć nieugiętego Spencera.

‒ Oczywiście, że nie ‒ wybąkał pod nosem Edward.

‒ Błagam pana, proszę pozwolić przeżyć mu żałobę w domu. Na Boga! Niech da mu pan chociaż odrobinę czasu na dojście do siebie! ‒ apelował Albert. ‒ Proszę na niego spojrzeć...

Ojciec George'a przeniósł wzrok na syna. Był to przerażający widok. Młody mężczyzna szlochał, a jego ciało drżało niczym w febrze.

‒ Dobrze, nie będę go zmuszał ‒ w końcu zgodził się starszy Spencer, widocznie wzruszony stanem syna.

Nagle coś huknęło, a wśród zgromadzonych dało się słyszeć pełne zdumienia głosy. Albert spojrzał na przyjaciela, który upadł na kolana, co wywołało zamieszanie. Beamount natychmiast do niego podbiegł i pomógł mu wstać. Dla pewności stanął za jego plecami i jedną ręką wciąż go podtrzymywał.

Eleonora przyglądała się tej scenie z niemałym przerażeniem na twarzy. Jeszcze nigdy nie widziała George'a w tak kiepskiej formie.

‒ Pora kończyć tę farsę ‒ syknął Thomas.

‒ Chodźmy chociaż złożyć kondolencje ‒ odpowiedziała księżna, słysząc nieugięty ton męża.

Arystokratka zbliżyła się do grobu i ułożyła krwistoczerwoną różę na usypanym stosiku, a następnie wraz z Rushworthem podeszli do Spencera.

‒ Tak mi przykro ‒ wyjąkała, nie wiedząc, czy to odpowiednie słowa na taką smutną okazję. Chciała objąć George'a, ale silna ręka męża ją powstrzymała.

Ten gest został zauważony przez Alberta. Książę Richmond nie sprawił na nim dobrego wrażenia. Beamount miał tylko nadzieję, że nie krzywdzi on żony. Nie zniósłby myśli o tym, że ktoś rani Eleonorę.

Spencer pogrążony w smutku, nawet nie zwrócił uwagi na słowa księżnej. Jego wzrok pusto wpatrywał się w przestrzeń. Albert w obawie, że Rushworth odbierze zachowanie George'a jako impertynencję, przemówił za niego.

‒ Bardzo dziękuję w imieniu pana Spencera, wasza wysokość.

‒ Och, Albercie... ‒ westchnęła Eleonora, a Beamount posłał jej pełne czułości spojrzenie. Gdyby nie okoliczności i obecność księcia z pewnością wpadliby sobie w objęcia.

‒ To pan jest tym żołnierzykiem, który pisuje do mojej żony ‒ powiedział z pogardą w głosie Thomas. ‒ Idziemy, Eleonoro. Mam dosyć tego miejsca ‒ jęknął.

Arystokratka posłusznie odeszła z mężem z cmentarza. Odwróciła się jeszcze przez ramię, by spojrzeć na Alberta. W jej oczach wcale się nie zmienił, a serce księżnej przyspieszyło na jego widok. Zatęskniła za czasem, który spędzili razem w Pembrokeshire. Również Beamount wciąż żywił uczucia do Eleonory, ale ich życiowe ścieżki nigdy nie mogły się spotkać.

Dopiero dzisiaj się zorientowałam, że coś jest nie tak z kolejnością. Okazało się, że miałam dwa rozdziały XIX.

Przepraszam, ale musiałam poprawić kolejność. Rozdział z balem wróci jutro przed publikacją nowej części. Przez moją pomyłkę wyjdzie nam mini maraton 😂

Dajcie znać, co sądzicie o dzisiejszych wydarzeniach!

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top