XVIII. Jej wysokość nadchodzi
West Sussex, 1812
Służba ze zniecierpliwieniem oczekiwała na powrót księcia z katedry świętej Trójcy w Chichester, która z wyglądu przypominała inną słynną paryską świątynię Notre Dame.
Kobiety wesoło szczebiotały o tym, kim jest nowa księżna Richmond, jaką założyła suknię i czy plotki na temat jej ceny są prawdziwe. Panowie z kolei przeklinali z każdą chwilą coraz więcej. Nie w smak im było stanie na mrozie i nieustanne otrzepywanie swoich uniformów z płatków obficie padającego śniegu.
Wallace Brown z odrazą przyglądał się niesfornej grupce. Był kamerdynerem, najstarszym i zarazem najbardziej zaufanym członkiem załogi rezydencji, który szefował całej służbie. Usilnie próbował sobie przypomnieć, czy wszystko jest w pełni gotowe. Dla pewności powiódł spojrzeniem po budowli o wdzięcznej nazwie Goodwood House. Okna w białych ramach zdawały się dobrze doczyszczone, a na zielonych kopułach nie było ani śladu rdzy. Również kolumny, którymi otoczone było główne wejście, zostały pozbawione zielonkawego nalotu. Gdy miał pewność, że o niczym nie zapomniał, zaczął wyglądać powozu swego pana na ścieżce.
Pan Brown był niepodważalnym autorytetem dla pozostałych pracowników Goodwood House. Cechowały go niezwykły perfekcjonizm, rozsądek, ale i pracowitość. Uważano go za najlepiej zorganizowanego człowieka w okolicy. Był powszechnie ceniony, choć niektórzy byli mu nieprzychylni ze względu na przepełniającą ich zazdrość o pozycję Browna. Z wyglądu nie wyróżniał się niczym na tle gromady lokajów. Zawsze ubierał się w swój czarny, kamerdynerski strój. Był postawnym mężczyzną, o siwych włosach idealnie zaczesanych na bok i haczykowatym nosie.
‒ Spokój! ‒ wrzasnął, gdy dostrzegł zbliżającą się karetę. Momentalnie wszyscy ustawili się w dwóch rzędach i ani śmieli drgnąć, mimo niesprzyjającej pogody.
Pojazd niebawem zatrzymał się przed rezydencją. Pierwszy opuścił go Thomas, który poprawił swój niezwykle kunsztowny strój, a następnie podał rękę nowej małżonce. Wszyscy wstrzymali oddech, a gdy tylko kobieta pojawiła się w drzwiach karety, dało się usłyszeć westchnienia pełne zachwytu.
‒ Eleonora Rushworth, księżna Richmond ‒ zaanonsował ją książę, na co służba odpowiedziała dygnięciem.
,,Jak to pięknie brzmi!" ‒ pomyślała Eleonora, a na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
Widziała, jak wszyscy patrzą na nią z podziwem. Suknia panny młodej kosztowała krocie. Składała się z dwóch warstw. Cieniutki, jedwabny materiał w kolorze kości słoniowej przylegał do jej ciała, ale to wierzchnia część robiła największe wrażenie, ponieważ była wysadzana srebrnymi koralikami. Rękawy zostały zakończone falbanami, a spod nich wystawał jedwab z haftami w kształcie kwiatów.
Gdy Eleonora zobaczyła projekt sukni po raz pierwszy, wiedziała, że ją wybierze na swój ślub. Nie byłaby sobą, gdyby nie wprowadziła pewnych zmian dotyczących dekoltu. Zażyczyła sobie, by był on w kształcie litery „V" i kończył się wraz z odcięciem tuż pod biustem. Ponadto wśród szykownie upiętych włosów na głowie księżnej spoczywał drogocenny diadem, należący do rodziny jej męża od pokoleń. Równie kosztowna kolia zdobiła jej szyję.
Thomas ujął dłoń Eleonory i poprowadził do bawialni, przemianowanej na salę balową z okazji wesela. Gdy przekroczyli próg pomieszczenia, muzyka ucichła, a oczy wszystkich skierowały się na parę.
‒ Książę i księżna Richmond ‒ oznajmił niski, męski głos.
Goście szybko zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami na temat nowej księżnej, nie spuszczając jej z oczu.
‒ O czym oni tak rozprawiają? ‒ zapytała zirytowana Eleonora.
‒ Z pewnością o twojej sukni ‒ odpowiedział mąż kobiety.
‒ Nie jest ładna?
‒ Jest piękna, ale ten dekolt... Konserwatywna księżna się tak nie ubiera.
‒ Nie jestem konserwatywna. ‒ Eleonora wzięła słowa męża za przejaw jego poczucia humoru, więc sama odpowiedziała w żartobliwy sposób.
‒ To zostaniesz. ‒ Ton Thomasa był surowy, co wskazywało na powagę sytuacji. Księżna nie miała zamiaru zostać spokojną, pruderyjną żoną.
Nim spostrzegła, mąż oddalił się od niej w niewiadomym kierunku. Eleonora nie wiedziała, co powinna zrobić. Przed nią malowało się tyle nowych twarzy, a w pokoju słychać było kilka języków. Kobieta czuła się najzwyczajniej zagubiona w nowym towarzystwie.
Pociechę przynosiło jej piękno wnętrza. Ściany były w żółtym kolorze, wisiało na nich mnóstwo portretów przodków Thomasa i członków rodziny królewskiej. Pozłacane ramy pasowały do imponujących żyrandoli w tym samym kolorze. Marmurowe rzeźby dodawały bawialni szyku. Pomyśleć, że od dziś to wszystko było jej własnością.
Eleonora postanowiła przejść do jadalni połączonej z salą balową. Ściany tego pokoju były w kolorze królewskiej czerwieni, podobnie jak gustowne zasłony. Długie stoły, przy których mogło usiąść kilkaset osób, ozdobione zostały białym obrusem oraz świeżymi kwiatami. Złota zastawa idealnie dopełniała całości. Eleonora spostrzegła, że nad jadalnią znajduje się balkonik z widokiem na pokój. Ponadto było tu jeszcze więcej wspaniałych obrazów niż w bawialni.
Brown wodził wzrokiem za nową księżną. Wyglądała niczym dziecko zgubione przez rodziców. Przechodziła z jednej sali do drugiej, a gdy kolejny raz wróciła do żółtego saloniku, lokaj postanowił jej pomóc. Nie mógł dopuścić do kompromitacji świeżo upieczonej pani domu.
‒ Wasza wysokość ‒ zagadnął i ponownie się skłonił. ‒ Widzi pani te trzy matrony?
Nietrudno było zauważyć kobiety. W opinii Eleonory wyglądały niczym kolorowe ptaki, co wywoływało groteskowe wrażenie. Starowinki uważnie przyglądały się księżnej, żywo nad czymś dyskutując. Arystokratka już ich nie lubiła, przywoływały jej na myśl znienawidzoną teściową.
‒ Powinna się pani im przedstawić. Są najważniejszymi członkiniami tutejszej socjety. Każdy chce być na balach, które one corocznie organizują. Pani w fioletowej sukni to markiza Giselle de Conteville z Burgundii, w zielonej księżna Euphemia Graham, a ta najniższa kobieta w kanarkowej toalecie to księżna Jacqueline Crawford.
‒ Dziękuję, panie... ‒ Eleonora dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie zna nazwiska swojego wybawiciela.
‒ Brown ‒ dokończył za nią, a w podzięce dostał słodki uśmiech księżnej.
Arystokratka z nowymi informacjami pewnie ruszyła w stronę kobiet.
‒ Markizo, wasze wysokości. ‒ Eleonora skłoniła się paniom.
‒ Och, mów mi Jacky ‒ powiedziała księżna Crawford, będąca w szampańskim nastroju, prawdopodobnie spowodowanym trunkiem, z którym kielich trzymała w ręce. Jej przyjaciółki natychmiast posłały jej karcące spojrzenia.
‒ Mam nadzieję, że wasza wysokość będzie wartościowym członkiem naszej społeczności ‒ podjęła surowym głosem księżna Euphemia.
Eleonora poczuła się urażona słowami kobiety. Szybko zorientowała się, że życie wyższych sfer wygląda inaczej, ale nie zamierzała zmieniać swoich przyzwyczajeń. Postanowiła zrewolucjonizować to towarzystwo.
‒ Oczywiście ‒ odpowiedziała słodko. ‒ Nawet sobie pani nie wyobraża jak bardzo wartościową ‒ dodała w myślach, snując jednocześnie plany, kiedy to pokaże światu, jak niewiele ma wspólnego z pruderyjnością.
‒ Niebawem organizuję mój bal. Nie może na nim zabraknąć waszej wysokości, tylko proszę ubrać się bardziej stosownie. Teraz proszę korzystać z zabawy.
Słowa markizy rozwścieczyły Eleonorę. Nie dość, że ją obraziła, to jeszcze jej rozkazywała. Odeszła od dam z nieukrywaną złością, nie skłoniwszy się im wcześniej. Zaowocowało to zniesmaczeniem na twarzach matron, poza Jackie, która wydawała się rozbawiona.
Po inicjacyjnej rozmowie z kobietami, goście chętniej przedstawiali się nowej księżnej. Wręcz nie mogła opędzić się od towarzystwa. Jako bardzo rozmowna kobieta łatwo nawiązywała nowe znajomości. Panowie nieustannie prosili ją do tańca. Nikomu nie odmawiała, mimo że ciężko poruszało jej się w sukni o tak dużej wadze, spowodowanej licznymi ozdobami. Nie było jednak tego po niej widać, gdyż wszyscy zgodnie twierdzili, że tańczy z dużą gracją.
Minęło już kilka godzin od początku balu. Gdy muzyka znów zaczęła grać, a Eleonora spostrzegła, że pierwszy raz od długiego czasu nikt nie poprosił jej do tańca, odetchnęła z ulgą. Była zmęczona, więc z wielką przyjemnością zażyje chwili odpoczynku. Stanęła w rogu sali i zaczęła rozglądać się za swoim nowym mężem. Thomas zniknął zaraz po rozpoczęciu przyjęcia i do tej pory nie pojawił się ponownie.
‒ Też kiedyś czekałam na męża ‒ powiedziała niskim, gardłowym głosem kobieta zbliżająca się w stronę Eleonory.
Jej uroda była intrygująca. Ciężko nazwać ją pięknością, ale również nie należała do brzydkich. Miedziane włosy zostały upięte według najnowszej mody. Miała wydatne kości policzkowe i szeroką żuchwę, a jej karminowe usta wyróżniały się na tle porcelanowej cery. Złota suknia idealnie pasowała do kobiety.
‒ Jak urodzisz mu syna, zyskasz więcej swobody. Może będziesz jeszcze zadowolona z małżeństwa. ‒ Posłała Eleonorze znaczący uśmiech.
‒ Już miałam męża i dobrze czułam się w tamtym związku, mimo braku dzieci ‒ zadeklarowała nowa księżna Richmond.
‒ Jak wasza wysokość tego dokonała? ‒ zapytała rudowłosa, kiwając głową z uznaniem.
‒ Nie żyłam z hrabią Pembrokeshire pod jednym dachem.
Obie panie roześmiały się.
‒ Lady Luiza, markiza Lansdowne.
‒ Eleonora, księżna Richmond.
‒ Twoja sława cię wyprzedza, księżno.
‒ Zwykłe plotki ‒ Eleonora posłała wymowne spojrzenie lady Luizie.
‒ Matrony nie polubiły waszej wysokości. Proszę się nie przejmować, mnie też nie darzą sympatią. Stare plotkary...
Księżna czuła, że będzie się dobrze dogadywała z kobietą. Wyglądała na osobę o podobnym temperamencie i upodobaniach do Eleonory.
‒ Dziękuję, markizo.
‒ Mów mi Luiza. Zobacz, kto idzie! Wicehrabia Roslyn, największy rozpustnik w całej Anglii ‒ wskazała palcem na mężczyznę zbliżającego się do nich.
Wicehrabia nie był w typie Eleonory. Wyglądał na osobę bardzo dbającą o swoje ciało, ponieważ miał niezwykle smukłą figurę. Być może nawet uprawiał ćwiczenia fizyczne dla zachowania odpowiedniej sylwetki. Miał rozwiane, blond włosy, które w pewnym świetle wyglądały na rudawe, i wąsik. Uwagę przyciągały jego duże, turkusowe oczy, wyraźnie odznaczające się na jego twarzy.
‒ Mam nadzieję, że nie będzie mi księżna miała za złe, jeśli porwę Luizę do tańca. Wasza wysokość będzie następna! ‒ Posłał Eleonorze szelmowski uśmiech.
Księżna Richmond natychmiast zorientowała się w sytuacji. Wygląda na to, że właśnie poznała kochanka markizy. Takie śmiałe zachowanie względem kobiety musiało wzbudzać zainteresowanie. Wicehrabia był doprawdy bezwstydnym człowiekiem, podobnie jak Luiza, co bardzo odpowiadało pani Rushworth.
‒ Oczywiście. ‒ Eleonora słodko zatrzepotała rzęsami.
Gdy para odeszła, do sali wrócił Thomas, a za nim przez drzwi przemknęła kobieta, która wyglądała na wystraszoną. Widząc to, księżna niezwłocznie ruszyła ku mężowi.
‒ Kim jest ta spłoszona gąska? ‒ Głos Eleonory był pełen pretensji. Sama nie dotrzymała wierności hrabiemu Pembrokeshire, ale zabolało ją, że Rushworth zdradza ją od pierwszego dnia małżeństwa.
‒ Nie wiem, o czym mówisz ‒ powiedział oschle mężczyzna. ‒ Wychodzimy już.
‒ Ależ nie. Obiecałam taniec wicehrabiemu Roslyn. ‒ Wiedziała, że wzbudzi tym zazdrość męża, ale nie spodziewała się reakcji, jaką wywołała. Twarz mężczyzny przybrała tak ostry wyraz, że nawet księżna była przerażona.
‒ Wychodzimy. Poza tym nie powinnaś być widywana w towarzystwie Landona ani tej dziwki ‒ syknął, po czym złapał Eleonorę za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi.
‒ To boli! ‒ Jęk, jaki wydała z siebie księżna został, skutecznie zagłuszony przez gwar panujący w bawialni.
‒ Nie stawiaj się, Eleonoro.
Mężczyzna przywlókł na siłę żonę do swojej sypialni i zaczął zdzierać z niej ubranie.
‒ Nawet o tym nie myśl! ‒ Księżna z całych sił odpychała Thomasa. ‒ Nie będę się z tobą kochać w łożu, w którym przed chwilą wziąłeś inną.
Rushworth nie zwracał uwagi na protesty Eleonory. Był od niej znacznie silniejszy, więc na nic zdał się jej opór.
‒ Potrzebuję legalnego dziedzica, nieważne czy ci się to podoba, czy nie ‒ powiedział, po czym rzucił ją na łóżko tak, że kobieta z impetem uderzyła głową w drewniany stelaż mebla.
Hej!
To chyba najdłuższy rozdział do tej pory, ale okazja jest specjalna 😉
Co myślicie o nowych postaciach??
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top