XLVII. Nowe początki
West Sussex, 1813
Eleonora zacisnęła zgrabne paluszki na uchu filiżanki, po czym upiła z niej łyk. Powiodła wyczekującym spojrzeniem na okno, ale poza murami Goodwood House nic się nie zmieniło, od kiedy wyglądała przez nie poprzednim razem. Z każdym dniem księżna denerwowała się coraz bardziej, ponieważ przyjazd Alberta zbliżał się wielkimi krokami.
‒ Powinnam zamówić nową toaletę. Thomas, czyniąc mnie swoją księżną, kazał mi nosić te wszystkie pruderyjne suknie, a ja wolałabym wrócić do krojów z czasów, kiedy byłam hrabiną. Oczywiście należy użyć droższego materiału i doszyć jakieś kamienie szlachetne, aby podkreślić mój status.
Wallace, który siedział naprzeciwko niej i również popijał herbatę, pokiwał głową ze zrozumieniem.
‒ Być może ucieszy cię fakt, że nie wykonałem polecenia księcia i ukryłem twoje stare suknie w jednym z magazynów. Starałem się je dobrze zapakować. Mam nadzieję, że nie zostały zjedzone przez mole.
Nieoczekiwanie Eleonora rzuciła się panu Brownowi na szyję. Jeszcze chwila, a zaczęłaby całować ręce mężczyzny, jednak ten w porę się odsunął i wyruszył po suknie. Jak się okazało, większość z nich była w przyzwoitym stanie, co niezmiernie ucieszyło księżną. Teraz nie pozostało jej nic innego jak czekać na Alberta. Całe dnie przesiadywała na fotelu przy oknie w swoim saloniku, ponieważ stamtąd rozchodził się najlepszy widok na drogę. Co chwilę rzucała okiem, czy oby jakiś powóz nie zbliża się do rezydencji. Jej rozczarowanie rosło za każdym razem, gdy ścieżka okazywała się pusta.
Eleonora powoli zaczynała wątpić, czy kapitan Beamount zamierza odwiedzić Goodwood House. Nawet opuściła swoje stałe miejsce na rzecz spaceru w towarzystwie Mary. Panie przechadzały się wzdłuż ścieżki, wymieniając przy tym najświeższe plotki. Nagle na horyzoncie pojawiła się postać w czarnym uniformie. Księżna zmrużyła oczy i dopiero wówczas dostrzegła, że to Wallace biegnie w ich kierunku.
‒ Brown! ‒ zawołała Mary. ‒ W twoim wieku to niezdrowe narażać się na taki wysiłek.
Wally spojrzał na służkę, jakby chciał ją zabić wzorkiem. Pochylił plecy do przodu, a ręce ułożył na kolanach. Z trudem wciągał powietrze do płuc. Zmartwiona Eleonora położyła dłoń na ramieniu kamerdynera.
‒ Mary ma rację ‒ przyznała księżna.
Brown w końcu się wyprostował. Jego twarz była cała czerwona. Wyglądał, jakby zaraz miał opuścić ten świat.
‒ Twój gość przyjechał.
Momentalnie serce Eleonory zabiło szybciej, a ona sama rzuciła się biegiem do rezydencji, zostawiając ledwo dyszącego Wally'ego i zdumioną Mary na ścieżce. Weszła do budynku bocznymi drzwiami i szybko pobiegła na piętro, tylko po to, by zaraz zejść głównymi schodami do hallu.
Księżna przeskakiwała schodki po kilka. Nagle przystanęła w połowie kroku, gdy spostrzegła Beamounta, rozglądającego się po pomieszczeniu z typowym dla siebie zaciekawieniem.
‒ Albert! ‒ krzyknęła.
Mężczyzna natychmiast odwrócił wzrok od obrazu, któremu właśnie się przyglądał, a swoje spojrzenie wbił w Eleonorę. Ciężko przełknął ślinę i skłonił się z gracją.
‒ Wasza wysokość.
Eleonora dopiero na dźwięk jego głosu się otrząsnęła. Prędko pokonała resztę schodów i wpadła w objęcia Beamounta. Mężczyzna poczuł się, jakby robił coś niestosownego, dopiero gdy zorientował się, że jest sam z Eleonorą, odwzajemnił uścisk.
‒ Przejdźmy do bawialni ‒ zaproponowała.
Księżna ruszyła przodem, dając tym samym możliwość podziwiania jej kształtów, które zostały uwydatnione przez dopasowaną suknię.
,,Nic się nie zmieniła" ‒ pomyślał Albert.
Kapitan ponad ramieniem Eleonory dostrzegł dwójkę służących, kobietę i mężczyznę, stojących w końcu korytarza. Oboje przyglądali mu się krytycznie, co speszyło Beamounta. Miał świadomość, że wkroczył do rezydencji innego mężczyzny, który w dodatku był mężem kobiety, idącej tuż przed nim. Musiał się liczyć z tym, że będzie oceniany.
Księżna skręciła do żółtej bawialni. Zajęła miejsce na sofie i gestem dłoni wskazała Albertowi, by zrobił to samo.
‒ Co się z tobą działo? ‒ zapytała, by zabić niezręczną ciszę.
‒ Nie przeczytałaś żadnego z moich listów, prawda? ‒ Uśmiechnął się słabo. ‒ Wszystkie zaginęły?
‒ Nie. Dostałam każdy z nich. Thomas zabierał moją korespondencję, zanim zdążyłam ją przeczytać. Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam.
‒ Jak to zabierał? Nie ma do tego prawa!
‒ Jest księciem, on ustala tutaj, co można, a czego nie ‒ odpowiedziała Eleonora, spuszczając przy tym wzrok. ‒ Decyduje, w co mam się ubierać, z kim mogę rozmawiać, gdzie przebywać. Miesiącami trzymał mnie pod kluczem w mojej sypialni.
Albert aż rozszerzył oczy ze zdziwienia. Nie spodziewał się, że Eleonora weszła w ten związek z miłości, ale żeby od razu tak ją traktować? Od pierwszego spotkania z księciem Richmond na pogrzebie Trixie czuł, że z Thomasem Rushworthem jest coś nie tak.
‒ Nie próbowałaś odejść?
‒ Groził, że mnie zabije. Uwierz mi, książę nie jest gołosłowny. Ktoś już stracił życie z jego ręki.
Beamount pokiwał za zrozumieniem głową.
‒ Przepraszam, że w ciebie wątpiłem. Byłem pewien, że jestem ci obojętny i dlatego zakończyłaś naszą znajomość.
‒ Nigdy! Albercie, cały ten czas myślałam tylko o tobie.
Po twarzy księżnej spłynęła samotna łza, którą Eleonora szybko wytarła.
‒ Ja o tobie też ‒ wyszeptał. ‒ Zbyt dużo nieporozumień pojawiło się między nami.
‒ Proszę, nie wracajmy do nich.
Kobieta nie chciała wspominać ich rozstania w Pembrokeshire i tych lat spędzonych osobno.
‒ Masz rację. Powinniśmy zacząć wszystko od nowa.
‒ Co masz na myśli? ‒ Eleonora spojrzała podejrzliwie na Beamounta.
Mężczyzna zerwał się na równe nogi i wyciągnął dłoń w stronę księżnej.
‒ Kapitan Albert Beamount.
‒ Eleonora... ‒ Zawahała się, zanim wypowiedziała nazwisko męża. Celowo też pominęła tytuł księżnej. Wolała, żeby w oczach Alberta jawiła się jako ta sama kobieta, jak wtedy będąc hrabiną. Posłała mu zakłopotane spojrzenie, ale ten się tylko roześmiał.
‒ Nie szkodzi ‒ szepnął.
Księżna podała mu dłoń, którą kapitan ucałował, zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu.
Nagle drzwi do bawialni otworzyły się z impetem, a Wally i Mary dosłownie wpadli do pomieszczenia.
‒ Mówiłem ci, głupia babo, że to się źle skończy! ‒ wrzasnął mężczyzna czerwony jak burak.
‒ Cicho bądź ‒ syknęła równie zawstydzona panna Kirby.
Albert także się speszył i odskoczył od Eleonory jak oparzony, na co ta się roześmiała.
‒ Jak mogliście nas podsłuchiwać! ‒ Księżna nie kryła rozbawienia. ‒ Oto panna Mary, być może pamiętasz ją z Pembrokeshire, oraz pan Wallace Brown. Są tu dla mnie jak rodzina.
‒ Miło mi poznać ‒ powiedział niepewnie Albert.
‒ Dołączcie do nas.
Mary niczego nie trzeba było powtarzać dwa razy. Dziarskim krokiem podeszła do sofy i zasiadła obok kapitana. Brown nieco mniej zadowolony z propozycji usadowił się na fotelu.
– Pan jest żołnierzem? – Wally przerwał ciszę, która ponownie zapanowała, a atmosfera natychmiast się rozluźniła, za co Eleonora była mu niezwykle wdzięczna.
– Zgadza się.
– Jak radzi sobie nasza armia?
Pan Brown z wypiekami na twarzy posłał zaciekawione spojrzenie Albertowi.
– Bardzo dobrze. Klęska Francuzów to tylko kwestia czasu.
– Przecież mają Napoleona! – krzyknęła zdumiona Eleonora, jednak natychmiast tego pożałowała, gdy spostrzegła pełne litości miny panów.
– A my Wellingtona. – Roześmiał się Wallace.
– Nie słyszałaś o Lipsku? To chyba największa porażka w karierze Bonapartego.
– Myślę, że się już po niej nie podniesie – przytaknął kamerdyner.
Księżna była zaskoczona, jak zgodni są panowie.
– Jeszcze się zdziwicie – zapowiedziała.
– Dość już tej polityki! – Mary poderwała się z miejsca. – Niech no cię wyściskam, Albercie.
Zażenowany Wally ukrył twarz w dłoniach, a Eleonora przyłożyła rękę do ust.
– O co chodzi? Być może nie wiecie, ale bardzo się przywiązałam do pana Beamounta, gdy przebywał w Pembrokeshire.
Księżna nie miała o tym pojęcia. Sądząc po minie Alberta, był on równie zaskoczony. Tymczasem Mary jako kobieta o dobrym serduszku, zwyczajnie kochała swoje panie, a tym samym obdarzała sympatią ludzi, przy których są one szczęśliwe.
Całe towarzystwo roześmiało się i tak upłynęła im reszta wieczoru.
– Albercie, musisz być bardzo zmęczony. Pokażę ci twoją sypialnię.
Eleonora już po chwili czekała na niego przy drzwiach, nie dając tym samym kapitanowi możliwości odmowy.
Droga do pokoju minęła im w milczeniu. Gdy stanęli przed drzwiami, Eleonora spojrzała wyczekująco na Alberta. Sama nie wiedziała, na co liczyła. Tymczasem mężczyzna ani drgnął. Miał nieobecny wyraz twarzy, jakby ze swoimi myślami był daleko stąd.
– Moje życie nie jest kompletne bez ciebie – powiedział powoli, ważąc każde słowo. Beamount nawet nie spojrzał na arystokratkę, uśmiechnął się jedynie pod nosem.
Jego słowa były niczym miód na serce Eleonory. Kobieta stanęła na palcach i złożyła delikatny pocałunek na policzku Alberta. Zaczęła sunąć w kierunku ust mężczyzny, ciągle przy tym spoglądając na jego twarz, jakby doszukiwała się na niej protestu. Nic takiego jednak nie zauważyła, a ich wargi w końcu się złączyły.
– Dobranoc – niespodziewanie wyszeptał Albert i zniknął za drzwiami sypialni.
Przepraszam za nieco dłuższą przerwę niż zazwyczaj, ale wbrew pozorom w święta miałam mniej czasu na wszystko ;)
Albert powrócił... Fajerwerków nie ma, za to jest trochę niezręcznie.
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top