XLVI. Starzy znajomi
Southampton, 1813
Dni w Southampton mijały Albertowi szybko. Uwielbiał spędzać czas z Rose, a gdy ta wychodziła, z dużą przyjemnością włóczył się po ulicach miasta. Powoli zaczynał doceniać życie na uboczu społeczeństwa. Nie musiał się mierzyć ze zmanierowaną arystokracją, konwenansami czy Eleonorą. Beamount czuł, że po powrocie z wojny dużo bardziej pasuje do tego świata. Tak było mu wygodniej.
Rose doskonale znała swojego brata, więc wiedziała, co kłębi się w jego głowie. Nie chciała go wyrzucać ze swojego pokoiku, ale uważała, że lepiej dla niego byłoby wrócić do dawnego życia i zmierzyć się ze wszystkimi obawami, które powstrzymywały Alberta przed powrotem do socjety. Poczyniła już pewne kroki w tym kierunku i ze zniecierpliwieniem oczekiwała ich rezultatów.
Panna Beamount, jak co rano, przygotowywała liche śniadanie składające się z kromki czerstwego chleba. Tym razem wyglądała na dziwnie niespokojną. Jej dłoń nieustannie zaciskała się na krawędzi sukni, a ona sama rzucała nerwowe spojrzenia to na Alberta, to na ulicę. Gdy w pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie, dziewczyna aż podskoczyła na stołku.
‒ Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły ‒ wyszeptała, zanim wpuściła gościa.
Beamount niewiele z tego rozumiał. Z zaciekawieniem spoglądał na drzwi. Spodziewał się niemal wszystkiego, włącznie z jakąś koleżanką po fachu Rose. Nie zdziwiłby się, gdyby jego siostra uznała, że brakuje mu kobiecego towarzystwa. Jednak postać, którą ujrzał w progu, całkowicie go zaskoczyła. Był to nikt inny jak George Spencer!
Albert aż przecierał oczy ze zdumienia, ale przyjaciel nic się nie zmienił, więc pomyłka nie wchodziła w grę.
‒ Panno Beamount, Albercie! ‒ krzyknął, gdy tylko wszedł do pokoiku.
‒ George! Co ty tu robisz?
Beamount natychmiast zerwał się ze stołka, by uściskać przyjaciela, w końcu tak dawno się nie widzieli.
‒ Z ciebie jest teraz wielki pan kapitan. Pewnie już zapomniałeś o starym towarzyszu. Dobrze, że twoja siostra ma więcej oleju w głowie i do mnie napisała.
‒ Jak to? Przecież wy się nie znacie!
Zdezorientowany Albert powiódł spojrzeniem do siostry, na co ta się tylko roześmiała.
‒ Tyle razy dawałeś moje listy do przeczytania panu Spencerowi, a do swoich nieustannie dołączałeś notki od niego, że czuję, jakbyśmy już byli przyjaciółmi ‒ szczebiotała Rose.
‒ Powinienem się domyślić, że w końcu przestanę być wam potrzebny i sami zaczniecie ze sobą korespondować. Nie znam bardziej dobranych dwóch osób niż wy.
Beamount ani trochę nie skłamał. Naprawdę uważał, że George jest bardzo podobny do Rose. Oboje mieli ciekawe poczucie humoru, ale i skrywali trudną przeszłość, a ponadto Albert zwyczajnie ich kochał.
‒ Skoro już o tym mowa. Proszę zwracać się do mnie George, pan Spencer brzmi zbyt poważnie.
Kapitan nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za tym wesołym tonem, zawadiackim spojrzeniem i uśmiechem, w który nieustannie wykrzywiały się usta przyjaciela.
‒ Z wielką przyjemnością! Do mnie również proszę mówić po imieniu.
Albertowi zdawało się, że policzki Rose zaróżowiły się. Byłoby to bardzo niespotykane zjawisko. Siostra czerwieniła się tylko, gdy się złościła. Nie przypuszczał, że George ją zdenerwował albo speszył, co było jeszcze mniej prawdopodobne.
‒ Przepraszam panowie, ale muszę was zostawić. Wrócę za kilka godzin!
Panna Beamount posłała uśmiech Albertowi i szybko zniknęła za drzwiami.
‒ Siadaj, Spencer! ‒ Kapitan wskazał mężczyźnie miejsce na tapczanie.
‒ Jesteś pewien, że się nie zarwie? Mamusia dobrze mnie karmi!
‒ Co do tego nie mam żadnych wątpliwości!
Albert pierwszy raz od dawna, szczerze się roześmiał. Aż zaczynał odczuwać ból brzucha.
‒ Jak rodzice? ‒ zagadnął.
‒ Zdrowi! Matka jak zawsze jest w formie, ciągle narzeka i próbuje kierować moim życiem. Cotygodniowe wizyty u Francisa są dla mnie jak wybawienie. Dasz wiarę, że się polubiliśmy! Pamiętasz, jak się go bałem?
‒ Pamiętam! Ja też się bardzo do niego przywiązałem. Muszę go odwiedzić.
Beamount rzeczywiście zatęsknił za druhem. Dużo razem przeszli, mimo że nie zawsze aprobował jego decyzje.
‒ Wiem. ‒ George roześmiał się. ‒ Ciągle mi tylko gada, jak to ma mnie dość i że wolał ciebie, bo byłeś spokojniejszy, a nie taki upierdliwy jak ja.
‒ Jak on sobie radzi ... ‒ Albert urwał, ponieważ ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowo. ‒ ... wiesz, bez nogi?
‒ Jest wściekły jak osa. Ciągle się irytuje, że jest zależny od innych. Przydałaby mu się jakaś kobieta, ale z jego twarzą... Cóż, jest skazany na mnie. Jemu przynajmniej mogę jakoś pomóc, nie tak jak Beatrice...
George posmutniał. Spuścił głowę, a wzrok utkwił w swoich dłoniach.
‒ To będzie pierwszy raz, gdy nie odwiedzę jej grobu trzy razy w tygodniu.
Albert szybko zrozumiał, że Spencer jeszcze nie przebolał straty żony. Ciągle miał w głowie ich obraz, ale nie ten, gdy Beatrice umierała. On pamiętał ich szczęśliwych, zakochanych, świeżo po ślubie, kiedy wprowadzili się do domku przy plaży.
‒ A ty, jak się trzymasz, druhu?
‒ Dość kiepsko, biorąc pod uwagę, że mój najlepszy przyjaciel wrócił do kraju i nie pisnął o tym ani słówka. ‒ Choć można by to uznać za naganę, w głosie George'a nie było pretensji.
‒ Przepraszam. To wszystko mnie przerosło.
‒ Wiem. Sam to przechodziłem. ‒ Spencer posłał przyjacielowi współczujące spojrzenie. ‒ Kiedy dostałem list od Rose, przeraziło mnie to, jak cię opisała. Jednak widzę, że już ci trochę lepiej.
‒ Nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafił zapomnieć o wojnie.
Albert czuł, że nie musi dodawać nic więcej, by George go zrozumiał. Miał pojęcie o wszystkim, co działo się w życiu Beamounta, a przez podobne doświadczenia rozumiał go, jak nikt inny.
‒ Potrzebujesz czasu.
‒ Uleczy moje rany? ‒ zapytał kapitan z nadzieją w głosie.
‒ Nie, ale nauczysz się z nimi żyć.
Spencer poklepał przyjaciela po ramieniu. Z pozoru był to nic nieznaczący gest, ale Beamount poczuł się prawdziwie pokrzepiony.
‒ Dlaczego nie chcesz wrócić do Londynu? Nie spotkasz tam Eleonory.
‒ Skąd ta pewność?
‒ Nie widziałem jej tak samo długo, jak ty. Po kilku skandalach książę Richmond uziemił ją w Goodwood House.
‒ Powinienem dać sobie z nią spokój? Jesteś jej przyjacielem, znasz ją.
Albert sam nie był pewien, co dla niego najlepsze. Już dwa lata minęły od ich pierwszego spotkania, a arystokratka wciąż siedziała w głowie kapitana.
‒ Sam nie wiem, co powinien ci doradzić. To ja ci ją przedstawiłem. Eleonora wydawała się idealna dla ciebie. Poza niewątpliwą urodą jest inteligentna, zabawna, ale i pyskata. Na głupiutką pannę nie zwróciłbyś nawet uwagi. Miałem rację co do wszystkiego! Od razu dałeś się wplątać w dyskusje z nią, a i jej wygląd przypadł ci do gustu. Nie przewidziałem tylko, że naprawdę się zakochasz, a Eleonora będzie ci mącić w głowie tak długo. Oboje ją znamy i wiemy, że jest ambitna, ale ma dobre serce, a w nim jesteś ty. Tego jestem pewien. Na twoim miejscu, zawalczyłbym o nią. Musi się kiedyś złamać.
Beamount nie wiedział, co odpowiedzieć na przemowę George'a. Zapadła cisza, ale myśli Alberta aż krzyczały. Chciał walczyć, ale bał się ponownego odrzucenia. Gdyby teraz pojechał do Goodwood House, naraziłby na szwank swoją dumę i dobre imię.
‒ Dosyć tych smętów! Spójrz, co przyniosłem!
Albert dopiero teraz zauważył podłużne zawiniątko, które George od początku trzymał w ręce.
‒ Tak, nie mylisz się przyjacielu. To przednie wino, prosto od mojego ojczulka. Pewnie dawno nie miałeś czegoś tak dobrego w ustach!
Reszta czasu, jaki pozostał do powrotu Rose, panowie spędzili na konsumpcji trunku, żywo przy tym dyskutując. Spencer z pasją opowiadał zabawne historyjki, a Albert zaśmiewał się z nich do rozpuku.
Gdy panna Beamount wróciła do domu, była w szoku, że zastała brata takiego rozbawionego. W jej oczach zaszkliły się łzy. Teraz miała pewność, że dobrze postąpiła, zapraszając Spencera.
‒ Dołącz do nas, słodziutka! ‒ zawołał George, kiedy tylko ją zauważył. Dziewczyna chętnie przysiadła się do towarzystwa. ‒ Musisz koniecznie opowiedzieć mi jakiś żenujący fakt z życia naszego przystojniaczka. Ja znam go tyle lat, a nigdy nie naraził się przy mnie na śmieszność! Chyba że wezmę pod uwagę to, jak długo się stroi. Daję słowo, że przed lustrem spędza więcej czasu niż moja matka! Ale z tego nie można się śmiać. To raczej przykre.
Twarz Alberta kolorem zaczęła przypominać buraka. Rose roześmiała się, słodko marszcząc przy tym nosek, a w głowie zaczęła szukać odpowiedniego wspomnienia.
‒ Pamiętam, jak raz mój braciszek napisał wiersz do panny, w której był zakochany. Brzmiał on jakoś tak... ‒ Rose podrapała się po głowie, jakby to miało jej pomóc w odtworzeniu fragmentu wiersza. ‒ ,,Kocham cię bardziej niż brzask, kocham cię bardziej niż noc, kocham cię bardziej niż pudding chlebowy mojej mamy, kocham cię bardziej niż życie. Od teraz na zawsze, moje serce należy tylko do ciebie".
George aż wypluł wino, które miał w ustach. Tak się śmiał, że ciężko mu było złapać oddech.
‒ Bardzo zabawne, naprawdę ‒ wtrącił zażenowany Beamount, jednocześnie krzyżując ręce na piersi.
‒ Pewnie panna uciekła, po tym, jak przeczytała to dzieło sztuki ‒ drwił Spencer.
‒ Wcale nie! ‒ odpowiedziała mu Rose. ‒ Byli zaręczeni przez ponad pięć lat.
‒ To co się stało? Nie widzę żadnej pani Beamount u boku Alberta.
‒ Ojciec owej panny najpierw wymawiał się, że córka jest za młoda, a kiedy jej wiek zaczął zakrawać o staropanieństwo, uznał, że Albert musi dorobić się odpowiedniego majątku i pozycji. W końcu pojawił się pewien lord i to za niego dziewczyna została wydana za mąż. Mój brat chciał błagać jej ojca o zmianę decyzji, rozważali nawet ucieczkę, ale wuj Fredrick tak się poczuł urażony, że z rodziną panny zerwał wszelkie stosunki, a Alberta wysłał na drugi koniec Anglii. Za bardzo godziło w jego dumę, że siostrzeniec został uznany za niewystarczająco dobrego dla jakiejś panny ze średnio zamożnego domu.
‒ Wiecie co? Pójdę się położyć, żebyście mogli dalej w spokoju drwić z mojego życia. Nie będę wam przeszkadzał!
Beamount udawał obrażonego, jednak i on był rozbawiony tą historią. Ułożył się na tapczanie i przymknął oczy. Wciąż nasłuchiwał rozmów George'a i Rose. Zdawało się, że świetnie się ze sobą dogadują. Co chwile dobiegał go to śmiech siostry, to przyjaciela. Wcześniej zauważył ten charakterystyczny błysk w oku Spencera. Takim spojrzeniem do tej pory obdarzał jedynie Beatrice, więc Albert nie miał wątpliwości, że Rose podoba się George'owi.
W końcu zmorzył go upragniony sen. Kiedy rano się przebudził, para wciąż siedziała przy stole i żywo dyskutowała.
‒ Wracam do Londynu. Mam dosyć tej waszej paplaniny!
‒ To dobrze, bo już bałem się, że będę musiał cię tam zaciągnąć za włosy ‒ żartował Spencer.
‒ Mam dla ciebie list, Albercie ‒ wtrąciła panna Beamount. ‒ Odebrałam go wczoraj, ale kompletnie o nim zapomniałam.
Kapitan podbiegł do siostry i niemal wyrwał jej epistołę z rąk. Szybko złamał pieczęć i natychmiast zajął się czytaniem.
‒ Książę wyjechał z Anglii, a Eleonora zaprasza mnie do Goodwood House ‒ niezwłocznie oznajmił.
‒ Jedziesz więc nie do Londynu, a do West Sussex! ‒ krzyknął George.
‒ Na to wygląda...
Albert postanowił ostatni raz zaryzykować. Wolał się poniżyć przed Eleonorą, jeżeli ta zamierzała go odrzucić, niż nie podjąć wyzwania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top