XLIX. Podróżnicy

Cotswolds Hills, 1813

Różnokolorowe drzewa z perspektywy ptaka musiały wyglądać niczym barwny dywan. Liczne owce były tylko białymi punktami wśród pożółkłej trawy. Wszystko to obficie oblewały pierwsze promienie słoneczne. Ten urokliwy widok został zarezerwowany dla nielicznych, najwytrwalszych, gotowych zbudzić się o świcie, by wyruszyć po przygodę i chłonąć piękno natury.

Próżno ptakom doszukiwać się punkcików, wolno sunących na szczyt pagórków. Tego poranka tylko dwójka podróżników skusiła się na wspinaczkę ku majestatycznej, lecz samotnej Wieży Saksońskiej.

Albert zadarł głowę, by przyjrzeć się budowli, która zdawała się wierzchołkiem świata. Gdzie nie spojrzeć tam pustka, człowiek naprzeciw przyrody, aż nagle natrafiało się wzrokiem na wieżę. Opromieniona przez słońce ukrywała swoje piękno przed przeciętnym obserwatorem. Beamount wytężył wzrok i uniósł dłoń na wysokość czoła, aby zasłonić choć odrobinę światła. Szybko rozpoznał, że ma do czynienia z neogotyckim folly. Wieżyczki w połączeniu z balkonami i blankami od razu zachwyciły mężczyznę. Jednak ciągle było mu mało. Biegiem dotarł na szczyt pagórka. Dostrzegł wtedy osobliwie gargulce. Zanim w pełni oddał się podziwowi, przypomniał sobie o uroczej towarzyszce podróży. Gdy Albert się odwrócił, dostrzegł ku jego zdziwieniu, że Eleonora dotrzymuje mu kroku i również wodzi swoimi pięknymi oczami po budowli. Ciepłe promienie słońca padały na jej lewy profil, tak że włosy damy wyglądały na miedziane, choć wcale takie nie były w rzeczywistości.

– Skąd w tobie taki piechur, moja droga?

– Z pewnością ci mówiłam, że dużo spacerowałam – odpowiedziała, jakby wyrwana z transu. – To piękne uczucie wstawać o świcie, by podziwiać niezapomniane widoki.

– James Wyatt zaprojektował ten budynek na zlecenie szóstego hrabiego Coventry dla jego lady.

– Piękny, ale nieco nieadekwatny, jak na miłosny podarunek.

– Cóż w nim nieodpowiedniego? – Albert uniósł brew.

– Mam nadzieję, że hrabina nie jest równie samotna, jak ta wieża.

Beamount pokiwał głową na znak, że zrozumiał, co Eleonora ma na myśli.

– Też zaprojektowałbyś dla mnie takie cudo?

Kobieta zbliżyła się do Beamounta, delikatnie muskając jego ramię.

– Dla ciebie nie wystarczyłaby jedna wieża! Musiałoby być ich całe mnóstwo, by nie były odosobnione.

Eleonora zauważyła, że wokół oczu Alberta pojawiają się urocze zmarszczki, gdy się śmieje. Wcześniej nie zwróciła na nie uwagi. A może ich wówczas nie było? Bruzdy na twarzy kojarzyły się damie z doświadczeniem, żeby nie powiedzieć starością. Sama dbała, by nie mieć takich zbyt wielu. Te jednak były wynikiem czegoś innego. Niegdyś Albert śmiał się częściej niż teraz. Taka pozostałość po jego wesołej naturze.

– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – wyszeptała, układając głowę na ramieniu Beamounta.

Kapitan spojrzał z czułością na kobietę i objął ją w pasie. Oboje przez chwilę wpatrywali się w Wieżę Saksońską w niemej ciszy.

Nagle na twarz Eleonory spadła mokra kropla. Odskoczyła od Alberta niczym poparzona. Gdy na niego spojrzała, on też ocierał twarz z wody. Nie zdążyli wymienić słowa, kiedy spadł ulewny deszcz.

– Z czego to? – Księżna poprawiła swój różowy czepek obszyty złotą koronką. – Nie widziałam nawet malutkiej chmurki.

– Typowa angielska jesień – westchnął.

Kobieta żwawym krokiem ruszyła w dół pagórka, gdzie czekał na nich powóz.

– Albercie, zamierzasz tak moknąć? – powiedziała, gdy spostrzegła, że towarzysz nie podąża w jej ślady.

Beamount wzruszył ramionami. Jego włosy ociekały deszczem i coraz niezgrabniej przylepiały się do twarzy. Eleonora zaśmiała się na ten widok. Kapitan, widząc jej rozbawienie, dopadł do niej i zerwał czepek z jej głowy.

– Kapitanie! – wrzasnęła księżna.

Wkrótce i jej fryzura straciła pierwotny kształt. Albert nachylił się nad Eleonorą i przesunął ręką po mokrym policzku. Gdy spoglądali sobie prosto w oczy, rodziło się między nimi swego rodzaju przyciąganie, którego zwieńczeniem był delikatny, niemal przelotny pocałunek. Dama wykorzystała ten moment, by wyrwać swoje nakrycie głowy z dłoni Beamounta, po czym uciekła w stronę karety. Albertowi nie pozostawało nic innego jak ruszyć za nią.

Zatrzymali się w gospodzie Pod Starym, Czarnym Niedźwiedziem w Tewkesbury, ale nie spędzali tam dużo czasu. Już następnego dnia, gdy pogoda późnym popołudniem uległa delikatnej poprawie, Albert i Eleonora najęli łódkę od właściciela gospody.

Wypłynęli na rzekę Avon. Beamount jako żołnierz i dżentelmen przejął na siebie obowiązek wiosłowania. Mimo to księżna Richmond ciągle narzekała, to na złe ustawienie łodzi, okropny wiatr, czy też nieprzyjemny zapach unoszący się nad wodą. Albert początkowo dzielnie znosił humory kobiety, traktując je z przymrużeniem oka.

– Nie mógłbyś trochę szybciej?

– Jak chcesz, to możemy się zamienić!

Słowa Eleonory przelały czarę goryczy. Kapitan ostentacyjnie rzucił wiosła, co zdenerwowało damę jeszcze bardziej. Wstała z miejsca i tupnęła nóżką.

– Wracam do pokoju!

– Proszę bardzo! Widzę, że zamierzasz skakać do wody.

Albert zaśmiał się z zachowania Eleonory. Złościła się niczym małe dziecko.

Im większe było jego rozbawienie, tym bardziej rozjuszona była kobieta. Zdawała sobie jednak sprawę ze swojego położenia. Była uzależniona od Alberta, a w tym momencie pewnie wyglądała absurdalnie. Mimo to Beamount, jako wybranek jej serca nie powinien się z niej naśmiewać. Naburmuszona postanowiła ponownie usiąść, jednak nieoczekiwanie łódka się zachwiała. Mało brakowało, a skończyłaby w rzece, jednak silna ręka przyciągnęła ją do siebie. Zesztywniała ze strachu Eleonora bezwiednie upadła na Alberta, tak że oboje wyłożyli się na drewnianej podłodze.

– Kocham cię, nawet gdy próbuję cię znienawidzić – wyszeptał wprost do jej ucha, ogrzewając tym samym ciepłym oddechem policzek kobiety.

– Byłoby prościej, gdybyś nie był taki uparty – odpowiedziała z przekąsem, choć dobrze czuła się w jego towarzystwie.

Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przywiązana do jakiegoś mężczyzny. Eleonora usilnie próbowała odsunąć myśli o rozstaniu, które przecież w końcu będzie musiało nastąpić. Zamiast tego wolała upajać się jego zapachem, kojącym głosem i rozgrzewającą skórą.

– Zamiast ciągle marudzić, spójrz, jaki piękny jest świat i się odpręż.

Niebo, na które spoglądali, skalą barw bardziej przypominało szary niż piękny błękit, jednak i to miało swój urok. Wokół nie było żywej duży. Tylko delikatne podmuchy wiatru zakłócały ciszę.

Albert nie poszedł jednak za radą, którą dał Eleonorze. Daleki był od podziwianie krajobrazu, zbyt zajmowały go myśli. Gdy miał w ramionach kobietę swojego życia, zdał sobie sprawę z ulotności tej chwili. Kochał gładzić jej włosy i zwyczajnie wiedzieć, że jest obok, bezpieczna. Beamount pragnął, aby zostało już tak na zawsze. Jednak wiedział, że na drodze do ich szczęścia stał książę, którego Eleonora z pewnością nie opuści. Wobec tego, jaki sens miała ich relacja? Kapitan zastanawiał się, czy dla tych kilku chwil warto było narażać się na zawód, jaki przeżyje, gdy Rushworth wróci do kraju. Czuł się jak głupiec, mając nadzieję, że myli się co do kobiety i ta porzuci dla niego tytuł i pozycję społeczną.

– Proszę, wracajmy już.

Beamount przycisnął mocniej do siebie księżną, po czym podniósł się i zaczął wiosłować w stronę brzegu.

Szyld ze złotą czcionką niepodważalnie głosił, że zbliżają się do gospody. Budynek wykonany w technice muru pruskiego z łatwością można było rozpoznać z daleka. Prezentował się naprawdę ładnie, choć Eleonora uważała, że jeszcze piękniej musiało być tu wiosną, kiedy kwitły kwiaty.

Para szybko przemknęła na drugie piętro, gdzie znajdował się ich pokój. Gospodarze nawet ich nie zatrzymywali, by dołączyli do biesiady, gdyż byli pewni, że Albert wraz z Eleonorą są w podróży poślubnej, a jak wiadomo zakochani, szczególnie świeżo po ślubie, muszą się sobą nacieszyć.

Nawet gdy drzwi sypialni się za nimi zamknęły, głosy rozbawionych gości zdawały się nie cichnąć. Co chwilę rzucali przekleństwami, kiedy któryś z nich uderzał głową w niski strop, a ilość takich wypadków rosła wraz z ilością wypitego piwa.

Beamount liczył, że po powrocie od razu udadzą się na spoczynek. Wolał usypiać, tuląc Eleonorę niż spędzać czas na rozpuście. Szczerze mówiąc, wstydził się, że uległ żądzy ostatnim razem. Takie zachowanie nie leżało w jego naturze.

Księżna miała jednak inne plany na wieczór, co też oznajmiła Albertowi, obsypując go pocałunkami.

– Przestań – powiedział, bardziej surowo niż zamierzał.

– Przecież już się kochaliśmy! – Eleonora wydęła usteczka, spoglądając na Beamounta zalotnie. Jemu jednak dama w tym momencie wydała się nazbyt wyuzdana, wręcz wulgarna.

– To był błąd.

Kapitan zwiesił wzrok. Pragnął podzielić się z kobietą swoimi przemyśleniami, jednak obawiał się jej reakcji. Był niemal pewien, że go nie zrozumie.

– Nazywasz błędem moje uczucia do ciebie?

– Nie – wyszeptał.

Eleonora uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do poprzednich praktyk. Albert choć czuł się nieswojo, postanowił nie sprawiać jej zawodu, nawet kosztem swojego sumienia. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top