XLII. Rose
Southampton, 1813
Albert po wyczerpującej podróży w końcu postawił stopy na brytyjskiej ziemi. Mimo że na pierwszy rzut oka nie dostrzegł żadnych zmian, zdawało mu się, iż nic już nie będzie takie samo. Czuł się wyzuty z wszelkich zasad moralnych i nie wiedział, jak zdoła funkcjonować w cywilizowanych świecie. Anglia wciąż była Anglią i w niczym nie przypominała hiszpańskiego krajobrazu.
Beamount rozejrzał się, szukając znajomej twarzyczki wśród tłumu, który przyszedł powitać bohaterów. Miał nadzieję, że list posłany jeszcze z półwyspu dotarł na czas do adresatki.
Nagle jakieś drobne rączki oplotły się wokół jego szyi, a słodkie usteczka wycałowały oba policzki świeżo upieczonego kapitana.
‒ Kochany Albercie! Tyle na ciebie czekałam! ‒ Rose nie mogła ukryć swojej radości.
Kapitan stał niczym odrętwiały, dopiero po chwili położył swoją dłoń na plecach najmłodszego z dzieci państwa Beamountów.
Rose w opinii Alberta nie wyglądała źle. Twarz miała ciągle pucołowatą, a oczy niczym sarenka. Wciąż nie upinała swoich brązowych włosów. Jej ciało jednak wydawało się dość wychudłe, pewnie z powodu ubogiej diety. Jako prostytutka nie mogła pozwolić sobie na luksusy, jednak jak sama zapewniała, znalazła się w najlepszym miejscu do uprawiania tej profesji w całej Wielkiej Brytanii. Na brak klientów nie mogła narzekać. Jedne statki odpływały, inne przypływały, a marynarze i żołnierze chętnie korzystali z jej usług. W Londynie, gdyby jakiś lord nie objął jej protekcyjką, pewnie wylądowałaby na bruku, a tu żyło jej się całkiem przyjemnie.
Panna Beamount również zlustrowała brata i nie była zachwycona tym, co zobaczyła. Wyglądał na przeraźliwie wymizerowanego i zaniedbanego. Włosy miał znacznie za długie i nieułożone, a ładne baczki i wąsik zastąpiła ohydna broda. Czerwone, szklące oczy od razu zasugerowały, że Albert z pewnością nabawił się jakiejś choroby. Rose stanęła na palcach i przyłożyła usta do czoła brata, które było zdecydowanie za ciepłe.
‒ Przywiozłem pieniądze. Kup sobie jakieś ładne sukienki.
Ta, którą dziś miała na sobie, była modna wieki temu. Albert ledwo mógł dostrzec jej kolor, ale przypuszczał, że niegdyś była różowa.
‒ Ależ nie, mój drogi bracie. Muszę za nie zapłacić lekarzowi ‒ odpowiedziała rezolutnie.
‒ Jesteś chora? ‒ Albert prawdziwie przejął się stanem zdrowia siostrzyczki.
‒ Ty jesteś, gałganie. ‒ Rose roześmiała się i złapała swojego brata pod ramię, ciągnąc go w stronę swojego mieszkania.
Beamount całą drogę do jej izdebki spoglądał pod nogi. Wciąż był obolały i musiał dbać, żeby się nie przewrócić. Poza tym nie miał ochoty na podziwianie miejskiej architektury, jak miał dawniej w zwyczaju. Nie przypuszczał, że sprawi mu to przyjemność, jak niegdyś.
Rose wynajmowała pokój w kamienicy pani Bridgerton, paskudnej damy dobiegającej czterdziestki. Nie lubiła panny Beamount, zresztą jak każdego lokatora w tym budynku. Mieszkania były zaniedbane, więc jej zdaniem przyciągały jedynie typów spod ciemnej gwiazdy. Nie przeszkadzało to jednak pani Bridgerton pobierać od nich zawyżonego czynszu.
Pokoik panny Beamount znajdował się na poddaszu, przez co było w nim niezwykle duszno. Ściany pokrywała odrapana, pożółkła tapeta. Albert niepewnie przekroczył próg pomieszczenia. Od razu w oczy rzuciło mu się prześcieradło oddzielająca prowizoryczny salon od sypialni. Całe wyposażenie lokum wydało mu się bardzo skromne. Składało się na nie drewniane łóżko, które wyglądało, jakby miało się rozpaść, mała szafa, mająca lata świetności dawno za sobą, oraz stary, poplamiony tapczan i dwa krzesełka wraz ze stołem. Widać było na nich ślady pęknięć i wyraźnie wystające gwoździe, co sugerowało, że meble były już wielokrotnie reperowane.
‒ Połóż się, a ja przygotuję ci zimny okład. Jeśli gorączka do jutro nie zniknie, wzywam lekarza. ‒ Rose pogroziła palcem.
Zanim Albert zdążył zaprotestować, dziewczyna zniknęła już za drzwiami. Wobec tego postanowił położyć się na tapczanie. Gdy tylko zajął miejsce, kłęby kurzu uniosły się z mebla, a Beamount zapadł się głęboko w wysłużony materac. Posłanie było i tak dużo lepsze niż wojskowa prycza, ale żal mu było siostry, że musi żyć w takich warunkach. Tyle razy on i Christopher proponowali jej pomoc, ale Rose zawsze uparcie odmawiała. Powtarzała przy tym, że jeżeli bracia będą zbyt namolni, to znowu ucieknie, zrywając kontakty z rodziną.
Albert nie chciał ponownie stracić siostry. Pamiętał, jak bardzo się bał, kiedy dotarła do niego wiadomość, że Rose nie przyszła na zajęcia do panienek, których była nauczycielką, a słuch po niej zaginął. Panna Beamount nie dała znaku życia przez pół roku. Dopiero po tym czasie wysłała listy do braci z informacją o jej nowym miejscu zamieszkania i profesji, jaką od tamtej pory wykonywała. Poprosiła także, aby wuj Fredrick się o tym nie dowiedział. Gdyby doszła do niego wiadomość, że Rose jest prostytutką i tak byłaby dla niego martwa, więc równie dobrze mógł myśleć, że naprawdę nie żyła. Zarówno Christopherowi jak i Albertowi nie pozostało nic innego, więc musieli zaakceptować decyzję siostry, jeżeli chcieli utrzymywać z nią kontakt.
‒ O czym tak myślisz? ‒ Beamout nie zauważył, że Rose zdążyła już wrócić. Trzymała w ręce mokry skrawek materiału, który po chwili ułożyła na czole brata, a następnie przysiadła na skraju tapczanu.
‒ O tobie, Christopherze i wujku Fredricku... ‒ odpowiedział ciągle zamyślony Albert.
‒ Czasami żałuję, że zabrał nas od rodziców ‒ westchnęła Rose.
‒ Inaczej dalej tkwilibyśmy na wsi bez żadnych perspektyw.
‒ Ja i tak ich nie mam, gałganie ‒ panna Beamount roześmiała się. ‒ Cieszę, że przynajmniej wam się ułożyło. Jestem taka dumna, że zostałeś kapitanem!
Albert pomyślał, że Rose miała trochę racji. Wojna i tak zniszczyła całą radość jego życia, a dla kobiety, którą jak mniemał, kochał, jego pozycja była niewystarczająca.
Gdy Beamount miał trzynaście lat, wuj Fredrick wraz z żoną postanowili zabrać całe rodzeństwo do siebie. Oni sami nie mieli dzieci, za to pieniędzy im nie brakowało, więc bez problemu mogli zapewnić godne życie całej gromadce. Fredrick długo walczył z charakterami niesfornych dzieciaków. Ciężko było z nich wyplenić mało eleganckie zachowanie i nauczyć manier. Jednak duma, jaką odczuwał, kiedy udało mu się posłać rodzeństwo do dobrych szkół, w pełni wynagrodziła mu trud. Prężył się jak paw na święceniach kapłańskich Christophera oraz kiedy opowiadał o karierze wojskowej Alberta. Jedynie Rose nigdy nie spełniała jego oczekiwań. Miała mierne wyniki w nauce, a zbyt żywe usposobienie ciągle pakowało ją w kłopoty. Z trudem wybłagał dla niej posadę nauczycielki córek starego znajomego, pana Pembertona.
‒ Albercie! Ależ ty jesteś nieobecny. ‒ Twarz Rose przybrała marsowy wyraz.
‒ Przepraszam. Mówiłaś coś?
‒ Że tęsknię za rodzicami. Kiedy byliśmy wszyscy razem, czułam się taka szczęśliwa. Nikt nie potrafi gotować tak wspaniale jak mamusia! Brakuje mi też wieczorów, kiedy tata sadzał mnie na kolanie i opowiadał nam historie o walecznych Polakach, a ty i Christopher kucaliście przy nas na podłodze.
‒Sam nie wiem komu bardziej wtedy zazdrościłem, tobie czy naszemu prapradziadkowi, który dzielnie bronił Jasnej Góry,czy walczył pod Żarnowem z Janem Kazimierzem. ‒ Usta Alberta wykrzywiły się w nieznaczny uśmiech. Pomyślał, że dzieciństwo było piękne, pełne naiwnych marzeń i ekscytacji najbardziej prozaicznymi sprawami.
‒ A teraz ty jesteś żołnierzem, zupełnie jak on!
‒ Gdybym mógł cofnąć czas, błagałbym wuja, by nie posyłał mnie do armii. Dla nas wszystkich byłoby lepiej, jakby dziad poległ na polu bitwy, zamiast zamiast płodzić kolejne dzieci. Gdyby nie pozwolił synowi i wnuczce emigrować do Anglii, nasz ojciec by się nie urodził i nigdy nie poznałby mamy.
Rose bardzo spochmurniała, słysząc ból w głosie Alberta. Widziała, że gdzieś głęboko w tym człowieku jest ukryty pod fasadą złych doświadczeń jej braciszek. Panna ze współczuciem chwyciła dłoń Beamounta, a kątem oka spojrzała na zegarek. Rose nie chciała zostawiać Alberta samego, ale czas ją naglił.
‒ Przepraszam, ale muszę iść... do pracy ‒ zawahała się. Panna nie była pewna jak elegancko ująć cel swojego wyjścia. ‒ Wrócę niebawem, a ty odpoczywaj.
Albert nie odpowiedział siostrze. Wbił wzrok w sufit i ponownie pogrążył się w myślach. Zastanawiał się nad przeszłością swoją i rodziny, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie popełniono błąd, że to wszystko tak się potoczyło?
Pierwszy rozdział z nową bohaterką, na którą bardzo czekałam! Dajcie znać, co myślicie ;) Czy ktoś się spodziewał, że to z racji jej "zawodu" Albert nie chce o niej mówić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top