XIII. W starym, dobrym Londynie

Londyn, 1811

George wraz z Beatrice i Albertem zmierzali na Wimpole Street do domu rodziców pana młodego. Beamount bywał tu wielokrotnie, jednak nieustannie poruszał się wzdłuż ulicy z głową zadartą do góry. Trixie również z zaciekawieniem obserwowała otoczenie. Jeszcze nigdy nie widziała tak wysokich budynków. Kobieta była zachwycona, że ma okazję przechadzać się jedną z najszykowniejszych ulic Londynu.

Państwo Spencer pobrali się zgodnie z planem dwa dni temu w kościele świętej Małgorzaty w Barking. Dzielnica ta była położona we wschodniej części stolicy i w niczym nie przypominała centrum miasta. George wybrał to miejsce na ślub nieprzypadkowo. Kościółek był niewielką, kamienną budowlą, a jego położenie umożliwiało przeprowadzenie ceremonii bez rozgłosu i utrzymanie całego przedsięwzięcia w tajemnicy.

Drzwi otworzył im służący, jednak zza jego pleców szybko wyłoniła się kobieta w średnim wieku. Wyglądała bardzo modnie w granatowej, odcinanej pod biustem sukni ze szmizetką i sznurem pereł wokół szyi. Jej szczupła figura sugerowała, że jest znacznie młodsza, niż wskazuje na to jej prawdziwy wiek. Zdradzało ją jedynie kilka zmarszczek wokół wąskich ust i oczu, a także siwe pasma wśród blond loków.

‒ Albert Beamount! Jak ja dawno pana nie widziałam. ‒ Kobieta ucałowała oficera w oba policzki.

‒ Mamo. ‒ George próbował zwrócić na siebie uwagę.

‒ Witaj, synu. ‒ Pani Józefina Spencer nawet nie spojrzała na swoje jedyne dziecko. ‒ Ależ ty dobrze wyglądasz! Pewnie nie możesz uwolnić się od kobiet. ‒ Jej głos był serdeczny, a na twarzy zagościł uśmiech, kiedy przyglądała się przyjacielowi syna.

Beatrice dopiero teraz udało się przedostać przed towarzyszy, co przyciągnęło uwagę pani Spencer.

‒ A co to za istotka? ‒ zapytała matka George'a. Słyszała, że niektórzy, wybierając się w gościnę, zabierają własną służbę, ale nie przypuszczała, że jej syn należy do tego typu ludzi.

‒ Moja żona, mamo.

Kobieta momentalnie pobladła. Wyglądała jak trup, w przeciwieństwie do zarumienionej synowej. Pani Spencer zaczęła się osuwać na ziemię, jednak Albert w porę zareagował i udało mu się podtrzymać kobietę. Następnie zaprowadził ją do bawialni i posadził na sofie, a w geście pocieszenia, złapał Józefinę za rękę. Młodzi małżonkowie zasiedli na fotelach naprzeciwko.

Zamieszanie przyciągnęło pana domu. Był to mężczyzna ze sporym brzuchem, wyraźną siwizną i pokaźnym wąsem.

‒ Co tu się dzieje? Niech ktoś poda wodę mojej żonie ‒ zarządził, kiedy zauważył stan Józefiny.

‒ Ta prowincjuszka jest żoną twojego syna! Tylko spójrz, jak ona wygląda. Potargana, zaokrąglona, a rumieni się jak byle jaka dziewka.

‒ Mamo, wystarczy. ‒ Ton George'a był bardzo surowy.

‒ Za grosz nie masz szacunku do moich nerwów! ‒ gorączkowała się kobieta. Józefina od zawsze miała tendencję do histeryzowania. Gdy tylko coś szło nie po jej myśli, zasłaniała się delikatnymi nerwami, aby wzbudzić współczucie wśród rodziny.

‒ Beatrice jest bardzo dobrą dziewczyną... ‒ Beamount próbował obronić żonę przyjaciela.

‒ Albercie, nie musisz być moim adwokatem. ‒ Trixie odezwała się zdecydowanym głosem. ‒ Nie powinna mnie pani tak oceniać. Nie ma pani pojęcia o moim charakterze. To, że nie wyglądam, jak tego oczekiwano, nie świadczy o mojej brzydocie. Jestem inna, ot co. ‒ Ton dziewczyny zdawał się bardzo wyniosły, co tylko rozsierdziło jej nowopoznaną teściową.

‒ Podoba mi się ‒ zawyrokował Edward Spencer, który uważnie przysłuchiwał się rozmowie. Był zadowolony, że do rodziny dołączyła kobieta gotowa utrzeć nosa Józefinie. ‒ Kochana ‒ zwrócił się do żony ‒ ożenił się, to się ożenił. Nie ma co płakać, czasu się nie cofnie.

Pani Spencer posłała mężowi mordercze spojrzenie i nic mu już nie odpowiedziała. Służący wkroczył do bawialni i podał kobiecie wodę. To zamknęło Józefinie usta na dłużej, ponadto dłoń Alberta również działała na nią kojąco. George postanowił wykorzystać chwilę spokoju, kiedy pierwsze emocje opadły i wyciągnął cygaro.

‒ Miałeś rzucić to świństwo! ‒ zauważyła Beatrice z pretensją w głosie.

‒ Ach, tak ‒ przyznał zawstydzony Spencer i odłożył tytoń.

‒ Synu! Jak mogłeś dać się usidlić? ‒ Edward był prawdziwie rozbawiony.

‒ Sam nie wiem, papo. Strzała Amora mnie trafiła... albo wstążka. ‒ Tylko Beatrice zrozumiała aluzję do ich pierwszego spotkania, co poskutkowało czerwienią zalewającą jej twarz.

‒ Nawet sobie nie żartuj, George. Uważam, że cygara to nieładny nałóg i lepiej spędzać więcej czasu na dworze. ‒ Dziewczyna doskonale wiedziała, czego chce i jakie ma wymagania wobec męża, co zamierzała egzekwować, nawet jeżeli musiała upominać George'a przy jego rodzinie.

‒ Patrząc na twoją cerę, wnioskuję, że całymi dniami przesiadujesz na zewnątrz. ‒ Matka George'a nie przestawała być zgryźliwa i dalej podkreślała niskie pochodzenie synowej.

‒ Świeże powietrze dobrze wpływa na dziecko ‒ wyjaśnił George, zachowując niezwykłą powagę.

‒ Czy ona... ‒ niemal wyszeptała przerażona Józefina.

‒ Tak, mamo. Spodziewamy się dziecka.

‒ Och, nie! To koniec ‒ lamentowała kobieta.

‒ Żartowałem, ale sama widzisz, mamo. Mogło być gorzej. ‒ Na twarzy Spencera zagościł promienny uśmiech. Edward również zaśmiewał się do rozpuku.

‒ George! Jak mogłeś? ‒ pisnęła Beatrice, widocznie niezadowolona z okropnego poczucia humoru męża.

Albert z przerażeniem obserwował ten rodzinny galimatias. Obawiał się, że nagromadzenie tak silnych charakterów w jednym pomieszczeniu może skończyć się katastrofą.

‒ Napijmy się herbaty. Służba zaraz przygotuje zastawę ‒ zaproponował pan domu.

‒ Dla mamy to może niech jakieś ziółka na uspokojenie przygotują. ‒ George po początkowym zaniepokojeniu, zdawał się w świetnym humorze.

‒ Jeszcze jedno słowo, a każę wyrzucić cię za drzwi ‒ pogroziła mu kobieta, która również powoli odzyskiwała wigor.

Po chwili do bawialni zostały wniesione filiżanki wraz z pasującym do nich imbrykiem. Zastawa wyglądała na bardzo kosztowną. Na porcelanie namalowane zostały niebieskie wzory, a niektóre elementy były pozłacane. Beatrice niepewnie chwyciła filiżankę i niezbyt zgrabnie zaczęła pociągać z niej łyki. Teściowa przypatrywała jej się z dużą dezaprobatą. Z jednej strony przerażał ją brak ogłady u żony syna, a z drugiej martwiła się, czy dziewczyna nie uszkodzi jej pięknej porcelany.

‒ Matka nie nauczyła cię pić z filiżanki jak dama. ‒ Józefina nie wytrzymała i skarciła synową.

Beatrice niezadowolona oderwała usteczka od porcelany, aby odpowiedzieć.

‒ Przypuszczam, że nie miała na to czasu przy siedmiorgu dzieci.

‒ Doprawdy, skandaliczne ‒ odburknęła starsza pani Spencer.

Nikt nie odważył się odpowiedzieć na uwagę Józefiny, która wciąż była bardzo rozgniewana. Powietrze w pomieszczeniu zdawało się zgęstnieć od nerwowej atmosfery. Beamount był pewien, że wystarczy iskra, aby cały budynek zajął się ogniem.

‒ Jak idą interesy? ‒ Albert postanowił zagadnąć ojca przyjaciela, co jak miał nadzieję, uspokoi odrobinę sytuację.

‒ Właśnie ojczulku. Jak mój majątek? ‒ zawtórował mu George.

‒ Jeszcze nie jest twój, dobrze się trzymam ‒ odpowiedział urażony Edward. ‒ A interesy idą wprost wyśmienicie. Jeszcze nigdy nie odnotowaliśmy tak dużych przychodów, jak teraz.

‒ Mógłby mi pan zdradzić, czym się zajmuje? ‒ zapytała odważnie Beatrice.

‒ Mam sklep w Mayfair.

Beatrice westchnęła. Zdążyła się już dowiedzieć, że jest to jedna z bardziej luksusowych dzielnic handlowych Londynu. Józefina nieopatrznie odczytała ten gest zachwytu. Pomyślała, że młoda synowa będzie od dziś modliła się o śmierć Edwarda, aby George mógł przejąć jego majątek. Spotęgowało to już niemałą niechęć do dziewczyny.

‒ Musisz go kiedyś odwiedzić, moja droga ‒ dodał pan Spencer po chwili. ‒ Myślę, że idealnie nadajesz się, aby nim zarządzać. Przyda się nam jakaś nowa osóbka, która wprowadzi kilka ulepszeń.

Edwardowi przypadła do gustu Trixie i uważał, że zasługiwała na lepsze przyjęcie, niż w rzeczywistości dostała. Pokładał nadzieję, że dzięki jego propozycji dziewczyna poczuje się bardziej mile widziana w tej rodzinie. Beatrice sprawiała wrażenie uroczej kobiety o żywym usposobieniu i wrodzonej inteligencji. Przy takich cechach z pewnością szybko nadrobi braki w wychowaniu i Spencerowie będą mogli wkrótce zaprezentować ją londyńskiej elicie.

George był zachwycony małżonką i nie żałował swojej decyzji. Sypiał znacznie lepiej, od kiedy się poznali. Miał wrażenie, że kobieta zapełniła jakąś lukę w jego sercu. Z dumą złapał ją za rękę, co oczywiście nie spodobało się jego matce.

‒ Bardzo chętnie, niestety jutro wyjeżdżamy. ‒ Głos Beatrice był smutny, jednak jej oczy ciągle lśniły z ekscytacji.

‒ Jak to? ‒ zapytał zawiedziony Edward.

‒ Mój pułk stacjonuje w Newport. Nająłem tam domek... ‒ wyjaśnił George.

‒ Może zostawisz Beatrice u nas? Zaznałaby trochę miejskiego życia. ‒ Głos pana Spencera był niezwykle życzliwy. Mężczyzna z pewnością ucieszyłby się, gdyby synowa została pod jego dachem. ‒ Matka nauczy ją wszystkiego, co trzeba.

Oficer poczuł, jak żona mocniej uścisnęła jego rękę. Na jej twarzy malowało się błagalne spojrzenie. Trixie sprawiała wrażenie odważniej, ale strachem napawała ją wizja zamieszkania z teściami bez męża. Czuła, że byłby to skok na zbyt głęboką wodę.

‒ Po moim trupie ‒ syknęła Józefina.

‒ Nie ma takiej potrzeby, ojcze. ‒ Beatrice odetchnęła z ulgą, słysząc deklarację męża.

‒ Albercie, proszę, powiedz, że znalazłeś sobie lepszą pannę? ‒ Matka George postanowiła skupić uwagę na swoim ulubieńcu.

‒ Właśnie, opowiedz nam o tej kobiecie! ‒ dodał prowokacyjnie George. Wiedział, że pakuje przyjaciela w kłopoty. Związek z Eleonorą był jeszcze bardziej nieakceptowany niż małżeństwo Spencera z Beatrice.

‒ Nie poznałem jeszcze kandydatki na moją żonę ‒ odpowiedział ze spokojem Beamount. Józefina przekonana o rozsądku oficera pokiwała głową z uznaniem.

‒ Kłamca! ‒ wrzasnął rozbawiony George.

‒ Nie wtrącaj się, synu ‒ odpowiedziała szorstko pani Spencer, a Albert posłał przyjacielowi triumfalne spojrzenie.

Panująca atmosfera była dość niezręczna, dlatego goście zdecydowali się zakończyć już wizytę. W hallu, gdzie odbierali okrycia, Edward zagadnął Beamounta.

‒ Domyślam się, że nie chciałeś opowiadać o swojej pannie przy Józefinie. Moja żona jest taka pruderyjna... ‒ wyszeptał. ‒ Opisz ją w liście, tylko ze szczegółami.

‒ Oj, tatku. To kobieta warta grzechu ‒ wtrącił George, który musiał podsłuchać rozmowę.

Panowie położyli kres dalszym szeptom, gdyż pani Józefina Spencer już posłała im badawcze spojrzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top