VIII. Miłość jak grom z jasnego nieba

Pembrokeshire, 1811

Albert próbował ułożyć swoje włosy, przeglądając się w srebrnej tabakierze. Szło mu to dość mozolnie, ponieważ niewiele widział w prowizorycznym lusterku.

‒ Beamount! Nie żartuj, że znowu wychodzisz ‒ powiedział rozżalony George, który właśnie wrócił do ich pokoju. ‒ Obiecałeś, że pójdziemy się dzisiaj nawalić, jak za starych dobrych lat. Codziennie biegasz do Eleonory... Wiesz, jak bardzo nie lubię być sam! ‒ marudził niczym małe dziecko.

‒ Daj spokój, alkohol może poczekać. ‒ Albert był stanowczy. Wciąż koncentrował się na swojej fryzurze.

‒ Ale z ciebie laluś ‒ warknął Spencer i położył się na pryczy. ‒ Chyba przejdę się do Crundale.

‒ Po co?

‒ Żeby ci kupić zwierciadełko! Przyda ci się, skoro zachowujesz się jak panienka.

‒ Ach... Już myślałem, że zdecydowałeś się na ożenek z panną King ‒ odgryzł mu się przyjaciel.

‒ Nie śmiej się ze mnie. Skąd miałem wiedzieć, że od razu będzie chciała brać ślub i opowie o tym całej swojej rodzinie. ‒ Ton Spencera złagodniał, można powiedzieć, że był nawet żartobliwy.

Beamount uznał, że już nic więcej nie może zrobić dla swoich włosów. Wstał z krzesła i miał wychodzić, kiedy jego wzrok zatrzymał się na George'u. Był starszy od Alberta o pięć lat, jednak każdy uważał, że to Spencer jest młodszy ze względu na jego zamiłowanie do psikusów. Mężczyzna mierzył mniej więcej tyle, co Albert, ale za to był od niego grubszy. Miał rumianą twarz i włosy w kolorze słomy. Mimo dość przeciętnej urody nigdy nie brakowało kobiet gotowych spędzić z nim noc, a to wszystko dzięki ujmującemu charakterowi oficera.

‒ Przepadłeś, przyjacielu... ‒ zawyrokował Spencer, czując, że Albert mu się przygląda.

‒ Już się nie dąsaj. Zaraz znajdziesz sobie nową pannę i wszystko wróci do normy.

Beamount opuścił kwatery, a w ślad za nim ruszył George. Nie miał zamiaru zostawać samemu w ich pokoju, więc postanowił udać się do oddalonego o milę miasteczka.

Widok Crundale nie zachwycił George'a. Miasteczko okazało się wsią z jedną główną ulicą z szeregową zabudową i kilkunastoma domami. Szybko omiótł wzrokiem budynki. Dostrzegł jakąś marną karczmę oraz sklep ze wstążkami.

,,Nici z lustereczka dla naszego pięknisia" ‒ pomyślał i postanowił wstąpić do szynku.

Gdy zbliżył się do drzwi budynku i już niemal czuł unoszący się zapach alkoholu, zamieszanie przy drzwiach sklepu ze wstążkami przyciągnęło jego uwagę.

‒ Moja wstążka! ‒ krzyknęła młoda dama. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności własność owej panny przyfrunęła wprost w ręce Spencera. Oficer poprawił mundur i dumnym krokiem ruszył w kierunku dziewczyny.

Okazała się ona damą o całkiem zadowalającej urodzie. Zaokrąglona tam, gdzie powinna, z niebieskimi oczami i pucołowatymi, zarumienionymi policzkami, wyglądała nad wyraz zdrowo. Złociste włosy upięła w kok. Część loczków uwolniła się z fryzury i uroczo opadała na skronie panny.

Dziewczyna w niczym nie przypominała znanych mu kobiet. Nie wyszczuplała się na siłę poprzez noszenie gorsetów. Spencer mógł przysiąc, że na jej twarzy nie ma ani grama makijażu, którego nakładanie było częstą praktyką dam, mającą na celu oszukanie mężczyzn.

‒ Ma ją pan! ‒ Wydawała się zadowolona. Jej głos był niski, co niezwykle zauroczyło oficera.

‒ George Spencer. ‒ Skłonił się damie. Chciał chwycić jej rękę, jednak dziewczyna odsunęła się.

‒ Mogę odzyskać moją zgubę?

‒ Tylko, jeżeli zdradzi mi pani swoje imię. ‒ George powiedział zbyt zalotnie, przez co zabrzmiało to głupio.

‒ Proszę sobie ją zatrzymać ‒ prychnęła dziewczyna i zaczęła odchodzić szybkim krokiem. Panna sprawiała wrażenie gwałtownej, ale to tylko potwierdzało jej naturalność.

George zaklął pod nosem i ruszył za nią.

‒ Już nie bądź taka obrażalska! ‒ Spencer wydawał się być rozbawiony.

‒ Ja obrażalska? Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty" ‒ odpowiedziała surowo.

‒ Ale to pani wina!

‒ Moja? Dlaczego?! ‒ fuknęła.

‒ Bo nie zdradziła mi pani swojego imienia. ‒ Uśmiech George'a był rozbrajający. Jednak nie podziałał on na dziewczynę, gdyż ponownie ruszyła w swoją stronę.

‒ Proszę zaczekać! ‒ Zagrodził drogę blondynce. ‒ Muszę wiedzieć, jak się pani nazywa, kiedy będę prosił pani ojca o zgodę na nasz ślub.

‒ Jest pan zbyt pewny siebie, panie Spencer ‒ powiedziała oschle. George uważał, że kobieta wyglądała pociągająco, nawet gdy się złościła.

‒ Poddaję się! ‒ Oficer uniósł obie ręce w geście kapitulacji, co wyglądało dosyć komicznie. ‒ Oto pani wstążka.

Dziewczyna chętnie przyjęła swoją zgubę. Spencer już miał obracać się na pięcie, jednak panna coś jeszcze do niego powiedziała.

‒ Przepraszam, nie słyszałem. Czy mogłaby pani powtórzyć?

‒ Beatrice... Nazywam się Beatrice Redford ‒ niemal wyszeptała.

‒ Beatrice, czy mógłbym panią odprowadzić do domu? ‒ Zanim urocza panna zdążyła odpowiedzieć, George wsunął jej rękę pod swoje ramię.

‒ To naprawdę niedaleko, nie musi się pan fatygować.

George zbył tę uwagę i zaczął wesoło rozprawiać o niezwykłej, walijskiej przyrodzie, wyższości małych miasteczek nad gwarnym Londynem lub o godnym pogardy zmanierowaniu współczesnych kobiet. Panna Redford uważnie słuchała oficera, potakując co chwilę. Głos zabrała tylko raz, aby przyznać, że nigdy nie była w stolicy i chętnie by ją odwiedziła pewnego dnia.

Nie minął kwadrans, a Spencer dojrzał dom położony na skraju lasu. Był to dwupiętrowy dworek z portykami, wybudowany na planie kwadratu. Czasy świetności miał już za sobą. Czerwoną dachówkę pokrywał zielony nalot, a niegdyś jasna elewacja sczerniała. Również podwórko wokół budynku było zaniedbane. Trawa rosła bujnie, jakby nikt jej nie przycinał od wieków.

Gdy zbliżyli się do furtki, uwagę George'a przyciągnęła gromadka dzieci, z której część wesoło ganiała się, a część bawiła się w błocie. Żadne z nich nie miało na sobie butów i bosymi stópkami dotykały ziemi.

,,Matka sprałaby mnie, gdybym w takim stanie wrócił do domu" ‒ pomyślał Spencer, podziwiając swobodę dzieci.

‒ To moje rodzeństwo ‒ wyjaśniła Beatrice. Z pewnością zauważyła, jak oficer przyglądał się najmłodszym latoroślom jej rodziny. ‒ W sumie jest nas siedmioro.

‒ Podziwiam pani matkę.

‒ Nie ma z nami łatwo. ‒ Panna zaśmiała się.

Około czteroletnia dziewczyna podbiegła do furtki, którą bez problemu otworzyła.

‒ Trixie! Kto to? ‒ Uważnie przyglądała się swoimi wielkimi oczami postaci nieznanego mężczyzny.

‒ Pan Spencer ‒ wyjaśniła jej spokojnie siostra.

‒ Wygląda pan miło. ‒ Głos dziewczynki był uroczy. Podeszła bliżej Georga i zaplotła malutkie rączki wokół jego nogi.

‒ Dziękuję, młoda damo ‒ odpowiedział rozbawiony oficer.

‒ Abby, puść natychmiast pana Spencera! ‒ krzyknęła Beatrice, po czym wzięła dziewczynkę na ręce, mimo stawianego oporu. ‒ Przepraszam, ale musimy już iść.

George skłonił się, a panna wraz z siostrą po chwili zaczęły oddalać się w kierunku drzwi frontowych. Spencer wodził za nimi wzrokiem, dopóki nie zniknęły w dworku. Oficer nie mógł tego widzieć, ale gdy tylko drzwi zamknęły się za Beatrice, ta dała upust tłumionym emocjom i pisnęła z zachwytu.

‒ Trixie! ‒ Dziewczynka była oburzona. ‒ Czemu mnie zabrałaś?! Przecież to mógł być mój przyszły mąż!

‒ Abby, jesteś za mała. ‒ Najstarsza panna Redford próbowała zachować powagę, ale mimowolnie się uśmiechnęła.

Dziewczynka, uwolniwszy się z objęć siostry, obrażona podreptała do innego pokoju.

Spencer cały w skowronkach wrócił do kwater, a ku jego zdziwieniu Albert już tam był. Leżał na łóżku i z zainteresowaniem czytał list.

‒ Co u siostry? ‒ zapytał George.

‒ Narzeka na pogodę w Southampton, znowu zrobiła psikusa pani Bridgerton, bo wyjątkowo dawała jej się we znaki w tym tygodniu, a poza tym pogoniła jakiegoś marynarza. Tylko ona jakoś barwniej to ujęła.... Sam przeczytaj.

‒ Daj to. ‒ Spencer podszedł do przyjaciela i wyrwał list, po czym szybko przeczytał całą epistołę, podśmiewając się co chwilę. ‒ Doprawdy, wyborny żart! To się stara jędza musiała zdziwić, kiedy zobaczyła zepsute śledzie na swoim nowiutkim dywanie. Napisz jej, proszę ‒ zwrócił się do Alberta ‒ że słusznie postąpiła z tym draniem i nie powinna mieć żadnych wyrzutów sumienia. Ma moją pełną aprobatę.

‒ Rozumiesz ją lepiej niż ja, a przecież się nie znacie. ‒ Beamount zaśmiał się.

‒ Do kobiet trzeba mieć podejście. Ponadto czuję, że ja i twoja siostrzyczka jesteśmy bratnimi duszami.

‒ Nie wątpię. ‒ Albert odebrał list od George'a.

‒ A teraz mam dobrą nowinę! Żenię się!

‒ Panna King jest w ciąży? ‒ kpił Beamount.

‒ Ależ nie. Spotkałem dzisiaj istnego anioła!

‒ Co? Wypiłeś za dużo wina? ‒ Albert przedrzeźniał przyjaciela.

‒ Jutro poproszę jej ojca o rękę.

‒ Ty mówisz poważnie? Czyżbyś spotkał bogatą hrabiankę, która przyjechała tutaj w odwiedziny?‒ W głosie Beamounta słychać było zdziwienie, a na twarzy malowało się przerażenie.

‒ Nie sądzę. Jej dom wyglądał na zaniedbany.

‒ Twoja matka dostanie ataku serca, kiedy pozna swoją synową. Przecież ty nie kochasz tej dziewczyny, nawet się nie znacie! Jak już musisz się żenić bez miłości, wybierz pannę z odpowiednim posagiem lub tytułem ‒ grzmiał Beamount.

‒ Nie chcę takiej, a o moją matkę się nie martw. ‒ Na twarzy Spencera pojawił się uśmiech. ‒ Chciałbym cię poinformować, że jutro idziesz do Redfordów ze mną! ‒ George tak się uparł, że nie dało się go odwieść od tego pomysłu i Albertowi nie pozostało nic innego jak towarzyszyć przyjacielowi.

Po pierwsze,
chciałam Wam podziękować za tyle wyświetleń i Wasze zaangażowanie w komentarzach, za wszystkie gwiazdki ❤ Bardzo mi miło! Uwielbiam czytać, co myślicie o opowiadaniu ;)

A po drugie...
...dzisiaj mała odskocznia od problemów Eleonory. Zastanawiałam się długo czy rozwijać wątek George'a. Jego losy mam już zaplanowane, ale nie wiem czy takie odejście od głównych bohaterów co jakiś czas, żeby sprawdzić co tam m.in. u Spencera słychać, nie będzie Wam przeszkadzało ;) Mimo to zdecydowałam się opublikować ten rozdział, bo gdyby historia George'a miała zostać tylko w mojej głowie, to mam wrażenie, że historia byłaby niekompletna. Czekam na Wasze opinie w tej sprawie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top