VI. Rozmowy
Pembrokeshire, 1811
Gdy zbliżał się wieczór, Eleonora przebrała się w swoją nocną koszulę. Wsmarowała perfumy w okolicach szyi i dekoltu, a następnie rozpuściła swoje włosy. Były delikatnie zakręcone, chwilami wydawało się, że miały czarny kolor, jednak w rzeczywistości były bardziej brązowe.
Hrabina nie mogła długo znaleźć sobie miejsca w sypialni. Nerwowo przechodziła z jednej części pokoju w drugą, próbując stłumić skurcze żołądka. Gdyby teraz siebie widziała, z pewnością zaśmiałaby się. Takie zachowanie nie było typowe dla kobiety, która uwiodła już wielu mężczyzn, a dla debiutantki przed pierwszym poważnym balem.
Nagle drzwi otworzyły się i do sypialni wkroczyła służąca. Mary była kobietą w średnim wieku, o bardzo drobnej budowie. Jej płowe włosy zwykle były upięte w ciasny kok. Gdyby nie kilka zmarszczek na twarzy, można by było stwierdzić, że jest rówieśniczką Georgiany. Eleonora bardzo lubiła sympatyczną kobietę i była do niej szczerze przywiązana, mimo że rezydowała w Pembrokeshire dopiero niecałe dwa lata.
‒ Pan Beamount przyszedł ‒ oznajmiła.
Hrabina nerwowo podbiegła do fotela obitego jasnoróżowym materiałem, przy którym stała niewielka sofa w takim samym stylu. Oba meble zwrócone były w stronę zabytkowego kominka. Eleonora usadowiła się na fotelu i wyprostowała, aby jej piersi sprawiały wrażenie jeszcze większych. Założyła nogę na nogę i podniosła brzeg koszuli, tak by odsłaniała jej udo. Dopiero wtedy była gotowa przyjąć gościa.
‒ Poproś go.
Albert rozejrzał się i bez słowa zajął miejsce na sofie. Wpatrywał się w swoje dłonie z taką uwagą, jakby były dziełem sztuki. Eleonora szybko zrozumiała, że i tej nocy do niczego nie dojdzie. Z tego powodu zrezygnowała z ponętnej pozy na rzecz bardziej wygodnej. Podciągnęła kolana pod brodę, a dłonie oplotła wokół łydek, gładząc jednocześnie materiał koszuli nocnej.
‒ Dlaczego nie masz na sobie munduru? ‒ Dopiero teraz spostrzegła zmianę w wyglądzie mężczyzny.
‒ Uznałem, że to nieodpowiednie odwiedzać damy wieczorem w mundurze.
‒ Uważasz odwiedzanie mnie za hańbę dla twojej profesji? ‒ zapytała zaczepnie hrabina.
‒ Nie, skądże. ‒ Albert uśmiechnął się i przelotnie spojrzał na Eleonorę. Po chwili ponownie przeniósł wzrok na iskierki ognia, które wesoło tańczyły w kominku.
Hrabina schowała niesforny kosmyk za ucho, jednocześnie lustrując Beamounta. Pragnęła zrozumieć tego młodego człowieka i pojąć powody, które zmusiły go, żeby tak się ubrać. Żaden szanowany mężczyzna nie wychodził z domu bez kamizelki. Tymczasem Albert ubrany był jedynie w białą koszulę, na którą zarzucił granatowy płaszcz, ciemne spodnie i wysokie wojskowe buty.
‒ Jesteś świadoma tego, że twój strój niewiele zasłania?
Eleonora roześmiała się, słysząc pytanie oficera. Widziała twarz Beamounta jedynie z profilu, ale czuła, że on też jest rozbawiony.
‒ Naturalnie. To zamierzony efekt ‒ odparła nonszalancko. Znowu zapanowała cisza. Hrabina, próbując ożywić rozmowę, podjęła kolejny temat. ‒ Czemu zdecydowałeś się wstąpić do wojska?
‒ Z moimi koneksjami nie miałem dużego wyboru. ‒ Albert nareszcie przeniósł wzrok na Eleonorę.
‒ Mogłeś zostać pastorem ‒ zażartowała. ‒ Z pewnością byłoby to spokojniejsze zajęcie.
‒ Masz rację. Właściwie to oczekuję tylko, jak zostanę wysłany na front. Wielka Brytania nieustannie o coś walczy. ‒ Albert posmutniał.
‒ Proszę się nie frasować! Wojny przecież nie są takie straszne. Wielu z nich wraca i wiedzie normalne życie.
,,Tylko co to za życie?" ‒ pomyślał Beamount. Co prawda, sam jeszcze nie był na froncie, ale wielu z jego kompanów ma już ten koszmar za sobą. Ci, którzy przeżyli, zdają się wrakami. Gdy wracają, rozwodzą się z żonami, ponieważ te uparcie twierdzą, że wyszły za innych ludzi. Panny, których imię mieli na ustach podczas bitew, wychodzą za innych mężczyzn, bo nie chcą żyć z kalekami. Żołnierze bez rodziny wracają do armii i piją. Piją i to na umór. Tylko garstka potrafiła wrócić do codzienności mimo złamanego życiorysu.
‒ Och, Eleonoro! Jak ty mało wiesz o wojnie... ‒ westchnął.
‒ Przecież George walczył w bitwie pod Maidą w tysiąc osiemset szóstym i zobacz, jakim pogodnym jest człowiekiem. Kiedy poznaliśmy się w Londynie, nigdy bym nie przypuszczała, że jest żołnierzem.
Oczywiście, Eleonora nie mogła wiedzieć o nocach, kiedy Spencer budził się, krzycząc imiona zmarłych kompanów. Ten hedonizm, który go opanował, miał być ucieczką od tragicznych wydarzeń. Bale, kobiety, hazard... to wszystko miało jedynie odciągnąć jego uwagę, a tylko ciągnęło go w dół. Albert podejrzewał, że większość sporej sumki, którą co miesiąc posyłał mu ojciec, przeznaczał na spłatę długów. Dobrze, że pochodził z zamożnej rodziny, bo inaczej wylądowałby na ulicy.
Przed wyjazdem na front był chłopcem o wzniosłych ideałach, brzydzącym się nałogami. Wszyscy uważali go za nieśmiałego! Wojna i jego zmieniła, ale dla hrabiny był „pogodny". Nigdy nie opowiadał jej, co przeszedł i jak bardzo boi się powrotu na front. Ojciec zmuszał go do pozostania w armii. W przeciwnym razie zostałby odcięty od jego funduszy i nie miałby za co prowadzić wystawnego życia. Szkoda, że nie zapewniało mu ono permanentnego spokoju, a wspomnienia z frontu co jakiś czas powracają. Każdy z wojny przywoził traumę, tylko jedni radzili sobie z nią lepiej, a inni gorzej. Albert czuł, że i na niego przyjdzie niedługo pora. Miał nadzieję, że zniesie to piekło lepiej niż George. Nie zdołał powiedzieć nic ze swoich przemyśleń na głos. Hrabina i tak by mu nie uwierzyła, więc wolał jej nie denerwować.
‒ Gdybym miał wybór, zostałbym architektem... ‒ rozmarzył się. ‒ Eleonoro, a co z tobą? Jaka jest twoja historia? ‒ Albert zdał sobie sprawę, że niewiele wie o jej przeszłości, poza zasłyszanymi informacjami.
‒ O pierwszych osiemnastu latach mojego życia nie ma co opowiadać. Uczyłam się, buntowałam przeciwko Coswayowi, aż wydał mnie za mąż ‒ powiedziała gorzko.
‒ Coswayowi?
‒ Mój ojciec ‒ wyjaśniła. ‒ Nie darzyliśmy się sympatią. Tak zawiódł się brakiem męskiego potomka, że nie był w stanie mnie pokochać, a matkę znienawidził.
‒ Rozumiem, więc nie masz rodzeństwa? ‒ dopytywał. Chciał wiedzieć jak najwięcej. Może wtedy udałoby mu się odgadnąć, czemu Eleonorze tak zależy na wspinaniu się po drabinie społecznej.
‒ Nie, jestem jedynym dzieckiem moich rodziców.
Albert popatrzył na hrabinę ze współczuciem, a ta uśmiechnęła się blado. Wzruszyła ramionami jakby to, co przed chwilą powiedziała, nie miało dla niej znaczenia. Beamount jednak czuł, że wspomnienia przeszłości bardzo ją bolały. Chwycił za karafkę z winem, która stała na szklanym stoliku obok sofy i rozlał napój do ozdobnych kielichów. Jeden z nich podał Eleonorze, a sam z drugiego pociągnął łyk.
‒ Chcesz mnie upić! ‒ Eleonora udawała oburzoną, co Albert rozgryzł bez problemu.
‒ Przypuszczam, że w takim celu kazałaś przynieść wino do sypialni ‒ odpowiedział z nutką rozbawienia w głosie.
‒ Zawsze tu stoi ‒ protestowała hrabina, próbując zachować powagę.
‒ Ach, tak... W takim razie masz poważny problem z alkoholem.
‒ Ale ja nie jestem w wojsku! ‒ odgryzła się.
Albert nie wytrzymał i roześmiał się, a po chwili dołączyła do niego hrabina. Gdy oboje się opanowali, Eleonora postanowiła przesiąść się na sofę. Odstawiła swój kielich i wtuliła się w Beamounta. Poczuła, jak jego mięśnie pod koszulą się naprężają. Musiał poczuć się niekomfortowo.
‒ Proszę się nie bać i mnie objąć.
Albert nie odpowiadając, położył rękę na jej talii. Eleonora zadarła głowę, by spojrzeć na twarz mężczyzny. Obdarzyła go najsłodszym uśmiechem, jaki potrafiła się zdobyć.
‒ Wyglądasz jeszcze piękniej, kiedy nie jesteś taka zmanierowana ‒ powiedział, po czym pocałował arystokratkę w czoło.
‒ Naprawdę uważa pan, że jestem zmanierowana? ‒ Głos Eleonory wcale nie był zdenerwowany, a można było w nim wyczuć nutkę rozbawienia. Albert w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami. ‒ Zawsze ceniłam sobie pańską szczerość. ‒ Hrabina roześmiała się.
Resztę nocy spędzili na żywej dyskusji, przerywanej śmiechem raz jednego, raz drugiego. Niewątpliwie do utrzymania ich dobrego humoru przyczynił się alkohol, którego opróżnili zatrważającą ilość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top