LXXXVI. Epilog

Rutland, 1830

Dzień Bożego Narodzenia był jednym z najbardziej wyczekiwanych w całym roku. Eleonora, teraz już piętnastoletnia panna, z nosem przy szybie wyczekiwała powozu na ścieżce, a kiedy wuj Albert z rodziną w końcu pojawiali się w Cypress Manor, spędzała niemal cały czas ze swoją serdeczną przyjaciółką Elizabeth.

Eleonora była tak podobna do swojej matki, że ktoś niewtajemniczony mógłby rzec, że hrabina Rutland i jej córka to tak naprawdę jedna osoba. Dopiero gdy panie stały obok siebie, w oczy rzucał się ponadprzeciętny wzrost panny, który odziedziczyła po ojcu, podobnie jak jej brat. Henry'ego powszechnie uważano za niezwykle urodziwego młodzieńca, choć w opinii siostry był zbyt chudy i przez to mizernie wyglądał. Gorzej niż on prezentowali się tylko synowie wuja Baldwina i cioci Małgorzaty, gdyż chłopcy odziedziczyli po matce pokaźną tuszę. Za to uważała, że dzieci wuja Alberta są dużo ładniejsze od rodzeństwa Elliotów. Oboje byli wysocy i mieli blond włosy, które w opinii Eleonory były tak pospolite, że aż brzydkie. Zarówno Elizabeth, jak i jej bracia, Leonardo i Arthur mogli poszczycić się ciemnymi, bujnymi czuprynami, których panna Elliot im zazdrościła. Wśród Beamountów tylko siedmioletnia Mabel miała jasne włoski.

Całe towarzystwo po kolacji zebrało się w bawialni. Dorośli jak to mieli w zwyczaju, rozłożyli się na wygodnych sofkach i fotelach, zaś młodzież zajęła pufki z dala od rodziców, by w końcu móc sekretnie ze sobą mówić i jednocześnie podsłuchiwać rozmowy starszych.

Baldwin właśnie wyrażał swoje zadowolenie ze zmiany warty na stanowisku premiera. Charles Grey z partii Wigów zastąpił w październiku księcia Wellingtona. Paul, choć wcale nie cieszył się z tej zmiany, grzecznie przytakiwał temu piekielnikowi. Podobnie Albert, zawsze będzie uważał Wellesleya za swój największy autorytet przez wojskowy dorobek, ale nie zamierzał wchodzić w dysputy z bratem hrabiego. Uważał, że jest już za stary na kłótnie. Wolał grzecznie się uśmiechać i w spokoju gładzić dłoń swojej małżonki.

Beamount spojrzał współczująco na Penelope, która aż gotowała się ze złości. Dama miała dużo więcej energii od męża i chętnie sprzeciwiłaby się Baldwinowi, tak jak miało to miejsce od przeszło czternastu lat podczas każdych świąt. Jednak w tym roku obiecała Albertowi, że nie da się sprowokować i wyraźnie robiła wszystko, by postanowienia dotrzymać. Zacisnęła ponętne usta w wąską kreskę, a jej zmarszczone czoło przeorały bruzdy. Kapitana zawsze bawił widok zdenerwowanej Penny. Trochę się jej bał, gdy ta posyłała mu gniewne spojrzenia, ale zawsze uważał, że wygląda wtedy niezwykle uroczo. Może z wyjątkiem chwil po ich rozstaniu.

Gdy Albert wrócił od Eleonory, zbyt był zdruzgotany by cokolwiek jej wyjaśnić. Niedoszła panna młoda poczuła się oszukana, gdy z pogłosek dowiedziała się o drugiej kobiecie, rzekomej prawdziwej miłości Alberta. Wówczas postanowiła zerwać z nim wszelkie kontakty, mimo że została w Londynie. Kilka razy zdarzyło się, iż przelotnie minęli się na ulicy, czy spotkali u wspólnych znajomych. Wtedy panna miała tak skrzywioną minę, że Beamount obawiał się o swoje życie.

Cały rok po śmierci ukochanej był dla niego niezwykle trudny. Początkowo pochłonęły go przygotowania do pogrzebu i spełnianie jej ostatniej woli. Później, gdy brakło mu w życiu jasnego celu, ogarnęła go prawdziwa rozpacz. Tylko Elizabeth nieco koiła jego ból. Dopiero po roku zebrał się w sobie, aby przeprosić Penelope, nie licząc na nic w zamian. Jednak dzięki wyjaśnieniom, Panna nieco lepiej go rozumiała, a i czas pomógł jej wyleczyć rany. Wkrótce po tym do siebie wrócili i tym razem skończyli na ślubnym kobiercu.

Albert z dumą spoglądał na swoje pociechy. Lizzy była tak śliczną panną, że mimo jej młodego wieku już musiał odganiać od niej adoratorów. Dobrze, że dwunastoletni Leo był równie zaangażowany w tę sprawę, co ojciec i tak absorbował siostrę, iż nie miała nawet czasu spojrzeć na jakiegoś chłopca. Podobnie Mabel, która była niczym huragan i rodzice za nic w świecie nie mogli okiełznać jej temperamentu. Tylko Elizabeth potrafiła do niej trafić, gdyż miała niemal tyle samo niespożytej energii, co młodsza siostra.

Jedynie dziesięcioletni Arthur charakterem wdał się w ojca. Był z natury spokojny i zdystansowany. Najchętniej całe dnie spędzałby nad najróżniejszymi księgami. Jako jedyny miał mnóstwo zapału do nauki. Reszta rodzeństwa wolała spędzać czas, ganiając się wokół dworku, wzniesionego według projektu ojca, w którym zamieszkiwali, jeździć konno i odwiedzać przyjaciół. Beamount, mimo że przez tę niesforną gromadkę przybyło mu siwych włosów, kochał swoje dzieciaki nad życie, choć tylko z Lizzy łączyła go szczególna więź.

Kapitan nigdy nie przestał kochać Eleonory, a tęsknota za nią była tak samo silna, jak zaraz po jej śmierci. Nikt nie potrafił zrozumieć jego uczuć. Od Penelope nie mógł oczekiwać, że będzie mu współczuła. Dla trójki ich dzieci Victoria Brown była zupełnie obcą osobą, o której tylko słyszeli i to dość przelotnie, gdyż Penny nie lubiła, gdy Albert wspominał o Eleonorze. Poza domem mógł znaleźć zrozumienie u Georgiany i ku swojemu zaskoczeniu także u Christophera. Jednak w domowym zaciszu tylko Lizzy wiedziała, co czuje ojciec, gdyż sama przechodziła to samo. Wieczorami zamykali się w gabinecie Alberta. Kapitan opowiadał córce o jej matce. Nie zataił niczego, nawet mistyfikacji, jaką wokół siebie utworzyła. Miał nadzieję, że historia Eleonory będzie dla Elizabeth przestrogą.

Panna, mimo że nie pamiętała swojej mamy, bardzo ją kochała i za nią tęskniła. Ciocia Penny była dla niej dobra i nigdy nie dała jej odczuć, że nie jest jej prawdziwym dzieckiem, ale Lizzy czuła, iż czegoś jej w życiu brakuje. Największym skarbem dla niej był list od matki. Nieco wyblakł przez te wszystkie lata, jednak zgrabne literki napisane ręką Eleonory wciąć pozostały wyraźnie. Drugą pamiątką, którą wspólnie dzieliła z ojcem, był portret matki namalowany przez Alberta wkrótce po jej śmierci. Beamount nie chciał, by jej wygląd został zatarty przez czas, a i dzięki rysunkowi córka mogła przekonać się, że jest bardzo podobna do Eleonory, co z dumą wszystkim ogłaszała, gdyż uważała matkę za prawdziwą piękność.

To Elizabeth zachęciła ojca, by odnalazł prawdziwą pannę Cosway. Była niezwykle ciekawa, co się stało z tą kobietą i czy prawdziwie zagrażała jej mamie. Przez wiele miesięcy poszukiwania nie przynosiły skutku i Albert już miał się poddać, ale upór Lizzy mu na to nie pozwolił. Ostatecznie udało im się natrafić na informacje, że Victoria i Fergus Dunn wsiedli na statek, który miał zabrać ich do Ameryki, lecz nie opuścili go żywi. Oboje zmarli w 1810 roku. Ta wiadomość nieco przybiła Alberta i Elizabeth, którzy zgodnie stwierdzili, że gdyby Eleonora wiedziała, iż ze strony prawdziwej panny Cosway nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, być może ciągle by żyła. Jednak nie było sensu otwierać dawnych ran i gdybać nad przeszłością. Należało żyć dalej i z uśmiechem na twarzy pielęgnować pamięć o Victorii Brown.

– Ależ z Lizzy wyrosła piękna panna – Georgiana nachyliła się do Alberta. – I taka podobna do Eleonory!

Hrabina z przyjemnością spoglądała na pannę, w której widziała swoją ukochaną przyjaciółkę. Jej śmierć niezwykle wstrząsnęła Georgianą. Prawda o Eleonorze ją przerażała, ale wcale nie miała jej tego za złe. Zbyt bolała nad swoją startą, by ją oceniać. Dosłownie kilka dni później nadszedł czas rozwiązania i hrabina nie wyobrażała sobie, by nazwać córkę inaczej niż Eleonora. Musiała jakoś uczcić pamięć po zmarłej szwagierce, która była jej bliższa niż matka. Ciągle w głowie odtwarzała kilka linijek, które na pożegnanie napisała do niej Eleonora.

,,Kochana, przepraszam, że Cię oszukiwałam. Jesteś najsłodszym kwiatuszkiem, który przepięknie rozkwitł. Napawa mnie dumą, widząc Cię teraz. Byłaś moim najjaśniejszym promyczkiem. Niech Ci się wiedzie, droga Georgiano! Bądź szczęśliwa i nie rozpaczaj po mnie zbyt długo. Nie warto wylewać łez na smutki."

Hrabinie nieustannie brakowało rad od przyjaciółki. Często się łapała na myślach, że Eleonora wiedziałaby, co zrobić, w jaki sposób odpowiedzieć, umiałaby ją rozbawić, gdy Georgiana bywała smutna i z pewnością ukoiłaby jej ból po starcie kolejnych dzieciątek. Dama jednak miała pewność, że przyjaciółka nieustannie przy niej czuwa i musi być dla niej dzielna. Z tego samego powodu wzięła na siebie obowiązek chociaż częściowej rekompensaty Elizabeth braku matki. Nieustannie rozpieszczała pannę i była żywo zainteresowana jej wychowaniem.

– Zgadza się, moja droga – odpowiedział Albert, uśmiechając się blado. – Śliczna z niej dziecinka.

– Tato, ja już mam piętnaście lat! – huknęła z drugiego końca pokoju Elizabeth i w mgnieniu oka pojawiła się przy Beamouncie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – W przyszłym roku może wyjdę za mąż!

– Nawet o tym nie myśl, kruszynko – Kapitan zaśmiał się donośnie. – Męża możesz szukać, ale dopiero jak umrę.

– Przecież będzie wtedy stara! – jęknęła zawiedziona Georgiana. – Nie zanosi się, żebyś miał w najbliższym czasie opuścić ten świat, Albercie.

– Moja kochana szwagierka już dawno umyśliła sobie, by wydać Lizzy za swojego Henry'ego – zachichotała Małgorzata wczepiona w mężowskie ramię.

Młodzieniec, słysząc swoje imię, spłonął okrutną czerwienią. Niespieszno mu było do żeniaczki, ale jego nieopierzone serduszko zawsze zaczynało bić szybciej na widok panny Beamount i z utęsknieniem czekał na jej wizytę.

– Masz ci los! Spójrz, co narobiłaś, Małgorzato. Zawstydziłaś tych biedaków... Nic się nie martw, Elizabeth, namówimy tatusia, byś przyjechała do Cypress Manor latem i wtedy poszukamy kawalera dla ciebie.

– Tatusiu! Zgodzisz się? – krzyknęła podekscytowana panna, a jej oczy aż zaświeciły ze szczęścia. Niczego bardziej nie pragnęła niż dłuższej wizyty u Elliotów.

– Tak, wujku, musisz się zgodzić! – nalegała Eleonora, a w jej główce już pojawiło się wiele pomysłów, jak mogłaby spędzić ten czas z przyjaciółką.

– Oczywiście, skarbie. Wierzę, że wujek Paul nie będzie do ciebie dopuszczał mężczyzn równie żarliwie, co do Eleonory.

– Pod moim dachem jest bezpieczna. – Hrabia uśmiechnął się porozumiewawczo.

– Też mi coś – fuknęła obrażona Lizzy. – Już wolę wakacje u wujka Christophera!

– Gdy wróciłaś z Francji, mówiłaś, że Christopher zanudzał cię kazaniami – zauważyła Penny, podśmiewając się z humorków wychowanki.

– Może tak było, ale przynajmniej mogłam się bawić z dzieciakami z sierocińca i pić z wujkiem wino mszalne! Wy mi nawet nie pozwalacie próbować alkoholu – westchnęła.

– Słucham? – warknął Albert, notując w pamięci, by w kolejnym liście do brata go upomnieć.

Beamount pewnie nie odpuściłby córce i musiałaby wyśpiewać wszystko jak na spowiedzi, ale do bawialni wpadł służący blady niczym ściana.

– Ja przepraszam... próbowałem powstrzymać tego pana, bym mógł go zapowiedzieć, ale on nie chciał czekać i... – tłumaczył się, ciężko dysząc.

Młodemu mężczyźnie nie było jednak dane dokończyć wyjaśnień. Do pomieszczenia wtoczył się kompletnie pijany William, któremu zdarzyło się już wcześniej nachodzić Elliotów.

Po eleganckim księciu nie było już śladu. Zapuścił pokaźnych rozmiarów brodę, która w opinii dam była wprost obrzydliwa. Dashwood zupełnie nie dbał już o prezencję, zakładał na siebie stare, zniszczona ubrania, a jego twarz postarzała się dużo bardziej niż wynikało to z wieku.

– Paul! – wymamrotał i chwiejnym krokiem podszedł do hrabiego. – Paul, jesteś takim rozsądnym mężczyzną, więc wyjaśnij mi, dlaczego Eleonora zostawiła coś wam wszystkim – tu przerwał, by spojrzeć z pogardą na całe towarzystwo. – A dla mnie nie napisała nawet listu!

Mabel z przerażeniem ukryła się w ramionach matki. William nachylał się nad Paulem i szarpał go za odświętną koszulę. Henry natychmiast podbiegł do ojca i próbował odciągnąć księcia, ale ten odtrącił go jednym, sprawnym ruchem.

– W porządku, synu. Nic się nie dzieje...

Hrabia powstał z sofy i otoczył Williama ramieniem, gdyż strasznie się chwiał. Woń alkoholu była tak wyraźna, że Paul nie miał wątpliwości co do ogromnej ilości wina, jaką książę musiał spożyć.

– Nawet nie powiedzieliście mi, gdzie jest jej grób, kanalie! – ryknął. – Kocham ją, Paul, rozumiesz?

– Tak mi przykro z powodu twojej straty, Williamie.

– Oszukaliście mnie! Co zrobiliście Eleonorze?

Dashwood wyszarpnął się z uścisku i wystrzelił w kierunku Alberta niczym z armaty. Przerażona Elizabeth przysiadła przy ojcu, licząc, że dżentelmen, widząc kobietę, przypomni sobie o manierach i nie skrzywdzi Beamounta. Pannie było bardzo przykro z powodu księcia. Wiele o nim słyszała, w końcu doskonale znała jego ból. Jednak nie rozumiała, dlaczego nie pogodził się ze śmiercią jej matki przez piętnaście lat. Może dlatego, że zostawiła go bez pożegnania i wyjaśnień? On ciągle nie wiedział, jak brzmiało prawdziwe imię jego narzeczonej.

– Zabiłeś ją, bo wybrała mnie? – William zaśmiał się prosto w twarz Beamounta, któremu udało się pozostać niewzruszonym. Zachowanie księcia nie przynosiło ujmy kapitanowi, a jedyne co należało, to współczuć arystokracie.

– Jesteś taka do niej podobna... To ty, Eleonoro? – Dashwood przeniósł wzrok pełen obłędu na Elizabeth i zacisnął swoje brudne łapska na brodzie panny.

Tego Albert już nie mógł znieść. Szybko podźwignął się z fotela i jako żołnierz bez trudu odepchnął Williama, tak że arystokrata z hukiem runął na podłogę.

– Zostaw moją córkę w spokoju! – wysyczał.

Beamount przyciągnął do siebie Lizzy i czule pocałował ją w czoło.

William, choć nie był tego świadomy, w dużej mierze przyczynił się do cierpienia Eleonory, która bała się, że książę nie zaakceptuje jej prawdziwego charakteru, a życia w kłamstwie nie mogła dłużej znieść. Albert nie mógł dopuścić, by ten sam mężczyzna choćby spróbował skrzywdzić kolejną kobietę w jego życiu.

– Williamie, chodź, porozmawiamy sami w moim gabinecie. – Paul podźwignął arystokratę z podłogi i wyprowadził go z bawialni. Nie chciał, by szczególnie dzieci były narażone na tak paskudny widok.

Drobne płatki śniegu delikatnie przyprószyły mogiły na cmentarzu przy kościele świętego Jakuba w Piccadilly. Wallace Brown burknął coś pod nosem i gołą dłonią zmiótł biały puch, pod którym krył się wyżłobiony w kamieniu napis „Victoria Brown 1794 – 1815".

– Że też musi być zima – fuknął. – Biedna Eleonora, leży zakopana kilka stóp pod ziemią i nawet jednego kwiatka nie ma na mogile.

– Tak jest ten świat skonstruowany, Wally. Po wiośnie przychodzi jesień, a po jesieni zima. – Mary wtuliła się w ramię męża, gdy ten skończył porządkować skromny nagrobek.

Pan Brown zawsze dbał, by miejsce spoczynku jego córeczki było uporządkowane. Gdy tylko mógł, przynosił świeże kwiaty i składał je na kamiennej płycie.

Wallace wciąż nie pogodził się ze śmiercią Eleonory. List, który od niej otrzymał, potwornie nim wstrząsnął. Tyle lat szukał córki, a przez cały ten czas miał ją pod nosem. Czuł, że ją zawiódł. Jako ojciec powinien ją uchronić, tymczasem patrzył, jak życie ulatuje z jej wątłego ciałka.

Jedyne, co go pocieszało to właśnie ta epistoła, nad którą wylał wiele łez. Victoria niemal przez dwie strony zapewniała go, że był dla niej cudownym ojcem i największym wsparciem. Prosiła, by się nie martwił, bo nigdy nie miała do niego żalu. Zbłądził w młodości, co i jej się zdarzyło. Jednak w Wallym coś wtedy pękło i przez te piętnaście lat nie udało mu się tego poskładać. Żona była mu dużą pociechą w niedoli, bo mimo że Eleonora nie była jej dzieckiem, traktowała ją jak własną córkę.

Państwo Brown, choć już byli w podeszłym wieku, ciągle pracowali. Zarządzali garstką służących w dworku Beamountów wybudowanym w jednej z wiosek nieopodal stolicy. Albert nie chciał zamęczać na stare lata ciężką pracą dziadka swojej córeczki i jego małżonki, więc postanowił zatrudnić ich u siebie, by mieć na nich oko. Jednocześnie Elizabeth mogła wychowywać się przy swojej rodzinie. Gdy Wallace odkrył prawdę, dziewczynka stała się jego oczkiem w głowie. Tylko dla niej potrafił się jeszcze uśmiechać.

Lizzy wprost uwielbiała dziadka. Uważała go za najbardziej uroczego człowieka na świecie, choć osoby, które znały go tylko powierzchownie, twierdziły, że kamerdyner jest starym gburem. Dla swojej wnuczki był jednak powiernikiem wszystkich tajemnic, o co nawet Albert bywał zazdrosny. Podobnie jak przy Eleonorze, Wallace zwyczajnie trwał przy Elizabeth, gdy ta go potrzebowała. Nie narzucał się, nie oceniał, po prostu był, a gdy ta prosiła o radę, chętnie jej udzielał. Podobnie Mary pokochała panienkę Beamount. Zasypywała ją górą ciasteczek, mimo że Penelope kategorycznie tego zabraniała w obawie o sylwetkę Lizzy.

Zarówno pani, jak i pan Brown, choć nie było już z nimi Eleonory, na stare lata odnaleźli rodzinę i spokojny kąt dla siebie. Tylko tego trzeba było im do życia, bo Victoria nie mogła już do nich wrócić.

Każdego roku Georgiana ponawiała zaproszenie dla nich na święta do Cypress Manor, ale Wally zawsze odmawiał. Uważał, że w te dni ktoś powinien być z jego córeczką, więc nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie Londynu, choć Mary chętnie odwiedziłaby hrabinę Rutland. Szczęśliwie dama przekonała się do stolicy i nieco częściej w niej gościła za swoimi pociechami. Praktycznie przy każdej okazji zahaczała w podróży o domostwo Beamountów, ku uciesze Mary.

– Państwo Brown! – Jakiś mężczyzna niespodziewanie wyłonił się z mroku i położył dłoń na ramieniu Wally'ego.

Gdy kamerdyner zmrużył oczy, rozpoznał George'a Spencera. Oficer często bywał na cmentarzu, gdyż odwiedzał grób swojej zmarłej żony i zawsze zachodził także do Eleonory. Uważał, że był jej to winien jako przyjaciel.

– Wpadłem tylko na chwilę, zaraz idę do Trixie. Nie będę wam przeszkadzał?

– Ależ skąd!

Wallace i Mary właściwie się cieszyli, że tyle osób pamięta o ich córeczce. Mimo że na nagrobku widniało imię Victoria, niemal każdego dnia odwiedzali ją przyjaciele, którzy poznali ją jako Eleonorę.

George przeżegnał się chaotycznie i zmówił krótką modlitwę. Ciaśniej owinął się płaszczem i ruszył żwawym krokiem do kolejnej alejki, gdzie znajdował się grób Beatrice.

Państwo Brown stali nad mogiłą jeszcze przez kilka minut. Zanim odeszli w kierunku bramy, Wally przetarł ponownie płytę, zrzucając śnieg, który już zdążył na nią napadać. Położył dłoń na krzyżu i westchnął ciężko.

– Do następnego razu, córeczko – szepnął.

Mary wsunęła swoją drobniutką rączkę pod ramię męża i niespiesznie podążali główną aleją. Cmentarz o tej porze był niemal pusty, dlatego postać spiesząca z naprzeciwka zwróciła uwagę małżonków, tym bardziej że mężczyzna skłonił im się grzecznie.

– To wicehrabia Roslyn – szepnęła pani Brown do ucha męża, widząc dezorientację na jego twarzy.

Charles Landon także czuł, że jest winny poświęcać swój czas na odwiedziny Eleonory. Okropnie żałował swojego zachowania. Nie powinien być wobec niej taki oschły, mimo że dama go skrzywdziła.

Źle pożegnał się z ukochaną kobietą, ale nie wiedział, że to ostatni raz, kiedy widzi ją żywą. Nie tak to powinno wyglądać. Charles, gdy przeczytał epistołę, posmutniał, gdyż nie pozwolił Eleonorze na wyjaśnienia, kiedy chciała mu je dać. Może gdyby jej wysłuchał i choć niewielki kamień, którym Landon niewątpliwie był dla jej serca, odciążył jej sumienie, Eleonora dziś by żyła. Tym bardziej czuł się winny, bo to za pomocą jego pistoletu Victoria odebrała sobie życie, a wcześniej sama go uratowała znad przepaści. Gdyby nie ona tamtego dnia, dziś może to jego nie byłoby na tym świecie.

Wicehrabia był wdzięczny i dlatego spieszył w ten grudniowy wieczór, by chociaż przez chwilę pobyć przy mogile Victorii Brown. Lisa okrutnie się na to denerwowała, gdyż chciała mieć męża ciągle przy sobie, szczególnie że ostatnio na świat przyszło ich pierwsze dziecko i przez swoje ułomności nie zawsze potrafiła sobie z nim poradzić, a nie chciała oddawać go na wychowanie niańkom. Charles jednak zawsze musiał znaleźć chwilę dla Eleonory, tym bardziej że były święta.

W ten oto sposób Eleonora, choć umarła, na zawsze pozostała żywa w pamięci swoich bliskich. Jej grób stał się świadkiem ich smutków, które cichutko szeptali w kierunku kamiennej płyty, licząc, że dama je usłyszy i będzie nad nimi czuwała. Przychodzili tu po porady, choć wiedzieli, że nie usłyszą odpowiedzi. Albert jednak uważał, że gdy zwierzał się z czegoś Eleonorze, ta zawsze potrafiła rozjaśnić jego umysł. Podobnie Elizabeth czuła obecność matki i chociaż aura cmentarza ją przerażała, przy jej grobie miała wrażenie, że ta trzyma ją w ramionach.

Historia Eleonory dobiegła do końca pewnego styczniowego popołudnia roku tysiąc osiemset piętnastego. Żyła krótko, ale intensywnie. Kochała szaleńczą miłością i nie zastanawiała się nad jej konsekwencjami. Wielu rzeczy mogła żałować, ale nigdy nie miłości. Mimo że jej już nie było, to właśnie ona spajała z pozoru obcych sobie ludzi, którzy dziś tworzyli wielką rodzinę, a ich losy splatały się niczym złota nić, którą Stwórca wciąż wyszywał płótno zwane życiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top