LXXXII. Cała mistyfikacja
Londyn, 1815
Ostatnie dni nie były łatwe dla Alberta. Ślub z Penelope został zaplanowany na przyszły tydzień i kapitana pewnie dopadłaby już trema, gdyby nie pewne zdarzenia. Mała Lizzy od kilku dni była niezwykle marudna i ciągle popłakiwała. Nawet nocą nie mogła zmrużyć oka. Ojciec niewiele mógł poradzić na jej opuchnięte dziąsła, toteż przynajmniej nieustannie czuwał przy córeczce.
Niedobór snu zbiegł się z najpoważniejszymi przygotowaniami do zaślubin, które nie mogły czekać. Albert za dnia starał się dzielnie wypełniać wszelkie zobowiązania, co poskutkowało ogromnym zmęczeniem. Z braku czasu rzadko widywał Penelope, która także wpadła w szał przygotowań. Beamount chwilami zastanawiał się, jakim cudem jeszcze trzyma się na nogach. Ślub i dziecko okazały się bardziej wymagające niż wojna.
Na domiar złego do Londynu przybył Christopher, który nie mógł opuścić tak ważnego dnia w życiu brata. Albert początkowo cieszył się z ponownego spotkania, ale moralizatorskie uwagi księdza szybko sprawiły, że zaczął popadać w umysłową agonię. Czuł się wycieńczony, tym bardziej że imię „Eleonora" co chwilę padało z ust Christophera. Nie dało się nie zauważyć, że duchowny polubił arystokratkę i to ją faworyzował, choć do Penny odnosił się bardzo uprzejmie.
Eleonora jeszcze z jednego powodu stała się częstym przedmiotem myśli Alberta. Jakiś czas temu otrzymał list z pieczęcią księżnej Richmond, w którym ta prosiła go o zeznania na jej korzyść podczas procesu. Kapitan nie wahał się, co powinien uczynić. Gdyby nawet go nie poproszono, sam poszedłby do sądu, by zaświadczyć o niewinności Eleonory.
Beamount bardzo martwił się losem matki swojego dziecka. Może miał do niej pewien żal, w końcu ani razu nie odwiedziła Lizzy. Jednak wciąż gościła w jego sercu i Albert zwyczajnie drżał o jej życie. Z niepokojem przyglądał się procesowi, mając nadzieję na szczęśliwy finał.
Gdy kapitan ujrzał księżną na sali sądowej, niemal oniemiał z przerażenia. Dama zupełnie nie przypomniała Eleonory, którą znał. Wyglądała mizernie. Jej spojrzeniu brakowało blasku, a po żywym usposobieniu także nie było już śladu. Zamiast tego zobaczył skuloną w sobie arystokratkę na granicy własnej wytrzymałości. Cała złość Alberta wtedy wyparowała, zastąpiona litością, ale i żalem. Zdał sobie sprawę, że niczego tak nie pragnął, jak jej szczęścia. Nawet zaczynał mieć wątpliwości, czy dobrze zrobił, odrzucając ją tamtego dnia we Francji. Chciał chronić swoje uczucia, ale ostatecznie naraził zarówno siebie, jak i Eleonorę na mnóstwo bólu. Kapitan wiedział, że refleksja przyszła za późno, by coś zmienić. Zaraz miał zostać mężem innej kobiety, ale podżegania Christophera niczego mu nie ułatwiały.
Szczęśliwie ksiądz akurat poszedł w odwiedziny do ciotki Lydii, więc Beamount miał chwilę spokoju. Christopher znacznie lepiej odnajdował się w rodzinnym galimatiasie i wręcz czerpał radość z biegania po sklepach za paniami czy wysłuchiwania ich opowieści.
Elizabeth akurat usnęła, dzięki czemu Albert także miał okazję wypocząć. Jednak, gdy tylko przymknął powieki, siedząc na fotelu przy kołysce córeczki, do pokoju wkroczyła służąca, informując o przybyciu gościa.
– Kto postanowił mnie odwiedzić? – westchnął ciężko, rezygnując z drogocennego snu.
– Ta dama miała problem, by się przedstawić. Kilka razy podała mi inne nazwisko, aż w końcu prosiła, aby zaanonsować ją jako „po prostu Eleonora".
– Wprowadź ją – odpowiedział Albert pospiesznie.
Natychmiast zerwał się z fotela i wygładził nieco wygniecioną koszulę. Serce biło mu niczym oszalałe. Oczekiwał tej wizyty, ale przyszła ona w najmniej dogodnym momencie, kiedy utracił już nadzieję na spotkanie.
Eleonora wspinała się po schodach za służącą, cała drżąc. To była jedyna sytuacja, w której cieszyła się, że na dworze jest straszliwy ziąb, gdyż dla każdego naturalne było rozumowanie, iż dama trzęsie się z zimna, a nie zdenerwowania. Eleonora nie poczuła się lepiej po wygranym procesie. Wręcz z każdą chwilą narastał w niej niepokój. Miała wrażenie, że sprawa wcale się nie skończyła, a tylko odroczyła na inny termin. Sumienie, które nieustannie dawało o sobie znać, kazało spojrzeć jej na swoje życie pełne błędów. Było jej tak trudno dźwigać ciężar tajemnic, a znała tylko jedną osobę, której mogła zaufać. Jeżeli proces miałby się powtórzyć, nie miała wiele czasu na tchórzostwo. Musiała zobaczyć swoją córkę.
Eleonora niepewnie przekroczyła próg pokoju dziecinnego. Albert oczekiwał jej idealnie wyprostowany niczym musztrowany żołnierz. Jego twarz jednak nie przybrała złowrogiego grymasu, gdy ujrzał damę, co nieco ją uspokoiło, ale wcale nie sprawiło, że nabrała odwagi. Dopiero po chwili przeniosła wzrok na znajomy mebelek. Rozczuliło ją, że Lizzy wciąż spała w kołysce wykonanej przez Wielkoluda.
– Mogę? – zapytała, wskazując na dziewczynkę.
– Oczywiście. Myślę, że za tobą tęskniła... Oboje tęskniliśmy – poprawił się.
W oczach Eleonory błysnęła nadzieja. Była to jedna z najmilszych rzeczy, jakie w ostatnim czasie usłyszała. Doceniała to, tym bardziej że nie spodziewała się usłyszeć takich słów z ust Alberta. Szybkim krokiem podeszła do kołyski, jakby bojąc się, że córeczka za chwilę zniknie. Dziewczynka akurat otworzyła oczka i rozkosznie uśmiechnęła się do matki. Beamount był pewien, że zaraz wybuchnie płaczem, jednak nic takiego się nie działo. Wątpił, by Eleonora miała lecznicze umiejętności, ale widocznie ukoiła ból Elizabeth.
– Moja maleńka dziewczynka! – Po policzkach damy zaczęły spływać łzy, tak różne od tych, które wylała w ostatnim czasie, bo przepełnione radością. – Może nie pamiętasz, ale jestem twoją mamusią. Aleś ty śliczna! I tak wyrosłaś, od kiedy cię ostatnio widziałam.
Eleonora pochyliła się nad kołyską i wyjęła z niej roześmianą córeczkę. Uczucie, które jej towarzyszyło, było niemal równe temu, kiedy po raz pierwszy pochwyciła Elizabeth w ramiona chwilę po porodzie. Niewiele myśląc, rozłożyła się na podłodze, tuląc do siebie dziewczynkę.
– Tęskniłam za tobą, Lizzy – szepnęła.
– Zostawię was same. – Albert czuł się jak intruz, podsłuchujący prywatną rozmowę. Poza tym widok Eleonory trzymającej w ramionach ich córeczkę niezwykle go wzruszył, a nie chciał się popłakać przy damie. Był głupcem. Mógł to wszystko mieć na co dzień, a dobrowolnie odpuścił.
– Poczekaj, proszę! Chciałabym z tobą porozmawiać.
Ton Eleonory był tak rozpaczliwy, że Beamount posłusznie spełnił jej prośbę i usadowił się w fotelu przy kołysce.
– Przepraszam, że obarczam cię moimi problemami, ale tylko tobie mogę zaufać. – Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę z ironii losu.
– Mów śmiało. Może się nam nie ułożyło, ale los nas złączył. Zawsze będziesz miała we mnie przyjaciela.
– Skłamałam... – zaczęła niepewnie.
– Ach... nie jestem specjalistą od moralności. Jeśli chcesz porady, zaczekaj na Christophera, powinien niebawem wrócić za spaceru...
– Jestem winna – Eleonora przerwała Albertowi w obawie, że będzie kontynuował, a jej nie starczy zaraz odwagi, by się przyznać.
Te słowa podziałały na Beamounta niczym obuch. Mocniej zacisnął palce na brzegu fotela, mając nadzieję, że się przesłyszał. Niemożliwe, żeby sędzia nagle zmienił zdanie i postanowił skazać damę.
– Nie jestem Eleonorą Rushworth ani Eleonorą Cosway. Nawet nie nazywam się Eleonora. – Oderwała na chwilę wzrok od córeczki, którą obdarowywała uroczym uśmiechem, by spojrzeć na Alberta. Twarz kapitana nieco pobladła, ale nie wyrażała pogardy, dlatego postanowiła kontynuować. – Pamiętasz pana Browna? Kamerdynera z Goodwood House.
Beamount skinął głową. Oczywiście, że pamiętał tego mężczyznę. Był mu niezwykle wdzięczny, że tak ładnie zajmował się Eleonorą. Jednak nie mógł zrozumieć, jaki on może mieć związek z procesem. Czyżby Thomas go przekupił i służący postanowił zeznać przeciwko swojej pani?
Albert szybko wyrzucił te myśli z głowy. Chwilę zajęło, nim dotarły do niego słowa ukochanej. Jak to Eleonora nie była Eleonorą? Czy to jakaś kpina? Zemsta za porzucenie?
– Urodziłam się jako Victoria. Mniemam, że powinnam nosić nazwisko Brown. Wally opowiadał mi, że miał córkę o takim imieniu, której matka po tym jak odszedł, została utrzymanką walijskiego baroneta. Wszystko się zgadza.
– Eleonoro... Victorio? – Albert zmarszczył brwi, próbując zrozumieć, co się dzieje. Czuł się zagubiony niczym dziecko pozostawione przez rodziców. – Nic nie mogę z tego pojąć.
Kobieta westchnęła ciężko, przygotowując się na ciężką historię. Pogłaskała policzek Lizzy i nie odrywając od niej wzroku, kontynuowała głosem tak spokojnym, że aż sama była zdziwiona swoim opanowaniem.
– Nie jestem córką żadnego baroneta. Byłam owocem związku dwojga zwyczajnych ludzi, którzy nigdy nie wzięli ślubu. Matka niewiele opowiadała mi o ojcu, jego wspomnienie było jej tak wstrętne, że nie potrafiła o nim mówić dobrze, a najczęściej zwyczajnie unikała tego tematu. Niczego nieświadomy Wally zdradził mi znacznie więcej. Kiedy się urodziłam, mój ojciec wystraszył się hańby i nas porzucił. Cóż matka mogła zrobić, zostając sama z dzieckiem? Kiedy Fitzwilliam Cosway wziął ją na swoją kochankę, musiała się zgodzić, inaczej nie mogła zapewnić nam godziwego bytu. Praktycznie wychowałam się w jego domu. Co prawda miałyśmy z matką do dyspozycji maleńką chatkę, ale większość czasu spędzałam we dworze. Musiałam tylko pozostać niezauważalna. Nawet sobie nie wyobrażasz, drogi Albercie, jak potwornym człowiekiem był Cosway. Nie darzył miłością swojej córki i żony, zgotował im prawdziwe piekło. Wręcz pałał do nich nienawiścią. Mnie też kilka razy dostało się z jego ręki. Nie myśl o mnie źle, ale nie było mi szkoda Lynette ani Eleonory. Życzyłam im najgorszego. Nie mogły wyżywać się na mojej matce, bo spotkałoby to się ze srogimi konsekwencjami ze strony tego okrutnika, więc mściły się na mnie. Ciągle mnie upokarzały, szydziły, traktowały gorzej niż służącą. Już jako dziecko wiedziałam, że nie pozwolę na to, by moje życie tak wyglądało. Od najmłodszych lat miałam świadomość, że edukacja jest podstawą, zaś prawdziwa Eleonora uczyła się mało i niechętnie. Francuski poznałam, stojąc pod oknem pokoiku panny Cosway i podsłuchując jej lekcje z nauczycielem. Pisać i czytać nauczyłam się sama. Do tej pory pamiętam te wszystkie noce, które spędziłam nad podręcznikami skradzionymi Eleonorze. Była taką ignorantką, że nawet nie zauważyła brakujących książek. Rosłam w siłę, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Nikogo w całym moim życiu nienawidziłam tak bardzo, jak panny Cosway. Te jej spojrzenia pełne wstrętu i wyższości... Była ode mnie starsza o dwa lata, więc i silniejsza. Z łatwością mogła mnie pchnąć w błoto czy zamknąć w piwnicy. Dopiero kiedy podrosłam, zaczęłam stawiać opór. Byłam tak zdeterminowana, żeby wyrwać się z tego piekła. Ciągle ze mną rywalizowała, co podobało się jej matce, w końcu i ona mnie nienawidziła. Uważały, że to przez moją matkę, Cosway ich nie kochał. Właściwie żadnej z nich nie zauważał, szczególnie Eleonory. Zawiódł go brak męskiego potomka, a córka była dla niego zbędna. Musisz wiedzieć, Albercie, że życie w domu Coswaya nauczyło mnie cierpliwości. Długo wszystko obserwowałam, czekając, sama nie wiem na co, ale opłaciło się. Zauważyłam, że Eleonora zaczęła się gdzieś wymykać wieczorami. Zakochała się... w służącym! Gdyby jej ojciec albo matka się o tym dowiedzieli, z pewnością Cosway by ją zbił, a Lynette zamknęła w pokoju. Dzięki temu mogłam ją szantażować. Eleonora ze strachu dobrowolnie zaczęła podrzucać mi swoje desery czy błyskotki, które dostawała od matki. Gdy miałam szesnaście lat, baronet dogadał się z hrabim Pembrokeshire i ochoczo oddał mu swoją córkę. Śledziłam Eleonorę w nocy po tej informacji i podsłuchałam jej rozmowę z tym chłopcem, którego kochała. Chcieli uciec. Ich plan był tak głupi, że nawet ja wiedziałam, iż nie ma on najmniejszych szans powodzenia. Wtedy postanowiłam działać...
Korytarz na piętrze był najdłuższym w całym dworku Coswayów. Gdy się podróżowało wzdłuż niego, niejedna osoba miała wrażenie, że nigdy się nie kończy, aż niespodziewanie zakręcał, prowadząc do pokoju panienki.
Właśnie tam, za rogiem skryła się Victoria. Młodziutka dziewczyna gniotła palce ze zdenerwowania, nasłuchując kroków. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę i nie może jej zaprzepaścić. Gdyby coś poszło nie tak, miałaby poważne problemy nie tylko z Eleonorą, ale także z jej rodzicami. Nieraz widziała, jak okropny potrafi być Cosway i nie chciała paść ofiarą jego brutalnych poczynań.
Nagle do uszu panny dobiegł stukot pantofelków, ociężale sunących po drewnianej podłodze. Zza rogu wyłoniła się ciemna postać. Victoria obrzuciła ją przelotnym spojrzeniem, a gdy dostrzegła, że ma przed sobą osobę dość wątłej postury i nieco niższą od niej samej, odważnie chwyciła ją za nadgarstek.
– Auć! – syknęła Eleonora.
– Ciszej.
Victoria pchnęła pannę Cosway na ścianę i przyłożyła jej dłoń do ust. Mimo że Eleonora był starsza o dwa lata, w jej oczach błysnęło przerażenie. Twarz panny poczerwieniała, a na czoło wpłynęły krople potu.
– Obiecasz, że nie zaczniesz krzyczeć?
Panna pokiwała prędko głową, patrząc błagalnie na Victorię, więc ta ją puściła. Mina Eleonory natychmiast się zmieniła. Już nie było w niej cienia strachu, a w jego miejsce pojawił się gniew.
– Wariatka! – syknęła i ruszyła w kierunku swojej sypialni.
Victoria szybko do niej dopadła, zagradzając jej drogę. Nie mogła dać się zbyć, inaczej jej plan nigdy się nie uda.
– Wpuść mnie do swojego pokoju – zażądała. – Mam dla ciebie propozycję.
– Ty dla mnie? Propozycję? – kpiła Eleonora. – Jedyne co możesz mi przekazać to pchły, a ich zdecydowanie nie chcę. Zmykaj, mała, to nie jest miejsce dla ciebie. Powinnaś siedzieć w tej ruderze, którą dostała twoja matka.
– Mogę zmykać, ale pójdę prosto do twojego ojca, żeby opowiedzieć mu, gdzie wybierasz się w nocy.
Eleonora przystanęła w połowie kroku. Odwróciła się do Victorii i wbiła w nią badawcze spojrzenie, próbując ocenić wiedzę panny.
– Gdzie niby się wybieram? – zapytała prowokacyjnie, próbując ukryć swój niepokój.
– Chcesz uciec... ze służącym! – zaśmiała się Victoria.
Panna Cosway pewny krokiem ruszyła do swojej sypialni. Victoria była przekonana, że jej plan się nie powiódł. Zaczęła gorączkowo myśleć, co ma teraz zrobić, ale spostrzegła, że Eleonora, choć otworzyła drzwi, wcale przez nie nie przeszła.
– Wchodź, zanim się rozmyślę! – warknęła.
Victoria przekroczyła próg jej sypialni z dumnie uniesionym podbródkiem. Gdy zobaczyła spore łóżko z czystą pościelą, natychmiast się na nie rzuciła. Sama nie mogła liczyć na takie luksusy. Często lepiej było spać w sianie niż na niewygodnej pryczy.
Eleonora, gdy spostrzegła intruza w swoim łóżku, skrzywiła się. Nie mogła jej jednak wyrzucić, przynajmniej do czasu aż się upewni, że jej tajemnica jest bezpieczna.
– Mów prędko, czego chcesz?
– Chcę zająć twoje miejsce – odpowiedziała Victoria, słodko się uśmiechając.
– Chyba śnisz! Już wystarczy, że ta ladacznica, która cię urodziła, panoszy się w moim domu. Nigdy mnie nie zastąpisz! Nie jesteś w połowie tak doskonała, jak ja.
– Doprawdy? – Victoria uniosła brew, patrząc z satysfakcją, jak rywalkę opuszcza spokój. Akurat pewne było, że szesnastolatka jest lepiej wykształcona od panny Cosway, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. – Lepiej dla ciebie gdybyśmy były choć trochę podobne.
Dziewczyna niemal z dziecięcym zapałem poderwała się z łóżka i przemaszerowała do szafy pełnej ładnych sukienek. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to, co mają Coswayowie, nie jest ani trochę wykwintne.
– Ta sukienka mi się podoba! – powiedziała, wskazując na kreację z muślinu.
– Zaraz kogoś zawołam i powiem, że przyłapałam cię na kradzieży – odgrażała się Eleonora.
Victoria uznała, że wystarczająco zagrała na nerwach panny i najwyższa pora przejść do interesów.
– Mogę cię zastąpić. Napiszę do mojej matki list, w którym poinformuję, że uciekłam z tym twoim kawalerem. Mnie nikt nie będzie szukał. Przed przyjazdem powozu hrabiego Pembrokeshire pożegnasz się z lady Cosway. Wmówisz jej, że nie chcesz rozpłakać się przed służbą. Twój ojciec, nie oszukujmy się, na pewno nie wyjdzie, by cię odprawić, więc nikt nie spostrzeże, że ja wsiadam do powozu, a ty jesteś w drodze do... – urwała, właściwie nie wiedząc, gdzie wybiera się panna.
– ... do Ameryki. – Eleonora dokończyła za nią, a jej oczy zalśniły. Nienawidziła Victorii, ale dzięki niej plan ucieczki był bezpieczniejszy. – Pójdę po Fergusa i ustalimy szczegóły.
Victoria tej nocy nie zmrużyła oka. Była zbyt podniecona. Musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że to dzieje się naprawdę. W końcu wyrwie się z tej dziury i zostanie hrabiną!
Emocje jednak nie mogły przejąć nad nią kontroli. Najpierw trzeba było doprowadzić plan do końca, by potem móc świętować.
Eleonora udała się do matki, by pożegnać ją przed wyjazdem do narzeczonego. Victoria zaś w pełnej napięcia ciszy oczekiwała na nią w stajni z Fergusem. Młodzieniec nerwowo przebierał chudymi niczym łodyga nóżkami, kręcąc się między jednym kątem a drugim. Był on typowym wyrostkiem, na którego twarzy kiełkował dopiero pierwszy zarost, a przydługie, czarne włosy brzydko przyklejały się do jego czoła. Wśród służby dał się jednak poznać jako zarozumialec, którego z racji wieku wszyscy ignorowali.
Nagle do ich uszu doleciał miarowy stukot, dochodzący ze ścieżki. Powóz hrabiego się zbliżał, a Eleonory jak nie było, tak nie ma.
– Do diabła! – warknął Fergus. – Gdzie ona jest?
– Spokojnie, mamy jeszcze czas.
Victoria, choć próbowała pocieszyć młodzieńca, sama popadała w coraz większą panikę. Co, jeśli ktoś przejrzał ich plan albo Eleonora nie dotrze w porę do stajni?
Minuty mijały, a nikt się nie pojawiał. Powóz już dawno zajechał przed dworek. Służący hrabiego Pembrokeshire, póki co w spokoju opierali się o karetę, czekając na pannę Cosway, ale nie wiadomo jak długo ten stan potrwa. Deszcz padał coraz mocniej, więc ich cierpliwość mogła się szybko skończyć.
Przez dziurawy dach stajni, krople deszczu dostawały się do wnętrza, mocząc Victorii fryzurę, którą uczesała jej Eleonora, by jak najbardziej upodobnić do siebie obie panny. Victoria ze ściśniętym z nerwów żołądkiem próbowała, z dość marnym skutkiem, osłonić włosy, jednocześnie uważnie nasłuchując wszystkich dźwięków. Głównie dolatywały do niej przygłuszone rozmowy służby, ale nagle pośród nich pojawiły się chluśnięcia. Ktoś musiał przedzierać się przez błoto.
Fergus także to usłyszał. Spojrzał porozumiewawczo na Victorię i chwycił za szpadel. Ustawił się przy wejściu i oczekiwał. Gdy pod wyciągniętym ku górze ramieniem przebiegła mu jakaś postać, już chciał spuścić jej łopatę na głowę, jednak w porę rozpoznał Eleonorę. Zarówno on, jak i Victoria odetchnęli z ulgą.
– Co tak długo? – syknęła panna.
– Matka mnie zatrzymała. Przepraszam – odpowiedziała Eleonora, ciężko dysząc ze zmęczenia.
Młody służący, nie zważając na obecność Victorii, chwycił ukochaną w ramiona i namiętnie pocałował. Musiał poczuć dotyk jej skóry, by mieć pewność, że to nie zjawa. Tak się o nią martwił, przez ostatnie kilkanaście minut w jego głowie urodziło się mnóstwo czarnych scenariuszy.
– Nacieszycie się sobą później – jęknęła Victoria, podając Eleonorze worek, w którym znajdowały się przygotowane dla niej ubrania.
Panna Cosway szybko zrzuciła z siebie elegancką suknię, specjalnie zamówioną na tę okazję i podała ją Victorii, a sama ubrała łachmany, które na co dzień nosiła córka kochanki jej ojca. Gdy panie się przebrały, nadeszła chwila rozstania i każdy miał iść w swoją stronę.
– Powodzenia – rzuciła Victoria, która od tej pory miała być nazywana Eleonorą. W tej chwili nie chowała do dawnej rywalki urazy. Zbyt zależało jej na pomyślnym finale wspólnej misji.
– Tobie również – odpowiedziała prawdziwa Eleonora, którą Fergus objął ramieniem i prowadził w kierunku pola, gdzie czekały na nich konie.
Victoria znów poczuła ukłucie zazdrości. Panna Cosway miała przynajmniej kogoś przy sobie, a ona jak zwykle musiała być we wszystkim sama. Nie mogła jednak pozwolić, by te myśli zajęły jej umysł. Musiała działać. Zarzuciła kaptur peleryny i ruszyła w stronę powozu. Zaklęła kilka razy, gdy na jej suknię rozpryskiwało się błoto, mimo że nieco ją uniosła.
– Proszę stać! – usłyszała za sobą męski, stanowczy głos, a cała krew odpłynęła jej z twarzy. – Co panienka robiła w stajni?
Victoria szczelniej naciągnęła kaptur, by ukryć jak największą część twarzy. Wydawało jej się, że głos należał do zarządcy posiadłości, ale nie była tego pewna. Wiedziała tylko, że musi znaleźć dobrą wymówkę.
– Chciałam pożegnać się z moim rumakiem. Przepraszam, ale muszę już iść – szepnęła i rzuciła się biegiem do powozu.
Służący hrabiego Pembrokeshire otworzył przed nią drzwi. Victoria szybko usadowiła się w środku, a gdy poczuła szarpnięcie, w końcu odetchnęła z ulgą. Udało się! Teraz mogło być tylko lepiej.
– Rozumiesz już, Albercie? – jęknęła Eleonora, tłumiąc łzy. Odłożyła córeczkę do kołyski, bo zbyt była roztrzęsiona, by ją utrzymać. – Bałam się porzucić moje życie dla ciebie, bo nie chciałam być znowu nic nieznaczącym cieniem. Całe dzieciństwo nikt mnie nie widział, ludzie obdarowywali mnie tylko pogardą i szyderstwem. Do wszystkiego doszłam sama. Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi się wykształcić. Gdy już tyle osiągnęłam, nie mogłam tego zaprzepaścić. Po prostu nie mogłam! Wybacz mi, kochany!
Albert był przerażony wyznaniem damy. Nigdy się nie spodziewał, że może kryć taką tajemnicę. Jednak nie oszustwo najbardziej go uderzyło. Nagle zrozumiał wszystkie motywacje Eleonory. Było mu żal ukochanej, w końcu tyle lat dźwigała ciężkie brzemię.
– Mogłaś mi powiedzieć – rzucił nieco oskarżycielsko. – Wszystko byłoby wtedy inaczej!
– Wiem, tak mi przykro!
Eleonora wybuchła płaczem, kuląc się na podłodze. Łzy same napływały jej do oczu i nie mogła ich już powstrzymywać. Nie świadczyło to o jej smutku. Żałowała tylko relacji z Albertem, a nie swojego postępowania. Były to łzy, które przyniosły jej oczyszczenie.
Beamount nie mógł patrzeć na szlochającą ukochaną. Usiadł przy niej i otoczył ją silnym ramieniem, przyciągając do piersi.
– Już dobrze. – Pogłaskał Eleonorę po ciemnych włosach, tak jak zwykł gładzić meszek na główce Elizabeth. – Proces się skończył. Jesteś bezpieczna.
– Wcale nie! Eleonora mi nie odpuści, czuję to. Pewnie wróci, by odzyskać swoje życie i zniszczyć moje! Nawet jeśli tego nie zrobi, to znajdzie się wiele osób, którym nie będzie się podobał mój związek z Williamem i będą grzebać w mojej przeszłości, aż na coś natrafią. Na pewno im się uda. Popełniłam już tyle błędów, Albercie! Raz powiedziałam Georgianie, że byłam w jej wieku, kiedy wychodziłam za mąż, a prawdziwa Eleonora jest o dwa lata starsza ode mnie. Na szczęście moja kochana dziewczynka pomyślała, że pomyliłam się jedynie w rachowaniu. Nawet ostatnio, gdy wychodziłam z sądu i ktoś krzyknął w moją stronę „Victoria", byłam tak przerażona, że jeszcze chwila, a sama bym się do wszystkiego przyznała. Dobrze, że William był przy mnie i rozpoznał w tym życzenia triumfu, za które podziękował.
– To tylko drobne potyczki...
– Nie pocieszaj mnie, Albercie, wiem, jaka jest prawda. To moje brzemię... Szkoda mi tylko, że przez ambicje zniszczyłam nasze uczucie. Gdybyśmy się pobrali, to nie byłby mezalians. Urodziłam się równa tobie, a nawet niżej.
Do Beamounta dotarło, że Eleonora ma rację. Jedna z największych przeszkód, która stała na ich wspólnej drodze, tak naprawdę nigdy nie istniała. Jego serce ścisnęło się z żalu. Mogli być razem, gdyby tylko Eleonora go nie okłamała, ale nie potrafił być na nią zły. Gniew nie przywiódł go do niczego dobrego.
– Nie zniszczyłaś mojego uczucia – szepnął wprost do jej ucha. – Wciąż cię kocham, Eleonoro. Zawsze będę cię kochał, nieważne pod jakim imieniem.
Dama silniej zacisnęła dłoń na ramieniu Beamounta i podźwignęła się tak, że ich twarze się zrównały.
– Też cię kocham. Moje uczucia się nie zmienią, nieważne, gdzie rzuci mnie los. Pamiętaj o tym!
Po twarzy Eleonory zaczęła spływać samotna łezka. Albert przetarł policzek ukochanej, po czym ukrył jej twarz w swoich dłoniach. Przybliżył swoje wargi do ust Eleonory i złączył je w wygłodniałym pocałunku, tak przepełnionym rozpaczą, ale i pełnym żaru. Na chwilę oboje zapomnieli o całym świecie.
– Szkoda, że jest już dla nas za późno – szepnęła Eleonora.
Dama nie mogła porzucić Williama, gdyż zbyt wiele mu zawdzięczała. Jej serce obdarzyło uczuciem arystokratę, ale nie tak silnym, jak kapitana Beamounta.
Myśli Alberta biegły w podobnym kierunku. Honor mu nie pozwalał zerwać zaręczyn z Penelope. Ją też kochał, choć nigdy nie zastąpi Eleonory. Być może nie będzie tak szczęśliwy, jakby mógł być, mając u boku miłość swojego życia, ale małżeństwo z Penny nie będzie dla niego udręką. Mimo to, w jego oczach zaszkliły się łzy pełne żalu. Wszystko mogło potoczyć się inaczej.
Nagle usłyszeli skrzypnięcie frontowych drzwi, a po chwili ktoś już przeskakiwał schodki prowadzące na piętro.
– Pewnie Christopher wrócił – wyjaśnił Albert.
– Powinnam już iść...
Beamount pierwszy podniósł się z podłogi i podał dłoń Eleonorze, która zarzuciła ręce na jego kark, by ostatni raz przytulić się do ukochanego.
– Czy będę mogła odwiedzać Lizzy, gdy już się ożenisz?
– Oczywiście! Będziemy na ciebie czekali. – Albert uśmiechnął się do Eleonory, choć wewnątrz był rozdarty między miłością a obowiązkiem.
Gdy Christopher wszedł do dziecinnego pokoju, para szybko od siebie odskoczyła. Duchowny zdziwił się, widząc Eleonorę. Na jego twarzy od razu odmalował się szeroki uśmiech, choć nie był pewien, co zaszło pomiędzy bratem a matką Lizzy, kiedy ujrzał ich miny.
– Moja droga, tak liczyłem, że się w końcu spotkamy! Ten gałgan, Albert, nie pozwolił mi iść do sądu.
– Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam – westchnęła Eleonora. – Brakuje mi moralnego kompasu, którym zawsze dla mnie byłeś.
– Na pewno sobie świetnie radzisz! – Christopher postanowił nie dociekać przyczyny jej smutku. Zamiast tego zamknął ją w pokrzepiającym uścisku.
– Muszę już iść, ale koniecznie mnie odwiedź, gdy będziesz miał chwilę!
Eleonora uśmiechnęła się blado i chwiejnym krokiem opuściła mieszkanie Beamounta, póki jeszcze była w stanie to zrobić. Z jednej strony cieszyła się miłością Alberta, ale gdy była pewna jego uczuć, ciężej było jej opuszczać ukochanego i córkę. Mimo chwilowej ulgi, spowodowanej wyznaniem tajemnicy, czuła się potwornie. Odpowiedź na wszystkie problemy Eleonory była prosta i wskazywała tylko jednego winowajcę.
Kłamstwa.
To one ją zgubiły.
Ten rozdział wyszedł jeszcze dłuższy, niż ostatnio. Gdyby w tym przypadku potrzebny był podział, dajcie znać ;) Podobnie z błędami... Nie chcę się usprawiedliwiać, ale pisałam go po nocach, więc moje umiejętności wykrywania błędów są mniejsze.
Jak Wam się podobało? Spodziewaliście się takiego obrotu zdarzeń? Macie jakieś teorie, co do zakończenia?
Pozdrawiam! Trzymajcie się cieplutko <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top