LXXXI. Wyrok
Londyn, 1815
Kłopoty w życiu Eleonory przełożyły się na jej sen. Niewiele odpoczynku zażywała w ciągu nocy. Zwykle udawało je się zmrużyć oko tylko na chwilę. Potem ostrożnie wyślizgiwała się z objęć Williama i siadała na wygodnym fotelu w ich sypialni. Nie inaczej było tej szczególnej nocy, być może ostatniej, jaką księżna spędzi na wolności, a może nawet na tym świecie. Westchnęła ciężko, podciągając kolana pod podbródek. W cienkiej koszuli nocnej było jej przeraźliwie zimno.
Eleonora przymrużyła powieki i powiodła spojrzeniem w kierunku łoża, by upewnić się, że William śpi. Miała wrażenie, że tylko w takich warunkach potrafi jeszcze samodzielnie myśleć. Dashwood był kochany i z całych sił wspierał arystokratkę. W swoich działaniach był tak żarliwy, że Eleonora czuła się coraz bardziej przytłoczona. Nieustannie obsypywał ją drogimi prezentami. Kiedy tylko było to możliwe, chwytał jej dłoń, obejmował w pasie i skradał przelotne pocałunki. Księżnej wydawało się, że narzeczony próbuje połączyć ich w jeden organizm, którego członki są od siebie całkowicie zależne, tym samym odbierając tak potrzebną Eleonorze przestrzeń.
Arystokratka ciągle zadawała sobie pytanie, czy to byłaby wysoka cena za szczęście. Może traciła nieco wolności, ale w końcu ktoś o nią zadba. Już nigdy nie będzie musiała mierzyć się z przeciwnościami losu samotnie. Niewątpliwie kochała Williama, ale mężczyzna miał w sobie tyle uczucia, że Eleonora czasem nie potrafiła go unieść. W dodatku był piekielnie inteligentny. Zazwyczaj takiej cechy nie można było poczytać jako wady, jednak przypadek księżnej Richmond był wyjątkowy. Przy Williamie nie mogła już pozwolić sobie na choćby najmniejszy błąd. O przeszłości należało zapomnieć. Gdyby wyszła na jaw, wszystko runęłoby niczym domek z kart.
Eleonora nie chciała, żeby przez jej charakter rozpadł się związek z Dashwoodem. Skrzywdziła już wystarczająco dużo osób. Miała wrażenie, że wszystko, czego dotknęła, zamieniało się w popiół. Całkowicie pogrzebała relację z Albertem. Przelotne spotkanie w sądzie przebiegło w tak chłodnej atmosferze, że wątpiła, czy kapitan będzie w stanie znieść jej widok w swoim domu. Arystokratka była zbyt wielkim tchórzem, by się o tym przekonać i zawalczyć o swoją córkę, choć tęsknota za dzieckiem powoli doprowadzała ją do szaleństwa.
Charlesa też prawie zabiła. Wzdrygnęła się na wspomnienie obłąkanego wzoru Landona i jego sinej ręki zaciśniętej na pistolecie. To była jej wina. Nie przypuszczała, że wicehrabia się w niej zakocha. Myślała, że są tacy sami i oboje tylko chcą się bawić.
Los zakpił z Eleonory. Obdarował ją miłością Charlesa, a jej uczucia skierował do innego mężczyzny. Przez to wszystko nawet nie zdążyła go przeprosić. Musiała sprawdzić, jak Landon sobie radzi, ale przez proces księżnej nie udało się ponownie dotrzeć do przyjaciela. To, że zniszczyła swoje życie, było dla niej odpowiednią karą, ale nie potrafiła pogodzić się z tragedią Charlesa. Powinna wszystko mu wyjaśnić, tym razem bez kłamstw, bo to one ciągnęły ją na dno.
Na myśl o tych wszystkich okropieństwach, które w ostatnim czasie spotkały księżną, łzy same napłynęły jej do oczu. Nie chciała być teraz sama. Mało brakowało, żeby się rozsypała na drobne kawałeczki, a szczególnie dzisiaj musiała być silna.
Łóżko zaskrzypiało, kiedy William przewracał się na drugi bok, przypominając Eleonorze, że ma przy sobie mężczyznę, który oddałby dla niej wszystko. Księżna szybko poderwała się z fotela i po cichutku wślizgnęła się na łóżko. Przejechała delikatnie dłonią po skórze Williama, zaczynając od torsu, kończąc na wyraźnie zarysowanej żuchwie. Dashwood był niezwykle przystojny, a Eleonora miała jego serce w garści, co napawało ją dumą. Książę był spełnieniem jej wszystkich ambicji. Wyżej nie mogła już zajść, choć w obecnej sytuacji nie potrafiła się tym cieszyć. Zależało jej, tylko by czuć się kochaną.
Arystokratka pochyliła się nad narzeczonym, a jej grube loki zsunęły się z pleców na ramiona. Przybliżyła usta do jego warg i przelotnie je musnęła. William natychmiast się zbudził, a na jego twarz wpełzł uroczy uśmiech. Zachęcona Eleonora ponownie złączyła ich usta, tym razem w długim, namiętnym pocałunku. Mocno zacisnęła dłoń na karku Dashwooda. Przewracając się na plecy, pociągnęła go za sobą, tak że teraz William wsparty na przedramieniu, zawisł nad narzeczoną. Eleonora nie zaprzestając pocałunków, splotła ich dłonie, po czym ułożyła rękę Williama na swojej talii i sunęła nią do góry ku kształtnym piersiom.
– Nie możemy. – Dashwood niespodziewanie zabrał dłoń i opadł na plecy, ciężko dysząc.
– Dlaczego? Przecież mnie nie pohańbisz, miałam już dwóch mężów – szepnęła zalotnie, po czym musnęła wargami szyję mężczyzny.
– Co w ciebie wstąpiło, Eleonoro? – warknął. – Takie zachowanie nie przystoi. Już i tak wiele granic przekroczyliśmy.
Księżna wróciła na swoją połowę łóżka, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Jeszcze nigdy nie słyszała, by William mówił coś tak ostrym tonem. Chciała tylko odrobiny bliskości, ale książę zdawał się tym niepocieszony.
– Przepraszam – szepnął po chwili. – Pewnie się denerwujesz przed procesem. Chodź tutaj... – Dashwood ułożył Eleonorę na piersi i mocno objął silnym ramieniem.
– To ja przepraszam. Nie jestem dziś sobą.
Arystokratka wolała skłamać. Obawiała się reakcji Williama, gdyby wiedział, że dopiero teraz poczuła się naprawdę sobą. Iskierka pożądania nigdy w niej nie zgasła, choć w ostatnim czasie była nieco uśpiona.
– Nie martw się, najdroższa. Jeszcze dziś wieczorem będziemy się śmiali z tego procesu, a za dwa tygodnie...
– Co za dwa tygodnie? – Tajemniczy ton księcia zaniepokoił Eleonorę.
– Możemy być już małżeństwem.
– Tak szybko?
Księżna pragnęła tego ślubu, ale przed ołtarzem chciała stanąć z czystym sumieniem, a obawiała się, że w tak krótkim czasie nie zdoła wszystkiego naprawić.
– Nie wiem, czy wytrzymam dłużej, jeżeli będziesz mnie tak kusiła. – William roześmiał się.
Mięśnie Eleonory nieco rozluźniły się, gdy usłyszała, że narzeczony odzyskał dobry humor. Przynajmniej miała pewność, iż niczego między nimi nie zniszczyła.
– Żeby nie wystawiać już twojej cierpliwości na próbę, lepiej wstanę i zacznę się szykować.
– Wracaj tu, królewno! Przed nami ciężki dzień, musisz być wypoczęta.
– I tak już nie usnę!
Eleonora ucałowała policzek narzeczonego i wygramoliła się z łóżka. Zawołała służącą, by ta pomogła jej się ubrać. Księżna na sądny dzień wybrała kremową suknię, marszczoną w okolicach dekoltu i obszytą ciemną tasiemką na dole. Była ona dosyć skromna, ale elegancka. Prezentowała się szczególnie dobrze z włosami uczesanymi w warkocz, który oplatał głowę Eleonory niczym korona. Jedyną ujmą na jej urodzie były podkrążone, zaczerwienione oczy. Tego nie potrafiła zmienić. To zwykle one najbardziej przyciągały uwagę do twarzy arystokratki, która teraz niczym się nie wyróżniała.
Księżna odsunęła szufladkę toaletki w poszukiwaniu perfum, jednak zamiast nich natrafiła na pojemniczek z woskiem zmieszanym z korzeniem alkanny, którego kiedyś używała z dużym zamiłowaniem do barwienia ust na czerwono. Chętnie nałożyłaby specyfik i tym razem, by dodać sobie nieco pewności, ale Williamowi Eleonora nie spodobałaby się w takim wydaniu. Książę podobnie jak wielu innych uważał, że czerwone usta to domena ladacznic.
Eleonora miała nadzieję ostatni raz oglądać gmach sądu. Chciała poznać wyrok, niezależnie od tego, jaki będzie. Może nawet lepiej, gdyby została skazana. Księżna czasami myślała, że woli ponieść karę za swoje liczne przewiny, niż do swoich ostatnich dni żyć z wyrzutami sumienia.
Thomas także pojawił się już w sądzie i podobnie jak jego małżonka oczekiwał na sędziego przed masywnymi drzwiami sali. Lata, które Eleonora z nim spędziła, pozwoliły jej ocenić, że książę był zdenerwowany. Nieprzyjemnie marszczył czoło i posyłał złowrogie spojrzenia Collette, która pojawiła się z babcią, markizą de Conteville, i Kitty.
– Wasza wysokość – ktoś zagadnął do Eleonory.
Arystokratka uśmiechnęła się z pewnym sentymentem, gdyż na jakiś czas będzie musiała pożegnać się z tytułem. Uwolniła z nerwowego uścisku materiał sukni i odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos.
– Nie wierzę! Wallace i Mary! – pisnęła z radości, zapominając o powadze instytucji, w której się znajduje.
Eleonora serdecznie wyściskała dawną służkę, a i na szyję pana Browna zarzuciła dłonie obleczone w białe rękawiczki.
– Tak się cieszę, że was widzę! Skąd się tu wzięliście?
– Kilka dni temu oboje odeszliśmy ze służby u księcia Richmond – poinformował Wally oficjalnym tonem, za którym księżna niezwykle tęskniła podczas rozłąki.
– Nie moglibyśmy zostawić waszej wysokości samej w takim dniu! – dodała Mary.
– Gdzie się zatrzymaliście? Musicie natychmiast przenieść się do rezydencji Williama.
– Czy to znaczy, że przyjmiesz nas do służby, pani?
– Oczywiście, że nie. Będziecie moimi gośćmi!
– Wasza wysokość, to niemożliwe. – Wally spoglądał na swoją panią z uśmiechem tak szerokim, że nie dało się go ukryć. Był dumny z jej dobroci. Tylko dzięki niej czuł się doceniony, jednak honor nie pozwalał przyjąć mu oferty. – Jeżeli nie będziemy mogli służyć u waszej wysokości, zatrudnimy się gdzieś indziej.
– Nie mogę was znowu stracić. Myślę, że William nie będzie miał nic przeciwko temu. Podobno jego rezydencja w Norfolk jest wielka. Czy wasza wysokość mogłaby tu podejść? – zawołała narzeczonego, który wcześniej oddalił się na widok przyjaciół Eleonory.
Mary aż westchnęła z zachwytu na widok przyszłego męża swojej pani. Razem z Wallace'em elegancko skłonili się przed księciem.
– To pan Brown, najlepszy kamerdyner, jakiego spotkałam. Cudownie zarządzał Goodwood House. A to panna Kirby. Jest moją służącą od czasów Pembrokeshire.
– Już nie panna... – wydukała Mary tak czerwona, jakby trawiła ją gorączka.
Eleonorze ze zdziwienia odjęło mowę. Powiodła wzrokiem na dłonie pary i gdy dostrzegła lśniące obrączki na ich palcach, ponownie zamknęła przyjaciół w szczelnym uścisku.
– To najlepsze wieści, jakie mogłam dziś usłyszeć. Gdyby coś poszło nie tak, umrę spokojna!
– Proszę tak nie mówić, wasza wysokość – od razu wtrącił pan Brown. Nie wyobrażał sobie takiego rozwiązania tej sprawy. Chyba pękłoby mu serce, gdyby Eleonorze, którą pokochał jak rodzoną córkę, coś się stało.
– Kiedy się pobraliście?
– Tydzień temu. W kościele byliśmy tylko my dwoje i pastor – odpowiedziała Mary, która odetchnęła z ulgą, widząc reakcję Eleonory.
Księżna wpatrywała się w małżeństwo przepełniona szczęściem. Przeniosła wzrok na Williama, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Arystokrata patrzył na swoją narzeczoną z miłością, co niezwykle rozczuliło damę.
– Czy znalazłoby się u nas miejsce dla państwa Brownów? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Nie mógłbym was nie przyjąć po takiej rekomendacji! – Ton księcia był tak pogodny, że mężczyzna od razu zyskał sympatię Mary i przychylność Wally'ego. – Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, jutro wyjedziemy do Norfolk i zobaczycie wasz nowy dom.
– Dlaczego jutro? – zapytała niezadowolona Eleonora. Zbyt dużo niewyjaśnionych spraw pozostawało w Londynie, by mogła go teraz opuścić.
– Przez proces zaniedbałem sprawy posiadłości i muszę się nimi pilnie zająć.
– Może dołączyłabym do ciebie za kilka dni. To daleka droga, a czuję, że będę musiała odpocząć po wszystkim. – William z wahaniem spojrzał na narzeczoną, dlatego ta kontynuowała, by przekonać go do swojego pomysłu. – Będę pod dobrą opieką, państwo Brown się mną zajmą.
– Jak sobie życzysz, najdroższa.
Nagle w długim korytarzu wybrzmiał stukot butów, których właściciel ociężale zbliżał się do sali sądowej. Lord Villers z nietęgą miną otworzył drzwi i zaprosił do środka strony procesu.
Przyjemna atmosfera w jednej chwili zniknęła. Serce podeszło do gardła Eleonorze, a oddech znacznie przyspieszył. Bała się, choć sama próbowała oszukiwać siebie, że jest inaczej. Spuściła głowę i niczym prowadzona na szafot, powędrowała w kierunku drzwi. Kątem oka dostrzegła męską sylwetkę zbliżającą się do niej. Zamarła w bezruchu, gdy rozpoznała kapitana Beamounta.
– Panie przodem – warknął złośliwie Thomas, niemal wpychając żonę do wnętrza pomieszczenia.
Kiedy Eleonora poczuła jego silny uścisk na swoim przedramieniu, wróciły do niej wszystkie najgorsze wspomnienia z ich małżeństwa. Nie mogła pojąć swojej głupoty, która tak długo kazała jej znosić te upokorzenia.
Zarówno księżna, jak i książę Richmond zajęli swoje stałe miejsca, a sala powoli zapełniała się obserwatorami.
Obecność Alberta dziwnie ucieszyła Eleonorę. Łudziła się, że może to próba odnowienia kontaktu, choć rozsądek podpowiadał jej, że każdy mężczyzna byłby zainteresowany, czy matka jego dziecka pozostanie przy życiu. Prawdopodobnie tak właśnie było. Albert najpewniej nie pojawił się tutaj z powodu uczuć do Eleonory.
Jeszcze większym zaskoczeniem dla księżnej okazało się nadejście Charlesa Landona. Tego nie potrafiła wytłumaczyć w żaden sposób. Może przywiodła go ciekawość, a może chęć poczucia satysfakcji, kiedy sprawczyni jego cierpienia zostanie skazana?
Sędzia odchrząknął, zwracając na siebie uwagę całej sali. Wszystkie myśli opuściły Eleonorę. Pozostało tylko pełne napięcia oczekiwanie, aż Villers ogłosi, co postanowił. Serce arystokratki biło niczym oszalałe, lecz oddech utknął w jej piersi.
– To nie była łatwa do rozsądzenia sprawa – zaczął urzędniczym tonem. – Wpłynęło na to wiele czynników. Choć istniały wątpliwości co do jasności umysłu i motywacji świadków oskarżenia, nie sposób było przejść obojętnie wobec ich zeznań. Po dogłębnym przyjrzeniu się dowodom ogłaszam, że... – urwał, by spojrzeć na skłóconych małżonków –... jej wysokość Eleonora Rushworth, księżna Richmond jest niewinna i jednocześnie rozwiązuję małżeństwo zawarte pomiędzy nią a jego wysokością Thomasem Rushworthem, księciem Richmond.
Stuknięcie młotkiem przywołało Eleonorę, która nie usłyszała połowy mowy sędziego, do rzeczywistości. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Nie odczuła żadnej ulgi z powodu zakończenia sprawy, choć właśnie tego uczucia się spodziewała. Co więcej, ona go zwyczajnie pragnęła. Powiodła spojrzeniem na swoich bliskich, od których szczęście wręcz promieniowało, ale ona nie potrafiła się cieszyć. Gdy Villers wyszedł, Georgiana podbiegła do niej, by wyściskać bladą niczym trup przyjaciółkę.
Była księżna wyszła z sali na uginających się pod nią nogach. Gdy tylko przekroczyła próg i znalazła się na korytarzu, zobaczyła przed sobą Alberta, który wpatrywał się w nią smutno.
– Eleonoro! – zawołał William, stojący po jej prawej stronie. Wesoło gawędził z hrabim i hrabiną Rutland.
Po lewej stronie zaś ustawił się Charles, którego mina niczego nie zdradzała. Ta beznamiętność najbardziej przerażała Eleonorę, nic nie mogła wyczytać z jego twarzy.
Dama czuła, że powinna udać się do każdej z tych osób. Landonowi winna była przeprosiny, zaś z Albertem musiała się rozmówić. Jednak jak mogła zająć się którąś z tych spraw, kiedy narzeczony jej wyczekiwał?
Eleonora zagłuszyła swój rozsądek i postanowiła posłuchać serca. Nogi same wyrywały się do przodu, jednak dokładnie w tej chwili Beamount odszedł, a Thomas, który właśnie wychodził z sali, pchnął ją ramieniem, przez co wycieńczona dama zachwiała się.
Książę Richmond był tak wściekły, że na nic nie zważał. Nie tak miało się to skończyć. Cały ten proces naraził go tylko na ośmieszenie. Żałował, że chęć zemsty na Eleonorze przysłoniła mu zdrowy rozsądek i posłuchał tej starej prukwy.
Kiedy markiza de Conteville pojawiła się w Goodwood House z Collette, myślał, że damy spadły mu z nieba. Informacja, że Eleonora go oszukała, podając się za kogoś, kim nie była, bardzo go ucieszyła. Mógł nie tylko pozbyć się żony, ale raz na zawsze przekreślić jej życie. Nawet zaprosił na rozmowę pannę Payne, by upewnić się, czy to nie jest kłamstwo. Kiedy markiza odnalazła matkę Eleonory, najął piekielnie drogich prawników i pewien oczekiwał swojego triumfu. Tymczasem wszystko obróciło się przeciw niemu. Jeśli plotki szybko nie ucichną, będzie musiał rozważyć ożenek z tą przeklętą katoliczką, choć wcale nie miał takiego zamiaru.
Książę Richmond miał ochotę rozszarpać Eleonorę, najlepiej na oczach jej kochanka. Tylko zmarnował na nią czas. Nie dała mu potomka, za to jej nieposłuszeństwo kosztowało go wiele nerwów. W dodatku próbował wyciągnąć do niej rękę przed wyjazdem, a ona go tak perfidnie oszukała. Jak ta żmija mogła go przechytrzyć?
Thomas nie mógł jednak dać się ponieść emocjom, bo tylko wpakowałby się w poważne kłopoty, a jego nadszarpnięta reputacja sięgnęłaby dna. Przegrał i musiał to jakoś znieść. Może pewnego dnia nadarzy się jeszcze okazja, by zniszczyć życie Eleonorze? Choć jak ją znał, sama go w tym wyręczy. Jeszcze będzie cierpiała, a on nawet nie kiwnie przy tym palcem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top