LXXII. Dzień w stolicy
Londyn, 1814
Eleonora po długim namyśle zdecydowała się wyruszyć z Paulem do Londynu. Rankiem stanęła przed rzędem jednakowych kamienic i szybko odszukała odpowiedni numer. Energicznie pokonała wszystkie schodki i już miała pukać do drzwi, kiedy naszły ją wątpliwości. Jeszcze wczoraj była pewna swojej decyzji. Uznała, że pragnienie zobaczenia córki przewyższa dyskomfort związany ze spotkaniem Alberta i być może jego nowej żony. Teraz jednak zmartwiła się tym, co ma powiedzieć i czy Beamount nie uzna jej wizyty za najście.
Nagle do uszu arystokratki doleciał słaby, dziecięcy płacz. Eleonora poczuła ukłucie w sercu. Przecież to była jej córeczka! Tak bardzo pragnęła wziąć ją w ramiona. Zamiast tego musiała zadowolić się dotykiem drzwi, z których bił taki chłód, że aż wyczuwała go przez rękawiczki. Przyłożyła policzek do drewna i nasłuchiwała. Tak, bez wątpienia to Elizabeth kwiliła.
– Tatuś już do ciebie idzie! – Usłyszała głos Alberta.
Na jego dźwięk Eleonora odskoczyła od drzwi i oparła się o nie plecami. Dopiero wtedy zwróciła swoje spojrzenie ku ścieżce i dostrzegła, że grupka ludzi bacznie ją obserwuje. Co prawda, nikt nie mógł posądzić ją o próbę włamania, w końcu nie wyglądała jak łachudra, ale widok eleganckiej damy przyklejonej do drzwi mógł być zastanawiający.
Księżna poczuła nagły przypływ gorąca i stchórzyła. Nie była gotowa wejść do mieszkania, mimo że najbardziej na świecie pragnęła zobaczyć Lizzy. Zamiast tego przeszła na drugi koniec ulicy, gdzie zaczynał się park i przysiadła na pierwszej ławce z brzegu, którą chociaż częściowo osłaniały drzewa.
Eleonora zamierzała tam pozostać przez cały dzień, skoro był to jedyny przejaw bliskości z córką. Serce biło jej jak oszalałe, bo od Elizabeth i Alberta dzieliło ją tylko kilkanaście kroków, ale okazało się to barierą nie do pokonania. Zamiast przytulać dziewczynkę do piersi, wpatrywała się w budynek, sama nie wiedząc, na co liczy.
Po kilku godzinach jej ciche modlitwy zostały wysłuchane. Zasłona w jednym z okien poruszyła się, a wkrótce zamajaczyła w niej sylwetka Alberta z dzieckiem na dłoniach. Beamount uśmiechał się szeroko i przyciskał swój palec wskazujący do szyby, jakby pokazywał coś dziewczynce, która uroczo wtulała się w jego pierś. Widząc to, Eleonorze zaczynało brakować tchu. Po jej policzkach mimowolnie zaczęły ściekać łzy, ale usta wykrzywiły się w blady uśmiech. Rozłąka z córką rozdzierała jej serce, ale arystokratka była szczęśliwa, że chociaż tyle mogła zobaczyć. Nie zaspokajało to jej matczynych pragnień, ale nieco koiło ból. Przynamniej miała pewność, że z Albertem i Elizabeth wszystko dobrze.
– Zobacz jakie ładne listki na drzewach. Takie zieloniutkie!
Beamount sam nie wierzył, o czym rozprawia z córką, ale gdy mówił do dziewczynki, ta obdarzała go rozkosznym uśmiechem i wodziła za nim bystrymi oczkami. Natomiast, kiedy tylko milkł, Lizzy marszczyła malutki nosek i otwierała usteczka, z których wydobywał się przeraźliwie głośny krzyk.
– Spójrz tylko jaka ładna pani! Z daleka wygląda jak twoja mamusia.
Gdy Albert ponownie spojrzał w tamtym kierunku, miał niemal pewność, że widzi Eleonorę. Zdrowy rozsądek jednak temu przeczył, bo cóż arystokratka robiłaby w parku naprzeciwko ich domu. Oczy musiały mu płatać figle. Nie było ku temu innego wyjaśnienia.
– Tatuś musi szybko się ożenić, bo chyba powoli zaczyna wariować. Wszędzie widzi twoją mamusię, a jej przecież tu nie ma.
Lizzy wykrzywiła twarz w grymas pełen smutku, jakby się miała zaraz zacząć krzyczeć.
– Nawet nie próbuj płakać, moja panno – Albert wymierzył palec w kierunku dziewczynki. – Przecież ciągle do ciebie mówię... Penny dobrze się tobą zajmie, nic się nie martw, a jak zaraz się tu nie pojawi, to tatuś jeszcze zrobi coś głupiego i wtedy oboje będziemy mieli kłopoty.
Beamount rzeczywiście od pewnego czasu mierzył się z zamiarem zerwania zaręczyn z Penelope. To nie tak, że przestał ją kochać, ale rozłąka źle na niego wpływała. Opieka nad córką pochłaniała go do tego stopnia, że nie miał zbyt wiele czasu, by rozmyślać o Hiszpance. Z każdym dniem coraz mniej pamiętał pobyt na wyspie, a uczucie do niej wygasało. Albert liczył, że gdy Penny pojawi się w Anglii, wszystko do niego powróci. Dlatego musieli wziąć ślub jak najszybciej, zanim rzuci się w szaleńczą pogoń za Eleonorą. Wiedział, że postąpił słusznie, rozstając się z nią, ale kiedy każdego dnia miał jej cząstkę w ramionach, zaczynał pragnąć ją odszukać i sprowadzić do domu. Tylko jakie wówczas byłby tego skutki?
– Z czego się śmiejesz, maleńka? Własny ojciec cię tak bawi, co? – zapytał, kiedy Lizzy zaczęła rozkosznie gaworzyć, a uśmiech nie schodził jej z ust. – To może trochę niestosowne, że tatuś rozmawia z tobą na takie tematy, ale jesteś bardzo mądrą dziewczynką i na pewno mnie rozumiesz.
Albert pogładził córeczkę po włosach. Uwielbiał spędzać z nią czas i nosić na rękach. Zawsze rozczulał go widok jej maleńkiej główki, która bez problemu mieściła się w jego dłoni. Nawet zaczynał się zastanawiać, jak ojcowie są w stanie wydawać swoje córki za mąż, mając w pamięci taki widok. On miał coraz większą pewność, że nigdy nie będzie w stanie rozstać się ze swoją maleńką dziewczynką.
– Najwyżej cię zamknę w wieży, co myślisz?
Elizabeth ze złością zacisnęła swoją rączkę na palcu ojca.
– Nie podoba ci się? Moim zdaniem to całkiem dobry pomysł.
Dziewczynka zaczęła wydawać z siebie ciche pomruki, wśród których wymknęło jej się ziewnięcie.
– Widziałem! – zawołał ucieszony Albert. – Pora na drzemkę, moja droga. – Córeczka niemal w tym samym momencie, kiedy wypowiadał te słowa, rozpłakała się. – Proszę nie marudzić. Jesteś tak samo uparta, jak twoja mama... i tak samo śliczna. Tatuś też musi iść spać, skoro w nocy udawał konika. Zrozum mnie, Lizzy.
Eleonora większość dnia spędziła w parku, wpatrzona w mieszkanie Beamounta. Z zadowoleniem przyjęła fakt, że poza starą służką nikt nie opuszczał budynku, więc wnioskowała, że Albert prawdopodobnie nie zdążył się jeszcze ożenić.
Jako że poległa przed samymi drzwiami i ostatecznie nie spotkała córki, postanowiła doprowadzić inną sprawę do końca. Charles Landon wydawał jej się mniej strasznym przeciwnikiem niż Albert Beamount. Co prawda nie wiedziała jeszcze, jak się wytłumaczy, ale czuła, że jest mu winna wyjaśnienia. Westchnęła ciężko i zapukała do drzwi. Gdy usłyszała kroki, nogi się pod nią ugięły. Nie było już odwrotu.
– Eleonora?
Charles wyglądał, jakby zobaczył ducha. Ku własnemu przerażeniu, księżna stwierdziła, że Landon zmizerniał. Nie miała pojęcia, co działo się u niego w ostatnich miesiącach, ale z pewnością nie było to nic dobrego.
– Eleonora! – powiedział wicehrabia z większym przekonaniem, jakby dopiero teraz dotarło do niego, kogo ma przed oczami.
– Witaj, Charles – szepnęła księżna nieco niepewnie, jednocześnie posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech.
Landon szybko zamknął Eleonorę w niedźwiedzim uścisku i wciągnął ją do mieszkania.
– Już myślałem, że nigdy cię nie zobaczę!
Charles miał wrażenie, że zaraz zemdleje ze szczęścia. Nie sądził, iż jego jedyne marzenie ma szansę się ziścić. Właściwie już pogodził się z odejściem arystokratki, tymczasem znów miał ją przed sobą.
– Przepraszam... – Eleonora spochmurniała, gotowa złożyć wyjaśnienia.
– Nic nie mów! To pewnie wszystko wina Thomasa. Już ja wiem, jaki nikczemny z niego człowiek. Nie mógł ci pozwolić na odrobinę wolność, podczas gdy on wyjechał na Barbudę. Dlatego wysłał cię za granicę i pewnie kazał odebrać korespondencję jak w Goodwood House. Czyż tak było?
Księżna ciężko przełknęła ślinę, ale skinęła głową na potwierdzenie. Z jednej strony zaczynała czuć do siebie obrzydzenie, bo Charles był już kolejną osobą, którą okłamywała. Jeszcze chwila i sama nie będzie potrafiła rozpoznać, co jest prawdą, a co fałszem. Z drugiej strony, Landon sam włożył jej wymówkę w usta, a ona nie chciała psuć mu radości.
– Dopiero przybyłam do Anglii. Tymczasowo zatrzymałam się u hrabiny Rutland. Jej mąż mnie tu dziś przywiózł.
– Więc nie wróciłaś do mnie na zawsze? – Na twarzy Charlesa malowało się rozczarowanie, ale w spojrzeniu tliła się jeszcze nadzieja.
– Na razie nie... Może pewnego dnia zamieszkam w Londynie na stałe. Co z twoją żoną? – dodała Eleonora pospiesznie. Zapomniała, że powinna spotkać tu panią Landon, inaczej najpewniej księżna wcale by nie odwiedziła dawnego kompana.
– Nie mówmy o niej. Mam dziś wyjątkowo dobry dzień, a to nie jest przyjemny temat. Nie kocham jej, Eleonoro, bardzo żałuję mojej decyzji. Wiem, że obiecałem zwrócić ci spokój, ale coś cię do mnie przywiodło. Pamiętasz, co mi powiedziałaś? Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach...
Landon podszedł niebezpiecznie blisko Eleonory. Przycisnął ją do siebie, tak mocno, że arystokratka nie miała możliwości się wymknąć. Gdy ta stanowczo położyła dłoń na jego piersi, wicehrabia pochwycił ją i złożył na niej pocałunek, po czym musnął jej policzek.
– Charles... – powiedziała Eleonora nieco ochrypłym głosem.
– To są inne okoliczności. Nasze drogi znów się złączyły, tak jak mówiłaś.
Z oczu Eleonory zaczęły wypływać łzy. Rozpaczliwie pragnęła czyjejś bliskości, a wiedziała, że Charles może jej ją zapewnić. Czuła jednak, iż pochopna decyzja bardzo skomplikowałaby jej życie. Mogłaby wybrać Landona, przecież zaraz się rozwiedzie, ale byłoby to niewłaściwie. Nie kochała go, od zawsze traktowała wicehrabiego jako przyjaciela, a on zasługiwał na prawdziwą miłość.
– Charles... – powtórzyła, ale z większą uległością.
Wicehrabia przejechał palcem po jej delikatnych ustach i zaczął całować mokre ślady na jej policzkach. Patrzył na nią z uwielbieniem, ale i czułością, czego Eleonora bardzo teraz potrzebowała. Złożył przelotny pocałunek na jej ustach, który rozbudził drzemiące w księżnej żądze.
– Nie zrobię niczego wbrew twojej woli – szepnął kuszącym głosem, pochylając się do jej ucha. Księżna, czując na skórze jego ciepły oddech, wzdrygnęła się.
Serce arystokratki przyspieszyło, podczas gdy jej rozum toczył walkę z sercem. Posłała Landonowi ostre spojrzenie, ale chwilę później wpiła się w jego usta, dając upust namiętności. Charles z żarliwością odwzajemnił jej pocałunek. Przejechał dłonią wzdłuż pleców arystokratki, po czym zacisnął palce na jej pośladku. Z łatwością uniósł Eleonorę i zaniósł do sypialni.
Landon z błogim uśmiechem leżał w pościeli, przyciskając do swojej piersi księżną. Eleonorę już wtedy zaczęły nachodzić pierwsze wyrzuty sumienia, ale za wszelką cenę starała się je zagłuszyć i rozkoszować chwilą.
– Zostaniesz? – szepnął.
– Wiesz, że nie mogę. Muszę wrócić do Georgiany.
– Mogę liczyć na listy od ciebie?
Księżna przewróciła się na brzuch, by pogładzić policzek Landona.
– Oczywiście!
Charles zaczął przybliżać twarz w jej kierunku, ale nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wicehrabia zaklął pod nosem i pospiesznie narzucił na siebie koszule, po czym opuścił sypialnię.
Gdy uchylił drzwi, zobaczył Lisę. Panna miała w zwyczaju wpadać do niego bez zapowiedzi o różnych porach. Uniosła brew podejrzliwie, widząc Charlesa w niekompletnym stroju.
– A resztę ubrań gdzie zgubiłeś? – zakpiła.
– Przepraszam cię, dzisiaj nie mogę się z tobą spotkać – powiedział zawstydzony. Wiedział, że bardzo brzydko się zachowuje, wyrzucając przyjaciółkę z mieszkania, ale Lisa nie mogła zobaczyć nagiej Eleonory. – Bardzo przepraszam.
Panna fuknęła i odwróciła się na pięcie bez słowa, wyraźnie rozeźlona. Charles pomyślał, że należałoby za nią pójść. Przecież bez trudu by ją dogonił, gdyż Lisa kulała, ale postanowił udobruchać ją innym razem, a tymczasem wrócił do Eleonory.
Kiedy ponownie znalazł się w sypialni, zobaczył księżną całkowicie ubraną.
– Spieszysz się gdzieś?
– Muszę wrócić przed dziewiątą.
– Ojciec czeka na panienkę w domu? – Charles roześmiał się.
– Umówiłam się z hrabią na powrót do Rutland.
Eleonora bez słowa pożegnania ruszyła w kierunku wyjścia. Charles jednak zdążył pochwycić ją za rękę i skraść jeszcze jeden pocałunek.
I co Wy na to? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top