LXXI. Okropny książę
Rutland, 1814
Eleonora odkryła, że bardzo lubi przesiadywać w gabinecie Paula. Panowała tam cisza i spokój, której potrzebowała, ale jednocześnie nie czuła się samotna. Od czasu do czasu wymieniła kilka zdań z Elliotem, by potem znów milczeć przez kilka godzin. Hrabia był mniej zachwycony nieustannym towarzystwem Eleonory. Obecność kobiety nieco go krępowała, ale szybko do niej przywykł. Nawet przyłapał się na tym, że mimowolnie uśmiecha się, gdy wchodzi do gabinetu, a księżna już tam czeka.
– Zaczynam się obawiać, że niedługo przyrośniesz do tej sofy – rzucił pewnego dnia.
– Nawet jeśli, to dobrze mi tutaj. – Eleonora przeciągnęła się, a na jej twarz wpełzł błogi uśmiech.
– Co jakiś czas jeżdżę do Londynu w interesach. Mogłabyś do mnie dołączyć, jeśli podróż nie będzie dla ciebie zbyt wyczerpująca. Zwykle wyruszam w nocy, żeby rankiem być w stolicy. Miałabyś cały dzień dla siebie, bo z Londynu wyjeżdżam dopiero wieczorem.
Paul pewnie myślał, że Eleonorze tęskno do stolicy. Powszechnie było wiadomo, że niegdyś bardzo lubiła spędzać tam czas wśród swoich przyjaciół. Teraz jednak wolałaby unikać tego miasta. Albert sam jej napisał, że razem z Elizabeth tam zamieszkali. Co prawda księżna bardzo by chciała zobaczyć swoją córeczkę, ale nie była gotowa, żeby ujrzeć Alberta i być może jego żonę, o ile już zdążył wziąć ślub. Poza tym w Londynie przebywał także Charles. Eleonora tęskniła za wicehrabią, ale wiedziała o jego uczuciach i obawiała się, że spotkanie mogłoby mu namącić w głowie. Nie zdążyła także wyjaśnić Landonowi swojego zniknięcia, a przez to brzydko urwała ich korespondencję. Bała się mu spojrzeć w oczy po tym wszystkim. Jedyną życzliwą duszą, którą mogła spotkać w Londynie, był George.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wycieczka do stolicy bardziej odstraszała niż kusiła, ale w sercu Eleonory rodziło się pragnienie, by zaryzykować i spróbować wszystko naprawić.
– Muszę się zastanowić – odpowiedziała pospiesznie, gdy zdała sobie sprawę, że Paul patrzy na nią wyczekująco, a ona nieustannie milczy, pochłonięta własnymi myślami.
– Nad czym? – W progu gabinetu pojawiła się Georgiana.
– Paul chce mnie zabrać do Londynu.
– Koniecznie musisz jechać! Słyszałam, że kapitan Beamount tam zamieszkał. Pamiętasz go jeszcze?
Eleonora skrzywiła się na dźwięk jego imienia. Zdawało się, że hrabina tego nie dostrzegła, ponieważ podeszła do swojego męża, by złożyć pocałunek na jego policzku. Elliot natychmiast spojrzał na księżną zawstydzony, a jego twarz przybrała kolor dorodnej czerwieni.
– Nie musisz się tak peszyć! Miałam już dwóch mężów – Eleonora zachichotała.
Hrabia nie lubił bezpośredniości arystokratki, ale mógł ją znieść, gdy byli sami. Czasem nawet dawał się wciągnąć w jej grę i odpowiadał jej wówczas w podobnym tonie. Przy postronnych osobach obawiał się jednak, że ich relacja będzie wyglądała na nieodpowiednią.
– I z pewnością na dwóch nie poprzestaniesz... Georgiano – zwrócił się do żony, by nie dać możliwości odpowiedzi Eleonorze. – Gdy wczoraj gościłem u Welsha, zapowiedział się z rewizytą na dzisiejsze popołudnie. Przybędzie z żoną i Dashwoodem.
– Och, to cudownie! – Hrabina pogładziła dłonią policzek męża. – Powiem kucharce, żeby przygotowała jakiś poczęstunek. A teraz, zostaw mnie samą z Eleonorą.
– Ale to mój gabinet! Nie możecie sobie plotkować w bawialni? – Paul próbował protestować, ale gdy napotkał surowe spojrzenie żony, zebrał czytane listy i posłusznie wyszedł.
Georgiana zajęła miejsce koło Eleonory na sofie. Księżna natychmiast dostrzegła, że uśmiech przyjaciółki jest dziwnie przygaszony.
– Widywałaś się z Albertem Beamountem po jego wyjeździe z Pembrokeshire? – wypaliła.
Księżna poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Przerażało ją to, że Georgiana tak łatwo wszystko odgaduje. Jeżeli dla reszty ludzi myśli Eleonory są równie oczywiste, wkrótce może mieć prawdziwe kłopoty.
– Czasem do siebie piszemy z kapitanem. Zawsze o ciebie pyta, ale nigdy nie wspominał o waszym spotkaniu. Zastanawia mnie to, bo dziwnie reagujesz na samo jego imię. Już w Walii miałam wrażenie, że jest dla ciebie kimś więcej niż pozostali mężczyźni, z którymi się widywałaś, ale nie zachowywałaś się tak jak teraz. Coś między wami zaszło, prawda?
– W zeszłym roku był ranny i wrócił leczyć się do Anglii. Wtedy go spotkałam.
– Kochasz go?
– Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo, ale to beznadziejna sprawa. Ma narzeczoną, a może już żonę.
– Tak mi przykro!
Georgiana przyciągnęła do siebie Eleonorę. Wiedziała, że musi istnieć jakiś inny powód jej kiepskiego nastroju. Ona pewnie też by bardzo cierpiała, gdyby ktoś rozdzielił ją z Paulem.
– Może da się coś jeszcze zrobić?
– Straciłam moją szansę i muszę się z tym pogodzić. – Księżna wzruszyła ramionami. – Źle się czuję. Czy obrazisz się, jeśli nie będę wam towarzyszyć, gdy pojawią się goście?
– Nie przejmuj się nimi. Powiem, że jesteś chora.
Eleonora odetchnęła z ulgą. Nie wyznała Georgianie całej prawdy, ale tyle wystarczyło, by przyjaciółka ją zrozumiała. Przynajmniej uda jej się uniknąć spotkania z tym okropnym księciem.
Księżna próbowała zmrużyć oko, podczas gdy Cypress Manor wizytowali państwo Welsh wraz z księciem Dashwoodem, ale synowie Małgorzaty postanowili urządzić sobie gonitwę tuż pod drzwiami jej sypialni. Ich okrzyki nieustannie mąciły ciszę.
Zirytowana Eleonora wyszła na korytarz. Nie musiała nawet długo szukać urwisów, ponieważ Laurence sam na nią wpadł.
– Moglibyście bawić się gdzie indziej?
Chłopiec nie odpowiedział. Zamiast tego zatopił swoje zęby w przedramieniu Eleonory. Arystokratka nie pozostała mu dłużna i z zawadiackim uśmiechem na ustach uszczypnęła go w ramię.
– Auć! – wrzasnął siedmiolatek.
– Sam zacząłeś – odpowiedziała Eleonora, triumfująco unosząc podbródek.
– Nieważne kto zaczął, ważne, kto pierwszy powie mamie!
Urwis pognał wzdłuż korytarza. Księżnej zrobiło się gorąco. Jeśli chłopiec na nią naskarży, będzie to źle wyglądało w oczach Małgorzaty i Paula. Niewiele myśląc, uniosła rąbek spódnicy i pobiegła za Laurence'em.
– Zatrzymaj się, ty łobuzie! – krzyczała, ale chłopiec za nic miał jej słowa.
Eleonora dzielnie trzymała się tuż za jego plecami. Miała wrażenie, że zdążyli już przebiec przez całą rezydencję, a jej powoli zaczynało brakować tchu.
Laurence nigdzie nie mógł znaleźć matki ani wuja. Gdy biegł przez główny hol, wpadł na pomysł, że ucieknie na dwór. Jeżeli udałoby mu się tam skryć przed księżną, arystokratka z pewnością miałaby niemałe kłopoty za zgubienie go.
Jak pomyślał, tak zrobił. Energicznie pchnął drzwi i w jednej chwili znalazł się na ścieżce. Siedmiolatek obejrzał się za siebie, upewniając się, że Eleonora wciąż go goni. Gdy jej sylwetka zamajaczyła w drzwiach, przyspieszył. Nagle odbił się od czegoś twardego. Kiedy Laurence spojrzał przed siebie, zobaczył wuja stojącego nad nim z założonymi rękoma i przerażoną minę matki.
– Widzę, że wasza wysokość czuje się już lepiej – zauważył Albert Welsh.
– Ach, tak – jęknęła zdyszana Eleonora. – Migrena minęła, więc postanowiłam pobawić się z dziećmi. Prawda, Laurence?
Księżna uśmiechnęła się pewnie, licząc, że towarzystwo nie wyczuje fałszu.
– Ona mnie uszczypnęła, mamusiu! – Chłopiec posłał Eleonorze złośliwy uśmiech.
Arystokratka poczuła, jak siły ją opuszczają. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Posłała przerażone spojrzenie towarzystwu. Małgorzata była równie blada, co Eleonora, za to książę zakrywał usta, tłumiąc śmiech.
– Laurence, nie wolno kłamać. Przepraszam, waszą wysokość za zachowanie mojego syna. – Małgorzata na szczęście wzięła stronę księżnej.
– Nic się nie stało! – Eleonora posłała chłopcu triumfalne spojrzenie. – Pójdę już.
Księżna ledwo zdążyła się odwrócić, kiedy usłyszała męski głos za swoimi plecami.
– Nie, nie... Właśnie wybieraliśmy się na spacer. Proszę do nas dołączyć.
Niski, gardłowy głos księcia Norfolk przeraził Eleonorę. Dashwood musiał być prawdziwe złośliwym człowiekiem. Po cóż innego zapraszałby ją na przechadzkę, skoro jej nie polubił? Pewnie chciał zobaczyć, jak Eleonora męczy się w jego towarzystwie lub poczekać, aż dama popełni jakąś gafę, która utwierdzi go w złej opinii na jej temat.
Księżna próbowała wymyślić jakąś zgrabną wymówkę, ale gdy napotkała błagalne spojrzenie Georgiany, zrozumiała, że nie ma wyjścia i dołączyła do towarzystwa na ścieżce.
Szybko utworzyły się mniejsze grupki. Na przedzie ustawili się Paul i Albert, których pochłaniała żywa dyskusja. Tuż za nimi kroczyły Georgiana, Małgorzata i pani Welsh. Eleonora zaczęła nerwowo myśleć, do kogo mogłaby dołączyć. Z przerażeniem zauważyła, że ścieżka pomieści tylko trzy osoby, a nie mogła iść obok hrabiego i jego przyjaciela, ponieważ książę pozostałby sam, co niewątpliwie poczytałby jako afront. Wobec tego uśmiechnęła się słodko do Dashwooda, który patrzył na nią przenikliwie. Obawiała się, że mężczyzna odgadnie, iż jego towarzystwo jest jej niemiłe.
– Idziemy?
– Idziemy! – Eleonora odpowiedziała mu bardziej surowo, niż zamierzała.
Kroczyli za resztą towarzystwa w milczeniu. Księżna zaryzykowała i przelotnie spojrzała na Williama. Miała wrażenie, że książę jest czymś rozbawiony. Gdyby nie przykrość, jaką sprawił jej na balu, pewnie uznałaby go za przystojnego mężczyznę. Ba! Gdyby nie cała historia z Beamountem, Dashwood byłby idealnym kandydatem na męża.
– Wasza wysokość ciągle jest na mnie obrażona. – Głos mężczyzny sprawiał, że przez ciało Eleonory przechodziły dreszcze. – Przepraszam. Proszę przyjąć ode mnie ten drobny podarek w ramach zadośćuczynienia.
William wyciągnął malutkie pudełko z kieszeni i podał je arystokratce. Księżna podejrzliwie uniosła brew.
– Nie mogę go przyjąć.
– To nic wielkiego, tylko bransoletka. Nalegam – dodał, widząc, że Eleonora nawet nie nosi się z zamiarem zmiany zdania.
– Czy wasza wysokość mnie sprawdza? Jak to będzie wyglądało, jeżeli przyjmę prezent od obcego mężczyzny? Nie dam się podjeść. Wasza wysokość musi znaleźć inne powody, by móc opowiedzieć swoim przyjaciołom o moim złym prowadzeniu się.
– To nie jest żaden test – bronił się William. – Widziałem łzy w oczach waszej wysokości na balu po naszej rozmowie. Możliwe, że się myliłem. Stąd ten podarek.
– Proszę o tym nie wspominać. Ja już zapomniałam i nie chowam urazy, a bransoletkę proszę dać kobiecie, która na to zasługuje w pańskich oczach.
Dashwood uśmiechnął się. Zaczynał doceniać żywy umysł Eleonory, mimo początkowej niechęci do niej. Być może plotki na temat arystokratki, które do niego docierały, były wyolbrzymione?
– Nie jestem złośliwym gburem, choć moje zachowanie było nieodpowiednie. Proszę nie myśleć o mnie źle.
– Wcale nie myślę o waszej wysokości – odpowiedziała, uśmiechając się prowokacyjnie.
Williama zaskoczyły jej słowa. Wciąż wyglądał na rozbawionego, ale w jego ustach zabrakło odpowiednich słów. Wobec jego milczenia Eleonora uznała potyczkę za wygraną, co wprawiło ją w dziwnie dobry nastrój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top