LV. Spowiedź
Bornel, 1813
Zgodnie z zapowiedzią Myrtle pojawiła się kolejnego dnia przed południem. Eleonora przyjęła ją w skromnej bawialni. Poprosiła Ivette, która na widok madame de Bouville nieco się rozpogodziła, by przygotowała dla pań herbatę.
Księżna wraz ze swoim gościem zajęły miejsca przy stoliku, z którego rozciągał się widok na kościół.
Myrtle okazała się być przysadzistą damą w średnim wieku. Eleonora szybko oceniła, że kobieta wygląda jak typowa, wiejska plotkara. Nieco z odrazą obserwowała jak przerośnięte fałdy skóry spływają z twarzy madame de Bouville, kiedy ta mówiła.
– Szkoda, że pani ma już męża – westchnęła Myrtle, a w jej malutkich oczach zaskrzyły się ogniki. – Jestem doskonałą swatką. Znalazłam odpowiednie partie dla niemal wszystkich panien z tej wioski, a proszę mi wierzyć, jest w czym wybierać.
Eleonora uśmiechnęła się delikatnie, upijając łyk herbaty z filiżanki. Nie miała żadnych wątpliwości, że madame de Bouville zaaranżowała niejeden związek. Sprawiała wrażenie żywo zainteresowanej życiem każdej osoby w pobliżu kilku mil. Arystokratka pomyślała, że może to dobrze, iż właśnie taka towarzyszka jej się trafiła. Przynajmniej nie będzie mogła narzekać na nudę.
– Jeszcze jako panienka wyjechałam na wakacje do mojej kuzyneczki do Anglii. Prawie codziennie przychodzili jacyś goście, z którymi grałyśmy w wista. Ależ to była cudowna zabawa! Gdyby tylko ksiądz Christophe tak nie gardził hazardem, to chętnie bym z panią zagrała kilka partyjek.
– Chyba nie musimy się aż tak przejmować moim szwagrem.
– Oj, kochaniutka! Na pewno by wspomniał o naszych przewinach na niedzielnym kazaniu. Już nie raz tak zrobił, a poza tym potrzebujemy jeszcze dwóch osób.
Księżna powiodła wzrokiem na okno. Dojrzała dwie przedziwne postacie noszące dokądś drewniane bele. Jeden z mężczyzn był chudy jak szkapa, ale wzrostu miał ponad dwa metry. Drugi zaś był niziutki, ale to jego twarz najbardziej przyciągała uwagę. Zdawało się, że brakuje mu prawego oka. Eleonora uznała, że wygląda naprawdę szkaradnie i wcale się nie dziwiła, że dokazujące w pobliżu dzieci, od razu uciekały, gdy owy dżentelmen tylko spojrzał w ich kierunku.
– Cóż to za festiwal osobliwości? – zagadnęła Eleonora.
Jeżeli ktoś znał odpowiedź na to pytanie, z pewnością była to Myrtle. Dama od razu ożywiła się. Kilka razy odchrząknęła, przygotowując swoją krtań na dłuższą opowieść.
– To Eugène Wielkolud i Gaspard Pawie Oczko. Ksiądz zatrudnia tych nieboraków do różnych pracy w parafii, żeby nie wyłudzali pieniędzy od biednych ludzi. Ja bym nie chciała mieć z nimi nic wspólnego! Ale dobrze, że mają zajęcie, przynajmniej nie spędzają całych dni na piciu.
– Razem wyglądają przedziwnie! – zaśmiała się księżna, nie spuszczając wzroku z zagadkowych postaci.
– Wielkoluda to trochę mi szkoda. Porządny kawaler, ale żadna go nie chciała.
– A czemuż to? Nie jest szpetny, tylko wysoki.
– Właśnie dlatego! Niech sobie tylko pani wyobrazi, ile materiału potrzeba na ubrania dla niego. Wszystko musi być na miarę. Buty, spodnie, a nawet łóżko. Żadna by nie chciała mieć takiego problemu.
Eleonorę zadziwiała chłodna kalkulacja panien z Bornel. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że w wiosce takiej jak ta, pieniądze grają kluczową rolę. Nie mogła nikogo oceniać, ona sama w końcu kierowała się tym przy wyborze męża.
– Do tej pory mieszka z matką, która ma chyba ze sto lat, a nie widziałam jej już z trzy zimy! Prawdziwe urwanie głowy ma z Wielkoludem. Sprowadził do ich domu Pawie Oczko, od kiedy stracił dach nad głową, a poza tym pozwala sierotkom przychodzić na noc, gdy na dworze jest tak zimno. Sam nic nie ma, chodzi w tych dziurawych łachmanach, a jeszcze dodatkowy kłopot sobie robi. Biedna kobieta! O ile jeszcze żyje. Tylko ksiądz Christophe zagląda do ich chaty. Gdyby coś pani o nich wspomniał, proszę powiedzieć mi od razu.
Księżna skinęła głową w odpowiedzi.
– Czemu Gaspard jest bezdomny?
– Poszedł na wojnę z cesarzem, a z Rosji wrócił bez oka. Nic dziwnego, że żona go w domu nie chciała, bo jej dzieciaki straszył. Znalazła sobie nowego, a Gasparda wyrzuciła.
,,Okropna kobieta" – pomyślała Eleonora. Nie rozumiała, jak można być takim paskudnym, by pozbyć się męża, który walczył za swój kraj.
Myrtle widząc zmieszanie arystokratki, szybko podjęła inny temat. A po nim kolejny... i kolejny. W sumie wypiła cztery filiżanki herbaty i ciągle było jej mało. Dopiero powrót Christophera, który obwieścił załamanie pogody, skłonił ją do zakończenia wizyty. Duchowny nawet postanowił odprowadzić madame de Bouville, aby mieć pewność, że bezpiecznie dotarła do domu mimo śnieżnej zamieci.
– Zawsze jesteś taki uczynny? – sarknęła księżna, gdy ksiądz ponownie stanął w progu domostwa.
– Inaczej by stąd nie wyszła – spróbował się uśmiechnąć, ale jego twarz była aż sztywna od panującego mrozu. – Ivette także odesłałem. Wspomniała, że zostawiła dla nas zupę na kolację.
Christopher od razu ruszył do kuchni, ciągle niezgrabnie pocierając o siebie zmarznięte dłonie. Do jadalni wrócił po chwili, niosąc dwa talerze. Krok duchownego był chwiejny. Gdy zupa zbliżała się do krawędzi naczynia, natychmiast zwalniał, a nawet stawał, kiedy opadała, pędził w stronę stołu niczym koń wyścigowy.
– Voilà! – Talerz, znad którego unosiła się gorąca para, wylądował tuż przed Eleonorą, a do jej uszu dobiegło ciche westchnięcie pełne ulgi.
Christopher nabrał kolorów podczas wysiłku, jakim niewątpliwie było dla niego pokonanie tej krótkiej trasy między kuchnią a jadalnią. Odmówił modlitwę i nie czekając na Eleonorę, zabrał się za jedzenie.
Arystokratka spojrzała na zupę nieco z odrazą. Nie przywykła do tak lichych posiłków. Brodziła jedynie łyżką w talerzu, a zupy prawie nie ubywało.
– Podobno nie chcesz zatrzymać dziecka, kiedy się urodzi? – zagadnął ksiądz.
– Mój mąż nigdy się nie zgodzi na nieślubne dziecko.
– Józef wychowywał Jezusa, choć nie był jego. Masz zwyczajnie nieodpowiedniego męża.
– To chyba inna sytuacja, nie uważasz? – Eleonora uśmiechnęła się delikatnie.
– Dziecko to zawsze błogosławieństwo. Powinnaś je przyjąć, choćby cały świat miał cię wyszydzić. Mój brat czasem zachowuje się głupio, ale wiem, że cieszy się, iż będzie ojcem.
Arystokratka nic nie odpowiedziała, za to pogrążyła się w myślach. Miała plan, ale wystarczyło kilka słów Christophera, by w niego zwątpiła. Chciała mieć wszystko, Alberta przy swoim boku, ich dziecko, ale także pozycję i majątek Thomasa. Myślała, że Beamount odchodząc, podjął decyzję za nią. Tymczasem jego brat sugerował, że było inaczej.
– Nie sądziłam, że katolicki ksiądz będzie namawiał mnie do rozwodu – prychnęła.
– Katolicki czy anglikański, to nie ma znaczenia. Wybrałem taką drogę, bo nie zamierzam poddawać się woli kapryśnego króla. Bardziej przemawia do mnie tradycja. Uważam, że kapłaństwo to poświęcenie, a cóż bym poświęcił, gdybym miał żonę i gromadkę dzieci? Całą miłość wolę przelać na Boga, niż dzielić ją z kobietą.
– Nie czujesz, że zdradzasz ojczyznę?
– Wuj Fredrick załatwił mi probostwo we Francji. Nie miałem wyboru.
Pewnie dyskutowaliby dłużej, ale drzwi plebanii gwałtownie się otworzyły, co można było doskonale obserwować z jadalni. Na raz do pomieszczenia niczym fala wlał się biały puch w akompaniamencie przeraźliwego chłodu, który zdmuchnął świece.
W drzwiach stanęła postać, jednak ciężko było ją rozpoznać bez blasku świec. Jedyne co udało się zauważyć Eleonorze to jej ociężały chód i garbate plecy.
– Kto tam? – zapytał zaniepokojony Christopher.
Gdy nie doczekał się odpowiedzi, chwycił w dłoń ciężki lichtarz i wstał od stołu. Tajemnicza postać powoli wtoczyła się do jadalni. Światło wpadające przez okno oświetliło fragment jego szpetnej twarzy. Księżna wśród licznych bruzd i blizn dostrzegła zarośnięte powieki w miejscu prawego oka.
– Gaspard, to ty – ksiądz odetchnął z ulgą i ponownie usiadł na krześle.
– Przyszedłem się wyspowiadać – odezwał się zachrypniętym głosem gość.
Christopher skinął głową i wskazał na wolne krzesło.
– Eleonoro, możesz nas zostawić samych?
– Nie musi wychodzić, jeśli się nie boi – rzucił, niezgrabnie gramoląc się na krześle.
Arystokratka oczywiście nie zamierzała opuszczać jadalni. Uważała, że nic na tym świecie nie jest w stanie jej przestraszyć, a bardzo ciekawa była jakież grzeszki ma na sumieniu Pawie Oczko.
Christopher uczynił znak krzyża, po czym wsparł głowę na jednej z dłoni, nadstawiając uszu w stronę Gasparda.
– To wszystko się zdarzyło gdyśmy uciekali w 1812 z Rosji. W życiu nie widziałem takiego mrozu jak tamtej zimy. Wtedy odmroziłem sobie ręce i jak sam ksiądz wie, już do niczego się nie nadają. Śniegu było po kolana! Ale to dobrze, przynajmniej nie widziałem trupów, po których szedłem. Bóg mnie wtedy opuścił, proszę księdza! – Gaspard wydał z siebie przeraźliwy jęk, a Eleonora aż się wzdrygnęła. Chciała prosić o zapalenie świec, ale bała się przerywać spowiedź. – Kradłem po dziesięć, dwadzieścia franków, żeby mieć na kieliszek wódki. To moje pijaństwo stąd się wzięło! Dałbym się pokroić, za to cudowne uczucie rozlewającego się ciepła, przepalającego gardło. I tak mi do dziś zostało. Wcalem nie dziw, że ta baba mnie zostawiła. Ale o czym to ja...? – Gaspard podrapał się po brzydkim zaroście. – Ach, tak! Zima 1812... pierwszy raz zjadłem wtedy surowego konia. Skubany zamarzł na kość i musiałem szablą z niego mięso zdzierać.
Eleonora poczuła nagły ucisk w żołądku. Obawiała się, że zaraz zwymiotuje. Ciężko przełknęła ślinę, ale nie poprawiło to ani trochę jej samopoczucia.
– To nie z tego chciałem się wyspowiadać – kontynuował. – Raz oddaliłem się do lasu, no wie ksiądz, za potrzebą. Robiłem, co musiałem, kiedy zauważyłem, że coś poruszyło się w śniegu. Już myślałem, że mam zwidy, ale poszedłem to sprawdzić. Odgarnąłem nogą trochę śniegu, a tu nagle, ni stąd, ni zowąd ludzka ręka. Serce biło mi jak szalone. Ja byłem wtedy taki głodny. Liczyłem na truchło, więc szybko zacząłem kopać rękami, nim ktoś się zorientuje. Ale okazało się, że ten człowiek żył. Ledwo dychał. Miał jakąś paskudną ranę na nodze. I tak by nic z niego nie było. Wyjąłem z buta nożyk i wbiłem mu prosto w serce. Później zrobiłem małą rankę w brzuchu i wyjąłem chyba wątrobę. Wyglądała ohydnie, ale i tak zjadłem. Ciągle mi było mało, więc zdarłem skórę ze zdrowej nogi i zatopiłem w niej zęby, jak w udku kurczaka. Wąsy miałem całe we krwi. Temperatura była tak niska, że z brody ściekały mi czerwone sople i...
– Przepraszam, muszę się położyć – przerwała mu Eleonora i odbijając się od ścian, ruszyła do swojej sypialni.
Arystokratka ciężko upadła na łóżko. Zaczęła troskliwie gładzić swój brzuch, jakby chciała ochronić maleństwo przed okrucieństwami, o których właśnie się dowiedziała.
Eleonora nie tak wyobrażała sobie wojnę. Pamiętała, jak mówiła Albertowi, że zesłanie na front nie jest takie straszne. On wtedy spojrzał na nią smutno. Wtedy jeszcze tego nie rozumiała, ale Beamount już musiał o wszystkim wiedzieć. Tylko od kogo? George przecież był taki szczęśliwy... Chyba że księżna nie poznała o nim całej prawdy. Teraz to wyjaśnienie wydało jej się bardziej prawdopodobne, a Eleonora zaczęła wyrzucać sobie, że była taka głupia.
Świat księżnej ostatnio walił się niczym domek z kart. Była ślepa, ale brutalny los postanowił otworzyć jej oczy. Obawiała się, ile rozczarowań przyjdzie jej jeszcze znieść i jak ochronić tę malutką istotkę, która dopiero kiełkowała w łonie, przed całym złem, jakie pleniło się dookoła.
Ostatnio doszłam do wniosku, że zaczynam tęsknić za starą Eleonorą, taką jeszcze z czasów Pembrokeshire. Trochę się zmieniła od czasu małżeństwa z Thomasem, a przez ciążę to już bardzo jej odbiło. A Wy, którą Eleonorkę wolicie?
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top