IV. Proszę wstać, sąd idzie

Londyn, 1815

Czas na sali sądowej dla wszystkich płynął znacznie wolniej, tym bardziej że od kilku godzin zeznania składali mało wiarygodni świadkowie oskarżenia. Eleonora zastanawiała się, jaki jest cel księcia. Czy zaproszenie tych ludzi na proces jest tylko graniem na zwłokę? Być może jej mąż rzeczywiście uważał, że zeznania prostaczków pozwolą mu na unieważnienie małżeństwa i doprowadzenie jej na szafot.

Po wysłuchaniu ostatniego zeznania sędzia z ulgą odetchnął.

‒ Zarządzam przerwę do jutra ‒ oznajmił znudzonym głosem. Villers szczerze liczył, że następny dzień będzie bardziej owocny. Nim opuścił salę sądową, zdjął swoją sędziowską perukę i z niezadowoleniem spojrzał w stronę księcia Richmond, Thomasa Rushwortha, który wybiegł zaraz za nim, jakby obawiał się spotkania z żoną w gmachu sądu.

Eleonora również spieszyła się z opuszczeniem sali. Zależało jej, aby dogonić kapitana Beamounta, który zeznawał dzisiaj na jej korzyść.

‒ Albert! ‒ krzyknęła. Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił w kierunku księżnej. 

Kiedy ta go dogoniła, nie było mowy o ciepłym powitaniu. Beamount skinął jedynie głową. Eleonora była zaskoczona tak chłodnym zachowaniem. Nie oczekiwała, że rzucą się sobie na szyję, ale z uwagi na ich znajomość liczyła na coś mniej oficjalnego.

‒ Chciałam ci podziękować. ‒ W panującej atmosferze księżna nie zdobyła się na bardziej poufałą wypowiedź.

‒ Powiedziałem prawdę. Nie oczekuję wdzięczności. ‒ Odpowiedź kapitana pozbawiona była emocji.

Zapanowała niezręczna cisza. Oboje chcieli powiedzieć sobie tak wiele, ale żadne nie mogło się przełamać. Jedynie spoglądali sobie w oczy. Eleonora zauważyła, że Albert jest smutny. Jego twarz stała się bardziej blada, a wokół oczu pojawiła się opuchlizna.

‒ Powinnaś częściej odwiedzać Elizabeth. ‒ Te słowa byłe pełne goryczy. Beamount ostatni raz spojrzał na kobietę i odszedł pośpiesznym krokiem.

Księżna stała na korytarzu, wpatrzona w znikającą sylwetkę Alberta. Bardzo zabolały ją jego słowa. Oczywiście, że chciała zobaczyć Lizzy. Jednak obecnie nie było to możliwe.

Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Po chwili zarysowała się przed nią sylwetka księcia Williama.

‒ Chyba wszystko jest na dobrej drodze. Prawnicy mówią, że remisujemy. Co prawda, w mojej opinii to ty wygrywasz. ‒ Uśmiechnął się ciepło.

Jeśli Eleonora miałaby wskazać jedną rzecz, za którą kocha Williama, byłby to jego uśmiech i dołeczki w policzkach. Dzięki temu potrafił rozładować każde napięcie i zawsze poprawić jej humor.

‒ Chciałabym, żeby ten proces już się skończył. Jestem taka zmęczona... ‒ Księżna, od kiedy wszystko zaczęło się walić, rzeczywiście była bardziej przygaszona.

‒ Nie martw się. Niedługo zostaniesz moją żoną. ‒ Książę ujął Eleonorę pod rękę i powoli skierowali się w stronę wyjścia. ‒ Zaraz po powrocie do domu każę przygotować dla ciebie kąpiel z płatkami róż.

Za „dom" William Dashwood uważał swoje londyńskie mieszkanie przy Grosvenor Street, jakieś dwadzieścia minut drogi od sądu. Eleonora na czas procesu również w nim zamieszkała, co wzbudziło prawdziwą sensację. Po wyjściu z monumentalnego gmachu okazało się, że proces przyciągnął tłum gapiów. Towarzystwo było mieszane, począwszy od eleganckich panów i uroczych dam, kończąc na żebrakach w obdartych łachmanach. Książę Norfolk budził spore zainteresowanie wśród opinii publicznej. Gdy oficjalnie przyznał, że zamierza poślubić Eleonorę, ona również stała się lokalną gwiazdą. O jej sprawie szeroko rozpisywały się najbardziej poczytne gazety jak Morning Chronicle, a The Times zobowiązał się do bieżącego relacjonowania procesu. William objął Eleonorę ramieniem i prowadził do powozu, torując jej drogę.

‒ Victoria! ‒ zawołał ktoś z tłumu. Eleonora natychmiast spochmurniała i spłoszona schowała się w wygodnym pojeździe. Książę nie krył swojego zadowolenia i odpowiedział w imieniu kobiety.

‒ Dziękujemy. Wasze wsparcie wiele dla nas znaczy. ‒ Po chwili sam znalazł się we wnętrzu powozu. Eleonora oparła głowę na jego ramieniu. William czule pogładził ją po policzku. ‒ Wszyscy życzą ci zwycięstwa, najdroższa.

Księżna nie była przekonana, ale czuła się zbyt zmęczona, by o tym rozmyślać. Przymknęła powieki tylko na chwilę, a William już ją budził oznajmiając, że są na miejscu.

Londyńskie mieszkanie księcia było dosyć duże. Umeblowane ze smakiem, według najnowszej mody. Nie minęła chwila, a pokojówka przygotowała obiecaną kąpiel dla Eleonory. Szybko pomogła jej pozbyć się gorsetu, a następnie sukni. Gdy tylko została sama, od razu zanurzyła się w gorącej wodzie, na której powierzchni dryfowały prawdziwe płatki róż. Poczuła, jak jej zmęczone mięśnie niemal natychmiast się rozluźniają.

,,Szkoda, że umysłu nie da się tak szybko uwolnić od nieprzyjemnych zdarzeń" ‒ pomyślała.

Dashwood traktował ją jak księżniczkę. Okazywał Eleonorze dużo czułości i wsparcie w tak trudnym dla niej momencie, nawet kosztem narażenia na szwank swojej reputacji. Z każdym dniem czuła narastające wyrzuty sumienia. Nie chciała się z nim dzielić wszystkimi wydarzeniami ze swojej przeszłości. Z jednych nie była dumna, a inne mogłyby zabić miłość księcia do niej. Była świadoma, że pewne plotki docierają do jego uszu, jednak nie brał ich do siebie. Sama nie była pewna swoich uczuć do przystojnego arystokraty. Niewątpliwie czuła wdzięczność, chciała być dla niego niczym donna angelicata. Próbowała czerpać jak najwięcej od Laury, bohaterki sonetów Petrarki. Znała jednak siebie i wiedziała, że w pewnych kwestiach może zgodzić się na drobne ustępstwa, ale książę będzie musiał zaakceptować jej prawdziwy charakter. Początkowo traktowała Williama jak każdego innego mężczyznę, z którym była. Miał stać się dla niej przepustką do jeszcze wyższych sfer towarzyskich. Tymczasem prawdziwie się do niego przywiązała, a może czuła nawet coś więcej.

‒ Miło byłoby odnaleźć w końcu miłość w małżeństwie ‒ westchnęła.

Do pomieszczenia niezauważalnie wkradł się książę Dashwood. Złożył na obojczyku Eleonory delikatny pocałunek. Nieświadoma obecności Williama dama zadrżała.

‒ Nie chcę cię poganiać, najdroższa, ale właśnie podjechał powóz z liberią hrabiego Rutland ‒ powiedział miękko.

Księżna niemal wyskoczyła z wanny. Zaaferowana chwyciła za ręcznik i zawołała służącą, by pomogła jej się ubrać. William przyglądał się jej z zawadiackim uśmiechem na ustach.

‒ Na co czekasz! Musisz iść ich powitać. Nie możemy pozwolić czekać Georgianie. ‒ Sądząc po tonie jej głosu, była niemal rozgniewana opieszałością księcia. Gdy ten w końcu zniknął za drzwiami sypialni, w niewiarygodnie krótkim czasie Eleonora doprowadziła się do porządku.

Szybkim krokiem przemierzyła długi, wąski korytarz. Gdy znalazła się u szczytu schodów, odetchnęła z ulgą. Goście ciągle znajdowali się w korytarzu. Właśnie podawali swoje okrycia lokajowi. Brzuch Georgiany widocznie urósł od czasu, kiedy księżna gościła w ich rezydencji w Rutland. Poród miał nastąpić już niedługo. Dziecko było na tyle duże, że z pewnością utrudniało Georgianie poruszanie się. Dzięki temu Eleonora zyskała wystarczająco dużo czasu, by się ubrać. Miała nadzieję, że hrabia nie zrobi z Georgiany kury domowej, której głównym zajęciem jest rodzenie dzieci. Ich syn miał niespełna rok, a już oczekiwali nowego potomka. Dziewczynie zdawało się to nie przeszkadzać, tak jak fakt, że jej mąż był po prostu nijaki. Po wszystkim co przeszła z księciem Richmond, miała tylko nadzieję, że również za zamkniętymi drzwiami hrabia Rutland dobrze traktuje żonę. Przeniosła wzrok na swojego narzeczonego. Zauważyła, jak bardzo William stara się zająć parę rozmową. Uznała, że to miłe z jego strony, że próbuje zdobyć sympatię jej szwagierki.

‒ Georgiano! ‒ krzyknęła i pospiesznie zeszła po schodach. Kątem oka dostrzegła, jak mąż jej szwagierki skrzywił się, gdy usłyszał, że księżna zwróciła się do hrabiny po imieniu. ‒ Hrabio. ‒ Dygnęła przed mężczyzną. On również się skłonił, ale nie odezwał się ani słowem. Panie objęły się, po czym Eleonora położyła dłonie na brzuchu, starając się wyczuć jakiś ruch.

‒ A gdzie Henry? ‒ zapytała zdziwiona księżna, gdy tylko zauważyła brak pierworodnego syna gości.

‒ Został w Rutland z Małgorzatą ‒ odpowiedziała słodko Georgiana.

‒ Wasz pokój jest już gotowy, ale chciałbym was jeszcze zaprosić na herbatę. Dobrze nam zrobi na sen ‒ zaproponował William, wskazując drogę do salonu. Gdy panie usadowiły się na sofie, a hrabia zajął ulubiony skórzany fotel księcia, który znajdował się przy kominku, Dashwood poprosił służbę o napój. Sam stanął przy oknie i zaczął obserwować ulicę. Chciał dać przyjaciółkom chwilę prywatności, a z doświadczenia wiedział, że rozmowy z hrabim nie warto podejmować. Szanse, że odpowie, były raczej niewielkie.

‒ Doprawdy to skandaliczne, że oskarżono cię o takie rzeczy! Już ja im jutro wszystko wyjaśnię. ‒ Istotnie Georgiana miała być jednym z kluczowych świadków. ‒ Wyrządził już tyle krzywd, a ciągle mu mało. Z pewnością jest zazdrosny, że ktoś inny podebrał mu cię sprzed nosa! ‒ zawyrokowała szwagierka. ‒ A ty, moje biedactwo. Wyglądasz na taką zmęczoną... ‒ Ton kobiety zelżał. Słowa troski mówiła z pełnym czułości głosem.

‒ Nawet nie wiesz, jak bardzo mam dość tej sytuacji.

Witajcie!

Po pierwsze chciałabym Wam bardzo podziękować! Nie spodziewałam się, że ktoś wyświetli opowiadanie, tymczasem widzę, jak angażujecie się w komentarzach. Dzięki!!

Tak się zastanawiam, czy domyślacie się, o co została oskarżona Eleonora? (poza tym, że próbuje się rozwieść) Pytam, bo już sama nie wiem, czy wskazówki, które pozostawiłam, pozwalają już coś wywnioskować czy jeszcze nie :D

A tak przy okazji, team Albert/ team William czy może team tajemniczy książę Richmond :D Wiem, że jeszcze za wcześnie, aby wszystkich dobrze poznać (szczególnie dwóch ostatnich panów), ale może już macie jakieś swoje typy. Jak zwykle czekam na Wasze opinie i przemyślenia ;)

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top