"Kwiat Paproci" czyli moja baśń z konkursu.

                    
                   "Kwiat Paproci"

Witam, nazywam się Lara Smith i jestem szesnastoletnią Polko -Amerykanką, która                     2 tygodnie temu przeprowadziła się do Polski. Znaleźliśmy się właśnie tu, ponieważ  matka jest Polką i większość rodziny mieszka tu - w Polsce. Tata nie miał nic przeciwko temu, chociaż jest Amerykaninem. 

Zanim wprowadziliśmy się do nowego domu, mieszkaliśmy u siostry mojej mamy. Fajnie mieć rodzinę, nie tylko tę najbliższą. Ciocia  ma córkę - Emmę, która za każdym razem, gdy mnie widzi, mówi, że zazdrości mi urody. Jestem ładna, owszem, ale to nie żadna sprawa genetyczna. Tak przynajmniej mówił mi mój brat, James. Powiedział, że do mojego organizmu wdała się trucizna z trującej paprotki nazywającej się "Orlica pospolita". Zastanawiam się tylko, jak ta trująca paproć mogła znaleźć się w naszym mieszkaniu? Nagle ktoś wyrwał mnie z zamyślenia. To był braciszek.

- Mam nowe wyniki badań, Larka - powiedział zmęczonym głosem


- Dzięki James. Widzę, że nie spałeś. Radzę, abyś się przespał przed jutrzejszym konkursem naukowym - poradziłam bratu.


- Dobrze. Dobranoc. Aha, przeczytaj wyniki, powinnaś je znać - pożegnał się James.


- Jasne, dobranoc- odparłam.


Gdy James poszedł, ja usiadłam do biurka i zaczęłam zapoznawać się z wynikami badań, które dostałam od brata. Wyglądały całkiem przyzwoicie, ale mało co z tego rozumiałam.


- Dziewięćdziesiąt procent trującego jadu z trującej paprotki "Orlica pospolita"- czytałam szeptem. - Czy on musi powtarzać słowo "trujący" tyle razy? - pomyślałam.


- Tak w ogóle zapomniałam zapytać  James''a  o to, co wywołuje jad tej paprotki. A jeżeli jest śmiertelny? Tylko nie to! Dziś jest 19 czerwca, a pojutrze moje urodziny! - prowadziłam sama ze sobą monolog.


Nagle przestałam rozmawiać sama ze sobą i spojrzałam na zegarek. Myliłam się! Już po północy, czyli jest 20 czerwca. Jak się cieszę! Szybko wślizgnęłam się do łóżka i nastawiłam budzik na 7.30. Następnie poszłam spać. 


Miałam dziwny sen. Widziałam feniksa. Ale to nie był ognisty fenik,s ten co powstał z popiołu, był to cyberfeniks. W końcu śniłam, a więc to tak, jakbym była częścią snu. W mojej głowie pojawiła się postać podobna do mnie. Nagle dziewczyna podeszła do cyberfeniksa i go dotknęła. Na jej ciele pojawiła się cyberzbroja.

Gdy ponownie dotknęła skrzydlatego stwora, 

przed nią stanęła armia chochlików.

Ale gdy trzeci raz dziewczę dotknęło istoty nadprzyrodzonej, zniknęła razem z feniksem i armią chochlików. Ot tak.


Nagle się obudziłam. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegarek w telefonie. Było parę minut po siódmej.

Wyłączyłam budzik i wstałam z łóżka, a następnie udałam się do kuchni. Zastałam tam moją kuzynkę.


- Cześć, Emma - przywitałam się, gdyż zawsze byłam dla niej miła.


- Hej - odburknęła. 


Nie zważając na jej zachowanie, zaczęłam szykować sobie śniadanie.

Pomyślałam, że jak idę z James''em na konkurs naukowy, który jest o dziewiątej, a trzeba tam jeszcze dojechać, to muszę się pospieszyć, postanowiłam zrobić śniadanie sobie i bratu, i  zabrać je ze sobą na drogę.

Ale najpierw to muszę iść go obudzić!


Poszłam do pokoju brata, żeby wywalić go z łóżka. Okazało się, że gdyby nie ja, zapomniałby o konkursie. Wygoniłam go z pościel,i a on poszedł się umyć i ubrać. Następnie spakował to, co było mu potrzebne, a ja spakowałam kanapki,dokumenty, telefon i portfel.

Gdy byliśmy gotowi, wyszliśmy z domu i zaczęliśmy kierować się w stronę przystanku. Zanim jednak wyszliśmy, Emma życzyła nam jak zwykle "pechowego dnia".


Gdy nasz autobus przyjechał, weszliśmy do niego i pojechaliśmy nim na ulicę Wróbelewskiego we Wrocławiu. Stamtąd udaliśmy się do Ogrodu Japońskiego. Tam odbył się konkurs naukowy. Trwał trzy godziny.

Gdy nadeszła kolej na James''a, okazało się, że nie zabrał najważniejszej części do swojego mini wynalazku. Jury musiało go wykreślić z listy zgłoszonych. Naprawdę szkoda.

Jest niezłym kujonem i napewno by wygrał. W końcu to mój brat. Na pocieszenie zaproponowałam James''owi wyjście na obiad do Mc''Donalds. Zgodził się na ten pomysł i zamiast obiadu zjedliśmy frytki z cheeseburgerem. Zasiedzieliśmy się trochę w Macu. Uznaliśmy, że pora wracać.


Po tak zwanej obiadokolacji zbieraliśmy się do domu. Było już grubo po dwudziestej pierwszej. Czekaliśmy na autobus linii 56, gdy nagle zadzwonił telefon.


Mama.


Z niechęcią odebrałam komórkę.


- Tak? - spytałam.


- Już późno, gdzie jesteście? -spytała mama.


- Na przystanku - odpowiedziałam.


- Ile zajmie Wam powrót? - mama zadała kolejne pytanie.


- Około godziny - odparłam. - O jedzie nasz autobus. To ja kończę,pa! - zakończyłam rozmowę.


Rozłączyłam się. Następnie weszłam do autobusu.


- Kto dzwonił? - spytał James.


- Mama - odpowiedziałam.


Nasza rozmowa się kompletnie nie kleiła. Dlatego do końca drogi do domu nie odzywaliśmy się do siebie.


Wróciliśmy na Opolską i stamtąd pieszo na Czechowicką. Gdy przekroczyliśmy próg domu, była dwudziesta trzecia. Uznaliśmy, że idziemy spać bez kolacji, ale dla mnie było to niewykonywalne. Dlatego zjadłam kanapkę ze serem i poszłam spać. 


Miałam okropny sen. Dziewczyna ( ta sama, co w poprzednim śnie ) była uwięziona w celi, która miała pięć metrów kwadratowych.

Na sobie miała łańcuchy z czystego żelaza o długości dwóch metrów.

Jej różowa sukienka była poszarpana, a rude włosy w lekkim nieładzie. Tylko zielona kokarda na jej fryzurze wyglądała elegancko. 

Nagle dziewczyna zaczęła się szarpać, gdyż chciała się uwolnić. Przez to, że wpadła w furię, wyrosły jej 

czerwono - żółte poszarpane skrzydła.

Sukienka nabrała barw karmazynowogadzinowego, a włosy 

przyjęły kolor czerwony z żółtymi pasemkami. Na głowie, zamiast kokardy pojawiła się złota korona z purpurową iskrą. Oczy dziewczyny były koloru turkusowego, a jej język był podziurawiony.

Wyglądała jak diabeł. Zamieniała wszystkich dookoła w zombie i niszczyła świat...


Bip,bip,bip...Nagle zerwałam się z łóżka. Uff, to był tylko zły sen. A to jak zwykle bywa - budzik mnie z niego wybawił.


Dziś mam urodziny,więc szykuje się impreza. Przynajmniej tak sądzę.

Pójdę do brata i poproszę go o to, abyśmy pojechali do kina na film " Harry Potter i Przeklęte Dziecko".

Ja i James mieliśmy iść na tniego dwa tygodnie temu, ale wyprowadzaliśmy się. Jak mu teraz to zaproponuję,

na pewno pójdzie.


- James, idziesz ze mną na nową część o Harry''m Potterze? - spytałam.


- Tak... Jasne. Tylko muszę zjeść śniadanie i możemy iść - odpowiedział tak jakby nie spał całą noc.


Po tym, gdy James zjadł śniadanie, pojechaliśmy tramwajem do centrum, gdzie znajduje się kino. Kupiliśmy bilet na miejscu i poszliśmy na seans.

Film był dość ciekawy i nas zainteresował, więc wracając pojechaliśmy kupić sobie jeden egzemplarz nowego Harry''ego.


Gdy wracaliśmy, mijaliśmy Mc''Donaldsa i James zaproponował mi urodzinowy obiad w Mc''u. Wiem, że to nie zdrowo, ale mam urodziny i chyba mogę, prawda?


Gdy weszliśmy do restauracji i zajęliśmy miejsce, James wyciągnął ze swojej torby jakąś książkę.


- Przyszedłeś czytać czy spędzać ze mną czas? - spytałam, orientując się, że zachowuję się trochę jak Emma.


- Spędzać z Tobą czas. Ale muszę Tobie to pokazać, co dowiodły moje badania - powiedział, wymachując mi książką i papierami przed nosem


Wzięłam książkę. Nosiła tytuł "Noc Kupały". Spojrzałam na papiery.


Imię badanego : Lara

Nazwisko badanego : Smith

Wiek badanego : 16  -» 21.06 -» 17

Pesel badanego : 00062121078

Dod. Informacje :


Lara Smith jako trzyletnie dziecko bawiła się paprocią.  Roślina okazała się trująca, lecz dziewczynka przeżyła, trucizna z Orlica pospolitego w niej krąży. Jednym słowem - ona jest  "Paprotką".




Nic nie rozumiałam. Skąd mój brat ma tyle dziwnych informacji o mnie?

.

- Skąd te informacje? - spytałam


- Z książki - odpowiedział, więcej nie odpowiedział na żadne moje pytanie, dodał tylko - zbaczysz!.


Po posiłku poszliśmy na długi spacer po parku niedaleko domu. Ja nadal zastanawiałam się, o co mu chodziło z tym, że zobaczę. Nie mogłam się powstrzymać i zadałam pytanie :


- Brat, o co chodziło tobie, że zobaczę?

Co dziś ujrzę? Powiedz! - Błagałam go niemalże na kolanach.


- Dziś jest Noc Kupały. Święto ognia, wody, urodzaju, płodności.. Szuka się wtedy kwiatu paproci. Gratuluję, awansowałaś na "Paprotkę"! - powiedział mój brat, gdy byliśmy w takim miejscu, by nas nikt nie słyszał.


- Czemu ta trucizna mnie nie zabiła, tylko zrobiła ze mnie jakąś "Paprotkę"!? -wrzasnęłam ze złością.


To pytanie zostało bez odpowiedzi.


Gdy wróciliśmy do domu, wszyscy szykowali się spać. James powiedzia,ł że ta cała "Paprotka", gdy ukończy siedemnaście lat, to dopiero wtedy może z innymi istotami wychodzić w Noc Kupały. Do tego czasu musi się ukrywać.


Położyłam się spać i czekałam na wybicie północny, bo wraz z nią wyruszę w podróż z istotami nadprzyrodzonymi.


Zasnęłam. Po dwóch godzinach usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu i poczułam, że wynosi mnie z łóżka.


Gdy dotarliśmy do parku, który znajdował się niedaleko mojego domu, istoty zaczęły mnie witać. Każda mówiła w innym języku, ale ja bardzo dobrze je rozumiałam. 


Po powitaniu chciałam się przejść. Pamiętając slowa brata: "Jeżeli zginiesz w pierwszą Noc Kupały, nie bedzie dobrze..."


Tymczasem w domu ojciec Lary - Kai szukając czegoś ważnego w pokoju Jamesa, zauważył wyniki badań.

Kai poszedł do swojego syna, by spytać się, gdzie podziewa się jego siostra, ale James obieca,ł że nie powie, ale z drugiej strony bał się o siostrę. Dlatego wyjawił sekret. Ojciec dziewczyny natychmiast poszedł jej szukać tak samo jak brat i sąsiedzi.




Spacerowałam po parku, ale zieleń miejska mnie znudziła. Poszłam do lasu. Było tam ciemno, a zarazem strasznie.

Szłam przed siebie, nie patrząc w ogóle na to, gdzie się znajduję. Nagle stanęłam i rozejrzałam się dookoła. Zgubiłam się.

Muszę poczekać do rana aż mnie znajdą, albo sama wrócę.


Mijały godziny, istoty nadprzyrodzone zaczęły szukać Lary tak samo jak jej rodzina i przyjaciele. Niedługo miało wzejść Słońce.


- Jeżeli do rana nie odnajdzie się Lara, stanie się kwiatem paproci na zawsze - powiedział James ze smutkiem w oczach.


Czekałam i czekałam. Kiedyś chyba przyjdą, prawda?  A jeżeli nie? 

Słońce właśnie wschodzi na horyzont, a ja poczułam, że się transformuję.


- Co jest? - tylko tyle zdążyłam wydusić zanim zamieniłam się w paprotkę?


Okazało się, że James zapomniał mi powiedzieć, że jezeli nie wrócę przed wschodem Słońca do domu, zamienię się w paproć. Za nieposłuszeństwo zostałam paprotką, gdyż zaślepił mnie nowy dar - jestem odporna na truciznę roślinną.

Za utrudnienia przepraszamy. Rozdzial Mistrzyni Lawendy jeszcze dzis

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top