Rozdział 7
Nad ranem Will obudził się pierwszy i leżał jeszcze chwilę w łóżku wraz z Lili myśląc o ich upojnej nocy. Jeden szczegół tego wszystkiego go zdziwił. Podczas ich igraszek, w zapomnieniu na moment uwolnił swoją moc i wyczuł źródło mocy ognia pochodzące z jego ukochanej. Było to na wyciągnięcie ręki i teraz zastanawiał się, czy mógłby używać jej energii jak swojej. „Czyżby o to chodziło?” – spytał sam siebie przypominając sobie jak kiedyś czarodziejki mówiły przy nim o jakimś proroctwie. Postanowił zostawić to na razie w spokoju i usiadł ostrożnie by nie budzić ukochanej.
W pokoju było dość chłodno i zadrżał lekko czując ciarki na plecach. Wstał powoli i okrył Lili kołdrą by nie zmarzła, a sam ubrał się i przypiął do przedramion karwasze, po czym ukrył je pod rękawami dżinsowej kurtki.
Gotowy zszedł na dół do kuchni, gdzie zastał Amber i Melody przy kawie.
- Hej – zaczęła blondynka – jak rany?
- Bolą, ale do wytrzymania…
- Dobrze to słyszeć – dodała szatynka z lekkim uśmiechem – kawy?
- Tak, dzięki…
Dostał kubek parującego napoju i od razu wziął małego łyka na pobudzenie zmysłów. Spojrzał teraz na przyjaciółki
i zobaczył u nich podkrążone oczy.
- Spałyście w ogóle? – spytał z troską.
- Może godzinę lub dwie – przyznała czarnowłosa.
- Myślałyśmy o tym, kto był na tyle głupi lub odważny by nas zaatakować – dodała blondwłosa.
- Też o tym pomyślałem i może złapię właściwy trop – mruknął William z pokrzepiającym uśmiechem.
- A jak u Ciebie i Lili? – zmieniła nagle temat Amber – podobno mieliście gorący wieczór.
- Może tak, może nie – odparł chłopak po mistrzowsku zachowując obojętność.
- Lili od czasu, gdy nie wyszło jej z poprzednim chłopakiem, Evanem, zamknęła się trochę w sobie – wtrąciła Melody – teraz przy Tobie na nowo się otwiera i proszę Cię… Nie schrzań tego.
Zamyślony spojrzał na Amber i kiwnął do niej pamiętając jej obietnicę względem niego. Westchnął cicho dopijając kawę i wstał sięgając po swój telefon. Dzwoniąc do banku sprawdził stan konta, poszedł do znajomego, który mieszkał w pobliżu i kupił od niego przerobiony ścigacz.
Teraz zadowolony podjechał pod dom czarodziejek i wszedł do środka.
- Muszę wracać do siebie. Mam zajęcia – powiedział dając Cornelii złożoną kartkę – daj to proszę Lili.
Brunetka kiwnęła głową, a Will wsiadł na motor i pojechał do rodzimego miasta. Tym razem nie musiał się ograniczać, więc przekręcił gaz do oporu i po pół godzinie dotarł pod klub.
Była jeszcze wczesna godzina, a lokal był zamknięty. Młody mężczyzna znów wyjął komórkę i tym razem wybrał numer właściciela klubu. Prawie natychmiast usłyszał znajomy głos.
- Mów co chcesz lub spadaj…
- Hej szefie. Tu William…
- Aaa… Will… Masz zamiar wrócić do pracy?
- Tak. Już dzisiaj się stawię – odparł mężczyzna poważnie – ale jest pewien problem.
- Jaki? – spytał pracodawca.
- Nie będę w pełni dysponowany, bo postrzelono mnie.
- Celowo?
- Nie – mruknął przekonująco Will – można powiedzieć, że fartownie stanąłem między zamachowcem, a prawdziwym celem.
- Rozumiem. To do zobaczenia.
- Do widzenia.
Rozłączył się i odetchnął z ulgą. Zaczął jeździć po mieście rozglądając się za czymś ciekawym i zatrzymał się przed sklepem z ubraniami. Wszedł do środka i postanowił zmienić swój styl.
Wybrał luźny, bawełniany T- Shirt i skrojone idealnie bojówki z wieloma kieszeniami. Do tego dobrał płaszcz z kapturem i połami do kostek. Wszystko było w odcieniach bieli i szarości.
Zapłacił za wszystko i tak ubrany ruszył przez miasto. Wtopił się w tłum tak jak to robił w klubie i niezauważony obserwował wszystko, co mogło się wydawać dziwne. Wiedząc, że do wieczora ma jeszcze czas, szybko pozałatwiał swoje sprawy, w tym też „usprawiedliwienie” na studia.
Wszystko na jego szczęście poszło bez zarzutu i widząc, że nadchodzi czas pracy, pojechał motorem do lokalu,
gdzie zobaczył póki co tylko właściciela i szefa ochrony.
- Dobry… - mruknął Will po zabezpieczeniu pojazdu – William Koster zgłasza się do pracy.
- Dobrze, że jesteś – powiedział ochroniarz – i niezły strój.
- Dzięki Marcus. Postanowiłem zmienić wizerunek.
- Trzymaj – rzucił Willowi klucze – zrób obchód i sam stań na chwilę przy wejściu. Chris dzwonił, że moment się spóźni,
a reszta zaraz będzie.
- Dobrze szefie…
Mężczyzna od razu to zrobił i otworzył drzwi wejściowe, a zaraz po tym zjawili się jego koledzy po fachu, którzy mieli wartę wewnątrz klubu. Stał tak dwadzieścia minut wpuszczając różnych gości, gdy stały się jednocześnie dwie rzeczy. Podjechały dwa auta, które chłopak dobrze znał. W jednym siedziały Lili i Amber, a w drugim Chris z jakimś starszym mężczyzną.
Will stał jakby nigdy nic czując na sobie wzrok kamery, ale tylko czekał, aż dziewczyny zjawią się przy drzwiach.
- Czekajcie przy barze – szepnął wpuszczając je.
Chwilę później przywitał się z Chrisem i zmienił się z nim na bramce, a sam wszedł do środka.
- Przepraszam pana za tą całą tajemniczość…
- To normalne w mojej pracy – spec uśmiechnął się – jest gdzieś jakieś spokojne miejsce?
- W gabinecie szefa…
Will zaprowadził go na zaplecze, gdzie zgodnie z założeniami Marcusa nie było. Usiedli teraz przy biurku i młody mężczyzna westchnął.
- Interesuje mnie broń palna, którą można przyczepić do nadgarstka i od razu korzystać.
- Rozumiem… - rusznikarz kiwnął głową – na kiedy to pan potrzebuje?
- Jak najprędzej… - mruknął Will.
- Rozumiem. Coś jeszcze?
- Tak – dodał chłopak – czy wie pan coś o amunicji mogącej przebić pancerz o niez…
- Naboje o powłoce anty magicznej? – wtrącił zaskoczony spec od broni.
- Tak… Proszę o wykonanie takiej do pistoletu.
Rusznikarz kiwnął głową i z góry podał cenę za cały projekt. Will skrzywił się, bo musiał wydać niemal wszystkie oszczędności, ale nie zamierzał skąpić na to środków. Umówili się na kolejne spotkanie i wyszli do sali głównej klubu.
William od razu dosiadł się do czarodziejek i streścił im całą rozmowę, włącznie z zaskoczeniem specjalisty na temat powłoki amunicji.
Po tym postanowili się zrelaksować. Will i Lili poszli zatańczyć, a Amber została i piła dalej.
Po dwóch godzinach chłopak mógł skończyć pracę i całą trójką wróciła do domu dziewczyn. Rudowłosa od razu zabrała Willa do pokoju i usiadła z poważną miną.
- Myślisz, że to ma związek z atakiem?
- Nie wiem – przyznał mag krwi – ale moim zdaniem to zbyt duży zbieg okoliczności.
- To na to wychodzi, że ktoś ma duże pojęcie na temat magii – zauważyła Lili.
- Zostawmy na razie ten temat…
Will złapał ukochaną w ramiona i zaczął całować, ale przerwał nagle. Ruda spojrzała na niego zdziwiona, ale zaraz zrozumiała o co chodzi i z diabelskim uśmiechem kiwnęła głową. Chłopak wstał i używając ukrytego ostrza zranił się. Uformował krew w sztylet i bezgłośnie podszedł do drzwi, otworzył je szarpnięciem. Podsłuchujące Melody i Cornelia krzyknęły zaskoczone i zamarły na widok uzbrojonego chłopaka.
- I co teraz mam z wami zrobić? – mruknął, doskonale udając tajemniczego i zirytowanego – a może poeksperymentować na was moją mocą?
Dziewczyny spojrzały po sobie wystraszone i uciekły, a Will zaczął się cicho śmiać, podobnie jak Lili. Zamknął drzwi i wrócił do ukochanej.
- Teraz to dopiero będę tematem waszych plotek…
- Nie przesadzaj – zachichotała sprzedając mu kuksańca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top