Rozdział 11

- „Jestem bliżej niż myślisz Williamie… Skup się.”
   Był to męski głos, który rozbrzmiewał w głowie chłopaka niczym werbel. Will przymknął oczy
i sięgnął do swojej mocy. Gdy podniósł powieki czuły na energię magii krwi zobaczył, że otacza go bladoczerwona aura. Zdziwiony spojrzał na źródło tej mocy i zobaczył na oko trzydziestoletniego mężczyznę siedzącego przy małej sadzawce, czytającego jakąś książkę.
- „Dobrze… A teraz…” – mężczyzna zniknął mu z oczu. – „Skup się bardziej. Znajdź mnie…”
   Will zacisnął zęby zirytowany, ale postanowił zagrać w tą grę, by dowiedzieć się czegoś więcej. Wyciszył umysł sięgając dalej, tym razem rozprzestrzeniając własną moc, by wyczuć każdą osobę, która posługiwała się jakąkolwiek magią.
Tym razem chłopak pozostawał w ruchu gotowy użyć nowej, już naładowanej broni jak i starego, ukrytego ostrza.
Nagle znalazł go i to tuż przed sobą. Podszedł bliżej i zniżył głos do szeptu.
- Witaj Nickolasie. – wyszeptał zadowolony z siebie.
- „Witaj Williamie.” – odparł mentalnie starszy mag. – „Wybacz, że używam telepatii, ale straciłem głos wiele lat temu.”
- Rozumiem… Chciałeś mnie czegoś nauczyć… Ale czego?
- „Nie jesteś w stanie w pełni kontrolować swojej mocy, co było doskonale widoczne w twojej walce z Marleen Scout. Chcę nauczyć Cię tego byś swoją magią nie zniszczył siebie i osób wokół siebie.”
   Will kiwnął głową w zrozumieniu i usiadł na ławce przy sadzawce. Naszły go znowu myśli co do proroctwa i teraz zdecydowany skinął.
- Pomóż mi. Muszę się tego nauczyć jak najszybciej.
- „Zaczniemy od jutra…”
- Jak Cię znajdę? – spytał chłopak zaniepokojony.
- „Tak jak dziś. Nie na darmo masz moc Williamie.”
   Młody mag kiwnął głową i postanowił już wrócić do domu. Czuł się zmęczony, a w głowie miał mętlik.
Gdy jechał motorem przez centrum, nagle odczuł coś dziwnego. Zatrzymał się przy chodniku i rozejrzał się wokół.
Nagle tuż obok niego przeleciał pocisk i wbił się w słup latarni. Will zaklął, ostro przekręcając manetkę gazu do oporu ruszył z piskiem opon. Zrobił to w idealnym momencie, bo w miejscu, gdzie przed chwilą był coś wybuchło. Chłopak, przeklinając swojego pecha, zaczął jeździć po mieście z zawrotną prędkością mając nadzieję, że zgubi swojego prześladowcę. Znacznie się pomylił, bo nie minęła minuta, gdy skręcił na następnym skrzyżowaniu i kolejne uderzenie mocy trafiło go, prawie zrzucając ze ścigacza.
„Dobra… Koniec tego dobrego.” – pomyślał wkurzony i złapał mocno dłonią hamulec. Zrobił półobrót zatrzymując się i puszczając prawą ręką kierownicę, napiął przedramię wysuwając spod nadgarstka ukryte ostrze.
Spojrzał do przodu i otwierając szeroko oczy uniósł też drugą rękę. Jego karwasz pojaśniał i wytworzył małą tarczę zrobioną z czystego światła. Obronił się w ostatniej chwili, ale fala bólu przeszyła mu nogę, gdy od boku w udo wbiła się strzała zielonej energii.
Will zagryzł zęby i wyjął „drzewce” z cichym jękiem, po czym skupił wzrok. W świetle lampy ścigacza stali dwaj mężczyźni ubrani w dziwne, na wpół materiałowe zbroje. Jeden miał zamaskowane pół twarzy, czarne włosy i w dłoniach trzymał naciągnięty łuk, na cięciwie którego osadzona była zielona strzała. Drugi miał srebrzyste włosy i oczy błyszczały mu
jak u kota, a w dłoni trzymał miecz zrobiony z błękitnego kryształu.
- Poddaj się magu krwi. – warknął ten trzymający broń białą.
- Kim jesteście? – spytał Will powstrzymując się od ataku.
- Ja mam na imię Joshua, a to Evan – wskazał łucznika – jesteśmy rycerzami Alterionu…
- Evan? – zaskoczony chłopak odwrócił wzrok. – były chłopak Lili?
Obaj wojownicy spojrzeli po sobie, a Evan z kamiennym wyrazem twarzy wycelował w Willa strzałę.
- Co ty masz z nią wspólnego? – spytał gniewnie.
- To moja narzeczona… - odparł Will odważnie.
   Te słowa już w pełni zdumiały rycerzy, którzy opuścili swoją broń. To wystarczyło by chłopak mimo krwawiącej rany pochylił się na ścigaczu i wystrzelił jak torpeda wymijając ich. Coś za nim krzyczeli, ale nie zwracał na to uwagi, wracając już do swojego domu.
W mieszkaniu zły na siebie, zrobił szybki opatrunek na udzie i położył się. Zaczął rozmyślać nad tym dziwnym spotkaniem z wojownikami.
„Co ja… Magnes na kłopoty?” – pomyślał i z cichym westchnięciem zasnął.
Następnego dnia z samego rana obudziło Willa ciche skrzypienie drzwi wejściowych. Bezgłośnie poderwał się na nogi
i w biegu założył naprzedramiennik z ostrzem. Wysunął je, po czym schował się za drzwiami sypialni. Wyostrzył zmysły
i wyczuł obecność tylko jednej osoby. Używając nici kontroli próbował przejąć nad nią kontrolę, ale ku własnemu zaskoczeniu nie był w stanie, bo czar rozpadł się tuż przed tą postacią.
- Wyjdź z ukrycia Williamie – powiedziała ku zdumieniu chłopaka Marleen – jestem tu sama w pokojowych zamiarach… 
   Will zacisnął dłonie w pięści wszedł do salonu, nadal mając obnażoną broń. Kobieta stała przy stole mając na sobie czarną koszulkę i w tym samym kolorze skórzane spodnie. Teraz bez szaty była bardzo pociągająca, co chłopak niechętnie musiał przyznać. Była smukła w talii, miała duże, kobiece walory i ten błysk w oku, który zawsze podobał się Willowi.
- Czemu tu przyszłaś? – spytał szybko.
- Chcę porozmawiać… Nic więcej – pokazała jedno z krzeseł – mogę?
- Usiądź – westchnął mag i mimo tego, że była jego wrogiem, to zamierzał być dżentelmenem – chcesz coś do picia?
- Ja… - zająknęła się zaskoczona jego miłym zachowaniem – herbatę, jeśli można.
   Will kiwnął głową i wyszedł do kuchni. Gdy przygotowywał napoje, cały czas zastanawiał się nad tym, jaki powód może mieć Marleen, że tak po prostu przyszła do niego. Nie mając pomysłu, wrócił z dwiema szklankami, które postawił na stole.
- Dziękuję – mruknęła dziewczyna czekając, aż napar będzie gotowy.
- Rozumiem, że to ważne skoro przyszłaś tutaj bez obstawy…
- Na to wygląda – odparła teraz zmieszana – potrzebuję twojej pomocy…
   Te słowa już do reszty zdumiały chłopaka. Patrzył na swoją rozmówczynie z szeroko otwartymi oczami, samemu nie wiedząc co powiedzieć. Dopiero po chwili opamiętał się i położył ręce na stole.
- O co chodzi? – spytał sceptycznie.
- Pojawił się ktoś, kto dużo wie o magii i wykańcza każdego, kto się nią posługuje…
- Niech zgadnę… - wtrącił Koster zaciekawiony – Zaczął od twojego klanu?
- Zgadza się – kiwnęła głową i upiła łyk herbaty – wiem, że może nie darzymy się sympatią, ale chcę zakopać topór wojenny.
- Wiesz, że to nie zależy tylko ode mnie – powiedział chłopak zamyślony.
- Rozumiem to doskonale i dlatego chciałabym Cię prosić, byś porozmawiał ze swoją narzeczoną oraz resztą czarodziejek.
- Wiesz co się stanie, jeśli to podstęp? – zapytał mag unosząc brwi do góry.
- Mam tego świadomość – Marleen westchnęła dopijając swój napój – i dlatego zrób co musisz, chcąc sprawdzić moją wiarygodność…
   Williama zaskoczyła ta wypowiedź, lecz nie stracił zimnej krwi. Skupiając się na swojej mocy nakłuł palec czubkiem ostrza i spojrzał na kobietę uważnie. 
- Wyciągnij dłoń – rzucił, starając się nie utracić koncentracji.
Marleen zrobiła to bez wahania i Will pozwolił, by kropla jego krwi spadła na skórę wiedźmy. Chłopak odetchnął głębiej, gdy odczuł zarówno ciało, umysł, jak i moc dziewczyny. Teraz skupił się na jej myślach, by móc odczytać to, czy mówi prawdę.
Okazało się, że nie mówiła kłamstw, a z jej umysłu wydobył obrazy wielu osób, które zginęły w ten sam sposób – przez strzał w głowę i serce. Wyczuł też w Marleen chęć zemsty na tym, kto to zrobił, co wzbudziło w Willu zaufanie do niej.
- Pomogę Ci – oznajmił z namysłem zrywając połączenie.
- Dziękuję Wiliamie – odparła z ulgą – czego Ci potrzeba? Ludzi?
- Na razie nic – odparł chłopak – powiedz tylko jak mam się z Tobą skontaktować?
   Dziewczyna sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła małą wizytówkę. Mag wziął ją ze zdziwieniem i odczytał napis.
- Adwokatka? – spojrzał w jej rumieniącą się twarz.
- Z czegoś trzeba żyć – przyznała wzruszając ramionami.
    Will starając się zachować powagę schował wizytówkę do portfela i pożegnał się z nową sojuszniczką.
„Ten świat zwariował” – pomyślał zmęczony. Wiedział, że to początek dnia i czekało go jeszcze spotkanie z Nickolasem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top