chapter fifteen → hesitation
ʜᴇsɪᴛᴀᴛɪᴏɴ
chapter fifteen
━━━━━━━━━━
Louis naciągnął kaptur na swoją głowę, aby bardziej schować twarz, choć tak naprawdę wcale nie musiał tego robić, bo jeśli ktokolwiek wtedy znajdował się na ulicy, to i tak robił to w tym samym celu, co on, bo w żadnym innym. Rozmowa z Red, a raczej słuchanie tego, co mówiła przyjaciółka jego dziewczyny na początku nieco go podłamała i nawet poczuł w sobie wyrzuty sumienia, że zachował się tak wobec Alex, ale jednak to bardzo szybko minęło, bo zanim się obejrzał, był już z powrotem na głodzie i musiał szybko zorganizować sobie następną dawkę. Nie miał już żadnego zapasu i chociaż starał się raczej do tego nie dopuszczać, to wtedy jednak było inaczej, dlatego zebrał wszystkie możliwe pieniądze jakie jeszcze miał i udał się do dzielnicy, która słynęła ze swojej ciemnej sławy.
Tamtej nocy padało. Louis słuchał i czuł jak deszcz uderza o jego ramiona, mocząc czarną i brudną bluzę, którą miał na sobie, ale to nie było wtedy ważne. Wtedy ważne było to, aby udało mu się dotrzeć we właściwe miejsce i zdobyć to, czego potrzebował.
Dawniej jeszcze potrafił się zastanawiać jak doszło do tego, że znalazł się w takim miejscu, w swoim życiu, a nie innym, bo miał przecież cudowną dziewczynę, dach nad głową, studia i tak naprawdę wszystko się układało. Tak mu się przynajmniej udawało. Narkotyki pojawiły się niespodziewanie. Jedna impreza z ich udziałem, druga, trzecia. Aż w końcu wpadł w ciąg, a potem wszystko poszło z górki. Związek z Alex się psuł, on robił się coraz bardziej agresywniejszy bez powodu, odpuszczał wszystko to, co było mniej ważne wobec narkotyków i cała ta historia zataczała koło. Bo były lepsze momenty, ale były też i te gorsze. Do niedawna jeszcze wiedział, że mógł liczyć na pomoc, ale czasem zastanawiał się czy jeszcze potrzebował pomocy? Czy chciał coś zmienić? Czy tak przypadkiem nie było mu najlepiej?
— Tomlinson — Usłyszał po swojej prawej stronie, gdy zatrzymał się w końcu w jakiejś ślepej uliczce, gdzie zazwyczaj wjeżdżały ciężarówki z dostawami do restauracji, które miały zaplecza tuż za ścianami. Było to też siedlisko do takich transakcji, jaką zaraz miał dokonać Louis. - Co cię tu sprowadza? Tak szybko?
— Potrzebuje działki — powiedział, stając pewniej na nogach, gdy spojrzał na swojego dilera. Zdobycie jego zaufania wiele kosztowało Tomlinsona, bo musiał się sporo natrudzić, o czym Alex nie wiedziała, aż w końcu się udało i dzięki temu miał dostęp do jednego z lepszych towarów jakie krążyły po narkotykowym półświatku. Niestety nie tyczyło się to ceny, bo dalej musiał zapłacić swoje, aby mieć woreczki wypakowe odważonymi gramami, ale przynajmniej nie ryzykował tym, że faszeruje się jakimś syfem. Jakkolwiek paradoskalnie to nie brzmiało, bo przecież narkotyki same w sobie były syfem. — Wezmę cokolwiek masz — dodał, gdy rozbieganym wzrokiem rozglądał się wokół. Trzymał dłonie w kieszeni bluzy, mając w nich zwinięty plik banknotów. Pieniędze się kończyły, ale i tak był w stanie wydać wszystko, co miał, aby tylko poczuć błogość i spokój kolejny raz. Reszta nie miała znaczenia. Szkoda tylko, że w ten sposób torował sobie prostą drogę do tego, aby skończyć na ulicy.
— A czy przypadkiem nie byłeś u mnie ostatnio? — Ralph, bo właśnie tak nazywał się ten wytatuowany mężczyzna i uniósł brew, poplając w dodatku jakiegoś skręconego papierosa. Louis westchnął ciężko, wyjmując w końcu dłoń z kieszeni, aby podrapać nią swój kark. — Nie wiem, co mam, stary. Muszę zobaczyć - dodał diler tylko i sięgnął do swoich spodni, kiedy szatyn dalej nic mu nie odpowiadał.
— Potrzebuje działki — przyznał w końcu, opierając się o mokrą ścianę z cegły, nie przejmując się tym, że wróci cały przemoknięty. I tak nie zamierzał wracać do mieszkania, które dzielił z Alex, a do swojej kawalerki, bo wiedział, że nawet blondynka sobie go tam nie życzyła. — Ostatnio dużo się działo. Muszę się odstresować — dodał, co zabrzmiało już trochę tak jak zbuntowany nastolatek, który tłumaczył się matce z tego, co złego zrobił. Ralpha to jednak nie obchodziło i Louis doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zawsze tak jednak robił, kiedy przychodził po narkotyki.
— Nie musisz mi się tłumaczyć, stary. A tak się składa, że coś mam. Nie wiem czy sprzedawałem ci to ostatnio, ale to nowy towar. Mocny. Powinienneś brać z rozwagą. Nie chcę mieć trupa w swoim terenie, jasne? — powiedział, gdy złapał w dwa swoje palce plastikową paczuszkę, w której znajdował się proszek. Na ten widok Louisowi wręcz zaświeciły oczy, pomimo tego, że nie chciał dać po sobie poznać tego jak bardzo się już uzależnił. Pomimo tego, że właśnie tak było i tylko się okłamywał, że było inaczej.
— Wiem, kiedy nie przesadzić. Przetań. Nie mam pięciu lat — Louis przewrócił oczami, a później przeczesał palcami brudne włosy, które opadły mu kilkoma pasmami na czoło. — Ile za to chcesz? — dodał, choć spodziewał się niemałej kwoty.
— Wiesz, może o dziwo zrobie dla ciebie wyjątek i ten jeden raz sprzedam ci po znajomości, skoro tak ładnie przyszedłeś i poprosiłeś — zaśmiał się Ralph, widząc wahanie wymalowane na twarzy Louisa. Znał takich jak on. Zgrywali takich, którzy myśleli, że mają nałóg pod kontrolą, ale zabiliby za darmową działkę, gdyby tylko nadażyła się im taka okazja. Problem zaczynał się robić wtedy, kiedy już naprawdę taki narkoman nie miał pieniędzy, a musiał dostać następną dawkę, aby nie znaleźć się w szpitalu czy gdziekolwiek indziej, znosząc skutki odstawienia.
— Ile? — Louis pociągnął temat, pomimo tego, że spodziewał się wysokiej ceny. Kiedy jednak ta padała, mrugnął raz czy dwa, jakby chciał się upewić, że na pewno się nie przesłyszył. Było to przynajmniej dwa razy więcej niż zawsze płacił, ale nawet nie wiedział kiedy jego dłoń sięgała z powrotem do kieszeni w bluzie, aby wyjąć stamtąd potrzebne pieniądze. Wręczył je dilerowi, aby w zamian za to otrzymać woreczek z upragnionymi narkotykami, po czym już obydwoje rozeszli się. Bez pożegnania. Louis nie żegnał się, bo wiedział, że i tak wróci, a Ralph i tak skupił się już na liczeniu pieniędzy, a nie na tym, aby sprawdzić czy jego klient odejdzie w niezauważony sposób. Zresztą nie do niego należało to, aby upewnić się, że nikt go nie widział, bo to nie on musiał pilnować się klientów, ale klienci jego.
━━━━━━━━━━
w tym miejscu zostało nam jakoś dziesięć rozdziałów do końca ff:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top