II
Lusterko po kilku minutach lśniło na szafce nocnej, a Lloyd wyraźnie dumny z pracy jaką nad nim wykonał leżał na łóżku. Zegar wskazywał godzinę dwudziestą drugą piętnaście, czyli idealny czas na sen biorąc pod uwagę, że Mistrz budził ich zazwyczaj o godzinie szóstej na poranną rozgrzewkę. Nie to, by blondyn wstawał na nią z największą przyjemnością, aczkolwiek jest to konieczne by utrzymać formę.
Widział ktoś kiedyś powolnego ninja? No właśnie.
Mając to na uwadze poprawił poduszkę pod swoją głową i ułożył się w pozycję embrionalną, pozwalając marom przejąć jego umysł i zatopić go w snach, o których znaczeniu nie miał pojęcia.
Przebywał w ciemności, ktoś go wołał. Nie potrafił jednak stwierdzić kto to był, aczkolwiek głos wydawał mu się dziwnie znajomy. Co ten ktoś krzyczał...?
- Garmadonie...
Chwila, Garmadon? Czyżby upiory przeszłości dawały o sobie znać?
- Lordzie...!
- Lordzie Garmadonie!
Ten głos zdecydowanie dochodził spoza wyobraźni jego snu. Tylko dlaczego ktoś woła dawny tytuł jego ojca? Świadomość powoli wracała do ciała, wyplatając go z objęć krainy snów. Aż w końcu udało mu się obudzić, co oznajmił pomrukiem niezadowolenia.
Od momentu, w którym blondyn otworzył swoje oczy wiedział, że coś jest nie tak.
To nie był jego pokój. Nie było to jego łóżko. Ani...
- Nie powinniśmy go byli budzić... skaże nas na śmierć!
Huh?
Lloyd nie do końca zdając sobie sprawę o co chodzi czym prędzej się rozejrzał. Dostrzegł coraz więcej detali mówiących o tym, że pomieszczenie w którym się znajduje nie było tym, w którym zasypiał. No i dochodził jeszcze jeden, dosyć istotny szczegół.
Obok jego łóżka stała dwójka młodych mężczyzn. Ubrani w koszule i garniturowe spodnie przypominali lokai, co było kolejną rzeczą wytrącającą go z tropu. A ich miny... wskazywały na czyste przerażenie, gdy tylko na nich spojrzał.
- Prze... przepraszamy, że Lorda obudziliśmy... - powiedział jeden z chłopaków. Jego głos i całe jego ciało trzęsło się jak osika, a po skroni spłynęła kropelka potu.
- Baliśmy się... bo Lord nie chciał się o... obudzić. - dodał drugi, równie zdenerwowany jak jego kolega.
Blondyn w tym momencie zgłupiał już kompletnie. Dlaczego ci mężczyźni byli aż tak przerażeni? Dlaczego nazywali go "Lordem"? I najważniejsze...
Dlaczego to najwyraźniej on stał się powodem ich przerażenia?
- Nic się nie stało, spokojnie...? - chciał stworzyć dla nich aurę bezpieczeństwa, ale gdy tylko się uśmiechnął przerażenie w ich oczach stało się śmiertelne. I nie była to jedyna rzecz, której nie przewidział.
Wiadomo wszem i wobec, że osoba mówiąca słyszy swój głos inaczej niż rozmówca. Aczkolwiek to, co wydobyło się z gardła Zielonego Ninja zdecydowanie nie należało do niego.
Ten głos którym przemówił był głębszy oraz bardziej ochrypły. Lloyd porównywał go nawet do takich należących do nałogowych palaczy, których płuca przestają sobie radzić z niezdrowym nawykiem.
Kolejną rzeczą którą się zdziwił był fakt, że przy wypowiadaniu tych słów omal nie przegryzł sobie języka, a powodem były dwa ostre zęby, które bardzo ciążyły mu swoją obecnością w ustach. Blondyn z racji tego, że w jego żyłach płynęła krew Oni już wcześniej miał nieco dłuższe kły niż normalny człowiek, ale zdecydowanie nie przypominały one wielkością tych, które miał teraz! Czuł się w obecnym momencie trochę jak jakiś wampir i może nawet uznałby to za całkiem spoko uczucie, ale miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
- Ma Lord dzisiaj spotkanie... z Mistrzem Kai'em... przybędzie z asystentką. - z zamyślenia wyrwał go głos jednego ze służących. Słysząc imię swojego przyjaciela w pierwszym momencie odetchnął z ulgą, ale zaraz potem ponownie po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Mistrz Kai?
W tym czasie dwójka mężczyzn spoglądała na Lorda, oczekując jakiegokolwiek ruchu z jego strony, a wręcz o takowy błagając. Lord Garmadon rzadko kiedy pozwalał sobie na nieprzemyślane działania, a takie jak w obecnej chwili mogły znaczyć najgorsze - czyjąś śmierć.
Biedacy pracowali w Jadeitowym Pałacu od niedawna i już byli świadkiem tego, jak niezrównoważony i zimny jest ich pan! Atmosfera strachu przenikała mury tego pałacu dokładnie tak, jak woda przedziera się przez sito. Zawsze znajdzie jakąś drogę. Przerażonym kamerdynerom nie zostało więc nic innego, jak tylko stać i czekać na chwilę, która może odmienić ich życie lub wręcz przeciwnie - szybko je zakończyć.
Starszy z nich, Joseph, dalej przed oczami miał scenę sprzed dwóch tygodni: Nieznana mu z imienia pokojówka została przebita mieczem na oczach całej służby za to, że bez pozwolenia spojrzała w oczy ich władcy. Gdyby tylko mógł uciekłby z tego miejsca, ale nie było to możliwe.
Nikt ze służby nie opuścił tego pałacu żywy! A nawet gdyby udało mu się uciec, gdyby tylko miał ku temu okazję... jego rodzina zostałaby najprawdopodobniej ukarana zamiast niego. Zostaliby zabici, a przed tym odczytano by im wyrok o zdradę stanu! Nie ważne, że było to nieprawdą.
Tych, których rządzili miastem to nie obchodziło.
- Dziękuję wam. Możecie odejść. - usłyszeli głos blondyna. Skłonili się sztywno i Joseph modlił się, by Pan nie zauważył stróżki potu ściekającej po jego czole. Niewidzialne liny pętające ich ciała w sztywnych pozycjach puściły dopiero, gdy zostawili za sobą zamknięte od zewnątrz drzwi do komnaty Lorda.
Chociaż nie powiedzieli tego na głos oboje wiedzieli, że nigdy więcej nie dadzą się wrobić w budzenie władcy. Chwile grozy które w tamtych momentach przeżywali zostaną z nimi do końca życia.
Lloyd choć dwoił się i troił z myślami dalej nie potrafił zrozumieć kim byli ci ludzie i czemu nazywali go "Lordem". Chociaż nie, poprawka, wiedział, że są służbą. Tylko komu służyli? Jemu? To niedorzeczne, przecież był ninja, a nie jakimś cesarzem!
Myśli coraz bardziej kłębiły się w jego głowie i byłby naprawdę wdzięczny, gdyby jakimś cudem ktoś je z niego wyciągnął i zastąpił pustką. Wiedział jednak, że tak dobrze nigdy nie będzie miał.
Życie wprost uwielbiało mu się komplikować, a kłopoty ciągnęły do niego jak muchy do lepu. A on był tym lepem.
Lepem na kłopoty.
Chłopakowi jeszcze chwilę zajęło się zwlekanie z łóżka, ale gdy to zrobił zobaczył coś czarnego kątem oka. Wiedziony niepokojem odwrócił głowę w tamtą stronę, ale nic nie dostrzegł. Jedynie lustro, które było powieszone na ścianie.
Oh, cudownie. Może w końcu dowie się o co jest tyle szumu!
Pewnym siebie krokiem ruszył do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Przez moment kompletnie do niego nie docierało co widzi, aczkolwiek gdy dotarło to do niego poczuł się tak, jakby ktoś wrzucił mu całe wiadro lodu za koszulkę.
Z tafli lustra patrzył na niego potwór.
Demon.
Oni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top