Czy to nie jest sen? cz (2/3)
Perspektywa Marinette
Jezuu.., znowu to samo.Ponownie budzik do szkoły próbuje zniszczyć mój wspaniały i długi związek z łóżkiem, a tego nikt nie powinien robić, bo jest z nas taka piękna para...
No tak z pewnością ten kto zna mnie dosyć dobrze na tyle, że skłania się do rozmowy ze mną, mógłby natychmiastowo stwierdzić,że jestem ogromnym śpiochem i rzadko kiedy zdarza się mi wychylić nos z pod kołdry.Jestem przekonana, że wie o tym większość szkoły, no może poza jednym wyjątkiem, którym oczywiście jest Adrien.
Wstałam niestety i poszłam ubrać się do łazienki,by przynajmniej raz w życiu nie spóźnić się do szkoły.Lecz chyba troszeczkę się przeliczyłam bo do sali dobiegłam równo z dzwonkiem,a jako przysłowiowa niezdara musiałam upaść i zrobić wokół siebie mnóstwo szumu.Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie bezradnie leżącej na podłodze i powstrzymującej się od płaczu z powodu chyba skręconej kostki.Już myślałam,że to będzie taki wspaniały dzień ,a tu gówno. Adrien pewnie znowu widzi we mnie tą żałosną,nie dającą sobie rady w niczym dziewczynkę.I jeszcze ten przerażający wzrok baby od francuskiego, w którym widać troskę?Czy to możliwe żeby ona miała jakiekolwiek uczucia?Zaraz co ona zamierza zrobić?
-Panno Casiere. Czy mogłaby pani zaprowadzić panienkę Marinette do pielęgniarki?-poprosiła nauczycielka.
-Przykro mi proszę pani,ale niestety muszę odmówić.Widzi pani jaka ona jest roztrzęsiona.Trzeba będzie jej pomóc tam dojść,a ja niestety jestem na to zasłaba. Nadał by się do tego jakiś silny,pomocny chłopak.O mam pomysł.A może Adrien mógłby pomóc?-powiedziała moja przyjaciółka.Ja ją normalnie kiedyś zabije.Jak można mnie swatać na tle całej klasy.Nie że tego nie chce...
-Jasne.Chętnie pomogę.-Czy ja dobrze słyszałam? Jego naprawdę obchodzi mój marny żywot? To jest jakiś cud.Cofam to ten dzień nie jest jeszcze tak całkowicie stracony.
-Dobrze.Dziękuje Adrien. A wy co się tak patrzycie? Wracamy do lekcji!-no i uprzejmość tej baby już się skończyła.Współczuje Alyi,że musi tam siedzieć.
Adrien do mnie podchodzi. Japierdziele, ale on jest przystojny,a w dodatku patrzy tylko na mnie tymi swoimi pięknymi zielonymi oczami.Stado motyli w brzuchu,czuje ciepło wpływające na moje wilgotne od łez policzki.Wystawia ku mnie rękę z chęcią pomocy przy wstaniu,a ja jak jakaś ofiara patrze się na niego i nie mam odwagi nic zrobić.
-No dalej.Chwyć moją rękę Marinette,pomogę ci wstać.-uśmiecha się,a ja nabieram trochę więcej pewności siebie podając mu dłoń, którą od razu stawia mnie na nogach,lecz nie na długo bo czując przeszywający ból w prawej nodze od razu tracę równowagę i zaczynam upadać do tyłu,na szczęście Adrien mnie łapie.
Nauczycielka dziwnie na nas patrzy.Mój ukochany uśmiecha się przepraszająco raz do niej,a raz do mnie po czym pomaga mi znowu wstać,ale tym razem nie puszcza mnie już tylko trzyma w talii.Jakie to cudowne uczucie.Zaraz chyba tu zemdleje i to nie będzie wcale wina kostki.
-Przepraszam cie bardzo Marie powinienem od razu pomóc ci stać.To moje niedopatrzenie.Nic ci się nie stało?-Spytał z troską.
-Wszystko okej.-wymamrotałam czerwieniąc się zapewne jeszcze bardziej.W klasie dało się usłyszeć cichy chichot Ayli.
-Dasz radę iść? Gabinet na nasze nieszczęście jest po drugiej stronie szkoły.Chwyć mnie za barki.Spróbujemy powoli tam dojść.-wykonałam polecenie Adriena co zmusiło mnie do lekkiego przytulenia się do niego.
Agrest zaczął powoli iść,a ja dokuśtykać do drzwi.Gdy już się za nimi znaleźliśmy Adrien posadził mnie na ławce:
-Na szczęście nie czuje już wzroku tej baby na sobie.Jakie to jest stresujące jak się tak na ciebie wszyscy patrzą.Prawda Marinette?
-Prawda.Ale dlaczego się tu zatrzymaliśmy?-zalała mnie chyba fala odwagi.
-Dlatego,że jestem pewny,iż tym sposobem poruszania się nie dojdziemy do pielęgniarki do końca lekcji.-uśmiechnął się przekonująco.
-No tak ale jak inaczej mam tam dojść?-coś jest ze mną nie tak.Nie mogę uwierzyć,że normalnie z nim rozmawiam.
-Pozwól,że zademonstruję.-zbliżył się do mnie. Kiwnęłam potwierdzająco głową,a on chwycił mnie jak pannę młodą i zaczął kierować się w stronę gabinetu.
-Przecież ja ważę więcej niż słoń. Adrien lepiej mnie postaw bo jeszcze się przeciążysz.-czy ja to powiedziałam na głos?
-Jak słoń? Chyba raczej mniej niż kura.-zaśmiał się. Jeju ale on się pięknie śmieje.Mogłabym tego słuchać całymi dniami...Więcej się już nie odzywałam tylko cieszyłam się chwilą spędzaną z nim i wąchaniem jego perfum.
Po 15 minutach doszliśmy do pokoju 112 , w którym mieścił się gabinet pielęgniarki.Podziękowałam Adrienowi za udzieloną pomoc i weszłam do środka.Okazało się,że kostka nie jest wcale skręcona jak początkowo myślałam tylko lekko zwichnięta i nie bd mogła chodzić do szkoły przez najbliższy tydzień.Czyż to nie brzmi pięknie?Tak to jest piękne.Jedynym minusem jest brak możliwości widzenia Adriena,ale przecież ma się ten pokój poobklejany jego zdjęciami.Pielęgniarka napisała mi zwolnienie,a ja powoli udałam się do domu po drodze wstępując jeszcze do drogerii i kupując perfumy którymi popsikany był dzisiaj Adrien.
Gdy znalazłam się już w domu pierwszym co zrobiłam było wypsikanie wszystkich moich rzeczy tymi perfumami tak,że aż cały pokój nimi wręcz śmierdział.Musiałam się później tłumaczyć tacie,że wcale nie było u mnie żadnego chłopaka,ale dla tego zapachu było warto.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Leci do was długo oczekiwany rozdział, który nareszcie napisałam.Z przybytku nudy.Sami wiecie sobota, nie ma co robić,a w TV nic nie leci tylko jakieś bajki to wzięłam i go napisałam.
Mam nadzieję,że uszczęśliwiłam tym parę osób i że wszystkim się rozdział spodoba.
Czekam na wasze opinie w postaci komentarzy i gwiazdek.
A ja lecę oglądać Pamiętniki Wampirów na komputerze.
Proszę też byście przeczytali inne opowiadania na moim profilu byłoby mi miło...
A teraz idę...
Życzę wszystkim miłej i pogodnej soboty oraz niedzieli.
Papatki ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top