2. NIE WARTO KŁAMAĆ MARINETTE...
Nastał kolejny dzień.
Właśnie się obudziłam i zdziwiłam się brakiem obecności rodziców.
- Mamy sobotę- powiedziałam do Tikki - nie mogą być w pracy.
- Nie. Dziś jest piątek Marinette- poprawiła mnie kwami.
- Jak to?
-No.. tak. Bo dlatego nie poszłaś do szkoły- powiedziała- pamiętasz ten numer z termometrem? - zaśmiała się lekko.
- Tak- też hihotałam- no to są w pracy, tak?
-Nie wiem, ale na pewno się dowiemy, gdy przeczytamy liścik, zostawiony na twoim biórku.
- Tikki!
-Co????
-Jak to : co?! Jak to co?!?!?!?!
-Marinette, wszystko w porządku? Może naprawdę jesteś chora...
- Masz rację. Przepraszam i... chwila! Co?! Nie jestem chora!!!
-Ale dziwnie się zachowujesz... bo widzisz...
- Ok, ok, daruj sobie te pogaduszki. Po prostu... chodziło mi o to, że... dlaczego nie powiedziałaś od razu?
-Czego?
-O tej kartce na biórku?
-No... bo dopiero teraz ją zauważyłam, ale... to teraz nie jest ważne. Zajmijmy się tym... tą karteczką, ok?
-Tak, dobrze.
Wzięłam ją do ręki.
- I co napisali?! - ciekawiła się kwami.
-Tikki. Daj spokój! Jeszcze sama nie przeczytałam, nawet nie zaczęłam czytać!
-O.... ok... to zacznij teraz! Tylko na głos!
-Ok! Ok! Czytam:
" Kochana Marinette! "
Mam nadzieję, że się lepiej czujesz.
Mama jest w studiu i pomaga w pracy mamie Manon, a ja pojechałem na stadion, bo poprosili mnie, abym zawiózł drużynie bułeczki i pomógł w przygotowaniach, bo dziś gra Francja i Niemcy. Śniadanie jest na stole , na dole. Wybacz, że nie zaniosłem go na górę, ale bym nie zdążył na autobus, który dojeżdża do stadionu.
Weź leki, które też leżą na stole.
Miłego dnia!
Buźka! Mama i Tata"
O nie Tikki!- krzyknęłam po przeczytaniu- Ależ... oni się tak martwią. ... i...
- Normalne- powiedziała- są twoimi rodzicami, kochają cię i myślą, że jesteś chora.
- No właśnie!!! Oni się tak zamartwiają! Myślą, że jestem chora i... Tikki.
-Co Tikki?
-Tikki... Ja ich... okłamałam!
-No... trochę tak, ale...
- W tej sytuacji nie ma "ale". Muszę im powiedzieć prawdę, bo coś ukryłam...
- Ukrywasz, że jesteś Biedronką!
-Ale to coś innego!!!
-No... jak uważasz...
- O nie! Co ja na robiłam! ?
-Nie wiem, ale musimy to odkręcić!
- Masz rację! Chodźmy!
Ubrałam się, zjadłam śniadanie, umyłam zęby i uczesałam włosy.
Wzięłam kilka bułeczek na drogę ( włożyłam je do torebki) i wraz z Tikki wyszłam z mieszkania.
- Szybko Tikki!- powiedziałam- wskakuj do torebki!
- Ok...
- O nie! STOP, STOP!!!- nagle krzyknęłam na autobus.
Gdy się zatrzymał, wsiadłam.
- A teraz gdzie? - spytała kwami.
- Na stadion!- krzyknęłam.
Wszyscy się na mnie spojrzeli.
- Hi, hi, hi, hi, hi, hi- powiedziałam z przestraszonym i zawstydzonym uśmiechem.
- Marinette! To teraz musisz wsiadać! Na tym przystanku jest Stadion Narodowy!!!
-A!! STOP, STOP! - powtórzyłam to, co mówiłam wsiadając do autobusu- ja muszę wysiąść!!!
Udało się.
Przeszłam przez ulicę i stanęłam przed ogromnym stadionem.
O wiele krótszy rozdział, niż poprzedni. ◀;→D.
Mam nadzieje, że się podobało, choć wiem, że wszystko w tym rozdziale ciągnęło się przy jednym wydarzeniu- kłamstwie Marinette i jego skutkami.
To do następnego rozdziału! Pa!☆★
( 479 słów ) ♡♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top