Rozdział 8 „Ona przynajmniej we mnie wierzy"


– Kim jest Adrien Agreste?

Oddech Kota zatrzymał się. Podobnie było z jego sercem. Nie sądził, że ta rozmowa może obrać tego typu kurs, a przecież mógł to przewidzieć! Który normalny superbohater kryjący swoją tożsamość zamknie kogoś we własnym mieszkaniu i nie weźmie pod uwagę wskazówek dotyczących jego tożsamości? Mógł się na to przygotować. Rozważyć kilka opcji udzielenia odpowiedzi. Tymczasem cały zamarł, a pustka w jego głowie wzmagała z każdą sekundą. Dodatkowo Mei ciągle nie odrywała od niego pełnego pytań wzroku. Wiedział, że cokolwiek by z siebie nie wydusił, nie udzieliłby dobrej odpowiedzi. Powiedział więc jedyne, co przyszło mu na myśl.

– To mój przyjaciel.

Mei przekrzywiła lekko głowę.

– A dlaczego go tutaj nie ma? To jego mieszkanie, tak?

– Taaak — podrapał się po głowie — ale on... jest na... wakacjach! Długa podróż po Europie. Wiesz... Długo mu zajmie.

Kobieta przytaknęła niepewnie. Adrien był na tyle zmieszany, że kompletnie nie zwrócił uwagi na drobne niuanse w jej prezencji. Było pewne, że Mei nie uwierzyła w jego historię o przyjacielu.

Kot nagle wstał.

– To jaaa... Idę do Biedronki. P-pogadać o planie. Bo... mamy plan. Mamy. My — gestykulował nadmiernie rękoma — my, drużyna. Tak. Idę.

Mei przyglądała się nieporadnym ruchom blondyna, który już stał w drzwiach. Gdy wychodził, ukłoniła się odruchowo, choć mężczyzna nie spojrzał już na nią nawet mimochodem.

         Plan był prosty i oczywisty. Wrócić do domu z zakupami. Przeprosić za zwłokę. Natychmiast poinformować o tym, że należało pójść do Mei i dostarczyć jej jakieś jedzenie. Więc zrobił to, bo jest dobrą osobą, a przy okazji wypytał o kilka spraw z Mofa. W efekcie ma do zaproponowania taki i taki plan.

Tylko skąd miał wiedzieć, jak małżonka zareaguje? Od kilku dni przechodzili przez prawdziwy kryzys małżeński i każda jego niesubordynacja mogła skończyć się tragicznie. Z drugiej strony wiedział, że nie zrobił przecież nic złego. Ba, zrobił to, co powinien zrobić. Dla ich wspólnego dobra. Wracał do domu z pomysłem.

Plan skazany był na niepowodzenie już od samego początku. Marinette nie było bowiem w domu. Adrien zdziwił się tym. Była niedziela, a kobieta z reguły spędzała niedziele z dala od pracy. Lubiła wtedy leżeć w łóżku do południa, a obiad jeść dopiero koło czwartej. Tymczasem dochodziła trzynasta, a po niej ani śladu.

– Tikki? – zapytał, dostrzegając stworzonko siedzące przed telewizorem.

Jak zwykle oglądała hiszpańskie telenowele, zajadając się ciasteczkami.

– O, Adrien. Wróciłeś!

– Gdzie jest Marinette?

Kwami zamyśliło się. Po chwili jednak spojrzało na mężczyznę przepraszającym wzrokiem.

– Bo la Gata urodziła i ja się tak zapatrzyłam, że nawet...

Adrien wywrócił oczami, po czym odszedł od Tikki. Pięknie, dopuściliśmy do tego, że nasze kwami zwracają większą uwagę na telenowele od swoich właścicieli, pomyślał nieco zażenowany. Był też jednak odrobinę przerażony. Konflikt z Chinami nabierał rozpędu, a oni byli całkowicie nieprzygotowani.

– Nie przejmuj się. Pewnie poszła się przejść i zapomnieć o tym, że chodzisz za jej plecami do innej kobiety – Plagg stwierdził uszczypliwie, w odpowiedzi napotykając jednak na ciszę.

Mężczyzna martwił się. Gdy już miał zadzwonić do małżonki, nagle odkrył, że ta wysłała mu wiadomość kilkanaście minut temu.

„Jestem u rodziców na obiedzie."

Zrozumiał wówczas, że była zła.

         Następne trzy godziny niesamowicie go męczyły. Nie potrafił znaleźć sobie żadnego zajęcia. W głowie wciąż miał Marinette i Mofę. Tylko te dwa tematy. Oba pełne zagadek.

Zdziwił się prawdziwie, gdy ukochana wróciła i wcale nie była zła. Przynajmniej nie do czasu aż zabrał głos. Podeszła do niego ze spuszczoną głową. Westchnęła ciężko. Widać było, że coś ją gryzło.

– Adrien... – zaczęła po chwili. – Chciałam cię przeprosić za wczoraj. Możliwe, że powinnam bardziej liczyć się z twoim zdaniem, ale...

Blondyn poczuł ukłucie w sercu. Nie, tylko nie to. Ja powinienem przepraszać.

– Ale... musisz zrozumieć, że nie chcę się w to mieszać. Jeżeli ty chcesz, to to szanuję, jednak... Będę wtedy... zawiedziona – powiedziała, podnosząc wzrok na ukochanego.

Od razu zauważyła w jego oczach jakieś błądzące wątpliwości. Skrzywiła się więc odruchowo i natychmiast o to zapytała.

– Czy coś się stało?

Mężczyzna zacisnął mocniej usta, sprawiając, że Marinette na nowo nabrała niepokoju. A przecież przed chwilą była jeszcze spokojna. Tymczasem Adrien czuł się, jakby rzucono mu miny pod nogi. Jak miał teraz powiedzieć o wizycie u Mei, gdy ukochana zaczęła mówić o zawodzie? Dlaczego zresztą o zawodzie? Trochę się tym zdenerwował. Odniósł wrażenie, że Marinette wcale nie liczyła się z jego zdaniem. Może go nawet nie doceniała?

– Adrien? – naciskała, nie uzyskując odpowiedzi.

Blondyn odsunął się od ukochanej i usiadł ciężko na pobliskim fotelu.

– Mari, byłem dzisiaj u Mei. Wiem, że...

Kobieta zamarła.

– U-u Mei? – wymamrotała niedosłyszalnie.

Bolało ją, że mężczyzna tak szybko zaczął nazywać nieznajomą po imieniu. Wprawdzie po tylu spędzonych z nim latach wiedziała, że jak się angażował, to całym sobą, szybko i bez namysłu. Nie mogła jednak wyzbyć się niepokoju towarzyszącego temu imieniu. Przywodziło jej ono na myśl całe Chiny. Wulanwulę. Niebezpieczeństwo. I bliżej nieokreśloną zazdrość. W końcu Mei była atrakcyjną kobietą, z którą Adrien widywał się bez towarzystwa żony. Marinette miała więc przed oczyma same czarne scenariusze. Albo rychłą konfrontację z Chinami, albo absurdalny romans.

– Tak, wiem, że nie chcesz, ale to był przypadek. Ona nie miała tam żadnego jedzenia, a ja akurat robiłem zakupy i...

– I? – przerwała mu chwiejnym głosem. – Dlaczego nie mogłeś mnie o tym poinformować?

Adrien przełknął głośno ślinę i odruchowo pokręcił głową. Widać było, że znał odpowiedź na to pytanie, ale nie zamierzał jej udzielić. Marinette miała skłonność do szybkiego histeryzowania, więc była już bliska była płaczu.

– No powiedz coś – wymamrotała.

Westchnął.

– Gdybym powiedział ci wcześniej, nie pozwoliłabyś mi.

Kobieta poczuła się, jakby właśnie wylano na nią kubeł zimnej wody. Nie mogła temu zaprzeczyć. Nie zgodziłaby się.

– A ta wizyta była ważna, bo wiem teraz, co możemy zrobić, żeby być o krok dalej przed Chinami – kontynuował. – Mofa używa miraculów w różnych misjach i...

– Adrien? — spojrzała na mężczyznę przerażonymi oczyma — Przecież ci mówiłam. Nie zgadzam się. Nie biorę w tym udziału.

Czuła, że grunt uciekał jej spod stóp. Zupełnie jakby straciła wszelką kontrolę. Nad wszystkim. Życie, które tak bardzo pokochała, życie pełne spokoju i miłości, nagle uciekało. Oddalało się na horyzoncie na rzecz czegoś wręcz zabójczego. Tymczasem Adrien patrzył na nią swoimi zielonymi tęczówkami w jakiś niewyjaśniony sposób. Nie odnajdywała w nim tej najbliższej osoby na świecie, a bardziej wroga. Nie zgadzali się ze sobą i, co gorsze, dyskusje nie przynosiły nic nowego.

Bała się.

– Wiem, kochanie, wiem – powiedział, wstając. – Ale ja nie mogę tego zostawić. Jak mam inaczej zapewnić nam bezpieczeństwo? Bezczynnością? Jeżeli zdołamy odbić chociaż jedno miraculum, będzie nam już łatwiej.

– O czym ty mówisz? – zapytała, krzywiąc się. Z pełnych przerażenia oczu pociekły jej łzy bezsilności, które natychmiast wytarła. – Czy ty siebie słyszysz? Odebrać miraculum?

Pokręcił głową. Nie sądził, że będzie brzmiał tak absurdalnie.

– Posiadacz miraculum owcy, Baran, będzie w Kosowie przy przemycie uranu. Mamy przewagę. Będziemy we troje i Mei może nam o nim wszystko powiedzieć – wykładał swoje racje, nadmiernie gestykulując. – Jeżeli zdobędziemy więcej miraculów, mamy szansę z Mofa. To może się udać.

– Co ci ta Mei nagadała?!

Marinette wiedziała, że nie powinna była podnosić głosu ani mówić czegoś tak oskarżającego. Jednak nie potrafiła się już powstrzymać. Wszystko, co mówił jej ukochany, brzmiało niebezpiecznie i absurdalnie. Kosowo? Uran?

Adriena zamurowało.

– Wybacz, ale ktoś musi być tutaj głosem rozsądku – kontynuowała, pociągając nosem. – Czy chociaż raz przeszło ci przez głowę, że może się nie udać? Że wszyscy umrzemy? I w imię czego? W imię zachcianek jakiejś tam Mei? A co z nami? Z naszym życiem?

– Ona przynajmniej we mnie wierzy.

Adrien nie zdawał sobie sprawy z wagi tych słów, dopóki ich nie wypowiedział. Zrozumiał wówczas, że były o wiele cięższe i bardziej gorzkie od wszystkiego, co dotychczas z siebie wyrzucił. Marinette zastygła w bezruchu, patrząc na niego zaszklonymi oczyma. Nie wierzyła w to, co usłyszała. Tymczasem mężczyzna kompletnie nie wiedział, jak zareagować na własne, nieprzemyślane słowa. Nie były przecież kłamstwem, ale nie powinny też w ogóle paść z jego ust. Oboje wpatrywali się więc w siebie, próbując znaleźć jakikolwiek ratunek od tej bolesnej sytuacji. Ratunku jednak nie było. Zwłaszcza, kiedy oboje ujrzeli w swoich źrenicach zawód.

Marinette wybuchła wówczas płaczem i w pośpiechu udała się do łazienki. Nie chciała tam stać. Nie chciała wyć przy Adrienie. A on? Długo tkwił w bezruchu, nie wiedząc, czy lepiej byłoby pobiec za małżonką, czy dać jej chwilę prywatności.

W końcu jednak doszedł do siebie. Poczuł wówczas nagłe, nieprzyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Tak jakby nagle wzbudził się z transu. Przerażony ruszył w stronę łazienki. Gdy miał już dopaść do drzwi i zacząć błagać ukochaną, aby wyszła, bo przecież musiał ją przeprosić, Marinette nagle zagrodziła mu drogę.

– Dobrze – wyszeptała, podnosząc wciąż szklisty wzrok na małżonka. Była już dużo spokojniejsza. – Powiedz mi więcej o tym Kosowie. Powinniśmy to zrobić.

Kiedy tłumaczył Marinette założenia planu, nie miał zielonego pojęcia o jej prawdziwych intencjach. Kobieta niewiele liczyła się z całą tą absurdalną misją. Chciała przede wszystkim zbadać relacje Adriena z Mei. 



Mini zwiastun:


Rozdział 9 „Nadszedł już czas"


"Nic nie rozumiała. Miała już ochotę wyrwać sobie włosy z głowy, byle by przestać słuchać chińskich rozmówek między jej mężem a nieznajomą. Dodatkowo jej piersi! Marinette czuła ukłucie zazdrości za każdym razem, gdy spojrzała w stronę Mei."




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top