Rozdział 5 „Ona ma kłopoty"

       Miał wrażenie, że sterta papierów, którą z rana przyniosła Claire, jego sekretarka, w ogóle nie malała. Od dwóch godzin wertował i podpisywał dokumenty związane z otwarciem nowego oddziału firmy. Irytowało go to, że zajmował  się czymś, o czym nie miał pojęcia. Gdyby tylko Marinette się zgodziła, bez zastanowienia oddałby jej swoje udziały w firmie. W końcu mężczyzna, choć model, nie miał za wiele wspólnego z szeroko rozumianym biznesem odzieżowym. Tymczasem musiał całymi godzinami czytać i akceptować setki dokumentów.
– Po co otwierać nowy sklep w... — zamyślił się, po czym wrócił do samego początku pliku, który właśnie trzymał w dłoniach — Meksyku? Po co? Po co to komu?
Mężczyzna najchętniej by stąd po prostu wyszedł. Gdy już miał rzucić długopisem i zrobić sobie przerwę, usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę.
W gabinecie zjawiła się Claire. W dłoniach trzymała ogromną stertę papierów, na których widok zrobiło się Adrienowi aż słabo. Kobieta spojrzała na niego przepraszająco, po czym bezpardonowo ułożyła dokumenty przed nosem przerażonego blondyna. I wyszła. Po prostu wyszła.
– Nie dziwię się, że ojciec uciekł – wymamrotał pod nosem. – To piekło. Nie praca.
Nie myśląc o stertach żmudnej pracy, postanowił zrobić sobie przerwę. Gwałtownie odsunął  krzesło od biurka i, gdy już chciał wstać, aby nalać sobie wodę, usłyszał wibracje. Rozjuszony wzrok wbił w telefon, ale uspokoił się, widząc dzwoniącego. Był to Pierre.
– Tak?
– O, pan Agresto! – krzyknął, jakby nie był świadom, do kogo dzwonił.
– Tak, Pierre. To ja. O co chodzi?
– No co pan, panie Agresto. Wiem, że to pan. Głupi nie jestem. Wiem, gdzie dzwonię.
– Do rzeczy, Pierre.
W odpowiedzi usłyszał pierw mlaskanie.
– Wiem, że pan w pracy, więc, jakby to tego, sory, ja przepraszam. Ale czy mogę panu zająć chwilę? Bo tu dziwna sytuacja jest.
– Pierre – Adrien irytował się już. – Mówiłem. Do rzeczy.
– Bo jakby to tego... Ja wiem, że pan mnie zapisał na kurs angielskiego i ja bardzo dziękuję za kurs. Takie wery macz dziękuję. Bo angielski to teraz podstawa, wiadomo. Dobrze znać. Jednak...
Adrien myślał, że Pierre już nigdy nie skończy. Masował się po skroniach, próbując opanować nadchodzącą migrenę.
– No nie dotarłem. Tam – kontynuował. – Na kurs. A teraz, wie pan, jakaś panienka angielska dzwoniła. Na swoją obronę powiem, że akcent to jak pan Pigu miała. Więc to też nie taka prosta sprawa.
Adrien natychmiastowo się ożywił. Wstał z krzesła i wyprostował się jak struna.
– Co mówiła? – przerwał mężczyźnie.
– Aaaa no coś tam bełkotała. Ale zrozumiałem jedno. Y, na pewno było tam jakieś help, yy... Nał. Tak. Help nał, panie Agresto.
Pierre przestraszył się, bowiem przez dłuższą chwilę słyszał ciszę w telefonie.
– Panie Agresto?
Cisza.
– Kurwa mać.
           Nie wiedział, że Adrien był już w windzie, gdzie zdenerwowany właśnie zakasywał rękawy. Telefon od Mei był zaskoczeniem. Mężczyzna nie sądził, że gdy potajemnie zostawił telefon w jej mieszkaniu, ta kiedykolwiek z niego skorzysta. Tymczasem kobieta faktycznie zadzwoniła i potrzebowała pomocy. Blondyn zestresował się tą sytuacją. W pierwszej chwili pomyślał o niezwłocznym telefonie do Marinette. Bo być może nie da sobie rady sam? Ale jak miał jej się teraz przyznać, że zrobił coś za jej plecami? Że zostawił Mei kontakt do nich, chociaż Marinette stanowczo sprzeciwiła się angażowaniu w tę sprawę? Nie było czasu na tłumaczenie tego. Nie, kiedy kobieta potrzebowała pomocy.
Gdy tylko wybiegł z budynku, udał się w jedną z bocznych alejek. Tam upewnił, że nikt go nie obserwował.
– Co jest? – kwami wycharczało, przeżuwając zdecydowanie za dużą porcję sera. Adrien był w szoku, bo akurat tego dnia miał jakieś przeczucie i postanowił zabrać Plagga ze sobą do pracy. – Spałem! Nie możesz mnie tak rzadko używać, aby potem budzić ze snu. Litości!
– Ona ma kłopoty, Plagg.
– Ona jest Biedronką. Da se radę.
Adrien odchrząknął.
– Nie, nie ona. Mei. Nieważne. Wysuwaj pazury.
        Nie wiedział, na co się pisał. Gdy Mei mówiła, że ktoś jej szuka, oczyma wyobraźni widział Smoka czy Psa z Wulanwula. A taka wizja była przecież przerażająca do szpiku kości. Resztki rozsądku podpowiadały mu jednak, że Chiny nie wysłałyby ot tak do Paryża posiadaczy miraculów jedynie po to, aby złapać jedną, drobną kobietę pozbawioną jakichkolwiek nadnaturalnych sił. Postanowił mimo  wszystko się zabezpieczyć. Na wszelki wypadek wysłał Pierrowi adres Mei z dopiskiem: „Jeżeli nie dam znać za godzinę, wyślij tam Marinette".
         Zdyszany  zeskoczył z dachu, przebijając się przez zaryglowane deskami  okno. Odłamki  szkła boleśnie otarły się o jego nogi, lecz już sekundę później stał po środku poddasza. Na szybko zanalizował sytuację. W pomieszczeniu znajdowało się pięcioro napastników w garniturach. Wyglądali jak płatni zabójcy żywcem wyjęci z hollywoodzkich produkcji. Dwoje leżało już na ziemi. Mei przygniatała ich karki kolanami, nieudolnie próbując wyrwać się trzeciemu mężczyźnie, który właśnie wbijał w jej szyję bliżej nieokreśloną substancję. Kot prawdopodobnie by go powstrzymał, gdyby nie dwóch napastników zmierzających w jego kierunku. Mężczyźni byli uzbrojeni. Jeden trzymał w dłoniach czarny jak smoła pistolet, a drugi podobnie wyglądającą broń, ale przeznaczoną do wystrzelenia środka usypiającego. Adrien musiał działać szybko.
Błyskawicznie wysunął swój koci kij, którym następnie zamanewrował w taki sposób, aby nadziać na niego krzesło, jeden  z nielicznych mebli w tym mieszkaniu, i rzucić nim wprost w posiadacza pistoletu. Mężczyzna lekko ogłuszony,  długo odzyskiwał równowagę, a w efekcie uderzenia broń wypadła mu z rąk. Kot wówczas szybko doskoczył do drugiego napastnika i zręcznie wykręcił mu ręce nim ten zdążył zareagować. Napotkał jednak na opór. Przeciwnik wiedział jak się obronić i wykonał szybką sekwencję kopnięć, która mimo wszystko nie była groźna dla Kota. Adrien przewidział to. Nic nie przeszkodziło mu w skręceniu łokci mężczyzny. Adrien aż poczuł gruchające kości pod swoimi dłońmi. Wówczas już bezproblemowo skierował ręce przeciwnika w stronę drugiego mężczyzny. Wystrzelił w jego kierunku środek uspokajający. Padł natychmiastowo.
Pozostało jedynie na dobre pozbyć się mężczyzny z wykręconymi rękoma i tego, który niestety kończył już iniekcję nieokreślonego środka w Mei. Kot kopnął zwijającego się z bólu mężczyznę, po czym sięgnął po leżącą obok broń. Bez namysłu strzelił wprost w gardło  ostatniego przytomnego zabójcy. Mężczyzna zamarł momentalnie, po czym padł na ziemię.  W ciele Mei wciąż tkwiła strzykawka. Kobieta świdrowała oczyma przez moment, lecz chwilę później i ona padła na ziemię. Adrien odrzucił broń na bok.
Gdy dobiegał do Mei, kątem oka spojrzał na drugi pistolet. Przez moment rozważał  użycie go, jednak przecież nie chciał nikogo zabijać. Już nigdy więcej.
        Kobieta była bezwładna, ale świadoma. Kiedy Adrien podniósł ją z podłogi i ułożył na kolanach, zauważył przytomny pełen determinacji wzrok Azjatki. Wiedział, że nie mogła tutaj dłużej zostać. Ktokolwiek nasłał na nią tych mężczyzn, pragnął jej śmierci i znał już jej miejsce pobytu. Blondyn bez zawahania wziął kobietę na ręce, po czym opuścił poddasze tym samym oknem, którym wpadł do środka.
W trakcie drogi szybko skontaktował się z policją. Ktoś musiał przyjechać na miejsce i zająć się tymi mężczyznami. Nie mogli zostać bezkarni.
       Zabrał Mei do jedynego miejsca, które wydawało mu się rozsądnym i bezpiecznym wyborem. Wprawdzie nie sądził, że jego pierwsze mieszkanie kiedykolwiek stanie się kryjówką chińskiego zbiega, ale nie miał w tym momencie innego wyboru. Nikt nie szukałby tam kobiety.
Gdy ułożył Mei na łóżku, ta była już w dużo lepszym stanie. Mogła poruszać oczami, ustami, a nawet palcami. Szybko więc dochodziła do siebie. Nie wdając się z nią jednak w żadną rozmowę, Kot poszedł do łazienki, gdzie zwilżył ręcznik. Kiedy wrócił, zauważył, że Mei poruszała już dłońmi. Nie krył zdziwienia. Przecież jedna dawka zaaplikowanego jej specyfiku powaliła rosłego mężczyznę w ciągu sekundy. Ona natomiast przyjmowała to prosto w tętnicę i dochodziła do siebie, nie utraciwszy nawet przytomności.
– Zaskakująco szybko do siebie dochodzisz – powiedział, siadając obok kobiety i delikatnie przemywając ranę po igle. – Jesteś bardzo silna.
– W Mofa nie było miejsca... dla słabych – wymamrotała, podnosząc się do siadu.
Adrien nie przestał jednak wycierać jej szyi. Widział bowiem, że poza krwią z rany sączyła się również jakaś fioletowa maź.
– Przepraszam za zamieszanie.
Kot pokręcił przecząco głową, po czym wstał i spojrzał dziewczynie prosto w oczy, zdobywając się nawet na typowo koci uśmiech.
– Obiecuję, że nic ci się tu nie stanie – rzekł spokojnie. – Na razie zostań tutaj. Masz tu wszystko, czego potrzebujesz, a przede wszystkim jest bezpiecznie.
Podszedł do okna i otworzył je.
– Będziemy w kontakcie. Dbaj o siebie, Mei – powiedział, wchodząc na okno. – Do zobaczenia.
I skoczył.
       Spodziewał się, że konfrontacja z Marinette nie będzie łatwa. Wiedział jednak, że musiał stawić temu czoła, a przede wszystkim być szczerym wobec małżonki. Tym, czego się nie spodziewał, był natomiast jej stan. Marinette siedziała w salonie z nogą na nogę i poderwała się z miejsca jak poparzona, gdy ujrzała Kota w przedpokoju. Oczy miała czerwone. W ich kącikach lśniły jeszcze resztki łez, a nos przybrał różowego koloru. Była przerażona i wściekła. Gdzieś w okolicach jej ramienia błąkało się zmartwione  kwami.
– Gdzie...
– Byłem u Mei – powiedział, detransformując się.


Oglądaliście najnowszy odcinek?

Mini zwiastun:

Rozdział 6 „Oddalamy się od siebie"

„Gdy blondyn zamknął drzwi, kobieta uniosła lekko powieki. Dostrzegając mężczyznę, wstała gwałtownie, a ręce przepraszająco złożyła na odkrytych udach."

PS czy też uważacie, że przydałby się jakiś porządny kanał na Youtube poświęcony Miraculous?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top