Rozdział 20 "Wyjątkowo przerażający wypadek"


     Biedronka i Kot nieustannie próbowali przebić się przez intensywnie zieloną bryłę. Przypominała ona coś na rodzaj pola siłowego, przez który nie mogli przełożyć absolutnie nic. Ani swoich broni, ani kończyn. Gdy łączyli to z siłą Żółwia, kątem oka ciągle obserwowali Renę i Mei. Kobiety wdały się w mało efektywne serie ciosów z napierającym na nie Koniem. Za nimi zaś spokojnym krokiem szedł Szczur. Pierwszy spychał je tylko dalej i dalej, finalnie sprawiając, że Marinette i Adrien nie byli w stanie ich dostrzec.

– To ja się wami dzisiaj zajmuję.

Bohaterowie drgnęli na dźwięk nieznanego im głosu. Odruchowo oderwali swe oczy od horyzontu, na którym jeszcze chwilę temu majaczyły sylwetki Reny i Mei. Żółw zabrał głos, a teraz stał tuż przed barierą. Nim Biedronka i Kot zdążyli się na dobre obrócić, mężczyzna uniósł rękę na wysokość klatki, a następnie rozluźnił mocno zaciśniętą pięść. Pole natychmiast zniknęło.

– Nawet nie wiecie, ile na to czekałem – mówił, jednocześnie ściągając z pleców swoją tarczę. – Sześć lat próbowano wmówić mi, że nie dałem wam rady – powiedział, przyspieszając kroku. – Rok w rok musiałem udowadniać, że nie mają racji — już niemal biegł — Sześć... Pieprzonych... LAT!

Marinette straciła Żółwia z oczu. Następną rzeczą, którą zarejestrowała był głuchy huk. Obróciła nieznacznie głowę, widząc, że wróg wymierzył pięść wprost w brzuch Kota. Adrien został pozbawiony tchu, a na ziemię upadł dopiero kilka metrów dalej.

– Kocie! – krzyknęła piskliwie.

Strach o małżonka jednak szybko zszedł na dalszy plan. Żółw obrócił się w jej kierunku, a gdy ich oczy spotkały się, Marinette przeszły gwałtowne dreszcze.

– Czekałem na to – stwierdził, dumnie uśmiechając się, po czym w mgnieniu oka ruszył.

Biedronka widziała dokładnie, że mężczyzna wyciągał ku niej nogę, że miał ją zaraz boleśnie powalić, lecz zastygła. Jej ciało nie było w stanie na to zareagować. Było... za wolne. Chwilę później mimowolnie sunęła po chropowatych wypukłościach dachu.

Gdy odzyskała oddech, od razu podniosła wzrok na przeciwnika. Zdawała sobie sprawę z tego, że ponownie zmierzał w jej kierunku, a do tego był śmiertelnie poważny. Marinette mogłaby przysiąc, że widziała w jego oczach żądzę mordu.

– Mama nie uczyła, że dziewczyn się nie bije?! – Kot wrzasnął, a jego kij znikąd pojawił się przed twarzą Żółwia.

W tym momencie Marinette wiedziała, że została uratowana. Przynajmniej na teraz.

Przeciwnik zareagował błyskawicznie. Chwycił za kij Kota i szarpnął nim na tyle silnie, by chwilowo pozbawić Adriena kontroli. Chwilę później sytuacja była jednak relatywnie unormowana. Kot wdał się w walkę wręcz ze swoim wrogiem, wyraźnie jednak odstając od niego techniką. Przy każdym wykonanym ciosie bohatera, Żółw posyłał dwa więcej.

Biedronka widząc to, szybko otrząsnęła się i ruszyła mu na pomoc.

          Tymczasem Rena ciągle wymieniała z Koniem ciosy pozbawione efektu. Była zresztą dużo gorsza i z trudem utrzymywała choćby równowagę. Momentami wyglądało to wręcz żałośnie. Mei starała się instruować mulatkę, lecz ta zbywała ją z uśmiechem. Była bardzo pewna siebie i podekscytowana.

– Flet to nie miecz! Nie używaj go tak! – Chinka krzyczała.

– Cicho! Osłaniam cię!

Rena rzeczywiście starała się osłaniać Mei. W końcu to ona była celem licznych ciosów Konia. Niestety wszystko sprowadzało się do tego, że cała ta ochrona nie miała potrwać długo.

– 0457! – Koń krzyknął w pewnym momencie. – Aż tak nisko upadłaś, żeby chować się za tym czymś?! – i wymierzył kolejny celny cios w osłabione nogi Reny. – Ty, mając dwanaście lat, byłaś lepsza!

Niespodziewanie Koń stanął i rozciągnął szyję.

– Może się zamienicie? – zaproponował, na ustach ciągle mając swój hollywoodzki uśmiech. – Poczekam.

Gdyby Rena miała siły, rzuciłaby się na przeciwnika ze złości. Była jednak zbyt wyczerpana. Chwilę spokoju wykorzystała na złapanie oddechu, chociaż serce zdawało się kołatać jej ze zdenerwowania, nie ze zmęczenia.

– Przestań już się pastwić – nagle głos zabrał Szczur stojący nieopodal. – Ona nie ma zielonego pojęcia o miraculum.

– Hah! Nie muszę mieć twoich oczu, aby to widzieć – odparł, parskając niczym koń. – Pewnie pierwszy raz ma je na sobie.

Rena miała wrażenie, że grunt uciekł jej spod stóp. W jednej sekundzie poczuła realny ból w klatce piersiowej i straciła cały zapał. Z trudem przyjęła do siebie te wszystkie słowa. Zdawały się zranić ją bardziej niż tysiąc ciosów Konia. Od zawsze chciała być superbohaterką, a tymczasem okazało się, że... była w tym beznadziejna. W oczach stanęły jej łzy, gdy obróciła się w stronę Mei.

– T-to... To jak się tego używa? – zapytała cicho, flet podnosząc na wysokość klatki.

          Gdy Marinette i Adrien walczyli razem, byli w stanie zablokować silne ciosy Żółwia. Niestety to wszystko. Nie mieli żadnych szans na wyprowadzenie własnych uderzeń. Gdyby spróbowali to zrobić, wróg brutalnie przełamałby ich blok, a następnie powalił oboje. Byli więc w patowej sytuacji. Dodatkowo oni słabli, a Żółw zdawał się rosnąć w siłę z każdym ciosem.

­– Kotakli!

Żółw natychmiast odskoczył. Był świadom tego, jak groźna może być moc Czarnego Kota, więc nawet niespecjalnie zbadał sytuację. Po prostu celowo zyskał dystans. Tymczasem Adrien łapał dech, jednocześnie śmiejąc się.

– Taki mały żarcik – rzucił.

Biedronka nie dała sobie chwili na odzyskanie tchu.

– Szczęśliwy traf!

W jej rękach pojawiła się bomba dymna.

          Ataki Konia stawały się coraz dziksze. Od kiedy Rena zaczęła sobie lepiej radzić, ten musiał spoważnieć. Mulatka, słuchając wskazówek Mei, odkryła, że Chinka od samego początku chciała dla niej dobrze.

– Naciśnij trzeci! Potem czwarty i siódmy! – krzyczała do Lisicy, a ta wiedziała już, że chodzi o klawisze jej fletu.

Gdy wykonała poleconą jej sekwencję, Koń wyraźnie zachwiał się. Działo się z nim to, co z Biedronką i Kotem na Femmina Morta, chociaż Rena nie miała prawa tego wiedzieć. Mężczyzna tracił właśnie kontrolę nad ciałem i zmysłami.

Niespodziewanie odezwał się Szczur.

– Uderz się w uszy!

Koń drgnął gwałtownie, po czym wyprostował się i wymierzył w swoje uszy silne ciosy kastetami w kształcie podków. Chociaż po jego brodzie pociekła ciemna krew, uśmiechał się zawadiacko, a swoje oprzytomniałe już oczy podniósł na Renę. W tym momencie mulatka spanikowała. Wiedziała bowiem, że cokolwiek zrobiła, nie miało to już efektu. Dodatkowo Koń mógł nawet nie słyszeć jej fletu, a to przecież nim zdobywała jakąkolwiek przewagę.

– Nie panikuj! – Mei krzyknęła, widząc przerażenie Reny. – Damy radę!

           Sytuacja była równie napięta kilkaset metrów dalej. Biedronka stała cała zesztywniała, analizując tylko jedno: „Czy szczęśliwy traf nie zadziałał? A może go źle użyłam?". Z dymu niespodziewanie wyłoniło się silne ramię Żółwia. Gnało w jej kierunku z niewyobrażalną prędkością, a po chwili kobieta ujrzała już całą sylwetkę wroga i po raz kolejny nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Następnym, co poczuła, był rwący ból z tyłu głowy. Żółw chwycił ją za włosy i tarmosił niczym żywą lalką. Nie wahał się przed obijaniem jej o pobliski komin.

Poczuła się pokonana. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy, lecz zdało się to na nic. Dodatkowo gdzieś z tyłu głowy miała słowa Mei. O tym, że może dużo więcej. W tym momencie jednak ani trochę w to nie wierzyła. Jak mogła zrobić więcej, gdy nawet Szczęśliwy traf ją przerósł? Do oczu napłynęły jej łzy. I wiedziała doskonale, że były to łzy żałosne. Niczym u dziecka, które rozpłakało się z niemocy, bo nie mogło otworzyć lizaka. Szykowała się już w zasadzie na śmierć.

Adrien otworzył oczy. Intuicyjnie powiódł nimi w stronę dymu i od razu rozeznał się w sytuacji. Kocie oczy radziły sobie bowiem z dymem zdecydowanie lepiej niż ludzkie, chociaż może w tamtej chwili, wolałyby tego nie widzieć.

– Rusz się. Kurwa – wysyczał do siebie, z trudem wspierając się na drżących rękach.

Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. W ciągu ostatnich minut przyjął na siebie niewyobrażalną ilość ciosów. Podczas gdy Marinette rozważała użycie Szczęśliwego trafu, on non stop walczył z Żółwiem. Teraz nie mógł się nawet podnieść, a w ustach czuł metaliczny posmak krwi.

W głowie rozbrzmiał mu głos Mei. Umiecie o wiele więcej, niż wam się wydaje. Podniósł się na kolana. Każde miraculum ma kilka zdolności, a te najważniejsze można rozwijać. Wypluł krew, wbijając pazury w komin. Trzeba wierzyć, że... można. Stał prosto.

Wiedział, że nie miał już nic do stracenia. Mógł jedynie zaufać Mei i wierzyć w jej słowa. Zresztą przecież zawsze w siebie wierzył. Dlaczego miałby nie spróbować? Dlaczego miałby jej nie posłuchać?

– Te najważniejsze można rozwijać, ta? – wyszeptał do siebie, rozluźniając pięść. – Kotaklizm!

Wrzasnął to niezwykle głośno. Zdawać by się mogło, że nagle pękający pod nim budynek a następnie kilka innych dokoła i też te pobliskie uliczki wraz z całą ich infrastrukturą – zdawać by się mogło, że wywołał to jego przeraźliwy, pełen emocji krzyk. Nie było to jednak prawdą. Tak właśnie, po raz pierwszy w życiu, Kot zapanował nad swoją mocą. Mocą niszczenia w prawdziwym tego słowa znaczeniu. I nie do końca pojmował, co się właśnie stało. Czuł tylko, że grunt ucieka mu spod stóp, że coś wyraźnie pękało, że lada moment miało się zawalić. Słyszał głośnie huki i przedziwny dźwięk rozwarstwiania się budynków, asfaltu, drzew, ziemi. Wszystko w pobliżu kilkudziesięciu metrów ulegało zniszczeniu.

Podniósł przerażony wzrok na przeciwnika. Żółw za późno zorientował się w skali szkód, a część jego nóg już spadała w ciągle powiększającą się przepaść. Odrzucił półprzytomną Biedronkę w pierwszym lepszym kierunku, wznosząc swoją tarczę i aktywując tym samym coś na rodzaj ochronnego pola. Reszty zdarzeń Kot nie śledził. Skupił się na tym, aby pochwycić ukochaną, nim ta zniknie między efektami kotaklizmu. Gdy trzymał już w dłoniach jej wątłe ciało, poczuł ulgę. Znajdowali się już w bezpiecznym miejscu.

Wtedy też powiódł wzrokiem w miejsce, w którym dopiero widział Żółwia. Nie było go tam. Nie było nawet śladu po jego polu. Dodatkowo wszystko, co miało się już zawalić, dawno to zrobiło. W tym momencie zapanowała więc głucha i niepokojąca cisza. Kot z sercem w gardle oczekiwał wyjścia Żółwia z przepaści, lecz czas tylko mijał, a jego wcale nie było widać.

– Musisz... to sprawdzić – Biedronka wymamrotała, kładąc dłoń na ranie z tyłu głowy.

Próbowała ukryć przed Adrienem to, jak bardzo była zraniona. Krew suto sączyła się spomiędzy jej włosów.

– Krzyknę, jeżeli coś się stanie... – zapewniła, zdobywając się nawet na niemrawy uśmiech.

W rzeczywistości naprawdę się cieszyła. Ukochany przybył jej z ratunkiem, gdy ta już żegnała się z własnym życiem. Uratował ich honor. Przynajmniej on dysponował sensownymi siłami – tak to widziała.

Adrien niepewnie wstał.

– Zaraz wrócę – rzucił, skacząc przed siebie.

Chwilę później stał już nad miejscem, w którym powinien ujrzeć Żółwia. Jego oczom ukazała się ogromna, ale dziwna wyrwa. Gruzy budynku, jego zawartości, fundamentów, a niżej ziemi i warstw metra były wyżłobione w kształt idealnego okręgu. Prawdopodobnie było to sprawą okrągłego pola, którym Żółw się otoczył, aby uniknąć zgniecenia. Zdaje się jednak, że dezaktywował je za szybko. Ostatnia warstwa przepaści była wyraźnie chropowata – na pewno nie została wyżłobiona polem. Dodatkowo na samym jej końcu lśnił dach srebrnego wagonu.

Kot nie czekał już dłużej. Wspierając się kijem, wskoczył w wyrwę. Gdy poczuł pod swoimi stopami dach wagonu, od razu domyślił się, do czego doszło. Pojękiwania, nagłe poruszenie i szumienie słuchawek krótkofalowych zbiegającej się ochrony jasno wskazywały na wypadek.

Wyjątkowo przerażający wypadek.

Adrien zeskoczył z wagonu i przebił się przed tłumy na stacji, aby znów wejść głęboko w tunel. Już z daleka widział, że pierwszy wagon zbryzgany był krwią. Gdy podszedł bliżej, nieświadomie powiódł wzrokiem po suficie. W końcu jednak musiał spojrzeć w dół, a jego oczom ukazało się niemal rozczłonkowane ciało rosłego mężczyzny. Kot poczuł, jak treść żołądkowa podeszła mu do gardła. Z zamkniętymi oczyma sięgnął po jego bransoletkę, miraculum żółwia, i natychmiast ruszył z powrotem w stronę wyrwy. Zupełnie zignorował zaczepiających go przerażonych paryżan.

Wiedział, że jeżeli będzie musiał wypowiedzieć choćby słowo na ten temat, to się rozpłacze.

          Rena zacisnęła dłonie na flecie. Była przerażona. Chociaż Mei zapewniała ją, że jeszcze mają dużo w zanadrzu, ta powątpiewała w swoje umiejętności. Jasnym dla niej było, że wszystko opierało się na flecie. W końcu miała zerową wiedzę o walce wręcz i, chociaż miraculum znacząco wpłynęło na jej siłę oraz refleks, to nie miała szans z kimś, kto prawdopodobnie pół życia szkolił się w walce.

– Spokojnie – Chinka wyszeptała, gdy doskoczyła do Reny. – Twoją mocą specjalną jest iluzja, która zadziała niezależnie od tego, czy ktokolwiek ciebie słyszy.

Mówiła zadziwiająco dobrą angielszczyzną. Tak jakby stres dodawał jej umiejętności.

– Ale... – Rena wtrąciła, wbijając oczy w Konia, z którego uszu suto sączyła się krew.

Wciąż się uśmiechał.

– Musimy tylko szybko wymyśleć, jaka iluzja wybije go z rytmu – Mei kontynuowała, nie zwracając uwagi na wahania Lisicy. – Coś, co da nam przewagę nad nim...

– Czy on w to uwierzy? – Rena przerwała Mei. – Przecież zna tę moc. Może się jej spodziewać i...

– Może. To prawda. Cała sztuka w używaniu tego miraculum polega właśnie na sprawieniu, żeby przeciwnik nie potrafił odróżnić iluzji od rzeczywistości. Nawet kiedy oczekuje iluzji. Rozumiesz?

Rena spuściła wzrok na flet, który trzymała. Rozumiała to wszystko i doskonale wiedziała, że nie była w stanie użyć mocy tak, jak zrobiłaby to Mei. Była więc zarówno smutna, jak i zirytowana. Jeszcze nigdy nie czuła się po prostu... głupia.

– Nie słyszy teraz nie tylko nas. Nie słyszy też Szczura – Mei stwierdziła, wzrok skupiając na drugim przeciwniku.

Ten, zupełnie jakby to usłyszał, nagle pojawił się obok Konia. Blondwłosy mężczyzna z brodą zalaną krwią spojrzał na niego z góry, podczas gdy Szczur zaczął coś mówić.

– Musi na niego patrzeć – Mei dodała natychmiast. – Może już tylko czytać z ruchu warg. Wykorzystamy Szczura do iluzji, co ty na to? Zrobimy ich kilku. Będą wydawać fałszywe rozkazy.

Gdy Chinka miała już instruować Renę w kwestii sekwencji, którą powinna wykonać na flecie, nagle zapanowało dziwne poruszenie wśród przeciwników. Oboje skupili swoje oczy na czymś w oddali. Za kobietami. Te odruchowo spojrzały w tę stronę i oniemiały. Biedronka i Kot właśnie gnali w ich stronę, a spoczywająca między palcami mężczyzny bransoletka zdawała się leczyć wszystkie ich obawy. Mieli miraculum.

Koń i Szczur doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że byli teraz zagrożeni. Nie daliby sobie rady z trzema przeciwnikami. Zwłaszcza z dwójką, która pokonała „niepokonalnego". Nim jeszcze bohaterowie stanęli obok Reny i Mei, Szczur poruszył wargami, mówiąc coś do wspólnika. Koń natychmiast wybił się w powietrze i z dziką siłą uderzył w pobliski, wysoki biurowiec.

Wszyscy momentalnie zamarli. Budynek pełen był pracowników, a właśnie walił się jak domek z kart. I to dzięki jednemu uderzeniu. Tylko Mei miała prawo w pełni pojąć to niemal niewytłumaczalne zdarzenie. Szczur musiał dostrzegać jakąś potężną wadę konstrukcyjną. Coś, co mógł widzieć tylko on. Coś, co nakazał zniszczyć Koniowi. W ten oto sposób biurowiec runął, oni zamarli, a Szczur i Koń bezproblemowo uciekli z pola walki.

– Nie... – Marinette wyszeptała, osuwając się na ramię Kota.

Była w zasadzie pewna, że w wyniku tego zburzenia umarli kolejni ludzie. I chociaż małżonek próbował ją pochwycić, nogi i tak się pod nią ugięły. Padła na kolana, piąstkami uderzając we własne kolana.

– Więc... – Rena zaczęła, lecz urwała w połowie.

Wydawało jej się, że cokolwiek by nie powiedziała, nie byłoby to na miejscu. Niespodziewanie głos zabrała jednak Mei. Dodatkowo Chinka przykucnęła obok Biedronki i próbowała zajrzeć jej głęboko w zszokowane oczy.

– Spróbuj – powiedziała ciepłym głosem. – Jestem pewna, że Niezwykła Biedronka może zadziałać. Musisz spróbować.

Kot od razu zareagował, wiedząc, że na pewno jest to możliwe. W końcu on zyskał kontrolę nad swoją mocą.

– Uda ci się! – dopingował małżonkę.

– Uda! – Rena zawtórowała.

Marinette podniosła wzrok na Mei i momentalnie nawet zaufała jej ciepłemu spojrzeniu. Przełknęła głośno ślinę, po czym wstała i wyrzuciła swoje jojo w powietrze. Tak jak zawsze. Jak gdyby łapała akumę, której przecież teraz nie było.

– Niezwykła Biedronka! – krzyknęła, lecz nic się nie stało.

– Spróbuj raz jeszcze – Mei rzuciła natychmiast.

– Tak! – Kot i Rena ciągle dopingowali.

Gdy za trzecim razem, nie zdarzyło się nic, ich entuzjazm osłabł. Zamilkli. Tylko Mei ciągle powtarzała „spróbuj", ale odpuściła sobie, kiedy Biedronka ponownie padła na ziemię i zalała się łzami.

Nie była w stanie nikogo uratować. 


Mini zwiastun:

Rozdział 21 "Będziecie pod stałym nadzorem"

"Zawsze wyglądał olśniewająco, lecz Mei nie poczuła z tego powodu zachwytu. Była raczej przerażona. Zielone tęczówki mężczyzny patrzyły na nią i zdawały się mówić, że odkryła sekret, którego nie powinna nigdy nawet dotknąć." 



Haloo, kochani! Gdzie się podziały Wasze gwiazdki? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top