Rozdział 2 "Była jedną z nich"
Dłuższą chwilę stali w niezręcznej ciszy. Kobieta dalej nisko się pochylała. Nawet nie drgnęła. Biedronka i Kot patrzyli na jej sylwetkę wielkimi, zdziwionymi oczyma. Starali się cokolwiek wyczytać z jej postury, wyglądu, czegokolwiek, lecz szybko zrozumieli, że niejaka Mei, o ile dobrze zrozumieli jej łamaną angielszczyznę, była zagadką. Nie wiedzieli, czego się po tej sytuacji spodziewać. Marinette przełknęła głośno ślinę, po czym, słuchając głosu rozsądku, postanowiła przemówić. Mimowolnie zrobiła krok naprzód, gdy nagle przystanęła, słysząc głos Kota.
– Jeśli chciałaś autograf, wystarczyło poprosić przed kinem. Jak reszta fanów – powiedział, nonszalancko zawieszając się na ramieniu Biedronki. – Ale dam ci dodatkowe punkty za wspięcie się dla mnie po dachu.
Marinette zrzuciła małżonka z ramienia i posłała mu lodowate spojrzenie.
– Przepraszam... – kobieta wydukała nagle, wyprostowując się, a dłonie przepraszająco składając na klatce piersiowej. – Nie rozumiem. Mój angielski...
– Biedronsiu! – krzyknął uradowany. – Nasza sława nas prześciga! Znają nas nawet w... – skrzywił się – Skąd ty właściwie jesteś?
Kobieta odruchowo cofnęła się o krok, jakby w akcie zawahania, lecz po chwili nabrała pewności siebie i udzieliła odpowiedzi zdecydowanym głosem.
– Chiny.
Biedronkę przeszły dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Kot najwyraźniej nie odczuł tego rodzaju niepokoju; uradowany przybliżył się do nieznajomej i nie omieszkał nie wykorzystać swoich lingwistycznych zdolności.
– To żaden problem! – krzyknął po chińsku.
Marinette wzdrygnęła się. Nie miała czasu na szkolenie swojego chińskiego ani nie uważała, że zajdzie ku temu potrzeba. Z kolei przez twarz nieznajomej kobiety przeszło coś na rodzaj ulgi. Wyglądała na pozytywnie zaskoczoną.
– Więc... – kontynuował po chińsku, nadmiernie przy tym gestykulując. – Masz jakiś kawałek kartki, długopis? Od razu zaznaczam, że jeżeli jesteś jedną z tych fanek, które chcą podpisu na ciele, to nie ma mowy. Y ym! Nie robię tego.
Nieznajoma, mrużąc oczy, wyciągnęła dłonie przed siebie w geście mówiącym „stop". Adrien nie krył zdziwienia. Fanki raczej nie zachowywały się w ten sposób.
– Kim jesteś? – Biedronka wtrąciła po angielsku.
W tym momencie nieznajoma rozejrzała się dookoła tak, jakby sprawdzała, czy nikt ich nie obserwował. Następnie spojrzała na Kota oczyma pełnymi pokory i zaczęła mówić. Po chińsku.
– Jak już wspomniałam, na imię mam Mei. Byłam tam... Kiedy wy... 5 lat temu... Porwaliście ćmę. Byłam tam.
Adrien natychmiastowo spoważniał i zrobił dwa kroki do tyłu. Choć widział wyczekujące spojrzenie Biedronki, nie bardzo wiedział, jak ubrać w słowa to, co właśnie usłyszał. W pewnym sensie przestraszył się. Nie umknęło to uwadze jego ukochanej.
– No? Co jest? – ponaglała zaniepokojona.
– Ona mi właśnie powiedziała, że... Ona jest z Wulanwula.
Biedronka zamarła. Wszystkie wspomnienia zdawały się przetoczyć przez jej głowę w jednej sekundzie. Nie, nie teraz, pomyślała przerażona. Przecież dopiero co się z tym pogodziliśmy.
– Proszę. Nie macie powodów do obaw – kobieta dalej mówiła w swoim języku – Nie musicie mi ufać, ale wysłuchajcie, proszę, co mam do powiedzenia. Jestem po waszej stronie.
Kot zmarszczył brwi. Nie wiedział nawet, kiedy odruchowo położył dłoń na swoim kiju.
– Mówi, że możemy jej ufać.
– Miałam być jedną z nich, odziedziczyć jedno z miraculów. Rok temu otworzyłam oczy na kłamstwa, na to... wszystko. Jesteście jedynymi osobami, które mogą to powstrzymać. Dlatego tu przyszłam.
– Kocie? – Marinette wtrąciła, stresując się już nadto.
Adrien chwilowo zamyślił się. Próbował wyczytać z postury nieznajomej, czy na pewno mówiła prawdę. Zrozumiał wówczas, że właściwie to jej ufał, chociaż nie wiedział dlaczego.
– Była jedną z nich. Coś się stało. Nie powiedziała co. Ale mówi, że potrzebuje naszej pomocy.
Biedronka oburzyła się.
– Nie, Kocie. Nie – rzuciła, nie zastanawiając się nad tym.
Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić wizji zburzenia porządku, nad którym tak ciężko pracowali.
– Proszę, tylko wy możecie zapobiec katastrofie.
– Powinniśmy jej wysłuchać – Kot stwierdził, patrząc zmieszanym wzrokiem na ukochaną.
– Ale...
– Nie oczekuję, że udzielicie mi dzisiaj odpowiedzi – Mei wtrąciła, widząc zdenerwowanie Biedronki. – Nie ufacie mi. To zrozumiałe. Ja też nie wiem, czy mogę wam zaufać. Szukają mnie. Proszę — wyciągnęła rękę z małą karteczką, a na ten gest Biedronka odruchowo chwyciła za jojo — to mój adres. Jesteście jedynymi osobami na świecie, które wiedzą, gdzie przebywam. To mój kredyt zaufania. Jeżeli będziecie chcieli dowiedzieć się więcej, możecie przyjść pod ten adres.
Kot zabrał karteczkę.
– Nie mam przed wami nic do ukrycia – Mei dodała, patrząc prosto w oczy Kota. – Pójdę już.
Nim blondyn zdążył się otrząsnąć, kobieta z gracją podeszła do krawędzi dachu, po czym skoczyła. Zupełnie, jakby robiła to setki razy. Wrócił do żywych, czując dłoń Biedronki na swoim nadgarstku.
– Kocie, co ona...
Odchrząknął.
– Dała nam swój adres – stwierdził. – Powiedziała, że tylko my go mamy. Że... ktoś jej szuka. Mamy się zastanowić i możemy tam przyjść...
Biedronka pokręciła głową.
– Nie ma mowy. Nie będziemy się w to znowu mieszać – powiedziała, po czym chwyciła za jojo, sygnalizując, że powinni już stąd iść.
Kot nie był pewien, czy jego ukochana miała rację. Widział jednak, że rozmowa na ten temat tego wieczora nie miałaby sensu. Przytaknął i w ciszy dołączył do Marinette. Wrócili do domu.
Nazajutrz atmosfera była dosyć ciężka. Powietrze zdawało się dusić, a wszystkie gesty małżeńskie stały wyprane. Adrien już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz zachowywali się wobec siebie tak mechanicznie. Wstali, jak gdyby nigdy nic. Rozmawiali, jak gdyby nigdy nic. A jednak to nic było bardzo ciążące. Gdy ukochana stwierdziła, że idzie do biura, choć przecież miała tego dnia wolne, mężczyzna nie wytrzymał. Czuł, że Marinette uciekała od wczorajszych wydarzeń, a on tak nie potrafił. Zwłaszcza, że, technicznie rzecz ujmując, nic się jeszcze nie wydarzyło. Poza tym męczyło go to, co usłyszał i chciał usłyszeć więcej.
– Mari, porozmawiajmy – zaczął, gdy kobieta szykowała się przed lustrem.
Marinette westchnęła ciężko, odłożyła żakiet, który przymierzała i odwróciła się w stronę blondyna.
– Ja już powiedziałam, co o tym myślę – zaczęła, podchodząc do Adriena. – Nie będę rozkopywać przeszłości. Mamy teraz inne życie, swoje życie... — dłonie owinęła wokół szyi ukochanego — lepsze życie. Mamy założyć rodzinę, pamiętasz?
– Oczywiście, że pamiętam – odpowiedział szybko, jednocześnie wtulając się w tors małżonki. – Sądzę jednak, że coś może być na rzeczy. To nasz obowiązek i...
Nagle urwał, słysząc pikanie domofonu. Marinette wyrwała się z objęć blondyna z cichym jęknięciem, po czym podeszła do małego panelu na ścianie. Przycisnęła jeden z przycisków. Na monitorze pojawiła się sylwetka Pierra.
– Dzień dobry, panienko. Przyjechałem. Tak, jak panienka chciała. Rozumiem, że pod pracownię?
– Tak, tak. Zaraz zejdę.
Marinette wyłączyła domofon, po czym spojrzała smutno na zrezygnowanego Adriena.
– Nie czekaj z kolacją – powiedziała, całując małżonka na pożegnanie. – Jakby co, jestem pod telefonem.
– Tak, tak...
Pierre na widok Marinette szybko wyszedł z samochodu i mało zgrabnym ruchem ściągnął z głowy kaszkiet. Gdy kobieta odpowiedziała mu niemym uśmiechem, wyciągnął rękę, aby otworzyć jej drzwi. Wsiadła do środka.
– A co to panienka taka? Nie w sosie? – stwierdził, ruszając. – Kłopoty w raju? A może teścik negatywny wyszedł?
Ciemnowłosa uwielbiała Pierra, ale czasami miała ochotę go zabić. Byłoby to jednak mało eleganckie, więc posłała mu tylko ostrzegawcze spojrzenie.
– Rozumiem, rozumiem – powiedział, wycierając pot z czoła. – Niech panienka tylko pamięta, że jak panienka nie powie, to Agresto powie. W końcu to moja praca.
Marinette wywróciła oczami. Fakt. Pierre został kimś na rodzaj niezobowiązanego kamerdynera. Wiedział wszystko, choć nie chciał. W całej tej swojej prostolinijności był jednak idealnym kandydatem „na wszelki wypadek". W końcu zawsze pozostawał szczery i można było na niego liczyć. Po trzech latach współpracy Marinette i Adrien zdecydowali się powierzyć mu wszystkie tajemnice. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że pełni rolę podobną do tej, którą pełniła Nathalie w małżeństwie Agreste.
Wzięła głęboki wdech.
– Wczoraj po premierze zaczepiła nas pewna kobieta. Twierdzi, że... Że jest z tamtej placówki w Chinach. Że uciekła, że ktoś ją goni — spauzowała — i chce naszej pomocy.
Pierre zastukał kilka razy w kierownicę i westchnął ciężko.
– Brzmi grubo, panienko, grubo... Pomożecie jej, mam rację?
Marinette skrzywiła się. Czy tylko ja na całym świecie zakładam, że jest to niebezpieczne?
– To nie jest proste. Przecież nawet nie wiemy, czy mówi prawdę. Poza tym mieliśmy...
– Dzidziusia! Ja wiem, panienko. Berbecie, te małe stópki, hehe – rzucił rozbawiony. – Ale, z całym szacunkiem oczywiście, rodzinę to dopiero planujecie, a superbohaterami to już jesteście. Rozumie panienka?
– Chyba tak... – odpowiedziała, choć jakoś mechanicznie. Nie była pewna, czy się zgadzała, czy nie.
– Wie, panienka, gdyby się panienka za każdym razem zastanawiała, czy coś jest niebezpieczne, czy ktoś mówi prawdę, to ten Paryż by już dawno piekło pochłonęło. A i tak już jest piekłem. To niech sobie panienka wyobrazi!
– Masz rację, Pierre. Dziękuję.
Myślicie, że można Mei zaufać?
Mini zwiastun:
Rozdział 3 "Wszyscy wierzyliśmy"
"Adrien niechętnie przed sobą przyznał, że była bardzo atrakcyjna i bardzo w jego typie. Nie chodziło nawet o figurę, ale o spojrzenie i o uwodzącą, mleczną cerę."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top