Rozdział 16 „Śmierć jest częścią superbohaterstwa"

      Przez pierwsze kilka dni serce mu się krajało, ilekroć patrzył na żonę. Marinette słaniała się jak duch, uciążliwie próbując wykonywać swoje obowiązki. Twarz miała wiecznie bladą a oczy przekrwione z niewyspania. Wyjątkowo ciężko przeżyła sytuację na Femina Morte.

Adrien, oczywiście, też nie czuł się z tym dobrze. Podchodził jednak do sprawy z większym dystansem. Swoje już odcierpiał, gdy świadomie wybrał między życiem a śmiercią Chloe. Sumienie długo niszczyło go od środka i nigdy do końca nie zamilkło. Adrien dostał wtedy jednak pewną lekcję, którą sumiennie sobie przyswoił i która teraz pozwoliła mu lepiej poradzić sobie z ostatnimi wydarzeniami – śmierć jest częścią superbohaterstwa.

Wprawdzie nie miał pewności, czy wszystko to było warte jednego miraculum, ale starał się myśleć w szerszej perspektywie. Mofa była przecież jak tykająca bomba. Dzisiaj umrzeć mogło kilkadziesiąt osób a jutro miliony. Należało działać.

I chociaż wiedział, że liczył się czas, postanowił na te kilka dni zwolnić. Ani słowem nie wspomniał o miraculach, skupiając swoją uwagę na dobru Marinette. Widział, że kobieta tego potrzebowała. Nawet, kiedy któregoś wieczoru ujrzał ją obracającą w dłoniach miraculum lisa, nie odezwał się. Poczekał aż je odłożyła i wróciła do łóżka. Czuł, że musiała przetrawić to wszystko w samotności i postanowił jej to dać.

Był też jednocześnie na każde jej zawołanie. Dbał o to, aby miała wywietrzony pokój przed spaniem, naszykowane śniadanie rano i to do pracy (koniecznie z liścikiem „Smacznego kochanie"), codzienną porcję przytuleń oraz ciszę i spokój. Kiedy nie mogła spać, wsiadał w auto, aby następnie przejechać pół Paryża w poszukiwaniu całodobowej apteki. Wracał do żony o drugiej nad ranem z ziołowymi tabletkami nasennymi i nie zasnął, dopóki sen pierw nie zmorzył Marinette. Nie wahał się przed kupowaniem kwiatów czy biżuterii. Robił wszystko, co wydawało mu się właściwe, czekając aż małżonka sama poruszy temat dalszych działań.

          Marinette zaczęła dobrzeć po pięciu dniach, a po tygodniu spojrzała na Adriena przytomnym wzrokiem i zabrała głos.

– Porozmawiajmy.

Blondyn uśmiechnął się ciepło, po czym położył dłonie na ramionach swojej Biedronki i czule pocałował ją w kącik ust. Widział, że była już sobą, co niezwykle go ucieszyło.

– Porozmawiajmy – powtórzył po ukochanej, siadając na kanapie i wskazując ręką na miejsce obok siebie.

Marinette przytaknęła, po czym usiadła, biorąc przy tym głęboki wdech.

– Musimy chyba ustalić... co dalej.

– Zgadzam się – odpowiedział natychmiastowo.

Marinette zacisnęła mocniej usta. Widać było, że mówienie o tej sprawie sprawiało jej trudności. Blondyn szybko to spostrzegł i dodał otuchy ukochanej, kładąc rękę na jej dłoniach. Chciał, żeby zdawała sobie sprawę z jego ogromnych pokładów wyrozumiałości. Bo przecież doskonale Marinette rozumiał.

– Żeby było jasne – zaczęła, podnosząc śmiertelnie poważny wzrok na męża. – Jeszcze nigdy nie chciałam w to brnąć tak bardzo jak teraz. Nie mam na to najmniejszej ochoty.

Adrien przytaknął lekko. Zdawał sobie z tego sprawę.

– Ale – kontynuowała – to zaszło już za daleko. A... A oni nie zatrzymają się przed niczym. To... jest bardzo poważne.

Mężczyzna mocniej uścisnął rękę ukochanej, po czym zabrał głos.

– Wiem. I musisz mi uwierzyć, że też jestem przerażony. Ale konsekwencje...

– Konsekwencje mogą być jeszcze gorsze – przerwała Adrienowi. – Nie mogę już użyć Niezwykłej Biedronki, nie mogę cofnąć śmierci niewinnych ludzi. Tutaj nie ma akumy. Zagrożenie jest ogromne. I...

Boję się, że jestem bezużyteczna, pomyślała gorzko, lecz postanowiła tego nie powiedzieć. Musiałaby wówczas słuchać zapewnień Adriena o tym, jaka jest silna i niesamowita, a przecież wcale się z tym nie zgadzała.

– Jestem pewna, że jeżeli my nie zadbamy o przewagę, to oni nie będą czekać. Jeżeli nie my, to nikt tej sprawy nie rozwiąże. Chiny już raz mówiły o wojnie i

– Kochanie – przerwał Marinette, bo widział, że wpadała w potok słów prowadzący do paniki. – Zajmiemy się tym. Jak zawsze. Poza tym jest nas już troje.

– Troje?

– Trzy miracula – odparł szybko – Jeżeli będziemy skupieni na celu, to zdobędziemy więcej ludzi, zwiększymy swoje szanse, rozwiążemy to raz na zawsze...

– Albo umrzemy.

– Biedronsiu! – zareagował natychmiast, po czym z impetem wstał i chwycił mocno ukochaną za obie dłonie. – Nie możesz być taka pesymistyczna! Musimy wierzyć w swoje siły i się nam uda. Musi. A teraz powinniśmy jeszcze iść do Mei i ustalić, co możemy zrobić dalej.

Marinette zmarszczyła brwi. To nie tak, że nie zgadzała się z Adrieniem. Powoli zaczynała wierzyć w dobre intencje Mei i w to, że jest ich popleczniczką. Poza tym była ważna w obmyślaniu jakiejkolwiek dalszej strategii – jako jedyna znała Mofa od podszewki. Inną sprawą było natomiast to, że Marinette cała wrzała od środka, słysząc jej imię.

– Masz rację – przyznała niechętnie, bo nie miała nawet najmniejszej ochoty spotkać się z Chinką.

– Weź miraculum i najlepiej od razu do niej idźmy – powiedział, ekscytując się. – Powinniśmy mieć jakiś plan jak najszybciej to możliwe. Cokolwiek. Ważne, żeby być o krok przed Mofa.

– Tak, tak... – odparła, wstając.

Adrien kontynuował swój wywód na temat tego, że każde działanie się liczy i na pewno dadzą sobie radę, podczas gdy Marinette w ciszy udała się do sypialni, gdzie sięgnęła po miraculum lisa. Obróciła je kilka razy w dłoniach, po czym schowała do kieszeni. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że to wszystko było nierealne. Działo się zbyt szybko. Dodatkowo nie podzielała entuzjazmu małżonka, co jednocześnie sprawiało, że czuła się niezrozumiana. Ale z drugiej strony znała Adriena. Wiedziała, że mężczyzna zawsze był skłonny do nieprzemyślanych i pochopnych decyzji. Dlatego też nie zamierzała zgadzać się z nim we wszystkim. Nieważne, do jakich zgrzytów pomiędzy nimi miałoby dojść, musiała przyjąć rolę tej racjonalnej połówki. Mimo że była niczym tykająca bomba – niewiele jej brakowało do wybuchu. Z takim też nastawieniem udała się wraz z Kotem do Mei.

           Kobieta przywitała ich z szerokim uśmiechem, tzn. szerokim jak na nią. Marinette wciąż odnosiła wrażenie, że Mei było bliżej do robota niż człowieka. Jeżeli przez jej twarz przebiegały jakieś emocje, to było to dziwne. Wywoływało w kobiecie uczucie dyskomfortu. Zresztą poza tym uśmiechem tylko raz widziała Mei w jakimś uniesieniu. Dokładnie wtedy, gdy kazała Marinette opuścić szpitalny pokój. Granatowowłosa wzdrygnęła się na samo wspomnienie gorzkiego „wyjdź", przez co już na wejściu posłała Chince bardzo nieprzyjemne spojrzenie. To z kolei przygasiło jej entuzjazm. Ostatecznie Mei wpuściła małżeństwo do środka z kamienną twarzą.

Marinette natychmiast uderzył fakt, że Chinka przemeblowała mieszkanie Adriena. Może nie bardzo, bo po prostu poprzesuwała meble o kilka centymetrów w tę czy we w tę, tworząc na środku apartamentu puste pole, ale wstrząsnęło to kobietą i trudno jej się dziwić. Była zżyta z tym miejscem. To tutaj zaczęło się właściwie wszystko, cała ta seria zdarzeń, która prowadziła do jej małżeństwa. To tutaj po raz pierwszy ujrzała Lady Rozpustę i w dzikim szale walczyła o Adriena, w duchu przeklinając nieobecnego Kota. To tutaj posłuchała swojego serca i, gdy wreszcie było już po wszystkim, po raz pierwszy zanurzyła się w łóżkowych pieleszach z miłością swego życia. To tutaj wraz z Adrienem poznawali się na nowo i odkrywali przed sobą dotąd nieznane karty. Śledzili całą swoją znajomość, godząc się z tym, że zawsze kochali właśnie siebie. To też tutaj spędzili pierwsze miesiące po ślubie. To tutaj uczyli się małżeńskiej codzienności.

Tymczasem Mei wtargnęła w sam środek ich intymności i bez ogródek pozmieniała to, co Marinette całą sobą kochała. A Adrienowi to najwyraźniej nie przeszkadzało. Wszedł dumnie do środka, usiadł na sofie, ręce nonszalancko założył za głowę i czekał właściwie na nie wiadomo co.

– Może zrobię herbaty? – Mei zaproponowała po angielsku, kiedy Biedronka również zajęła miejsce na sofie.

– Nie potrzebujemy herbaty. Przyszliśmy porozmawiać – Marinette odparła ostro.

– Kochanie — Kot zawiesił się ciężko na ramieniu małżonki i uśmiechnął perliście — przy herbacie rozmawia się przecież lepiej.

Mei od razu pognała do kuchni, przed tym jeszcze mimowolnie wykonując grzecznościowy ukłon głową. Marinette musiała odliczyć w myślach do dziesięciu, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co wywołałoby kolejny niepotrzebny zgrzyt.

– Biedronsiu – Kot wyszeptał do jej ucha czule, kiedy Mei wciąż krzątała się w kuchni. – Nie bądź dla niej taka surowa. Dziewczyna jest po prostu miła.

Marinette przytaknęła głową bez namysłu. Bardzo nie znosiła Mei i była tego świadoma. Właściwie każdy jej gest odczytywała jako coś złego. Ale przecież nie było to w jej naturze. Nie taki miała charakter. Albo może chciała wierzyć, że właśnie nie taki?

Chinka wróciła z tacką obłędnie pachnącej herbaty jaśminowej. Marinette aż się w głowie zakręciło. Była to ulubiona herbata Adriena. Skąd Mei o tym wiedziała? A może już wariuję? Nawet nie przeszło jej przez myśl, że to właśnie Adrien robił zakupy dla Chinki, więc sam był odpowiedzialny za akurat tę herbatę. Czy oni między sobą rozmawiają? Podczas gdy Marinette cała wariowała od natłoku podejrzeń, Kot przeszedł już do rzeczy.

– Musimy ustalić, co możemy zrobić dalej.

Mei przytaknęła pewnie.

– Mofa teraz... – Chinka zaczęła, lecz urwała zamyślając się. Widać było wyraźnie, że nie potrafiła zebrać myśli, używając języka angielskiego. – Przepraszam – dodała we wciąż ledwo znanym jej języku, kierując swój wzrok na Biedronkę. – Uczę się. Próbuję. Ale... słownictwo. Brakuje mi słownictwa. W tym temacie.

Marinette wzruszyła ramionami. Nie spodziewała się niczego innego.

– Spokojnie. Mów po chińsku. Przetłumaczę – Kot rzucił, sięgając po herbatę, w którą bez namysłu wetknął usta. Krzywiąc się znacznie, odstawił filiżankę na tackę, próbując udać, że wcale nie miał poparzonego języka. Jego ogon wyprostowany jak struna zdradzał jednak wszystko.

Mei mimowolnie zachichotała, lecz widząc chłodne spojrzenie Biedronki, od razu wróciła do kamiennej twarzy.

– Mofa będzie się mieć teraz na baczności. Nie będą nas już ignorować – zaczęła, a Adrien równolegle tłumaczył tekst Marinette, nie wiedząc, że ta miała się już coraz lepiej z chińskim. – Jest prawie pewne, że teraz to oni będą chcieli uderzyć. Nie możemy właściwie za wiele zrobić, poza stawaniem się silniejszymi. Musimy być skupieni na celu. Na miraculach. To one są naszą szansą.

– A teraz są już trzy – Kot wtrącił, uśmiechając się szeroko, jednocześnie patrząc znacząco na zdezorientowaną Biedronkę.

Wykonywał oczami ruchy to w lewo, to w prawo. Widział jednak, że małżonka go nie rozumiała.

– No, lis – rzucił, jakby było to oczywistością. – Daj Mei miraculum.

Marinette poczuła się, jak gdyby ktoś poraził ją prądem.

– Dlaczego? – wyrwało jej się ostrym tonem.

– Noo... — Kot podrapał się po głowie — Mei przecież miała już to miraculum. Wie, jak go używać.

– Nie... – rzuciła, kręcąc głową. – To niebezpieczne. Z całym szacunkiem, ale ona może nas równie dobrze zabić, mając miraculum. Właśnie dlatego, że się na tym zna.

– Biedronsiu — położył rękę na udzie ukochanej, którą ta szybko strzepnęła – Dalej jej nie ufasz?

– Nie. Absolutnie nie. Ona nie dostanie żadnego miraculum.

Adrien prychnął, ciężko opadając na oparcie.

– W takim razie komu je dasz? – powiedział kpiąco, z czego zupełnie nie zdawał sobie sprawy.

Biedronka raz jeszcze pokręciła głową z niedowierzenia, po czym zacisnęła dłonie w piąstki i wstała.

– Doskonale wiem, komu je dam – warknęła, w mgnieniu oka udając się do wyjścia.

Kot patrzył z szokiem na drzwi, które właśnie się zamknęły, i nie miał zielonego pojęcia, co zrobić. Tymczasem Mei cała zesztywniała. Nic a nic nie zrozumiała z wymiany zdań małżonków.



Jakie wrażenia po Frozerze? Podobało się? Czy może macie niedosyt?

Mini zwiastun

Rozdział 17 „Najgorszy człowiek na świecie"

"Muszę wszystkich uratować, a to, czy po drodze umrą setki ludzi, to nic! To, że zniszczę swoje małżeństwo, to nic! W sumie to moja żona może sobie nawet umrzeć! Ważne, żebym był bohaterem!"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top