Rozdział 13 "Wiedziałem, że jej się uda"

         Nie mogła uwierzyć, że znowu przechodziła przez to samo. Wprawdzie kierunek lotu był trochę inny, ale cel ten sam – miraculum. Głowa ją bolała na samą myśl o kolejnym niepowodzeniu, zwłaszcza że tym razem miało być trudniej. Przeklinała siebie za udzielenie zgody na ten idiotyczny pomysł. Teraz, gdy siedziała w odrzutowcu, raz jeszcze wysłuchując chińskich rozmówek, żałowała podjętej decyzji do tego stopnia, że całą sobą pragnęła wyskoczyć i zawisnąć gdzieś nad Alpami. Co jednak miała powiedzieć, gdy Adrien tak na nią spojrzał po tamtej nieprzyjemnej konfrontacji?

Wiedziała zresztą, że mąż niejako uratował jej tyłek od pogodzenia się z przegraną. Surowe „wyjdź" wciąż pobrzmiewało w uszach Marinette, przypominając o rozmowie z Mei. Minęły już dwa tygodnie, a ona ciągle gryzła się ze sobą. Gdyby Adrien nie wszedł wtedy do sali z tymi przeklętymi owocami w dłoniach, kobieta musiałaby przyznać się do porażki. Nie miała bowiem w rękawie żadnej riposty na to gorzkie „wyjdź".

Na szczęście Adrien szybko zorientował się w sytuacji. Porozmawiał z Mei dosłownie przez minutę, po czym chwycił Biedronkę w pasie i z przepraszającym uśmiechem opuścili wspólnie salę. Po załatwieniu problematycznej kwestii związanej z ich obecnością w klinice udali się do auta już jako Marinette i Adrien. Wówczas mężczyzna odetchnął głęboko. Zdaje się, że dopiero wtedy ochłonął z gnuśnej atmosfery, którą zastał w sali Mei.

– Pójdziemy na kolację – stwierdził z wyczuwalną rezygnacją w głosie.

Marinette nie dyskutowała. Opadła ciężko na oparcie, po czym wydęła poliki, niczym naburmuszone dziecko, i postanowiła w pełni oddać się w ręce Adriena. Była w fatalnym humorze, więc nie pogardziłaby dobrą kolacją.

Zdziwiła się prawdziwie, gdy kolacja obrała niecodzienny kierunek. Miała być romantycznym i kojącym skołatane zmysły odstępstwem od nieprzyjemnej ostatnio normy. Okazała się jednak naradą wojenną.

– Mari... – zaczął, kładąc rękę na dłoni ukochanej i spojrzał na nią tymi przepraszającymi, kocimi oczyma. – Wiem, że ostatnie tygodnie były ciężkie, że może trochę cię zaniedbałem... Ale wiesz przecież, że kocham cię jak nikt inny — uścisnął mocniej jej rękę — i nigdy nie pozwolę, żeby cokolwiek stanęło między nami. Żeby cokolwiek nam zagroziło.

Marinette cała topniała od środka. Właśnie dostała porcję słów, których bardzo potrzebowała. Gdy miała już przerwać ukochanemu, mówiąc „też cię kocham", Adrien nagle zburzył całą jej wizję.

– Dlatego musimy porozmawiać o kolejnej misji.

Czuła jak grunt uciekł jej spod stóp. Misji? Po tym wszystkim? I wysłuchiwała przez najbliższe piętnaście minut o jakiejś miejscowości we Włoszech, o przemycie ludzi i o kolejnych miraculach. Aż słabo jej się z tego robiło, ale w ustach ciągle czuła gorzki posmak po rozmowie z Mei. Jak inaczej miała postawić kropkę nad i, jeżeli nie ponownie udowadniając jej swoją wyższość? Zresztą była prawdziwie zirytowana. Cała wrzała od środka.

– Dobrze. Ale tym razem zaplanujmy to lepiej – powiedziała pochopnie, zdobywając się nawet na niemal szczery uśmiech.

Adrien oczywiście nie spodziewał się takiego przebiegu rozmowy, ale przecież nie mógł też narzekać. Cieszył się więc, że tym razem małżonka popierała jego decyzję i sama zapragnęła zawalczyć o ich lepsze jutro.

         Gdy do wylądowania pozostało kilka minut, chińskie rozmówki nareszcie ustały, a oczy Adriena i Mei spoczęły na Marinette.

– Powtórzmy sobie, co wiemy – blondyn rzucił po angielsku.

Ha, teraz to możecie po angielsku, kobieta skwitowała w myślach. Tak czy inaczej raz jeszcze wysłuchała planu.

Femmina Morta – tak nazywała się wyludniona wieś u wybrzeża morza Jońskiego. Z pozoru opustoszałe, urocze miejsce czekające na lepsze lata. W rzeczywistości jednak stanowiło centrum przemytu nielegalnych imigrantów. Handel ludźmi wspierały światowe mocarstwa, w tym Chiny. Zdaje się, że wysoko stawiali priorytet tej działalności, ponieważ na miejscu znajdowało się aż trzech posiadaczy miraculów: Smok, Lis i Pies.

Smok i Pies wzbudzili w małżeństwie lęk. Wiedzieli bowiem, że nie byli to łatwi przeciwnicy, a pokonanie ich, nawet przy znajomości ich mocy, będzie ciężkie. Kto wie czy w ogóle możliwe? Mei zapewniała, że oboje mają swoje słabe punkty. Smok nie mógł atakować wręcz z odległości większej niż 2 metry. Ponadto jego moc specjalna, chociaż nie miała limitu użyć, wpływała na pozostały czas do przemiany zwrotnej. Im Smok zionął więcej, tym mniej czasu mu pozostawało. Pies z kolei w teorii powinien być niepokonany. Stanowił prawdziwą żyłę złota dla Mofa ze względu na swoją niesłychaną moc regeneracji. Jeżeli Mei potrzebowała tygodnia do zaleczenia śmiertelnej rany po naginacie Barana i to z pomocą lekarzy, to Pies potrzebowałby pół godziny i dokonałby tego sam. Wszelkie złamania, cięcia itp. nie robiły na nim żadnego wrażenia. Jednak jego podstawową słabością była skłonność do nieprzemyślanego działania. Mężczyzna funkcjonował pod wpływem impulsu, wpadając często w nielogiczny szał. Kobieta zaznaczyła również, że zarówno Pies, jak i Smok byli nielicznymi, którzy po przypadku Wulanwuli nie zostali usunięci. Niejasny był jednak ich dalszy rozwój. Chinka przypuszczała, że Pies najprawdopodobniej nie wyglądał już tak samo.

Tym, co przede wszystkim budziło niepokój Mei, był nowy posiadacz miraculum lisa. Kobieta wyjawiła towarzyszom wszystkie sekrety związane z tym miraculum, bo przecież sama była mu przeznaczona. Problem stanowiła natomiast tożsamość nowego właściciela. Osobowość często wpływała na charakter mocy. Nie było gwarancji, że nowy Lis będzie posiadał te same zdolności co Mei.

– Nie chciałabym zabrzmieć samolubnie... – zaczęła, gdy przedstawiała Adrienowi przebieg misji – ale... Jeśli nadejdzie taka okazja, to chciałabym ponownie otrzymać miraculum lisa — spauzowała — zależy mi na tym.

Od tamtej pory zdobycie miraculum lisa stało się niepisanym priorytetem. Przynajmniej dla Adriena.

         Popołudniowe słońce dawało się we znaki. Wszelki wysiłek fizyczny wydawał katorżniczym wyzwaniem. Tymczasem całą masę przemęczonych imigrantów kierowano właśnie w stronę kontenerów. Mężczyźni, kobiety i nieliczne dzieci, wszyscy stali w nieludzkiej kolejce do wejścia na statek towarowy. Nagrzany piasek pod ich stopami był najmniejszym problemem. Nie równał się z palącymi ścianami kontenerów, w których finalnie wszyscy mieli zostać pomieszczeni. Akcję nadzorowali zarówno Chińczycy, jak i Włosi. Posiadacze miraculum stali na pokładzie, tuż przy rampie. Z tej odległości przypominali tylko nierówne, pozornie niegroźne punkciki. Zdaje się zresztą, że mieli raczej pełnić rolę budzących postrach niż nadzorujących cokolwiek. Tym zajmowali się zwykli ludzie.

          Adrien kręcił nosem, gdy Mei oznajmiła, że bez problemu dostanie się na pokład i odwróci uwagę przynajmniej jednego celu. Chociaż Chinka brzmiała bardzo pewnie, jakoś bał się o przebieg tego zadania. Marinette natomiast była zupełnie innego zdania. Kiedy Mei odprowadzała ich wzrokiem mówiącym: „czekajcie na sygnał", kobieta tylko przytaknęła głową. To nie tak, że pokładała wielkie nadzieje w umiejętnościach Chinki, ale po prostu zbytnio nie martwiła się jej losem.

        Nie minęło dziesięć minut, a ze statku rozbrzmiał głośny, niskotonowy alarm, który tak zaskoczył zarówno przemytników, jak i ofiary, że część w dzikim amoku wyrwała się z grupy i pognała w kierunku wody. Włosi nie czekali ni chwili i otworzyli ogień. Marinette odruchowo przyłożyła dłonie do ust, a Adrien przymknął oczy. Zrozumieli, że będzie to jeszcze trudniejsza misja niż poprzednia.

Alarm wzbudził podejrzenia posiadaczy miraculów. Wszyscy troje spojrzeli w kierunku, z którego dochodził dźwięk, a następnie po sobie. Smok wówczas podniósł delikatnie rękę w geście uspokojenia i sam ruszył w stronę alarmu. Zdaje się, że pełnił rolę swoistego przywódcy.

– Wiedziałem, że jej się uda – Kot stwierdził z ulgą w głosie.

– Chodźmy.

Biedronka i Kot ruszyli z impetem w zdezorientowany tłum imigrantów. Starali się jak najszybciej dostać na pokład, lecz nie było to takie łatwe, gdy panował chaos. Na dodatek niektórzy przemytnicy zdołali dostrzec ich postury i zaczęli wykrzykiwać niezrozumiałe hasła. Prawdopodobnie właśnie alarmowali stojących na górze Psa i Lisicę. Dlatego też tak ważny był czas. Wrogowie nie mogli przygotować się na cios mający być atakiem z zaskoczenia. Nim jednak Biedronka i Kot dotarli na pokład, część przemytników podjęła się działań bez rozkazu. Oddali w kierunku bohaterów kilkanaście strzałów, które zdołały dosięgnąć jedynie nikomu niewinnych imigrantów. Biedronka przy każdym strzale zaciskała mocno powieki, starając się nie tracić skupienia. Było to jednak ciężkie, kiedy słyszała pojedyncze, nagłe i piskliwe krzyki umierających ludzi. Kot chwycił ją wprawdzie mocno za rękę, ale ta nie spełniała swojego zadania.

– Nie strzelać! – powietrze przeciął wrzask dobiegający z pokładu.

Kiedy Biedronka i Kot wreszcie wbiegli na górę, zrozumieli, że rozkaz wydała Lisica.



Wattpad wattpadem, ale czy Wy też nie możecie się doczekać Frozera? XD


Mini zwiastun:

Rozdział 14 "Nie tym razem"

"W przeciwieństwie do Psa nie zmienił się zbytnio. Może tylko robił większe wrażenie swoim opanowaniem. W zaciśniętej pięści trzymał kruczoczarne włosy Mei. Ciągnął nieprzytomną kobietę za sobą, zawadiacko uśmiechając się przy tym. Triumfował."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top