Rozdział 11 "Stanie się coś złego"


        Sytuacja była skomplikowana. Mei wymagała natychmiastowej pomocy, ale zabranie jej do szpitala wiązało się z ryzykiem. Biedronka i Kot nie tylko byli kompletnie nieznani w Kosowie, czyli z góry sklasyfikowani jako jakieś wybryki natury, ale również Mei budziła wątpliwości. Z jej rany sączyła się nie tylko krew, lecz także jakaś podejrzana fioletowa substancja, pozostałość po licznych eksperymentach. Jak uratować jej życie, nie budząc sensacji albo nie sprowadzając na siebie niebezpieczeństwa?

Gdy Mei straciła przytomność, paradoksalnie dała małżeństwu wybór. Chociaż należy nakreślić, że wszystko wybierał raczej Adrien. Marinette przebywała gdzieś w jego cieniu, tylko oglądając poczynania blondyna. Patrzyła jak poprawiał głowę Mei, jak próbował tamować krwotok i jak wypłacał w pośpiechu ogromną sumę pieniędzy.

Kiedy kobieta straciła przytomność, mogli przestać być Biedronką i Kotem. Wówczas nie było problemu ze wzbudzaniem sensacji jako potwory. Adrien zresztą od razu wiedział, jak należy rozwiązać kolejną zagwozdkę. Postanowił zrobić coś mało honorowego, ale zarazem coś, co w miejscu takim jak Kosowo, powinno przejść bez rozgłosu. Przekupił szpital.

Mei zabrano na oddział operacyjny, nie pytając ani o przyczynę rany, ani o pochodzenie dziwnej mazi pomieszanej z krwią. Obiecano zaś uratować jej życie, a motywację mieli przednią – Adrien zaoferował podwójną sumę i tak dużej łapówki w zamian za udaną operację. Ordynator niczego nie kwestionował. Kosowo było biedne, wykończone przez wojnę. Potrzebowali pieniędzy.

Operacja trwała cztery godziny. Przez cały ten czas Adrien nerwowo chodził po szpitalnych korytarzach, raz po raz zaciskając dłonie w piąstki. Marinette dalej była dziwnie otępiała. Widziała, że małżonek obwiniał się za tę sytuację, ale sama aż tak jej nie przeżywała. Nie brała jej do siebie. Właściwie ciągle miała przed oczyma bezbronnego Barana, czyli okazję, której nie wykorzystali za cenę życia Mei. Lub nie życia. Marinette powątpiewała, że kobieta z tego wyjdzie. Rana była bardzo głęboka, a gdy Chinka trafiła na oddział, była już cała blada i zimna. Zupełnie jak martwa, chociaż podobno ciągle miała puls. Marinette nie mogła wyzbyć się przeczucia, że wszystko to pójdzie na marne. Będą bez miraculum, a Mei umrze.

Czekając na wieści od lekarza, zyskała już pewność, że nie zgadzała się z wyborem Adriena.

Ale Mei przeżyła. Niski, śniady lekarz oznajmił, że jej stan ciągle jest bardzo ciężki, ale ustabilizowany, i jeżeli ciało zareaguje dobrze, to powinna nastąpić poprawa w ciągu najbliższych kilku dób. Zwrócił również uwagę na to, że tkanki kobiety regenerują się błyskawicznie, więc może odzyskać przytomność nawet szybciej.

Adrien miał wrażenie, że spadł mu z serca ogromny ciężar. Odruchowo przywarł do ukochanej, która dopiero teraz wyzbyła się otępienia. Objęła małżonka mocno, chociaż ciągle czuła w sobie gorycz.

Mei nie była w stanie krytycznym już następnego dnia. Wprawdzie ciągle przebywała w śpiączce, ale miała się dobrze. Lekarze ocenili jej stan, przyrównując go do pacjenta po standardowym wycięciu guza. Było to też zielonym światłem do przeniesienia Mei. Adrien załatwił wszystkie sprzęty medyczne potrzebne do transportu i zarezerwował kobiecie miejsce w klinice w Paryżu.

Małżeństwo powoli ogarniał spokój, chociaż w ogóle nie poruszali tematu Kosowa. Zupełnie jakby oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. Starali się wrócić do swojej rutyny, lecz przychodziło im to z trudem. Marinette wzięła kilka dni wolnego, a Adrien zatrudnił nową osobę, która miała sprawdzać po nim błędy. Popełniał ich bowiem całą masę.

Po tygodniu postanowili udać się do kliniki. Lekarze zadzwonili do Adriena, oznajmiając, że Mei jest już w pełni wybudzona i przechodzi przez niezbędną, choć prawdopodobnie krótką, rehabilitację.

Gdy stanęli przed murami pokaźnej, nowoczesnej kliniki, przeszły ich dreszcze. Nie sądzili, że kiedykolwiek będą jej klientami. Kiedy trzy lata temu zdecydowali się sfinansować budowę tego miejsca z ramienia fundacji charytatywnej, w której Agreste udzielali się od dawna, nie mieli zielonego pojęcia, że przyjdą tutaj więcej razy niż na ceremonię otwarcia. Tymczasem stali przy tabliczce z mosiężnymi literami, układającymi się w nazwę kompleksu. „Klinika im. Chloe Bourgeois" – głosiła.

Oficjalnie klinika znajdowała się pod patronatem Andre Bourgeois, który był pomysłodawcą tego projektu, ale 90% kosztów poniósł Adrien. Mężczyzna nie tylko uważał tę inicjatywę za słuszną, ale chciał też upamiętnić Chloe.

Oboje nigdy nie zapomnieli o Chloe.

Mei znajdowała się w sali na najwyższym piętrze. Dokładnie obok pokoju rehabilitacyjnego i gabinetu pielęgniarek. W ten sposób miała zapewniony maksymalny komfort przy i tak bardzo szybkiej rekonwalescencji. Poza tym, teoretycznie rzecz ujmując, klinika należała do Adriena, więc mężczyzna ciągle miał informacje z pierwszej ręki. Jakkolwiek niesprawiedliwie by to nie było, Mei traktowano z o wiele większą troską niż resztę pacjentów. Oczywiście kompletnie ignorowano też wszelkie niepokojące znaki na ciele kobiety i nie zastanawiano się ani nad pochodzeniem rany, ani nad zdolnością do jej błyskawicznego zasklepiania.

Kiedy małżeństwo weszło do środka wciąż pachnącej nowością kliniki, panie w recepcji od razu zareagowały. Co było jednak średnio komfortowe dla Marinette, zareagowano raczej na Adriena. Wprawdzie nie rozłożono przed nim czerwonego dywanu ani nie zaśpiewano pieśni na jego cześć, ale każde spojrzenie, słowo, najdrobniejszy gest pielęgniarek, a potem ordynatora, nawet podrygiwania pracowników porządkowych – wszystko to zdawało się być podporządkowane panu Agreste. Marinette tylko szła w cieniu swojego małżonka, po raz pierwszy gorzko odkrywając, że znaczyła bardzo niewiele. Adrien zdawał się być nawet ważniejszy od Biedronki i Kota, którzy z jego polecenia, mieli się niebawem zjawić w szpitalu. Co za farsa. Owszem, wchodząc w ten związek zdawała sobie sprawę z różnicy majątkowej, ale to wszystko gdzieś się rozpłynęło przykryte ich szczerą miłością. Tego dnia jednak było inaczej. Kobieta widziała wszystko nader wyraźnie i prawdziwie się tym przeraziła. Chociaż miała nazwisko Agreste, panią Agreste się w ogóle nie poczuła. Nie utożsamiała się z tymi pełnymi szacunku oczyma ordynatora ani z tymi pachnącymi świeżością korytarzami. Poparła pomysł upamiętnienia Chloe w tym miejscu, ale przecież nie były to jej pieniądze. Nic tutaj nie było jej.

Okropnie bała się, że nawet Adrien nie był jej.

Nosiła w sobie to dziwne uczucie, tę świadomość oddalenia. Patrzyła na blondyna wchodzącego do pokoju Mei, oczywiście już jako Czarny Kot, i z trudem odnajdywała w nim spokój, który był niegdyś rzeczą oczywistą. Czuła, że niebawem stanie się coś złego.

Należy też wspomnieć o tym, że odkrywała w sobie jakieś dziwne, zawistne zapędy. Kiedy ujrzała Chinkę podpiętą do kroplówki, z bladą twarzą i z fioletowymi żyłami sunącymi pod skórą, poczuła się od niej lepsza. To nie ona leżała na szpitalnym łóżku i to nie ona zepsuła misję. Marinette zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że myślała bardzo niechlubnie i, trzeba to podkreślić, nie chciała tak myśleć. Nie potrafiła jednak tego uciszyć.

– Jak się czujesz? – Adrien zapytał z troską.

Mówił oczywiście po chińsku, ale Marinette zrozumiała to pytanie. W domowym zaciszu zaczęła bowiem nadrabiać swoje zaległości językowe i na razie była właśnie na etapie pytania o imię, pracę i samopoczucie.

Mei podniosła się do siadu, usta niemal niezauważalnie wyginając w coś na kształt przepraszającego uśmiechu.

– Dziękuję – odparła cicho. – Z każdą chwilą lepiej.

Adrien, o nic nie spytawszy, podciągnął rękawy koszuli i poprawił kobiecie poduszkę. Marinette skrzywiła się nieznacznie, po czym instynktownie chwyciła małżonka za rękę.

– Cieszymy się, że lepiej – powiedziała po angielsku, licząc, że Mei ją zrozumie.

Azjatka zrozumiała. Widać było to po jej przytomnym spojrzeniu. Mimo wszystko w żaden sposób nie odpowiedziała, nawet nie drgnęła. Prawda była taka, że Marinette nieświadomie patrzyła na nią bardzo nienawistnie, a jej usta składające się na kształt uśmiechu biły fałszem. Mei uznała zatem, że najlepiej będzie po prostu nie reagować.

– Potrzebujesz czegoś? – Adrien przerwał niezręczną ciszę.

Kobieta od razu pokręciła głową, dając do zrozumienia, że niczego nie chciała.

– Już bardzo dużo dla mnie zrobiliście – wyszeptała po chwili. – Mam wszystko, czego mi potrzeba.

Marinette już nic nie rozumiała z ich rozmowy. Z rezygnacją zajęła więc miejsce w pobliżu łóżka. Na wygodnym krześle dla odwiedzających. Adrien spojrzał w jej stronę przepraszająco, ale małżonka wzruszyła tylko ramionami.

– Pytałem, czy czegoś potrzebuje – powiedział.

Kobieta machnęła ręką.

– Później mi streścisz.

Blondyn poczuł się, jakby ktoś trzymał mu nóż na gardle. Był w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Marinette naburmuszyła się bez powodu, a kobieta, która uratowała mu życie, najprawdopodobniej właśnie za to się obwiniała. Kultura nie pozwalała mu zignorować żadnej z nich, ale jak miał z tego logicznie wybrnąć? Z pomocą przyszła mu pielęgniarka.

– O, dzień dobry — uśmiechnęła się szeroko i sprawdziła poziom kroplówki — Pani Mei bardzo szybko do siebie dochodzi. Musi jednak więcej jeść. Chyba nie przepada za naszym europejskim jedzeniem...

Adrien uśmiechnął się pobłażliwie.

– Jak to?

Pielęgniarka oparła ręce na biodrach niczym wiejska gospodyni i wydęła policzki.

– Na razie pani Mei to je tylko owoce, warzywa i ryż. Jak podałam jej owsiankę czy świeże bagietki, to, proszę pana, nawet nie ruszyła. Warto by pani jakieś owoce kupić. Mamy na dole sklepik i...

– Racja. Już pójdę – wtrącił, lecz pielęgniarka szybko zareagowała.

– My to możemy zrobić i doliczymy po prostu do rachunku. Nie musi Pan się fatygować.

Adrien uśmiechnął się ciepło, po czym otworzył wychodzącej już pielęgniarce drzwi.

– Panie mają już wystarczająco dużo obowiązków – wtrącił, podążając za kobietą. – Ja chętnie...

I zamknął drzwi, idąc do sklepu. Marinette nie wierzyła, że właśnie zostawił ją sam na sam z Mei. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby kobieta aktualnie nie buzowała od niezrozumiałych emocji. Ogólnie rzecz ujmując, była to bardzo zła chwila na zostawienie jej samej. 




Trochę czasu minęło od ostatniego rozdziału... Ale Wy też się nie upominaliście, więc wiecie XD 

Tymczasem zaskoczył nas wrzesień. Jak w szkole? Plany lekcji znośne? 


Mini zwiastun:

Rozdział 12 "Wykorzystujesz jego dobroć"

"– Dla mnie liczy się tylko cel – powiedziała spokojnie, chociaż patrzyła teraz na plecy Biedronki nieco spode łba. – Chcę końca Mofa. To wszystko. Przepraszam, że

Marinette obróciła się gwałtownie i spojrzała na Mei z irytacją.

– Przestań przepraszać –wydusiła z siebie z nieukrywaną odrazą."     


To chyba nie będzie miła rozmowa, co? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top