Rozdział 23 „Potrzebujemy cię"
Próbował wrócić do pracy, ale było to niezwykle trudne. Nie potrafił skupić się na niczym. Długopis wysuwał mu się z dłoni, dokumentom brakowało stron, a komputer zawieszał. W efekcie z czterech dni zaległości zrobiło się pięć. Adrien wprawdzie poprosił o pomoc swoją asystentkę, jednak było mu głupio przyznać przed nią, że znowu był nie w sosie. Już od samego początku nie nadawał się do „szefowania", ale przynajmniej z powodzeniem udawał, że jest inaczej. Tymczasem to już któryś raz z rzędu mężczyzna gubił się nawet w najprostszych czynnościach. Niemal w bólach dotrwał do lunchu, a potem było jeszcze gorzej. Przyłapywał się na tym, że w uszach dudniło mu „przepraszam", przed oczyma stawały zapłakane oczy. Wiedział wówczas, że tę sytuację należy koniecznie wyjaśnić, chociaż czuł tę nieznośną gulę w gardle, która zdawała się go przed czymś ostrzegać.
– Muszę do niej iść – stwierdził, zdejmując ręce z klawiatury.
– A idź, idź – Plagg niespodziewanie odezwał się ze swojej szafeczki.
Mężczyzna uchylił drzwiczki i spojrzał na kwami srogo. Kazał mu nie zabierać głosu w biurze.
– Ciekawe co na to twoja Biedronsia – Plagg kontynuował, ignorując spojrzenie swojego właściciela. – Zdaje się, że jeszcze chwila i cały Paryż będzie znał waszą tożsamość. I ciekawe czyja to wina...
– Odpuść sobie – Adrien rzucił, z hukiem zamykając szafkę kwami.
Plagg całkowicie zignorował zdenerwowanie mężczyzny i ustalone z nim zasady. Beztrosko wysunął się z mebla, po czym usiadł na stosie dokumentów. Założył nawet nogę na nogę; zupełnie jakby właśnie przyjmował rolę terapeuty-powiernika sekretów.
– Powiedzmy sobie szczerze – ciągnął, rozsiewając dookoła odór sera, do którego Adrien ciągle nie mógł przywyknąć. – Jesteś głupi.
Adrien prychnął kpiąco.
– Dobrze, że ty
– Ale – kwami kontynuowało – znam ciebie na tyle, że wiem doskonale, co musisz zrobić. Zawsze kierujesz się sercem, co jest głupie, więc musisz zrobić tak tym razem. Inaczej znowu będziesz jeździł nocami po alkoholu i
– Plagg – warknął, wysuwając spod przyjaciela kilka dokumentów.
Kwami niewzruszone wzbiło się w powietrze.
– Chodzi mi o to, że — mówił, podlatując bliżej twarzy Adriena — możesz zwariować. Więc lepiej pogadaj z Mei, nim naprawdę cały Paryż będzie wiedzieć, kim jesteście.
– Ale...
Adrien nie chciał znowu zrobić czegoś za plecami małżonki. Zwłaszcza, jeżeli tyczyło się to Mei. Ale przecież jak miał z nią o tym porozmawiać? Wiedział doskonale, że tym razem to już na pewno by się rozstali. Nie wierzył bowiem, że ktoś tak inteligentny jak Marinette, chciałby tkwić przy takim idiocie jak on. To się po prostu nie kleiło. A przecież nie chciał jej stracić, nie przeżyłby tego.
– Dobrze – stwierdził, odchylając koszulę. – Chodź.
Kwami posłusznie wleciało w kieszeń właściciela, rozgaszczając się tam. Tymczasem Adrien wyłączył komputer i poskładał dokumenty tak, aby przynajmniej sprawiać pozory uporządkowania. Następnie skierował się w stronę wyjścia i chwilowo zastygł.
– Jako kto powinienem do niej iść?
Sytuacja była dość skomplikowana. Jako Kot nie było już po co, ale pokazać się jako Adrien to z kolei jakoś tak głupio.
– Pszeciesz jusz jest po ptokach – Plagg wymamrotał, przegryzając ser.
Adrien wywrócił oczami, po czym wyszedł.
Czuł się, jakby w jakimś śnie jechał do swojego dawnego mieszkania. Miał wrażenie, że wykonywał bezsensowne czynności, których w ogóle nie spamiętywał. Dodatkowo to uczucie dyskomfortu – jako Adrien było dziwnie.
Był jednak wdzięczny Plaggowi, że miał dzisiaj dzień dobroci i nawet mu coś doradził. Dzięki jego obecności Adrien miał zapewnione minimum spokoju, którego teraz bardzo potrzebował. W końcu sytuacja była niezwykle stresująca. Mężczyzna był pewien, że sam by sobie z nią nie poradził albo po prostu zrobiłby coś absurdalnie głupiego.
Ciągle się nie nauczył, że Plagg nie był najlepszym doradcą.
Kiedy stanął przed drzwiami mieszkania, momentalnie zwątpił w to wszystko. Jak to miał teraz przed nią stanąć? Nie jako Kot. Nie jako superbohater, w którym Chinka pokładała ogromne nadzieje. Jako zwykły on. Adrien Agreste. Człowiek nie potrafiący nawet zadbać o własną tożsamość. A jeżeli to była pułapka? Nie, nie wierzył w taki scenariusz. Zapłakane oczy Mei i jej „przepraszam" były prawdziwe, chociaż niepokojące. Tak pomyślałaby Marinette – że to pułapka, że Mei zaraz naśle na nich Mofa. Nieważne, jak absurdalne by to było, właśnie takie zdanie miałaby jego małżonka. Adrien momentalnie posmutniał, zdając sobie z tego sprawę. Chinka niemal oddała za niego życie, a Paryż uratowali tylko dzięki jej wskazówkom. Gdyby nie to... Wolał nie myśleć, co stałoby się wtedy. Pełen przekonania o czystych intencjach Mei, i pewności, że była bardzo niesłusznie oceniana, zebrał się na odwagę i zapukał.
Otworzyła niemal od razu albo po prostu tak mu się wydawało bo przecież stał w stresie, z głową kipiącą od myśli. Czas mógł mu płynąć zupełnie inaczej.
Kobieta nie wyglądała tak, jak jeszcze kilka godzin temu w jego biurze. Zdawała się być dużo bardziej opanowana. Właściwie tylko jej drobna dłoń zdecydowanie za mocno zaciśnięta na krawędzi drzwi zdradzała zdenerwowanie.
– Mo... Mogę wejść? – Adrien zdecydował się przerwać tę nieznośną ciszę podkreślaną przez całkowity brak gestów.
Mei drgnęła nieznacznie, po czym delikatnie pokłoniła się. Zupełnie, jakby otwierała właśnie drzwi komuś niezwykle ważnemu. Komuś przed kim czuła respekt i strach. Adriena to odkrycie tylko zestresowało dodatkowo. Mei nie była taka formalna w stosunku do Kota. Gdy kobieta wpuściła go do środka, niemal do razu skierowała się w stronę kuchni.
– Herbaty? – zapytała cicho, chociaż już wstawiała wodę.
– T-tak – odparł szybko i wzdrygnął się, słysząc swój załamujący głos.
Usiadł na sofie. Rozmyślał. Od czego by miał zacząć? Jaki pozbyć się tej niezręczności? Co zrobić, żeby Mei nie umniejszała tak sobie? Zdaje się, że czas znowu mu się załamał, bo niemal sekundę później Chinka siedziała już obok niego, chociaż w znacznym dystansie, a obłędnie pachnąca herbata parzyła tuż przed jego oczyma.
– Dziękuję – powiedział odruchowo, bo wydawało mu się to właściwe.
Mei przytaknęła, jakby mówiła „proszę" i ponownie skamieniała. Adrien zestresowany już maksymalnie, poruszył zupełnie inny temat niż powinien, ale przecież niewiele w tym momencie myślał.
– Czy powinniśmy coś jeszcze wiedzieć o miraculum? – spytał, lecz widząc dezorientację na twarzy kobiety, natychmiast rozwinął swoją myśl. – Dzięki tobie udało mi się użyć kotaklizmu. Znaczy — westchnął, gubiąc się w swoich słowach — innego. Silniejszego. Dużo silniejszego.
Mei od razu rozpromieniała i choć było to momentalne, nie umknęło uwadze Adriena. Widział wyraźnie to drobne drgnięcie jej ust i błysk w ciemnych oczach. Nie zabrała jednak głosu, więc mężczyzna kontynuował.
– Dzięki tobie odkryłem, że to w ogóle jest możliwe... Czy jest coś jeszcze? Coś, czego nie wiem? Nie... wiemy? O miraculum?
Mei zamyśliła się.
– Przemiana zwrotna – zaczęła cicho. – Pięć minut to minimum. Można ją odłożyć w czasie. Niektórym udawało się nawet na godziny. Ale... Ale to bardzo indywidualne.
Adrien nie ukrywał zdziwienia. Przemiana zwrotna była najbardziej niewygodną częścią jego mocy. Wiele rzeczy komplikowała i wymagała noszenia ze sobą dużej ilości sera. Informacja o tym, że można ją okiełznać, wydała mu się czymś, czego potrzebował już wiele lat temu. Odruchowo pomyślał o Marinette i jej minie, gdy się o tym dowie.
– Ja... – Mei niespodziewanie odezwała się, a jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż wcześniej. – Wiem, dlaczego przyszedłeś. I...
Adrien spojrzał na Chinkę. Zaniepokojony wzrok spuściła na własne kolana, a dłonie delikatnie zacisnęła na udach. Denerwowała się. Gdy miał już ją uspokoić, zaczęła kontynuować.
– Przepraszam, że się dowiedziałam – rzuciła głośno. Zupełnie, jak by wyrzucała z siebie coś hańbiącego. – Wiem, że to najgorsze i, że nie masz teraz powodu, aby mi ufać. Przepraszam — głowę spuściła jeszcze niżej — Zrobię, co tylko zechcesz. Mogę opuścić Francję albo zniknąć. Nie chcę, żebyś miał kłopoty przeze mnie.
– Rany, Mei – powiedział, wyciągając ku Chince rękę.
Kiedy dotknął jej dłoni, poczuł, że drżała. I chociaż Mei natychmiast odtrąciła jego rękę, jeszcze dłużą chwilę czuł to niecodzienne mrowienie na własnych palcach.
– Nie powinieneś się nade mną litować! – krzyknęła, brodę niemal już wbijając we własną klatkę.
– Przestań – powiedział zdecydowanie pewniej.
Atmosfera uległa znacznej zmianie. Wszystkie negatywne emocje wydobywające się z Mei znacznie zelżały i przestały tak buchać. Kobieta nawet podniosła swój przerażony wzrok na Adriena, który, nawiasem mówiąc, czuł się temu wszystkiemu winny.
– Nie możesz tak mówić. Ani się tak zachowywać. To przecież nie jest twoja wina... To ja powinienem zadbać o to i... —momentalnie zamilkł — Jak się dowiedziałaś?
– T-telewizja... I te ubrania, i wizytówki...
Adrien nie tylko poczuł się jak największy idiota na świecie, ale również jak dręczyciel.
– Widzisz. To moja wina – rzucił tonem kogoś, kto właśnie zdał sobie sprawę z czegoś irracjonalnego. – Nie powinnaś się tym przejmować.
– Ale – wtrąciła raptownie. – Nie powinnam tego wiedzieć. Nie możecie mi teraz ufać...
Adrien nie śmiał zaprzeczyć. Chociaż ufał Mei, zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa płynącego z informacji, jaką posiadła. Gdyby Marinette się o tym dowiedziała, wpadłaby w panikę.
– To bardziej skomplikowane – odparł pustym głosem. – Ale na pewno nie możesz z tego powodu chcieć zniknąć. Potrzebujemy cię.
Adrien tego nie widział, lecz w oczach Mei chwilowo stanęły łzy. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę zadziałało na nią bardzo dziwnie. Zdała sobie wówczas sprawę z tego, że nie czuła się potrzebna już od bardzo dawna.
– J-ja... Jeżeli to ci pomoże, to... – zaczęła cichutko. – Mogę opowiedzieć ci o sobie. Wszystko. Będziesz mógł z tymi informacjami zrobić, co chcesz... Nie będziemy sobie równi, bo moje życie nie jest tak ważne, jak twoja tożsamość, ale...
Adrien zdecydowanie pokręcił głową.
– Chętnie posłucham – i uśmiechnął się.
Mini zwiastun:
Cykl Mofa: 0457
"Dodatkowo od razu jej oczom ukazała się ogromna grupa dzieci. A przecież do tej pory nie miała w ogóle styczności z równolatkami. Społecznie była niczym dzikie dzieci wychowane z dala od jakiejkolwiek zbiorowości. Wszystko to okropnie ją przeraziło. Pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu, wyłkała tylko: „Gdzie są moi rodzice?!" i po raz pierwszy usłyszała odpowiedź"
A tak btw... PANCERNIK?! RLY?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top