Rozdział 4 - Pierwsze spotkanie
*MARINETTE*
Delikatne szturchanie w bok wybudziło mnie z jak się wydawało płytkiego snu. Starając się je ignorowałam, przewróciłam się na drugi bok, jeszcze głębiej zakopując się w przyjemnie miękką pościel. Lecz mój prześladowca nie był już na tyle wyrozumiały. Kołdra jakimś magicznym cudem zniknęła z mojego ciała, zastąpiona chłodną poranną mgiełką. Niezadowolona odwróciłam się przodem, zerkając na bezlitosnego sprawcę.
- Czego chcesz, Tikki? - spytałam sennie, głośno ziewając.
Uniosłam lekko powieki ku górze, by spojrzeć na siedzącą na moim łóżku szkarłatną Kwami. Z jakiegoś powodu trzymała w swoich malutkich łapkach mój różowy budzik, który wskazywał godzinę za dwadzieścia ósmą... Niemal od razu zerwałam się do siadu, patrząc na pudrową tarczę z mieszaniną niedowierzania i przerażenia.
- Tikki, dlaczego wcześniej mnie nie obudziłaś?! - krzyknęłam, wyskakując z łóżka, niczym porażona piorunem.
- Od godziny starałam się to zrobić, ale ty nawet nie drgnęłaś - próbowała się wytłumaczyć latająca istota, podczas gdy ja w pośpiechu się ubierałam.
Biorąc po drodze szkolną torbę oraz małą różową torebeczkę, w której teraz siedziała Kwami, wybiegłam z domu, uprzednio prawie nie spadając ze schodów. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się w biegu pochwycić jednego croissanta, którego od razu skonsumowałam, dzieląc się kawałkiem z Tikki.
Bojąc się o stan moich spóźnień w tym miesiącu, jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Wkrótce okazało się jednak to bardzo złym pomysłem. Tuż na zakręcie, niespodziewanie na kogoś wpadłam. Kolejny raz w ciągu dwóch dni. Boleśnie upadłam na tyłek, omal nie miażdżąc przy tym torebki w której siedziało moje Kwami. W ostatnim momencie udało mi się odciągnąć ją w bok, kosztem skóry na moim łokciu.
- Ał... - syknęłam, masując się po bolącym pośladku.
Uniosłam lekko głowę, by spojrzeć na osobę, z którą tak niefortunnie się zderzyłam. Był to przystojny blondyn o delikatnych rysach twarzy. Jego intensywnie zielone oczy, rozszerzone w zdziwieniu, uważnie się we mnie wpatrywały. Pomimo, że pierwszy raz go widzę, wydaje mi się dziwnie znajomy.
- Ty... - zaczęłam, lecz zostałam zmuszona przerwać, gdy czyjaś duża dłoń zasłoniła moje usta.
- Ani słowa więcej - usłyszałam cichy szept zielonookiego blondyna.
Rozejrzał się kilka razy, oddychając z ulgą. Powoli podniósł się z ziemi, posyłając mi dziwny, nic nie wyjaśniający uśmiech. Nie miałam czasu zastanawiać się nad jego znaczeniem. Sekundę później tajemniczy blondyn zniknął zostawiając mnie kompletnie samą na środku chodnika. Warknęłam głośno, uderzając dłonią o chodnik, jednak niemal od razu tego pożałowałam, czując ból, promieniujący od zdartego łokcia.
- Marinette! Nie czas teraz na to! - dobiegł mnie głos mojej Kwami z wnętrza różowej torebeczki.
- Szkoła! Znów się spóźnię! - krzyknęłam, podnosząc się z ziemi.
Dysząc niczym po przebiegnięciu maratonu, dotarłam do szkoły po dziesięciu minutach biegu. Cholera... Nawet kiedy biegałam i skakałam podczas wczorajszej walki z tamtym potworem nie byłam tak zmęczona jak teraz. Czy to oznacza, że tamten kostium wzmacnia moje ciało? Będę musiała później zapytać o to Tikki.
Biorąc głęboki oddech, weszłam cicho do klasy i dyskretnie zajęłam miejsce obok Alyi, mojej najlepszej przyjaciółki. Odetchnęłam z ulgą, kiedy nauczycielka od historii nie zauważyła mojego nagłego wtargnięcia.
- Wiesz już o Biedronce? - zapytała mnie na powitanie.
- O kim? - odpowiedziałam pytaniem, starając się, by nie wyczuła w moim głosie nutki paniki.
Tikki już wcześniej mi wyjaśniła, że nikt, nawet Czarny Kot nie powinien poznać mojej prawdziwej tożsamości. Może i ta metoda była bolesna i trudna, jednak dzięki niej istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że niepowołane do tego osoby dowiedziałyby się prawdy o mnie. Nie chodzi tutaj tylko o moje życie. Lecz o wszystkich bliskich mi osób. W tym także Alyi. Ale to nie wszystko. Skoro Władca Ciem nie wiedział kto posiada pożądane przez niego Miraculum, nie było możliwości napadu w najmniej odpowiednim dla mnie momencie. Na przykład pod prysznicem.
- Kobieta, która wczoraj wraz z Czarnym Kotem uratowała Paryż przed dziwnym zielonym potworem - powiedziała z przejęciem, podając mi swój telefon.
Spojrzałam na wyświetlacz, a moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Był to fragment strony internetowej o nazwie "Biedroblog". Na głównej stronie znajdowało się zdjęcie, na którym para bohaterów miasta stykała się zaciśniętymi pięściami, przybijając "żółwika". Przejechałam palcem po ekranie, by zobaczyć kto jest twórcą tej strony. Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, sama autorka bloga siedziała ze mną w ławce, tuż po mojej prawej stronie, posyłając mi pełen dumy uśmiech.
- A-ale j-jak... p-przecież - chciałam spytać skąd się tam wzięła, że nigdzie jej nie widziałam, ale wiedziałam, że tym sposobem zdradzę jej prawdziwą tożsamość owadziej bohaterki. - Nie bałaś się?! - krzyknęłam, zupełnie jakby to miało zagłuszyć moje szalejące myśli.
To był jednak błąd. Nie powinnam krzyczeć, a tym bardziej zwracać na siebie uwagę rygorystycznej nauczycielki. W duchu pomodliłam się, by ktoś nagle wparował do klasy spóźniony, jak ja. Nic się jednak takiego nie wydarzyło.
- Marinette - usłyszałam spokojny głos matematyczki, na co jeszcze bardziej się przeraziłam. Mówiła tak tylko wtedy, gdy była bardzo zła. - Nie dość, że spóźniłaś się na moją lekcję, to jeszcze śmiesz mi ją przer...
- Przepraszam za spóźnienie! - drzwi do klasy nagle się otworzyły, a ja odetchnęłam z ulgą, która jednak nie trwała zbyt długo.
W drzwiach klasy pojawił się zielonooki blondyn, na którego wpadłam dzisiejszego ranka. Teraz, gdy tak na niego patrzałam, wydawał się całkiem przystojny. Jednak ta myśl zniknęła z mego umysłu tak szybko jak się pojawiła już w momencie gdy usłyszałam głośny pisk, należący do osoby, której według mnie braku istnienia nikt by nie opłakiwał.
- Adrienku! Kochanie! - zapiszczała radośnie blondynka, siedząca z pierwszej ławce rzędu obok.
Była to Chloe, rozpieszczona córeczka burmistrza oraz najwredniejsza istota, jaką zrodził ten świat. Na każdym kroku wywyższała się tym, kim był jej rodziciel. Było to nie tyle co denerwujące, co niesprawiedliwe. Każdy kto ją znał popadał w depresję, prócz jej jedynej znajomej, którą traktowała jak zwykłą, nic nie znaczącą służbę.
Niechętnie odsunęłam swoje myśli od przystojnego blondyna, który okazał się znajomym naszej wrednej księżniczki. Przygnębienie niemal sprawiło, że ponownie usiadłam na krzesło, jednak jakimś cudem udało mi się utrzymać w pozycji pionowej. Skoro znał córeczkę burmistrza, to musiał być równie zepsuty jak ona. Ale skoro go znała, to oznaczało...
- Marinette - zwróciła się do mnie znów matematyczka. Niepewnie na nią zerknęłam. - Udaj się do dyrektora, niech postanowi jaka spotka cię kara.
...Oznaczało to, że skoro nie mogła go ukarać, znów jej złość zostanie skierowana na mnie.
Niechętnie podniosłam się z miejsca i skierowałam we wskazanym przez nauczycielkę kierunku. W drzwiach minęłam zaskoczonego na mój widok blondyna, którego w tym momencie postanowiłam całkowicie zignorować. Nie wiedzieć kiedy jego dłoń znalazła się na moim ramieniu, zatrzymując mnie przed całkowitym opuszczeniem klasy.
- Proszę zaczekaj chwilę - odezwał się nagle, a jego zaciekawiona barwą jego głosu postanowiłam ten jeden raz być jemu posłuszna. - To moja wina, że ta dziewczyna się spóźniła. Jeśli ktoś powinien zostać ukarany, to ja.
Wyraz twarzy nauczycielki szybko zmieniał się wraz z kolejnymi słowami tajemniczego chłopaka. Wyraźnie zakłopotana podrapała się po spiętych w wysokiego koka brązowych włosach. Widać było, że ta sytuacja jest jej strasznie nie na rękę. W końcu westchnęła i z rezygnacją machnęła na nas ręką, powracając do tłumaczenia rewolucji francuskiej.
- Bardzo ci dziękuję... - zawahałam się, nie wiedząc jak powinnam zwracać się do chłopaka.
- Adrien - dokończył za mnie, zupełnie tak jakby czytał mi w myślach, a ja mogłam zauważyć na jego ustach zaskoczony uśmiech. - Nie masz za co. Uznaj to jako przeprosiny za dzisiejszy wypadek.
Jego kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej niż według mnie było to możliwe. Następnie zajął miejsce w pierwszej ławce koło chłopaka w czapce o ciemnej karnacji, którego kojarzyłam pod imieniem Nino. Dokładnie przede mną. Ja także usiadłam, nie chcąc narażać się na złość historyczki. Ledwo to zrobiłam, Alya zasypała mnie gradem pytań, niczym profesjonalna dziennikarka nękająca o sprawy sercowe wschodzącą gwiazdę rocka.
- Uspokój się - skarciłam ją cicho, tym razem starając się nie zwracać na siebie uwagi nauczycielki. - Opowiem ci wszystko na przerwie.
Autorka "Biedrobloga" niezadowolona nadęła swoje ciemne policzki. Widząc to cicho się zaśmiałam. Dyskretnie zerknęłam na siedzącego przede mną blondyna, który właśnie rozmawiał z Nino.
Cóż... Może poznał Chloe przez przypadek i wcale nie jest taki, za jakiego go uważałam? Bądź co bądź, stanął w mojej obronie, pomimo, że mógł po prostu mnie zignorować.
Przeniosłam wzrok na siedzącą w pierwszej ławce rozpieszczoną dziewczynę. Ona także patrzyła na mnie, lecz zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Teraz ciskała we mnie piorunami nasączonymi najgorszymi truciznami. Przejechała swoim długim plastikowym paznokciem po szyi. Zasłoniłam usta dłonią, ukrywając swój szeroki uśmiech. To był pierwszy raz gdy tak łatwo udało mi się wkurzyć szanowną panienkę, udającą przed wszystkimi wielką damę. Czułam, że ten rok okaże się o wiele bardziej interesujący niż początkowo zakładałam. I to wcale nie za sprawą nowego ucznia, na którego dosłownie wpadłam na chodniku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To już 4 rozdział!
Mam nadzieję, że moje opowiadanie przypadło wam do gustu ;)
Za nami już pierwsze spotkanie Marinette i Adriena.
Pozdrawiam,
~Yuuki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top