Rozdział 15 - "Już prawie czas"


Stęknęłam z bólu, kiedy dziewczyna w białym ubraniu, przypominającym zbroję pociągnęła za czerwoną linę w małe czarne kropki. Ja jednak byłam nieugięta, zamierzałam przytrzymać ją tak długo jak się dało. Nie wiedziałam jednak jak długo dam radę wytrzymać z poparzonymi nogami. Z każdą kolejną, mijającą sekundą ból stawał się coraz gorszy. Miałam wrażenie, że całe moje jestestwo jest przepełnione nieprzyjemnym odczuciem, jednak pomimo tego nie zamierzałam się poddać.

- Na co czekasz?! - krzyknęłam do oszołomionego towarzysza, który wpatrywał się we mnie z otwartymi szeroko oczami. - Zabierz jej miecz! To tam ukryta jest Akuma!

Dopiero teraz zauważyłam, że jego policzki są mokre od łez, które wypływały z kocich, zielonych oczu. Szybko jednak starł je, wycierając je swym zdrowym ramieniem. Uśmiechnął się do mnie, jak to zwykle miał w zwyczaju.

- Się robi, My Lady!

W sekundę zmniejszył dystans między nim, a dziewczyną, po czym szybkim uderzeniem srebrnym kijem, wytrącił jej broń z dłoni. Wylądowała kilka centymetrów przede mną. Puściłam linę, którą do tej pory trzymałam, sprawiając, że Gerra poleciała w tył.

Przy użyciu jo-jo zbiłam kryształ, z którego wyleciał motyl. Kiedy tylko go oczyściłam, zadowolona przewróciłam się na plecy, zdychając z ulgą. Nareszcie to się skończyło. Z radością zamknęłam oczy.

- Biedrona! - głos Czarnego Kota rozległ się tuż nade mną.

Leniwie uniosłam powieki ku górze. Jego twarz znajdowała się dokładnie tuż przed moją, chroniąc mnie przed oślepiającymi promieniami słonecznymi.

- Wszystko ze mną w porządku - zapewniłam go, zanim zdążył zadać mi pytanie. - Mógłbyś przynieść mi jakąś butelkę wody?

Chłopak nieznacznie kiwnął głową, a następnie zniknął wśród zieleni krzewów. Do moich uszu doleciał dźwięk pikania mych kolczyków, przypominając mi, że nie zostało mi zbyt wiele czasu do przemiany. Co oznaczało, że musiałam szybko stąd zniknąć.

- Dasz radę podtrzymać jeszcze trochę przemianę? - zwróciłam się do szkarłatnej Kwami, znajdującej się w kolczykach.

- Postaram się wydłużyć ten czas, ale nie wiem dokładnie o ile mi się to uda - prawie że natychmiast padła odpowiedź.

Zamyślona kiwnęłam głową kilka razy w dół i górę. Jeśli będę się poruszała skacząc po drzewach oraz dachach i ignorując ból w nogach, dotarcie do domu powinno mi zająć około 5 minut. Jeśli mi się nie uda... na chodniku pozostanie czerwona plama, która będzie upamiętniać mój spektakularny upadek.

Chwiejnie dźwignęłam się na nogach, gotując się na kolejną falę dotkliwego bólu. Ze zdziwieniem jednak zauważyłam, że stał się on na tyle znośny, że mogłam zapomnieć o jego obecności. Nie chcąc tracić więcej czasu wyrzuciłam jo-jo w powietrze, zaczepiając się o pierwsze lepsze drzewo.

***

Westchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie już pod postacią Marinette, znalazłam się w swoim pokoju. Rozłożyłam się wygodnie na łóżku, chłonąc chłód pościeli, ukrywając twarz w poduszkę. Całą jednak tą nostalgię psuł pulsujący ból w nogach. Nadal leżąc wyciągnęłam z szuflady szafki nocnej maść na oparzenia. Usiadłam, uprzednio przewracając się na plecy. Podwinęłam nogawki spodni uważnie przyglądając się swojej skórze. Bąble, które wcześniej zdążyłam zauważyć podczas walki, całkowicie zniknęły, pozostawiając po sobie mocno zaczerwieniony naskórek. Rana, którą otrzymałam we śnie także prawie zniknęła. Pozostał po niej tylko jasno - różowy pasek.

Skrzywiłam się, kiedy zielona papka zetknęła się z moim ciałem. Kątem oka zauważyłam Tikki, siedzącą tyłem do mnie na poręczy łóżka.

- Jesteś zła o to, że ci nie powiedziałam? - zadałam jej pytanie, chociaż domyślałam się odpowiedzi na nie.

Jednak nie otrzymałam jej. Zamiast tego szkarłatna Kwami podniosła się ze swojego miejsca i zniknęła we wnętrzu różowej torebki.

Westchnęłam cicho, kontynuując wsmarowywanie maści. Później starannie obwinęłam nogi bandażem.

Może jednak źle zrobiłam nie mówiąc o niczym Tikki?

Położyłam resztki bandażu na szafeczkę, a następnie wślizgnęłam się pod kołdrę. Wtuliłam twarz w poduszkę, a moje powieki powoli opadły ku dołowi. Powoli pogrążałam się w ciemności.

***

Rozejrzałam się dookoła, nie bardzo rozumiejąc gdzie dokładnie sie znajdowałam. Otaczająca mnie wiejska sceneria wydawała mi się zarówno obca, jak i znajoma. Wielkie pole, obsiane długą lśniącą od słońca pszenicą, na którego środku stało samotne drzewo, obsypane soczyście czerwonymi, dużymi jabłkami, wprawiało mnie w uczucie nostalgi. I tylko jeden element nie pasował do tego sielankowego krajobrazu. Tajemnicza postać ubrana w długi czarny płaszcz, zakrywający całą niezbyt wyraźnią sylwetkę, stała tuż pod rozłożystymi konarami obsypanymi liśćmi. Jej migoczące, krwiste czerwone oczy wpatrywały się we mnie w ciszy, zupełnie tak, jakby siłą woli chciały mnie do czegoś nakłonić. Po chwili zauważyłam, że odległość między mną, a tamtą postacią powoli zaczęła się zmniejszać. Spojrzałam w dół i zaskoczona zobaczyłam, że me nogi same się poruszają. Fioletowe tęczówki otworzyły się jeszcze szerzej, kiedy zatrzymałam się tuż przed moim prześladowcą.

Chciałam uciekać stamtąd, ale czułam się tak, jakbym całkowicie straciła kontrolę nad swoim ciałem. Nie mogłam nawet odwrócić wzroku, zostałam zmuszona do obserwacji dwóch czerwonych punktów otoczonych paraliżującą czernią.

Jednak to nie był koniec moich tortur. Prześladowca powoli, jakby napawając się mym strachem uniósł odziane czernią lewe ramię ku górze, odsłaniając śniadą skórę oraz chude, delikatne palce dłoni, które w ciszy dotknęły mojego policzka. Chłód, który od nich bił sprawił, że pomimo braku kontroli nad ciałem, zadrżałam. Postać przejechała ostro zakończonym paznokciem po skórze na twarzy, tworząc ranę, z której, prawie że od razu wypłynęła ciepła ciecz, powodując u mnie kolejną falę dreszczy.

Tuż pod czerwonymi oczami płysnęły białe jak śnieg zęby, ułożone wręcz w sadystycznym, czy raczej obłąkanym uśmiechu.

- Już prawie czas - usłyszałam zachrypnięty, żeński głos, który wydawał mi się znajomy. - Jeszcze tylko trochę. Zostało już tak nie wiele...

Obsiane pszenicą pole przeszył głośny, psychopatyczny śmiech, który sprawił, że niebo nad nami szybko pociemniało. Ciemne chmury zdawały się zbierać tuż nad drzewem, w rytm przeraźliwego rechotu mego prześladowcy. Gdzieś w oddali huknął piorun, rozjaśniając na sekundę twarz oprawcy. Jednak mimo to jedyną rzeczą, którą udało mi się zauważyć były uderzająco nienaturalne białe włosy.

***

Gwałtownie podniosłam się z łóżka, spazmatycznie przy tym łapiąc powietrze. Wzrok miałam niewyraźny od potu i łez. Starłam je wierzchem dłoni, jednak kolejne szybko zajęły ich miejsce. Dotknęłam policzka, który tak jak podejrzewałam, prawie cały pokryty był świeżą krwią. Spojrzałam na swoją poduszkę, na której także znajdowały się czerwone plamy. Jutro rano powinnam dyskretnie ją wyprać.

Przerzuciłam nogi przed poręcz łóżka i wsunęłam zimne stopy w ciepłe wnętrze kapci. Cicho, by nikogo nie zbudzić zeszłam na dół do łazienki, gdzie przemyłam mokrą od potu i łez twarz zimną wodą. Wytarłam ją ręcznikiem i spojrzałam w lustro z zamiarem poprawienia rozwalonych podczas snu włosów. Jednak zamarłam, widząc za sobą postać w czarnym płaszczu z mojego snu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kto się spodziewał takiego snu? :D Pojawia się kolejny element wyglądu naszego tajemniczego prześladowcy. Pojawiły się jakieś nowe obiekcje na temat jego prawdziwej tożsamości? Jeśli tak, to jakie? :D Czekam na wasze komentarze!

Dzisiaj rozdział wcześniej z tego względu, że dorwałam się do laptopa w szkole :D

Pozdrawiam,

~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top