Rozdział 1 - Początek Nowego Życia

   Wydawało mi się, że należę do grona zwykłych, trochę niezdarnych dziewczyn, które prócz swojego hobby nie zaznają wiele szczęścia w swoim nudnym życiu. Każdy mój dzień wyglądał niemal tak samo, nie licząc kiepskich momentów, na których wspomnienie miałam ochotę zapaść się pod grubą warstwę ziemi. I najlepiej nigdy z niej nie wyjść.

   Jednak moje życie zmieniło się nie do poznania w momencie kiedy otworzyłam czarno - czerwone pudełeczko, które jakimś sposobem znalazłam pewnego dnia na moim biurku, tuż obok szkicownika. W jego środku znajdowały się kolczyki z podobnym motywem, przypominającym złożone skrzydełka biedronki . Przez moment w mojej głowie pojawiła się myśl, że były one prezentem od moich rodziców. Szybko jednak znikła, gdy uświadomiłam sobie, że zazwyczaj dostawałam od nich raczej materiały na moje projekty. Z resztą oni nigdy nie podarowali mi czegoś tak... magicznego? To chyba idealne określenie.

   Z chwilą kiedy założyłam te kolczyki na uszy, one zabarwiły się na czarno, a w moim pokoju pojawiło się małe szkarłatne stworzenie z dużą głową i maleńkim ciałem. Miało ciemnoniebieskie oczy, a na czole i po bokach czarne plamki. Spanikowana jej widokiem otworzyłam klapę w podłodze prowadzącą do mojego pokoju z zamiarem zawołania moich rodziców, lecz właśnie wtedy wydarzyło się po raz kolejny tego dnia coś niespodziewanego.

- Uspokój się Marinette.

   Coraz bardziej przerażona chciałam się schować za krzesło, jednak przewróciłam się o różowy dywan, leżący na podłodze. Syknęłam z bólu, kiedy boleśnie zderzyłam się z drewnianą posadzką. Szkarłatne stworzenie podleciało bliżej i spojrzało na mnie uważnie swoimi wielki, ciemnoniebieskimi oczami.

- Całe szczęście - odetchnęło z ulgą.- Wygląda na to, że nic ci nie jest, Marinette.

-Skąd znasz moje imię?- spytałam, trochę się uspokajając. - I czym ty jesteś?

   Pierwszy szok minął i teraz uważniej mogłam przyjrzeć się temu... czemuś. Wyglądem trochę przypominało latającego owada, jednak jej wielkość, błyszczące inteligencją wielki oczy oraz zdolność mowy szybko niwelowały to porównanie. Niezgrabnie podniosłam się z podłogi i zajęłam miejsce na różowym obrotowym krześle, które stało przy biurku.

- Jestem Tikki - przedstawiła się, lekko pochylając się przede mną. - Od dzisiaj także twoja Kwami.

- Moja Kwami? - powtórzyłam, nie bardzo rozumiejąc co to słowo oznaczało.

   Zmarszczyłam delikatnie brwi, w myślach starając się przeszukać cały mój słownik, nawet te z języków obcych. Jednak ku mojemu niezadowoleniu w żadnym z nich nie znalazłam niczego bardziej podobnego niż Kiwi. 

- Dzięki mnie będziesz wstanie walczyć z Hawk Moth. Wystarczy, że wypowiesz odpowiednią sekwencję - kontynuuowała, nie zważając na moją niepewną minę.

   Zakłopotana podrapałam się po głowie, czując coraz większe zmieszanie całą tą sytuacją. Gdyby nie to, że chwilę temu Tikki nagle nie pojawiła się dosłownie znikąd w moim pokoju, uznałabym to za jakiś chory żart. Chwila... Może to naprawdę jest czyjś dowcip? Bo przecież nie ma mowy, aby dziewczyna mojego pokroju, która potrafiła przewrócić się nawet na prostej drodze miała z kimś walczyć, prawda?

- Chyba zaszła jakaś pomyłka... - powiedziałam, starając się starannie dobrać słowa.

- Ależ skąd, Marinette - zaprzeczyło szybko małe stworzenie. - Jesteś wybranką! Sama się przekonasz, kiedy powiesz słowo "Tikki, kropkuj".

- K-kropkuj?- powtórzyłam za nią niepewnie i w tej samej chwili Tikki zniknęła, a mnie wciągnęło dziwna, blado - różowa poświata.

   Przyjemne uczucie opatuliło całe moje ciało. Jasne światło na moment mnie oślepiło, jednak znikło tak szybko, jak się pojawiło. Wydawało się, że cała ta sytuacja trwała niespełna kilka sekund. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moje zwyczajne, zaprojektowane przeze mnie ubrania zamieniły się w czerwony kombinezon w czarne kropki, z którego u góry wystawał lekko jak mi się wydawało fragment czarnego golfu. Moją twarz ozdobiła kropkowana maska, pasująca do całości pod względem kolorystycznym oraz wzorem.  Powyżej bioder znajdowało się coś, przypominającego swym wyglądem jo-jo, którym niejednokrotnie zrobiłam sobie krzywdę za czasów dzieciństwa. Jeszcze raz się obejrzałam, przyłożyłam ręce do twarzy, próbując ściągnąć z niej maskę. Na marne. Nie chciała zejść, nie ważne pod jakim kątem starałam się ją ciągnąć. Wydawało się, że ktoś przykleił mi ją do twarzy jednym z klejów do drewna. Jeszcze raz przyjrzałam się swojemu odbiciu, tym razem zatrzymując wzrok na każdym szczególe. Dopiero teraz zauważyłam, że dotąd czarne kolczyki zmieniły znów swoją barwę na czerwoną. Na każdym z nich znajdowało się pięć czarnych kropek.

   Moje oględziny przerwał jednak krzyk, dobiegający z ulic miasta. Nie wiele myśląc, wybiegłam na dach w poszukiwaniu jego źródła. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam byli ludzie uciekający w popłochu prosto z parku. Zerknęłam na jo-jo przyczepione powyżej moich bioder, a następnie znów na uciekający tłum. W myślach przeklinałam swoich rodziców, którzy od dziecka wpajali mi podstawowe pojęcie jakim był altruizm i pomoc starszym. Niepewnie chwyciłam za przedmiot, który w przeszłości był dla mnie narzędziem tortur i  starając się przy tym nie zabić, wyrzuciłam je daleko przed siebie. Zamykając mocno oczy, skoczyłam z dachu mojego domu.

   Lecąc w powietrzu, a raczej przeskakując z jednego budynku na drugi niczym Spiderman na swojej sieci,  zdałam sobie sprawę z tego jak lekkomyślnie postąpiłam. Powinnam się najpierw dowiedzieć jak się to coś zatrzymuje zanim zdecydowałam się na ten skok. Pociągnęłam sznurek jeszcze bardziej do siebie, tym samym jeszcze bardziej przyśpieszając. Rany... Przydałaby się dokładna instrukcja obsługi! Znów pociągnęłam za linkę, która tym razem odczepiła się od budynku. Kolejny błąd, który popełniłam tego dnia, a raczej w ciągu 15 minut od kiedy jakimś cudem stałam się... Ugh... Nawet nie potrafię nazwać tej sytuacji.

   W końcu z hukiem udało mi się wylądować na ziemi, obijając przy tym jedynie swoją kość ogonową. Oraz kogoś,  kto przypadkiem znalazł się w pobliżu i pomógł mi wyjść mniej więcej cało z tej sytuacji.

- Przepraszam - zaśmiałam się nerwowo, wstając z mojej przypadkowej ofiary.

   Ku mojemu zdziwieniu, osobą na którą wpadłam okazał się blondwłosy chłopak ubrany w czarny skórzany kombinezon ze złotym dzwonkiem na klatce piersiowej. W oczy od razu rzuciły mi się tego samego koloru kocie uszy, długi pasek, wiszący niczym prawdziwy koci ogon, oraz zakrywająca część jego twarzy czarna maska. Jego zielonym oczom, którymi w tym momencie się we mnie wpatrywał można również było przypisać określenie kocich. Uśmiechnął się do mnie, pokazując szereg białych zębów.

- A więc ty musisz być moją nową partnerką, Księżniczko - powiedział, kłaniając się w pół. - Jestem Czarny Kot. Nie obrażę, się jeśli częściej będziesz tak na mnie wpadać.

-Dosyć oryginalnie - odparłam, rozglądając się dookoła i całkowicie ignorując ostatnią część jego wypowiedzi.

   Pomimo, że krzyki i hałas nie ustawały, w parku nie było żywej duszy. Przecież to tu powinno znajdować się źródło tego całego zamieszania. Podczas, kiedy ja badałam teren, a mój nowy towarzysz uważnie mi się przyglądał, karuzela za nami wystrzeliła nagle w powietrze. Gdyby nie moja szybka reakcja, oboje z kotem bylibyśmy krótsi co najmniej o połowę naszych sylwetek.

- Co to było?!- zawołałam, nic nie widząc przez drobiny pyłu, który uniósł się w powietrze podczas eksplozji.

- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?- odpowiedział na moje pytanie Czarny Kot, pomagając mi podnieść się z chodnika, nie odrywając tym razem wzroku od miejsca wybuchu. - Coś czuję, że niezbyt ci się to spodoba, Moja Lady...

  Spojrzałam na niego zaskoczona. Jak on mógł cokolwiek dostrzec w tej chmurze? Nie miałam jednak czasu się długo nad tym zastanawiać. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno stała karuzela, pojawił się ogromnych rozmiarów cień, który z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Wraz z upływem kolejnych sekund zaczęłam się zastanawiać, czy to wszystko nie jest przypadkiem wytworem mojej wyobraźni, a ja wciąż znajduję się w domu, pogrążona w głębokim śnie. To wszystko coraz bardziej przypominało mi senny koszmar, z którego nie potrafiłam się obudzić. Trudno uwierzyć, że jeszcze pół godziny temu moim największym zmartwieniem było nie spóźnić się na zajęcia z chemii.

- Masz rację, Kocie - powiedziałam, nie odrywając wzroku od zbliżającej się postaci. - Nie przepadam zbytnio za potworami...

   Kilka metrów przede mną i Czarnym Kotem, znajdował się pokaźnych rozmiarów zielony stwór. Wyglądał jakby został żywcem wyjęty z jakiegoś horroru. Z jego gardła wydobył się przeraźliwy warkot, który sprawił, że mimowolnie zasłoniłam swoje uszy dłońmi.

- Jedno jest pewne - odezwał się nagle mój koci towarzysz. - Do chóru to on się raczej nie nadaje.

- Skąd ten pomysł? - odpowiedziałam pytaniem, nie spuszczając wzroku z ogromnego przeciwnika. - Sądzę, że byłby z niego świetny solista.

   Kot cicho zaśmiał się słysząc mój komentarz. Sama nie potrafiłam zrozumieć swojego zachowania. Jak ja mogłam żartować w takiej sytuacji? Przecież w każdej chwili mogłam zostać przygnieciona przez tego olbrzyma. A zamiast po prostu brać nogi za pas, stałam w miejscu niczym kołek, żartując z chłopakiem, na którego przez przypadek wpadłam. Gdzie się podziała ta niezdarna Marinette Dupain Chang, która przy obcych, a nawet nieraz znajomych nie potrafiła skleić poprawnie jakiejkolwiek wypowiedzi?

- Uważaj! - krzyknął w moim kierunku chłopak.

   Zaskoczona spojrzałam najpierw w jego kierunku, a następnie przed siebie. Długa, kamienna ława leciała wprost na mnie, podczas gdy ja uświadomiłam sobie, że chyba jednak ta Marinette wciąż we mnie siedziała, skoro zamiast zajmować się otoczeniem wolałam pogrążyć się w swoich myślach.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam na pierwszym rozdziale historii o Adrienie i Marinette :)
Jest to moje pierwsze tego typu opowiadanie,

więc proszę o opinie na temat tego rozdziału ;)

Rozdział 2 już za tydzień ;)

Z góry informuję:
niektóre rozdziały będą pisane oczami Marinette,

inne zaś Adriena.

O pierwszej transformacji naszego blondyna oraz o okolicznościach jej
zajścia dowiecie się dopiero w trzecim rozdziale ;)
 

Pozdrawiam

~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top