Rozdział 9 - Electro
Syknęłam cicho z bólu, kiedy piłka od siatkówki, uderzyła w moją zabandażowaną rękę. Mimo że rana była niemal całkowicie zasklepiona, każde nawet najmniejsze zetknięcie z nią bolało, jakby ktoś przypalał mi skórę rozżarzonym węglem. Bywały momenty, gdy całkowicie o niej zapominałam. Jednak kilka sekund później przypominała o sobie w postaci nagłych fali bólu, zupełnie jakby zranienie otwierało się na nowo. Jednak ku mojemu zaskoczeniu było wręcz odwrotnie. Skaleczenie goiło się w zastraszającym tempie.
- Marinette, uważaj! - krzyk Alyi zwrócił moją uwagę na otaczające mnie otoczenie.
Zaalarmowana spojrzałam prosto przed siebie. Piłka leciała z niesamowitą prędkością w kierunku mojej twarzy. Nie wiele myśląc rzuciłam się niezdarnie do przodu by jej uniknąć. "Pocisk" odbił się od mojej nogi i wleciał w pole przeciwnika. Uśmiechnęłam się przepraszająco do Alyi, która teraz jakby odetchnęła z ulgą. Dobrze chociaż, że dzisiaj szczęście mnie nie opuściło.
Spojrzałam na członków drużyny naszych przeciwników. Niemal od razu wśród tłumu gapiów odnalazłam osobę, która wystrzeliła piłkę w moją stronę. Cudzoziemkę o wyglądzie porcelanowej lalki rodem z horroru. To stwierdzenie naprawdę trafnie ją określa. Błękitne oczy częściowo zasłonięte przez pomarańczową grzywkę wpatrywały się we mnie ze zdenerwowaniem. Po sekundzie jednak ich wyraz się zmienił. Teraz wydawały się imitować przerażenie.
- Ojej - powiedziała z udawaną skruchą w głosie. - Nic ci się nie stało Mari-chan?
Zdenerwowana zagryzłam mocniej dolną wargę, a na języku poczułam metaliczny posmak. Mari-chan? Od kiedy ona była dla mnie taka miła? Przecież ledwo wczoraj naskoczyła na mnie, twierdząc, że wypowiadając jej imię się spoufalałam. A teraz jakby nigdy nic udawała przed wszystkimi dobrze wychowaną panienkę z dobrego domu, która nie skrzywdziła by nawet muchy? Zebrało mi się nagle na wymioty...
- N..nie... - zaśmiałam się nerwowo, podnosząc się z parkietu. - Moja niezdarność tym razem mnie ocaliła.
Otrzepałam ręce z brudu, jednocześnie krzywiąc się z bólu. Ponownie zajęłam miejsce atakującego na lewym skrzydle. Nie stałam tam jednak zbyt długo, ponieważ ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się twarzą do stojącego za mną blondyna. Ze zdziwieniem zauważyłam troskę, wypisaną na jego twarzy.
- Chodźmy lepiej do gabinetu pielęgniarki - powiedział Adrien, łapiąc mnie za obandażowaną rękę.
Skrzywiłam się lekko, powstrzymując się od głośnego jęknięcia z bólu. Posłusznie podreptałam za chłopakiem. Przelotnie spojrzałam na mijane okno, kiedy znaleźliśmy się na szkolnym korytarzu. Na środku ulicy stała jakaś postać, ubrana w żółty kombinezon. Na głowie miała tego samego koloru beret, z którego wystawały dwie antenki w kształcie piorunów. Rozłożył ręce w kierunku stojącego przed nim budynku, naszej szkoły. Złociste, chude wiązki energii skierowały się wprost na nas, otaczając w sekundę całą konstrukcję. Sekundę później budynkiem wstrząsnęły potężne eksplozje, a szkło w oknach zmieniło się w drobne odłamki kryształów. Chłopak szybko okrył nas swoją sportową bluzą, którą miał przewiązane w pasie, ratując nas przed ostrymi krawędziami. W przeciwieństwie do mnie miał naprawdę niesamowity refleks.
- Może jednak odpuśćmy sobie tą wizytę na później - powiedział, a następnie odbiegł w kierunku męskich szatni. - Schowaj się w bezpiecznym miejscu!
Złapałam za bluzę, którą zostawił na ziemi i pobiegłam w przeciwnym kierunku. Szybkim ruchem otworzyłam swoją szafkę i wyciągnęłam z niej małą różową torebeczkę. Z jej wnętrza wyłoniła się szkarłatna Kwami.
- Pojawiła się kolejna ofiara Akumy - poinformowałam ją, wrzucając z powrotem do szafki torebeczkę wraz z sportową bluzą Adriena. - Tikki, kropkuj!
Już pod postacią Biedronki wyskoczyłam przez zbite na korytarzu okno, lądując, o dziwo, prosto w ramionach Czarnego Kota.
- Nie wiedziałem, że biedronki także mogą spadać z nieba - zaśmiał się w prost do mojego ucha, drażniąc swym oddechem jego płatek.
Także się zaśmiałam, delikatnie odsuwając jego twarz od mojej. Pewnie stanęłam na własnych nogach i uważnie przyjrzałam się złoczyńcy. Wyglądał jak żywcem wyciągnięty z komiksu dla dzieci. Gdzie możesz się ukrywać, Akumo?
- Hahah - usłyszeliśmy jego psychiczny śmiech.- Ja, Electro, sprawię że ze strachu oddacie mi swoje Miracula!
Muszę przyznać, że jak na faceta, miał niezwykle wysoki głos. Przypominał mi trochę małą rozwrzeszczaną dziewczynkę.
Wyciągnął ręce w naszym kierunku. Z żółtych rękawic wystrzeliły wiązki energii przypominające pioruny. Odskoczyłam w bok, ale wiązka skręciła, muskając lekko moją zranioną dłoń. Krzyknęłam z bólu. Tym razem nie udało mi się go powstrzymać. Skaleczona skóra jednocześnie mnie mrowiła i niemiłosiernie piekła. Cholera... Co jest nie tak z tą raną?
- Biedrona! - usłyszałam zmartwiony głos mojego towarzysza.
Nie wiedzieć czemu przypominał mi ton, którym wcześniej Adrien zwrócił się do mnie. Niemal od razu skarciłam się w myślach za to nietrafne porównanie. To nie czas na myślenie o moim prywatnym życiu! Teraz powinnam skupić się na walce!
Zagryzłam mocniej wargi, tłumiąc kolejną falę krzyku. Musiałam się skupić i szybko odnaleźć kryjówkę Akumy. Nie bardzo jednak mi to wychodziło. Ból powodował, że szybko traciłam koncentrację.
- Biedrona! Słuchawka w uchu! - krzyknął mój towarzysz.
Zaskoczona spojrzałam we wskazane przez niego miejsce. Dopiero jak zmrużyłam oczy zauważyłam w nim fragment czegoś czarnego. Teraz już wiem dlaczego nie udało mi się namierzyć Akumy. Tylko Czarny Kot mógł zauważyć coś tak nikłego. Teraz wystarczy tylko zabrać i zniszczyć naznaczony nieczystością przedmiot.
Machnęłam kilka razy ręką, zupełnie jakby to miało chociaż trochę osłabić ból, który czułam. Jednak było to tylko moje naiwne myślenie. Drugą ręką sięgnęłam po jo-jo. Chciałam jak najszybciej skończyć ten pojedynek. Wyrzuciłam więc swoją broń w kierunku nieba, która na komendę "Szczęśliwy traf" zaczęło wirować i pochłaniać różową falę energii. Po kilku sekundach w moich rękach trzymałam nakrapianą na czarno czerwoną butelkę. Po chwili namysłu odkręciłam ją i powąchałam jej zawartość. Nie mogąc wychwycić żadnego zapachu pociągnęłam z niej małego łyka.
- W czym niby ma mi pomóc zwykła woda? - szepnęłam ni to do siebie, ni do Kota.
- Może jest spragniony? - podsunął mój towarzysz.
Spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem. Czy on nawet w takiej sytuacji nie może być poważny? Jednak trudno było nie przyznać, że podczas walki okazywał się niezwykle pomocny. Zwłaszcza jego moc, którą mógł wszystko niszczyć... Zaraz! Już wiem, co powinnam zrobić z tą butelką wody.
Unikając porażenia przez pioruny Electro dotarłam do wywróconego samochodu, za którym chwilę wcześniej schował się Czarny Kot. Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy wylądowałam na skaleczonej ręce. Zielone oczy spojrzały na mnie z troską, jednak starałam się to zignorowałam. To nie był czas na użalanie się nad sobą.
Pojazdem wstrząsnęły potężne wibracje, jednak on sam nie ruszył się ze swojego miejsca choćby o metr. Powinien wytrzymać jeszcze kilka elektrycznych wybuchów. Nie chcąc tracić więc czasu, przysunęłam się bliżej ubranego w czarny kostium chłopaka i wyszeptałam mu do kociego ucha plan działania. Tym razem jego dzikie zielone oczy wyrażały czyste zdziwienie.
- Jesteś pewna, że to się uda? - spytał niepewnie.
- Oczywiście, że tak - odparłam szybko, słysząc jak moje kolczyki zaczynają pikać. Pozostało mi mniej niż 5 minut do ponownej przemiany. - Czy mój plan się kiedyś nie powiódł, Kotku?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry wszystkim!
Jak widzicie rozdział jest dzień wcześniej? Powód? Jutro jadę do Lunaparku z rodzicami i nie będę miała zbytnio czasu, by go wstawić. Tak więc taka mała niespodzianka ode mnie. A teraz czas na pytanie, osoba której odpowiedź najbardziej mi się spodoba, otrzyma dedykację w następnym rozdziale ;).
Co myślicie o zranieniu Marinette?
Do zobaczenia w następną środę!
Pozdrawiam,
~Yuuki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top