Rozdział 3 - Decyzja


*ADRIEN*

Wiecie jak to jest wykonywać każdy rozkaz swojego ojca, a w zamian nic nie dostawać? Nawet sekundy z jego „drogocennego" czasu? Albo chociaż swojego... Co z tego, że dzięki niemu stałem się rozpoznawalny w świecie show - biznesu, skoro nie mogę zrobić ani jednej rzeczy, na którą miałbym ochotę?

Uniosłem rękę nad głowę i spojrzałem na srebrny pierścień, który od wczoraj zajmował miejsce na serdecznym palcu mej prawej ręki. Uśmiechnąłem się na sam jego widok, starając się całkowicie ignorować głośne mlaskanie, dobiegające z mojej prawej strony. Myślami cofnąłem się prawie dwadzieścia godzin w tył, delektując się początkiem, który w dużej mierze odmienił moje życie.

Nie mogąc opanować intensywnego napływu wściekłości, wbiegłem do swojego pokoju, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Byłem zły na ojca, który po raz kolejny odrzucił moją propozycję pójścia do normalnej szkoły, jeszcze zanim choćby dopuścił mnie do głosu. Podniosłem z ziemi pomarańczową piłkę i celując w kosz, wiszący na ścianie przy wejściu, wyrzuciłem ją w powietrze. Perfekcyjnie przeleciała przez metalową obręcz i odbiła się od ziemi, wracając mi prosto do rąk. Z jakiegoś powodu zirytowało mnie to jeszcze bardziej. Rzuciłem piłkę na podłogę i usiadłem na białym krześle przy biurku. Wzdychając położyłem się na długi blat. Nie zmieniając pozycji wyciągnąłem przed siebie ręce, na których zamierzałem się położyć. Moje palce otarły się o kawałek nieznanego mi materiału. Zaciekawiony spojrzałem na blat, na którym jak się okazało stało ciemne pudełko, którego jeszcze godzinę temu na nim nie było.

- Co to jest? - spytałem sam siebie, sięgając po nie.

Powoli podniosłem ciemne wieczko. W środku znajdował pierścień w kolorze bezgwiezdnej nocy. Pierścień? Co on tutaj robił? Czyżby Nathalie przez przypadek przyniosła go do mnie, zamiast do mojego taty?

Wyciągnąłem błyskotkę z czerwonej poduszki, by przyjrzeć jej się z bliska. Z ciekawości wsunąłem sobie go na palec. Z zaciekawieniem wpatrywałem się w biżuterię, która w zetknięciu z moją skórą zmieniła swój odcień na czyste srebro. Prezentował się na nim wręcz idealnie, jakby był stworzony specjalnie dla mnie.

- No nareszcie! Ile można było czekać? - odezwał się jakiś głos tuż koło mnie.

- Kto tam? - spytałem zaskoczony, rozglądając się po pokoju.

Nagle, zupełnie jakby znikąd, przed moimi oczami pojawił się mały czarny stworek z dużą głową. Swoim wyglądem przypominał kota, podobnie jak faktem, że w tym momencie lizał swoją łapkę. Dużymi, zielonymi oczami intensywnie się we mnie wpatrywał. Zakłopotany podrapałem się po głowie. Znów spojrzałem na pierścień, który jeszcze chwilę wcześniej mienił się głęboką czernią. Czy to możliwe, że ten mały stworek wyskoczył z niego?

- Jesteś kocim dżinem? - zagadnąłem głupio, dotykając jego czarnego brzucha.

Małe stworzenie w odpowiedzi cicho prychnęło. Widocznie nie spodobała mu się moja uwaga.

- Jak możesz porównywać takiego Kwami jak ja do jakiegoś nieistniejącego dżina? - oburzył się, zakładając małe łapki niczym obrażone dziecko. - Jestem Plagg.

Odjechałem lekko do tyłu, widząc, że nagle stanął na baczność i zaciągnął się mocno powietrzem. Jego oczy rozbłysły, zupełnie jak łowcy, który wypatrzył swoją następną ofiarę.

- Czuję to! - krzyknął tak głośno, że aż podskoczyłem lekko na obrotowym krześle. - Camembert!

Ser? On wyczuł tylko śmierdzący kawałek nabiału i zaczął się tym ekscytować niczym dziecko, które zobaczyło wymarzoną zabawkę? Moje przypuszczenia potwierdziły się gdy stworek, zwący się Plagg zaczął jak opętany latać po całym pokoju, nie przestając nawet na chwilę węszyć. W tym momencie nie przypominał już kota, lecz wyszkolonego psa tropiącego.

- Tam! - znów wyrwało się z jego małego gardła.

Ruszył w stronę drzwi. Uśmiech zamarł mi na wargach, gdy uświadomiłem sobie co się stanie, gdy inni domownicy go zobaczą. Milion zakończonych coraz to gorszymi zakończeniami scenariuszy stanęło mi przed oczami. Omal się nie zabijając zerwałem się na równe nogi i w locie złapałem Kwami obiema dłońmi. Czarny stworek zatopił swoje małe kły w mojej skórze, delikatnie ją podrażniając i zostawiając w niej małe ranki.

- Nie możesz - powiedziałem, ignorując jego złość. - Później przyniosę ci trochę sera, dobra?

Plagg niechętnie przystał na moją propozycję, lekko zawiedziony odsuwając swój pyszczek od mojego palca. Odetchnąłem z ulgą, jednak dalej nie wypuszczałem go z dłoni, nie do końca ufając jego zapewnieniu, że nie ucieknie przez drzwi w kierunku pięknych, jak to ujął zapachów.

- Zatem Plagg - zacząłem cicho, zupełnie tak jakbym nie chciał, by ktokolwiek mnie usłyszał. - Kim tak dokładnie jesteś i co robisz w moim pokoju?

- Tak jak mówiłem jestem Kwami - powtórzył. takim tonem jakby tłumaczył to niedorozwiniętemu dziecku. - Dzięki mnie będziesz mógł walczyć ze złoczyńcami, wraz ze swoją towarzyszką, którą niedługo poznasz. Aby się przemienić, musisz tylko powiedzieć tylko odpowiednią sekwencję – Plagg, wysuwaj pazury.

Spojrzałem na niego jak na wariata, który w słoneczny dzień próbuje mi wmówić, że zaraz zacznie się zamieć śnieżna. Nie mogłem uwierzyć w to, że wszystko, co przed chwilą usłyszałem jest prawdą. Już prędzej uwierzyłbym w wersję z kocim dżinem.

- Nowa towarzyszka? Wysuwaj pazury? O czym ty do cholery do mnie mówisz? - spytałem lekko zirytowany, jednak nie doczekałem się od niego odpowiedzi.

Niemal od razu poczułem szarpnięcie oraz pustkę w ręce. Plagg zniknął z zasięgu mojego wzroku, a mnie otoczyła mnie zielona łuna światła. Na całym ciele czułem przyjemne uczucie nostalgii. Wydawało mi się, że wreszcie odzyskałem coś, za czym tak bardzo tęskniłem. Nie wiedziałem jednak co to było, ani co się ze mną działo. Zwłaszcza, że ta dziwna trawiasta poświata zmusiła mnie do zamknięcia oczu na kilka dobrych sekund.

- Plagg? - zawołałem, kiedy wszystko zdawało się skończyć i wrócić do normalności.

Obróciłem się dookoła w poszukiwaniu Kwami, jednak po chwili przestałem. Poczułem jak coś obija mi się o nogi. Zaskoczony zerknąłem na swój tył. Znajdował się tam długi czarny pasek, który wisiał niczym koci ogon. Złapałem go w dłonie, od razu dostrzegając inne elementy, które także uległy zmianie. Moje normalne ubrania zamieniły się na czarny, wygodny kombinezon ze złotym dzwonkiem na klatce piersiowej. Dotknąłem, odzianymi w ciemne rękawice z pazurami, dłońmi górną część mojego ciała. Większą część twarzy zakrywała mi maska, jasne blond włosy trochę urosły, a wśród nich pojawiły się kocie uszy, które zdawały się ruszać wedle mojej woli. Odcień pierścienia także się zmienił. Teraz na powrót przybrał ciemną barwę, idealnie pasującą do reszty mojego stroju. Jedyną różnicą była znajdująca się na nim zielona łapka.

Podszedłem do lustra stojącego w moim pokoju, nadal nie mogąc pozbyć zdumienia, w jakie przyprawiła mnie ta dziwna sytuacja. Nie... Dziwna to nie jest trafne słowo. Bardziej pasuje nierealna. Nie potrafiłem dostrzec w odbiciu osoby, którą byłem jeszcze dziesięć minut temu.

- Co się ze mną stało? - zadałam sam sobie pytanie, na które i tak w najbliższym czasie nie spodziewałem się odpowiedzi.

Dotknąłem opuszkami palców fragmentu, zasłoniętego przez czarną maskę. Moje oczy wydawały się teraz większe niż w rzeczywistości. Promieniały dziwną zieloną poświatą, której odcienia jeszcze nikomu nie udało się nazwać. Teraz swoim wyglądem przypominały bardziej zwierzęce niż ludzkie. Wyglądałem tak, jakbym połączył się fizycznie z Plaggiem. A może naprawdę tak było?

Obróciłem się kilka razy wokół, zauważając coś dziwnego na moich plecach. Wyciągnąłem kawałek metalu, który, prawie że natychmiast wydłużył mi się w dłoni. Z jakiegoś powodu doskonale wiedziałem do czego on służył. A przynajmniej tak podejrzewałem. Kątem oka zerknąłem na miasto za otwartym oknem mojego pokoju. To mogła być szansa, na którą tyle czekałem. Szansa na zmianę, chociaż częściowo, mojego ułożonego i starannie zaplanowanego przez ojca życia.

Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, rozciągając nogi, niczym maratończyk przed rozpoczęciem biegu. Spojrzałem z tęsknotą za znajdujący się po drugiej stronie szkła widok. Nogi niemal same pognały w kierunku wolnej od szyby przestrzeni, a płuca automatycznie napełniły się świeżym, paryskim powietrzem. Czułem energię, emanującą z całego mojego ciała, wraz z każdym kolejnym świadomym już wdechem. Wreszcie znów mogłem mówić o sobie w jednym zdaniu wraz ze słowem "wolność".

Skakałem po dachach budynku, zupełnie tak jakbym przechadzał się po zwykłym chodniku. Miasto wydało mi się niezwykle piękne i spokojne, nie licząc hałasu samochodów oraz głośno rozmawiających Paryżan. Przynajmniej tak wyglądało miasto w moich oczach dopóki nie trafiłem do parku. Wszędzie walały się zniszczone fragmenty ławek oraz różnych przyrządów umilających czas młodszym. Przerażone krzyki mieszkańców, które wcześniej brałem za zwykłe rozmowy również zaprzeczyły mojej teorii. Zatrzymałem się w miejscu, niedaleko głównej ulicy, starając się zbadać ich źródło. Jednak zanim mi się chociażby to udało, zostałem powalony na ziemię, nie bardzo wiedząc co się w tym momencie stało. Czyżbym oberwał jedną ze zniszczonych huśtawek?

Z trudem obróciłem głowę, starając się dojrzeć co tak naprawdę wylądowało na moich plecach. Ku memu zaskoczeniu była to piękna kobieta, o nietypowym ubiorze. Miała na sobie czerwono – czarny strój, przypominający swym krojem biedronkę. Fiołkowe oczy otoczone maską oraz ciemne, jak noc włosy sprawiały, że wydała mi się niezwykle urodziwa, nawet leżąc na mnie w tej lekko niezręcznej pozycji.

- Przepraszam - zaśmiała się nerwowo, podnosząc się ze mnie.

- A więc ty musisz być moją nową partnerką, Księżniczko - powiedziałem, kłaniając się w pół, mile zaskoczony poziomem mojej pewności siebie. - Jestem Czarny Kot.

Nagłe uderzenie w głowę przerwało moje wspominanie. Syknąłem cicho, rozmasowując sobie obolałe miejsce, jednocześnie sięgając przedmiot, którym zostałem znokautowany. Była to książka do historii, którą kupiłem, mając jeszcze nadzieję, że ojciec jakimś cudem pozwoli mi chodzić do szkoły. Skąd ona do diabła się tu wzięła?

Uniosłem głowę do góry. Na jednej z wielu półek z książkami siedział czarny stworek, cicho chichocząc. To pewnie on był sprawcą tego całego zamieszania.

- Haha... Bardzo śmieszne - powiedziałem sarkastycznie.

Uniosłem ramię, chcąc rzucić nią w Plagga. Moja ręka zastygła w powietrzu. Jeszcze raz spojrzałem na okładkę, a następnie na biały zegar naścienny, który wskazywał godzinę w pół do ósmej. Pierwsza lekcja zaczyna się za trzydzieści minut. Jeśli się pośpieszę, może uda mi się na nią zdążyć.

Gwałtownie podniosłem się z łóżka i do granatowej torby wrzuciłem niedawno kupione podręczniki. Wciągnąłem do płuc dużą dawkę powietrza, czując coraz bardziej rosnące w moim wnętrzu zdenerwowanie.

- Idziemy Plagg - szepnąłem, a Kwami schował się za moją białą koszulę w jej wewnętrznej kieszeni.

Uchyliłem delikatnie drzwi od swojego pokoju i jak najciszej mogłem, wymknąłem się z domu by mocno pochwycić nadarzającą się szansę. Nie wiem co mnie skłoniło do tego, by sprzeciwić się woli ojca. Może to przemiana z Plaggiem dodała mi tej pewności siebie? A może to zasługa pięknej Biedronki, którą los postawił na mej ścieżce? Byłem pewien tylko jednego. Teraz nie zamierzałem już rezygnować z niczego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oto wyczekiwany [mam nadzieję] przez was rozdział z Adrienem :)

Przepraszam za wszystkie błędy jakie się tu pojawiły ;)

Następna część już za tydzień.

Pozdrawiam

~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top