Rozdział 11 - Wrzask pełen rozpaczy

Rozdział dedykuję @Ruda343

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

   Gwałtownie podniosłam się z łóżka, tracąc przy tym równowagę. Z głośnym hukiem zderzyłam się z twardą podłogą. Byłam pewna, że swoim niezdarstwem obudziłam nie tylko rodziców, ale także i lokatorów z pobliskich domów. Próbowałam się podnieść, ale ostry ból w nodze skutecznie mi to uniemożliwił. Nie zdziwiłam się nawet, widząc wśród ciemności ranę ciętą w okolicach kostki. Bardziej byłam przerażona tym, że rana, którą doznałam we śnie, zmaterializowała się w rzeczywistości. I to nie po raz pierwszy.

   Jak najciszej potrafiłam, otworzyłam szufladę szafki nocnej i wyciągnęłam z niej biały bandaż wraz z wodą utlenioną, które wcześniej włożyłam do środka. Podwinęłam nogawkę spodni, by lepiej przyjrzeć się zranieniu.

   Starannie sprawdziłam, czy w ranie nie znajduje się jakiś ostry przedmiot. Nic jednak takiego tam nie znalazłam, więc zajęłam się jej dokładnym spryskaniem oraz opatrzeniem. Pierwsza warstwa szybko zabarwiła się czerwoną posoką, tak samo jak kilka kolejnych. Kiedy wreszcie udało mi się w miarę opanować sytuację, zerknęłam na budzik, który stał nieruchowo na moim biurku. Wskazówki wskazywały godzinę piątą rano. Rozejrzałam się po ciemnym wnętrzu pokoju, szukając wzrokiem Tikki. W końcu zauważyłam ją pogrążoną we śnie, ułożoną na mojej poduszce. Dobrze chociaż, że ten głośny upadek jej nie zbudził. Nie zniosłabym serii pytań o ranę na nodze, na które i tak już niedługo będę musiała skłamać.

   Cicho jęcząc z bólu, chwiejnie podniosłam się na rękach i pokuśtykałam do krzesła, stojącego przy biurku. Usadowiłam się w nim wygodnie, jednocześnie uważając na zranioną kończynę. Jednym ruchem odpaliłam komputer, a kiedy całkowicie się włączył, wpisałam w wyszukiwarkę nazwę bloga mojej przyjaciółki. Kilka sekund później już przeglądałam posty na Biedroblogu. Kliknęłam na strzałkę otoczoną kółkiem, by odtworzyć najnowszy z jej filmików. Tak jak podejrzewałam przedstawiał on walkę Biedronki i Czarnego Kota z Electro. Kolejny raz zdziwiła mnie bliskość tych scen oraz to, jak Alya potrafiła ukryć swoją obecność. Zatrzymałam odtwarzanie i przetarłam palcami powoli zamykające się oczy. Strzeliłam sobie dłońmi w policzki, niemal od razu tego żałując, mimo że ta czynność spełniła swoje zadanie. Lekko się skrzywiłam czując na nich delikatne pieczenie. Zignorowałam je jednak kontynuując oglądanie. Wreszcie trafiłam na fragment, którego podświadomie zaczęłam szukać na nagraniu. Alya musiała także to zauważyć, ponieważ nagle skierowała kamerę na jeden z dachów budynków, na którym siedziała, okryta lekko w cieniu biała postać. Jej długie nogi wisiały za krawędzią, wychylając się na zmianę lekko do przodu. Cień, w którym się skryła, całkowicie zasłonił jej twarz i połowę torsu, bezwiednie uniemożliwiając mi rozpoznanie jej. Jedyną, wyróżniającą się w niej rzeczą był czarny pasek, okalający jej talię, który po prawej stronie odbijał wiązki światła. Skrzywiłam się, kiedy owe światło padło równolegle do aparatu Alyi, całkowicie ograniczając jej widoczność. Kiedy zniknęło, na dachu nie pozostał żaden ślad po obecności tamtej postaci. Zupełnie tak, jakby za sprawą magicznego zaklęcia, rozpłynęła się w powietrzu.

- Kim jesteś? - mruknęłam wprost do monitora, mając na myśli osobę, ubraną na biało.

   Wiedziałam, że głupotą było mieć nadzieję, że ktokolwiek w tym momencie udzieli mi odpowiedzi na to pytanie. Co nie zmieniało faktu, że wciąż trochę się łudziłam, że ten ktoś, siedzący i góry wysłucha moich błagań.

- M-Marinette? - usłyszałam za sobą cichy szept Kwami oraz nieznaczne szeleszczenie pierza w poduszce.

   Sprawnie wyłączyłam komputer i odwróciłam się do niej, uprzednio jednak zerkając na budzik. Powoli zbliżała się godzina siódma. Czyli czas, aby mój telefon wydał z siebie znienawidzony przez wszystkich uczniów dźwięk.

- Znów nie zaspałaś - zaśmiała się, z czułością ocierając się o mój policzek.

   Jakbym mogła spać, śniąc same koszmary, które na dodatek znajdują urzeczywistnienie w realnym życiu, przeszło mi przez myśl. I na dodatek dosłownie. A dodatkowo moją depresję pogłębiała jeszcze myśl, że następnym razem mogę zostać ranna w miejscu, którego zagojenie byłoby niemożliwe. Z trudem wymusiłam na twarzy uśmiech, który miał zakryć moje coraz czarniejsze myśli.

- Może wreszcie po tylu latach przyzwyczaiłam się do wczesnego wstawania? - powiedziałam zamiast tego.

   Wyciągnęłam z szufladki słoik z ciastkami w kształcie słonia i wręczyłam jedno szkarłatnemu stworkowi, który prawie, że od razu je pochłonął.

   Następnie najostrożniej jak mogłam podniosłam się z krzesła i stanęłam na zranionej nodze, którą ukryłam w nogawce od piżamy. Nie zdziwiłam się, nie czując już obezwładniającego bólu. Wiedziałam, że podobnie jak było z dłonią, pojawi się wtedy, gdy o nim zapomnę.

   Wzięłam ze sobą ubrania na zmianę i nieśpiesznie ruszyłam do łazienki. Czułam na sobie podejrzliwe spojrzenie Tikki, która jednak zaczekała z pytaniem, dopóki znów nie pojawiłam się w pokoju.

- Dlaczego poszłaś się przebrać do łazienki, zamiast tutaj?

- Kaprys - mruknęłam cicho pod nosem, nawet na nią nie patrząc.

   Zabrałam spod szafki szkolną torbę, oraz mniejszą, w której schowała się Kwami i przewiesiłam je przez ramię. Szybko zbiegłam po schodach, jednocześnie prawie z nich spadając. W ostatniej jednak chwili udało mi się złapać poręczy. Zaśmiałam się cicho, słysząc słowa mojej mamy, że powinnam bardziej na siebie uważać. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, że mimo że to robię, wciąż przytrafiają mi się takie sytuacje. A nawet o wiele gorsze.

   Jak zwykle rano, pomimo tego, że nie byłam spóźniona, zabrałam ze sobą dwa zapakowane w folię croissanty i wybiegłam ze sklepu rodziców. Ręką zasłoniłam oczy, kiedy oślepił mnie blask wschodzącego słońca. Minęło sporo czasu, gdy po raz ostatni widziałam ten zapierający dech w piersiach widok. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień dla Paryża.

- Marinette - usłyszałam dobrze znany mi głos, dobiegający z mojej lewej strony.

   Zaskoczona odwróciłam głowę w kierunku skąd nadchodził jego właściciel. Przez dobrą chwilę zapomniałam jak powinno formułować się słowa. Kiedy jednak poczułam prawie, że nikłe poruszenie mojej różowej torebki od razu oprzytomniałam.

- A-Adrien? C-co ty tutaj robisz?

- Przyszedłem sprawdzić jak z się czujesz - powiedział, zerkając dyskretnie na mą do niedawna zranioną dłoń. - Nie nosisz już bandaża?

- N-nie... Już go nie potrzebuję - mruknęłam cicho, palcami poprawiając grzywkę, która ograniczała mi pole widzenia oraz chociaż częściowo pomagała mi ukryć zdrowo zarumienione policzki.

   Proszę, niech nie pyta o nic więcej! Nie zniosłabym myśli, że go także musiałabym okłamać.

   Nerwowo przeniosłam swój ciężar ciała na zranioną nogę. Skrzywiłam się czując w niej narastający ból. Cholera... Całkiem o niej zapomniałam.

- Lepiej już chodźmy, bo jeszcze się spóźnimy - powiedziałam na jednym tchu, mijając go.

   Za sobą usłyszałam niewyraźną odpowiedź blondyna, który po chwili znalazł się obok mnie. Jego ramię przez przypadek musnęło moje, me ciało zareagowało niemal natychmiast, powodując wyraźne szczypanie na policzkach. Serce waliło mi tak głośno w klatce piersiowej, że miałam wrażenie, jakby zagłuszało wszystkie dźwięki w okolicy.

   Nagle jednak poczułam mocne szarpnięcie w tył. Zdezorientowana wylądowałam w ramionach Adriena. Gdzieś przede mną usłyszałam się głośny odgłos klaksonu samochodowego, który sprawił, że kreska w liczniku mojego zażenowania wybiła jego główkę i wyleciała poza skalę.

- Jesteś pewna, że wszystko z tobą w porządku? - drżący głos chłopaka rozległ się tuż nad moim uchem.

   Powoli uniosłam głowę, martwiąc się o to, jaki wyraz twarzy przyjął. Tak jak podejrzewałam, odbijała się na niej głęboka troska, wymieszana z delikatnym przerażeniem.

   Momentalnie poczułam jak moje policzki robią się mokre od słonych łez. Złapałam za rękaw jego koszuli, mocno zaciskając na nim palce, a twarz schowałam w jego torsie. Wstrząs, który mną wstrząsnął sprawił, że wszystko, co do tej pory w sobie kumulowałam wybuchło.

   Adrien położył swą dłoń na moich ciemnych włosach i powolnymi ruchami zaczął mnie po nich głaskać. Ciężar, który nałożyłam na swe barki, stopniowo malał z każdą kolejną wylaną kroplą. Z każdym jego delikatnym muśnięciem. I z każdym biciem serca, które coraz bardziej oddawało się jemu. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i w końcu doprowadziłam Marinette do płaczu ;/
Jestem chamska ;/ 
Ale wyobraźcie sobie jak wygląda ta scena >////<.
Kiedy ją pisałam nie mogłam się przestać uśmiechać >////<

Dzisiaj bez zagadki :D Następny rozdział zostanie dedykowany losowo wybranej osobie :D Albo nawet dwóm ;)

Pozdrawiam,
~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top