Rozdział 10 - Powtórka z rozrywki

Poniższy rozdział dedykuję @Lisu375, której pomysł spodobał mi się najbardziej ;) Przykro mi jednak, ale za zranieniami Marinette, kryje się trochę inna historia ;)

Zapraszam do czytania! :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

   Moje drżące ciało zatrzęsło się jeszcze bardziej, gdy płuca wypełniło mi zimne powietrze. Nerwowo potrząsnęłam głową, chcąc tym samym odgonić od siebie wszystkie niepotrzebne myśli. Od powodzenia tego planu nie tylko zależały dalsze losy Paryża, ale też życie mojego towarzysza. Pomimo że jeszcze chwilę temu miałam aż nadto pewności siebie, teraz cierpiałam na jej niedomiar. Ręce trzęsły mi się na myśl o ciążącej na mnie odpowiedzialności. Miałam wrażenie, że cała zawartość żołądka podeszła mi pod samo gardło, czekając tylko, by wyjść na światło dzienne. A rana, pulsująca na mej dłoni, odbierała mi resztki odwagi, jakie mi zostały oraz skutecznie niszczyła każdą próbę skoncentrowania się.

   Podskoczyłam delikatnie ku górze, czując nakładają się na moją rękę. Lekko zaskoczona spojrzałam na odzianą w czerń dłoń, która dotknęła mojej. Kciukiem pogładziła mój czerwony kostium w czarne kropki, w miejscu gdzie znajdował się mój nadgarstek. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w znajome, kocie oczy w odcieniu zieleni, od których biła siła, której mnie w tym momencie tak bardzo brakowało. W tym momencie wydały mi się dziwnie hipnotyzujące.

- Ufam ci w stu procentach, więc ty także uwierz siebie - powiedział głębokim głosem, a następnie wyjrzał zza samochód. - Także liczę na ciebie, My Lady.

   Zaciągnął się mocniej powietrzem zanim przeskoczył przez pojazd, wystawiając się całkowicie na ataki wroga. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści. Głupek... Nawet nie dał mi czasu na zebranie odpowiedniej ilości odwagi, zmuszając mnie do wykonania planu bez przygotowania.

   Ze zgrozą obserwowałam jak chłopak z ledwością unika ataków przeciwnika, coraz bardziej się do niego zbliżając. Jeszcze trochę... Jeszcze tylko kilka metrów.

   Stanęłam na prostych nogach w lekkim rozkroku, wyginając zgiętą prawą rękę w tył. Miała zadziałać jak dźwignia, która nada butelce odpowiednią prędkość. W momencie, kiedy blondyn ugiął kolana, wyrzuciłam przedmiot. Czerwona nakrętka rozcinała zelektryzowane powietrze, torując miejsce dla korpusu. Powoli jednak zaczęła tracić prędkość. Błagam... Wytrzymaj jeszcze mały kawałek.

- Kotaklizm! - krzyknął Czarny Kot, podczas gdy w jego lewej dłoni pojawiła się zielona łuna światła, wypełniona czarnymi, unoszącymi się punktami.

   Z niemal kocią gracją przeskoczył nad wrogiem, jednocześnie pazurami muskając mały zbiorniczek. Pod wpływem jego mocy plastik uległ całkowitemu zniszczeniu, wylewając całą trzymaną przez niego zawartość na Electro. Odbijając się od pobliskiej latarni, wylądował, niczym akrobata tuż obok mnie.

- Ty... dachowcu! - syknął, skierował rękę w naszym kierunku.

   Z żółtych rękawic powoli wysunęły się pioruny. Jednak zamiast skierować się w naszą stronę, otoczyły swego właściciela w elektrycznej klatce. Nie wiele myśląc wybiegłam z ukrycia i nie zważając tańczące wokół elektrony wyszarpnęłam z ucha złoczyńcy słuchawkę i rozwaliłam ją o ziemię. Z wnętrza, jak zwykle, wyleciał czarny motyl z fioletowymi plamkami na skrzydłach, któremu za pomocą mojego jo-jo przywróciłam jego naturalny biały kolor.

   Słysząc pikanie w moich kolczykach szybko przywróciłam miasto do normalności. Chciałam szybko odejść, jednak po raz kolejny czyjś głos powstrzymał mnie od rozpoczęcia szalonego lotu przez miasto. Tym razem jednak nie była to Alya.

- Poczekaj! - krzyknął Czarny Kot, łapiąc mnie za zranioną dłoń.

   Psychicznie przygotowałam się na kolejną nadchodzącą falę ostrego bólu, która ku zdziwieniu nie nadeszła. Pojawiło się za to przyjemne, dobrze znane mi ciepło, mające swój początek w brzuchu. Mimo to, poczułam się z jakiegoś powodu zażenowana. Znajomy, lecz mimo to obcy dotyk sprawił, że mimowolnie wyrwałam rękę z jego mocnego uścisku. Spojrzałam na wykrzywione bólem oblicze chłopaka i z ledwością udało mi się unieść kąciki ust ku górze.

- Wybacz mi za dzisiaj. Nie byłam sobą - wyszeptałam cicho, a następnie posyłając mu przepraszający uśmiech, uciekłam stamtąd.

   Gdy tylko znów znalazłam się w swoim pokoju, ponownie stałam się zwykłą Marinette. Zmęczona rzuciłam się na różowe łóżko. Kątem oka zerknęłam na budzik, który wskazywał dopiero drugą po południu. Co oznaczało, że jeszcze dwie godziny powinnam być w szkole...

- Wszystko w porządku, Marinette? - usłyszałam nad sobą zmartwiony głos Tikki.

   Podparłam się lekko na łokciach, by spojrzeć na Kwami, która nie wiedzieć kiedy zajęła miejsce na mym brzuchu. Posłałam jej słaby uśmiech. Nie miałam siły na nic większego.

- Jestem tylko trochę zmęczona całym dzisiejszym dniem - powiedziałam, ponownie opadając na poduszkę.

   Spojrzałam na swoją obandażowaną rękę. Może powinnam już zmienić opatrunek? Może chociaż ta czynność pozwoli mi choć trochę wrócić do dawnej, nieco niezdarnej siebie.

   Otworzyłam szufladę z szafeczki stojącej przy łóżku i wyciągnęłam z jej wnętrza czysty, biały bandaż. Powolnymi ruchami odwijałam stary, podczas gdy szkarłatny stworek podejrzliwie mi się przyglądał.

- Kiedy zraniłaś się w dłoń? - spytała w końcu, podlatując mi prawie pod sam nos.

- Wczoraj spadłam ze schodów - skłamałam, wyrzucając do śmietniczka zużyty opatrunek.

   Westchnęłam cicho, otwierając nowe opakowanie z opatrunkiem. Sięgnęłam także po wodę utlenioną oraz gaziki. Uniosłam dłoń na wysokości oczu z zamiarem jej oskarżenia, jednak zamiast tego dłoń, która trzymała białą butelkę zastygła w powietrzu.

- To niemożliwe... - szepnęłam do siebie patrząc na ranę, a raczej na skórę, gdzie powinna się znajdować.

   W miejscu, gdzie w przyszłości powinna pozostać blizna, znajdowała się blada, lekko zaróżowiona, nieskazitelna skóra. Delikatnie, jakby była zrobiona z porcelany, musnęłam ją opuszkami palców.

   Z powrotem wrzuciłam bandaż do szuflady wraz z resztą mini apteczki i odwróciłam się twarzą do ściany. Po raz kolejny pojawiła się kolejna niewiadoma, która obudziła we mnie mieszane uczucia. Lecz najsilniejszym z nich było ogarniające mnie zmęczenie. Wydawało mi się, że powieki zostały pokryte grubą warstwą ołowiu. Zamykając oczy pogrążyłam się w przerażającej ciemności pośród której mroku, lewitowały lśniące, dzikie oczy w odcieniu szkarłatu. Znów rozpoczęła się moja ucieczka przed niewidocznym prześladowcą. Niemal czułam każdą nawet najmniejszą komórką swojego ciała, że zakończy się ona tak samo jak poprzednia. Jeśli nie jeszcze gorzej.

   Wiedząc, że po lewej stronie znajduje się ślepy zaułek, jeszcze bardziej przyśpieszyłam, biegnąc dalej prosto. Płuca paliły mnie od nadmiernego wysiłku, a każdy kolejny oddech, był dla organizmu coraz to większą katorgą. Zdawało się, że lada moment padnę z powodu niedotlenienia, jednak mimo trudności, cudem biegłam dalej. Strach sprawiał, że moje nogi niemal same decydowały o każdym kolejnym kroku.

   Teren wokół mnie z czasem zaczął się zmieniać. Teraz, zamiast morza budynków, otaczał mnie gęsty las. Wysokie drzewa całkowicie zasłoniły księżyc, sprawiając, że świat pogrążył się w całkowitej ciemności. Jednak z jakiegoś powodu ja widziałam wszystko bardzo wyraźnie, niczym jeden z nocnych mieszkańców lasu. Mogłam bez problemu obserwować spłoszone nagłym hałasem zwierzęta, które uciekały w każdą możliwą stronę w popłochu. Nie unikałam jednak wystających gdzie nie gdzie gałęzi, które bezlitośnie chłostały mnie po twarzy oraz kończynach, pozostawiając po sobie ślady w postaci czerwonych znamion bądź krwawych ranek.

   Nie mając wielkiego wyboru niezdarnie zaczęłam wspinać się po korze jednego z wysokich drzew. Podciągając się o kolejne konary, znajdowałam się coraz dalej od ziemi. W pewnym momencie jakaś niewyjaśniona siła kazała mi spojrzeć w dół. Zachłysnęłam się powietrzem, widząc pod drzewem majaczącą czarną postać. Czerwone oczy przeszywały moją sylwetkę, powodując atak nie kontrolowanych dreszczy. Tak jak poprzednim razem zauważyłam błysk w odzianej czerń dłoni. Jednak ku przerażeniu, stawał się on z każdą sekundą coraz większy, aż poczułam jak nóż przeszywa moją nogę. Zaskoczona nagłym uderzeniem straciłam równowagę, a zraniona stopa zsunęła się z kory drzewa. Na próżno próbowałam ponownie pochwycić się grubego konaru. Wysunął mi się z dłoni, powodując mój lot ku wpatrzonych we mnie zimnych gałek ocznych w odcieniu świeżej krwi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wraz z kolejnym snem Mari pojawia się kolejne zranienie! A prześladowca jest coraz bliżej złapania jej! Czy jego celem jest zabicie naszej Biedronki? Czy może chce ją tylko gdzieś porwać? Jakie przesłanie mają te tajemnicze, mocno realistyczne sny?

Czekam na wasze pomysły :) Jestem także ciekawa jak wyobrażacie sobie wygląd osoby ukrytej pod czernią :D. Najciekawszy pomysł otrzyma dedykację w następnym rozdziale ;)

Pozdrawiam,

~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top