Ptysie mym bogiem
- Jak mnie nauczysz chemii to ja cię nauczę chińskiego.
- To, że z pochodzenia jestem chinką, nie znaczy, że marzę o nauce tego języka - naburmuszyła się.
Uśmiechnąłem się, a ona po chwili patrzenia mi twardo w oczy powtórzyła mój gest.
Klapa w podłodze ptworzyła się i wyjrzał przez nią ojciec Marinette.
- Macie ochotę na ptysie? - spytał.
Ptysie.
On powiedział ptysie.
Kocham ptysie.
Jak Plagg camemberta.
A to głęboka i dozgonna miłość.
Zaprzedałem ptysiom mę duszę, a ojciec mówi, że jako model muszę dbać o linię.
Smutny mój los.
- Nie tato, dziękujem... - chciała odprawić ojca dziewczyna, ale przerwałem jej starania.
Mogę dostać ptysie za darmo.
Nie przepuszczę żadnej cholernej okazji.
- TAK! - krzyknąłem trochę zbyt entuzjastycznie. - Znaczy się... tak, poproszę.
W podskokach podbiegłem do klapy i odebrałem od piekarza tacę.
- Dziękuję.
- Och, nie ma za co.
Gdy klapa się zamknęła, wróciłem na łóżko.
- Lubisz ptysie? - spytała Marinette, gdy włożyłem sobie jednego z błogim uśmiechem do ust.
- Mari, kochanie. Istnieje lubienie. Istnieje miłość. Ale to co ja czuję do ptysiów można porównać chyba tylko do czci oddawanej bogom.
Dziewczyna parsknęła.
- Nie wiedziałam.
Zamrugałem.
- Poza mną chyba nikt tego nie wie. I poza tobą. Teraz.
Marinette też się poczęstowała, ale zamiast wsadzić go do ust powiedziała:
- Wyobraź sobie, że to jest atom.
Kiwnąłem głową.
- Atom jest najmniejszą cząsteczką. Mimo to dzieli się jeszcze na trzy części.
Matinette przerwała ptysia na pół.
- Zabiłaś go - stwierdziłem z udawanym przerażeniem.
Dziewczyna parsknęła.
- Cicho. Tłumaczę ci podstawy. Widzisz ten krem? - kiwnąłem głową. - To neutrony. Obok nich znajduje się odpowiednia liczba protonów. Załóżmy, że to ciasto, to proton, choć tylko w wodorze jest jeden. I jest on tej samej wielkości co jądro. I jest okrągłe. I...
Zawiesiła się.
- To ciasto nie oddaje w całości wspaniałości tej części atomu - dokończyłem za nią. - Zrozumiałem.
- Super. Po fakcie to krem też nie oddaje w całości wspaniałości neutronów, ale to nieważne. Cukier puder to elektrony. Elektronów jest zawsze tyle samo co protonów, chyba, że ciało jest naelektryzowane. Elektrony się dużo mniejsze od neutronów i protonów. Jakieś... 1836 razy...
Marinette sięgnęła po jeszcze jednego ptysia.
- Załóżmy teraz, dla dobra doświadczenia, że kawałków cukru pudru jest tyle samo co ciasta. Kiedy przytkniemy oba te atomy do siebie - powiedziała, łącząc ptysie - i potrzemy o tak... - zademonstrowala co ma na myśli - to część cukru pudru przejdzie na drugiego ptysia. Wówczas atom, na którym jest więcej cukru pudru, czyli elektronów, niż ciasta, czyli protonów, jest naelektryzowany ujemnie, a gdy jest na odwrót - powiedziała, strząchając cały puder z jednego z ptysi, tak, że zostało tylko ciasto. - To jest naelektryzowany dodatnio. Na razie rozumiesz?
- Taaak...
- Super. Teraz przejdźmy do pierwiastków. Dobrze, że mamy dużo ptysiów.
Sięgnęła po kolejnego, dwa poprzednie wsadzając sobie do buzi.
- Dobra. Co się dzieje, gdy dwa atomy łączą się?
- Powstają małe atomiątka - odrzekłem, zachowując kamienną twarz.
Cholera, czemu się tak zachowuję? Już przecież mówiłem - takie uwagi zachowaj dla Chata!
Ale przy tej dziewczynie czuję się po raz pierwszy w tej postaci... sobą.
Jakbym nie musiał mieć przed nią żadnych tajemnic.
A przecież muszę.
Marinette parsknęła tak, że czołem walnęła o jeden z ptysiów i został jej na twarzy cukier puder.
- Adrien! - krzyknęła żartobliwie, wciąż się śmiejąc. - Ja ci próbuję pomóc! Bądź poważny!
- Tak jest, pani kapitan!
- Boże, strasznie mi przypominasz Czar... - urwała gwałtownie i zaczęła się jąkać. - Znaczy się.. eee... takiego mojego jednego kolegę...
Uno momento por fawor.
Ona prawie powiedziała coś o czarnym.
A od "czarnego" blisko już do "Czarnego Kota".
Czyżby...?
Nie, to niemożliwe.
- Wiesz, ty mi przypominasz taką jedną koleżankę - zacząłem.
- Tak? - spytała się Marinette, trochę drżącym głosem.
- Rzadko ją widuję, ale... jesteście naprawdę podobne. Zwłaszcza jeśli chodzi o coś ważnego.
Marinette siedziała spięta. Ja chyba też.
- Eeee... Dobra... eee... wracając do Chemii! - przerwała ciszę dziewczyna.
Starałem się na nią nie patrzeć i ona też unikała mojego wzroku.
- Gdy takie same atomy się łączą, wcale nie powstają atomiątka - ponownie się uśmiechnęła. - tylko cząsteczki.
- Tych atomów nigdy nie jest tyle samo, nie?
- W tablicy Mendelejewa można zobaczyć, ile każdy pierwiastek ma łączeń, czyli dzięki matematyce możemy określić, ile musi być atomów danego pierwiastka, by cząsteczka mogła istnieć.
Dziewczyna odłożyła ptysie, które dotychczas mocno ściskała. W tym samym momencie sięgnąłem po jednego.
Nasze dłonie się zetknęły.
Unieśliśmy głowy.
Nasze oczy się spotkały.
W jej źrenicach zobaczyłem coś, czego bym u niej nie podejrzewał.
Gdzieś w ich głębi ujrzałem Biedronkę.
Jeszcze nic nie wiedziałem, ani niczego nie byłem pewny.
Jednak już wtedy jakaś część mojego serca nie miała wątpliwości.
I kiedy przyjdzie ten emocjonalny moment, w którym oboje się dowiemy, kim tak naprawdę jesteśmy, ja nie będę zdziwiony.
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top