Rozdział XXVI


Marinette

Gdy tylko wróciliśmy do obozu, od razu musiałam się zmierzyć z wrogimi spojrzeniami wszystkich uczestników wycieczki. Ich wzrok utkwiony był w jednym punkciem, którym były złączone dłonie moje i Adriena. Część dziewczyn, to znaczy wszystkie dziewczyny poza Alyą i Sabriną, chciały mnie zabić spojrzeniem. Zdecydowanie nie przypadłam ich do gustu w tej sytuacji, zresztą nigdy nie darzyły mnie wielką sympatią i mogłam się spodziewać najświeższych plotek na mój temat, wędrujących od namiotu do namiotu. To jest do przewidzenia. Dwie dziewczyny, jak zdążyłam zauważyć, już zdołały wymienić, na razie między sobą, swoje poglądy na mój temat, gdyż zaczęły coś szeptać sobie na ucho, ukradkiem spoglądając i pokazując w moją stronę. Elwire natomiast natychmiast do nas podbiegła, zasypując pytaniami. Dopiero po dłuższej chwili udało nam się ją uspokoić. W końcu nas zostawiła, zarządzając zbiórkę wokół ogniska. Stwierdziła, że na dzisiaj wystarczy nam wrażeń i nieprzewidzianych sytuacji, a ja się z nią w duchu zgodziłam. Sama byłam lekko zdziwiona jej nerwowością, bo z początku wydała mi się osobą stabilną, pewną siebie, która wie czego chce i niczego się nie obawia, bo wszystko z góry przewidziała. A tutaj taka niespodzianka. Niespodzianek tego dnia jednak było już stanowczo zbyt wiele, że już chyba nic by nie zdołało mnie zadziwić. Poza tym zaczynałam gardzić tym nadmiarem emocji, to była przesada. Lecz teraz byłam już przygotowana na wszystko.

Kylie

Taksówka zatrzymała się. Wyjęłam pieniądze z bordowej portmometki i wysiadłam, rozglądając się wokoło. Samochód odjechał z nieprzyjemnym dla uszu piskiem opon, pozostawiając po sobie kłębek unoszącego się dymu i spalin. Odkaszlnęłam i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nigdzie nie widziałam jakiejś najmniejszej tabliczki, czy drogowskazu. Przecież coś musiało gdzieś tu być! Powinna być najmniejsza strzałka, znak, który by wskazywał miejsce do rozbicia obozu. Jednak niczego takiego nie widziałam. Szłam wzdłuż zielonej, równej linii lasu, nigdzie nie widząc przynajmniej normalnego przejścia. Było gęsto i panował już półmrok. Dopiero teraz dotarło do mnie, że źle wszystko zaplanowałam i to było złym pomysłem. Jednakże miałam tylko szybko wypełnić swój plan, co nie miało potrwać długo i ewentualnie gdzieś przenocować i wrócić. Zresztą, jestem Białą Kotką, więc nie będę mieć z tym problemu! Wierzyłam, że sobię poradzę, bez niczyjej pomocy. To nie mogło być aż takie trudne do wykonania. Chciałam się już nawet przedrzeć przez ten gęsty las, jednak nie musiałam tego robić, bo po chwili znalazłam coś w rodzaju ścieżki, która prowadziła wgłąb lasu. Była chyba wydeptana, więc ktoś musiał tędy przechodzić. Chociaż nie tego się spodziewałam...

Postanowiłam wykorzystać moc miraculum od Władcy Ciem i weszłam w zarośla, przemieniając się. Biały kostium pojawił się na moim ciele. To dodało mi jeszcze większej pewności zwycięstwa.

***

Szłam już dosyć długo, było coraz ciemniej i zimniej z każdym kolejnym krokiem. Słyszałam jakieś szelesty, jednak je ignorowałam. Zaczynałam się już obawiać, że moje miraculum może się wyczerpać i tak też się stało. Przemieniłam się, a Kaia wleciała do mojej lakierowanej portmometki. Nie zamieniłam z nią ani słowa. Miałam nawet wrażenie, że ma do mnie jakiś żal, jednak nie zawracałam sobie tym głowy. Miałam teraz gorsze problemy i przeszkody do pokonania. Przystanęłam przed szerokim pniu dawno już zapewne ściętego drzewa. Słoi nie mogłam zliczyć, a w jednym miejscu znajdowało się głębokie pęknięcie. Usiadłam i zakładając nogę na nogę, zaczęłam się zastanawiać, co dalej zrobić. Miałam się dyskretnie dostać do obozu, tak, by nikt mnie nie zauważył i rozpocząć moją zemstę. Tymczasem siedziałam w miejscu i chyba się zgubiłam. Chciałam odpocząć i się zastanowić, w którym kierunku powinnam iść. Już nawet nie zwracałam uwagi na upływający mój cenny czas. Szkoda, że nie miałam przy sobie mapy.

Federico

Oczywiście, nie mogłem pozwolić, by pojechała tam sama. Znam ją na tyle długo, że wiem, że coś zrobi źle, więc muszę jej pomóc albo przynajmniej patrzeć, co robi. Poza tym, myślę, że już powinna się tu zjawić, jakby wszystko poszło, jak chciała. Sama mi powiedziała, że będzie tu nim znacznie się ściemniać. Tymczasem słońce chyliło się ku zachodowi. Naprawdę, to wszystko było podejrzane. Nie wytrzymałem, musiałem tam pojechać i tyle. Być może została w obozie na noc? Tego nie mogłem być pewny. Uważam, że najlepiej wszystko sprawdzić osobiście. Jeśli będzie dobrze, w obozie będę zanim pojawią się pierwsze gwiazdy i zapadnie całkowita ciemność.

***

Wyszło tak, jak myślałem. Niebo było ciemnoniebieskie, ale nie granatowe, a gwiazd nie było jeszcze widać. Znalazłem się przed bramą obozu, wcześniej dziękując za szybki dojazd. Z daleka ujrzałem jasny płomień ogniska i ciche, równe śpiewy. Obóz trwał w najlepsze. Przed wesołym kręgiem, tyłem do mnie, stała jakaś wysoka kobieta. Klaskała w dłonie, podgrywając na gitarze. Stanąłem obok niej, spoglądając kątem oka na ognisko i siedzące wokół niego osoby.

-Dobry wieczór? - nie byłem pewien, co powinienem powiedzieć.

Spojrzała na mnie zdziwonym wzrokiem, marszcząc zabawnie brwi.

-Dobry wieczór - odpowiedziała niepewnie - Jesteś... uczestnikiem naszego obozu?

-Nie, ale szukam dziewczyny o imieniu Kylie.

Obok kobiety zjawiła się druga, nieco starsza, z rudymi włosami, które założyła za ucho.

-Powiedziałeś ,,Kylie" ? - wtrąciła.

Przytaknąłem.

-Miała być na obozie razem z nami, ale w ostatniej chwili miała wypadek... - powiedziała.

-Tak, ale wyzdrowiała i bardzo chciała... -zatkałem sobie usta dłonią, poprawiając się - ... tu być.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

-Coś nie tak? - spytałem.

-Chłopcze, nie wiem, kto ci to powiedział, ale jej tutaj nie ma - wydukała.

Otworzyłem szerzej oczy.

-Czy mogę prosić o jakąś mapę obozu, czy coś w tym rodzaju? - spytałem zdenerwowany.

-Oczywiście - odpowiedziała młoda kobieta, podając mi zgięty kawałek papieru.

-Bardzo dziękuję.

-Ale do czego jest ci potrzebna?

-Ja... muszę kogoś znaleźć.

Moje rozmówczynie obdarzyły się nawzajem równie zdezorientowanym spojrzeniem.

-Może ona naprawdę tutaj jest? - wyszeptała jeszcze jedna z nich.

Kylie

Usłyszałam kroki i przestraszyłam się. To mogło być jedno z dzikich zwierząt, nie wiedziałam w końcu, co kryło się w tym lesie... A zwłaszcza w tej części lasu. Kroki były coraz bliżej, słyszałam wyraźniej szelest liści leżących na ziemi. Gwiżdżący wiatr nie dodawał wcale uroku sytuacji. W jednej chwili ogarnęło mnie przerażenie. Spięłam się cała i nie wiedziałam, co zrobić. I tak nie zdążyłabym się wspiąć na drzewo, tym bardziej, że nie byłam w tym zbyt dobra. Właściwie to nie miałam gdzie uciec. To mogło być zwierzę, które rozszarpałoby mnie na kawałki. Dlaczego tak długo tu siedziałam? Sama ściągnęłam na siebie pecha, robiąc to. Trzeba było iść dalej, a nie się zatrzymywać. Jednak ja wciąż siedziałam bez ruchu.

Byłam naprawdę mocno zdziwiona i trochę zawstydzona swoją paniką, gdy zza gęstych zarośli dzikich jagód wyłoniła się postać Federica.

-Co ty tu robisz?! - odzyskałam siłę głosu, gwałtownie wstając z zajmowanego przez dłuższy czas pnia - I jak mnie znalazłeś? - dodałam nieco spokojniej.

-Normalnie - wzruszył ramionami - Zadałem sobie pytanie, gdzie mogłaby być Kylie. Odpowiedź brzmiała: w najniebezpieczniejszym miejscu, oczywiście. Poza tym, pomogłem sobie mapą - wskazał na trzymaną kartkę.

-Yhm - mruknęłam niemrawo, po chwili się ożywiając - Skąd wziąłeś tą mapę?!

-Normalnie. Od jakiejś kobiety, która prowadziła obóz.

-Powiedziałeś jej, że tu jestem?!

-Tak, ale i tak nikt nie chce w to wierzyć...

-Ty idioto! - wykrzyknęłam rozgoryczona.

-O co ci chodzi? - spytał zdezorientowany.

-Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem! To tajna zemsta, bez świadków! - wybuchnęłam.

-Przepraszam, ja nie wiedziałem... - zaczął, nerwowo drapiąc się po karku.

-Trzeba było nic nie robić, sama bym sobie poradziła! - dodałam, pocierając ugryzienie przez komara, znajdujące się na moim prawym udzie - Jak zawsze się wtrącasz!

-Jakby nie ja, to byś tu jeszcze siedziała pewnie ze trzy dni i trzy noce!

-Dałabym radę! Zresztą, ja tylko dopracowywałam szczegóły...

-Nie wygłupiaj się, już dawno wszystko miałaś zapięte na ostatni guzik. Poza tym, miałaś już być w domu - wskazał ręką w nieokreślonym kierunku.

-No i co z tego? - westchnęłam zrezygnowana.

-To z tego, że beze mnie... - zaczął i nie dokończył, bo usłyszeliśmy jakiś głuchy trzask łamanej gałęzi.

-Co to było? - szepnęłam, automatycznie cofając się o krok.

-No nie wiem, w tym miejscu, co sobie wybrałaś to może być wszystko! -warknął.

-Musisz się ze mną zawsze kłócić?! - ponownie szepnęłam, tym razem głośniej.

-Sama zaczęłaś - wywrócił lekceważąco oczami.

-Nie musiałeś dolewać oliwy do ognia! Poza tym, miałam prawo!

-Masz też prawo do siedzenia cicho - zatkał mi usta dłonią, szepcąc mi do ucha - Może cię usłyszeć - wskazał w stronę, z której dochodziły dziwne odgłosy.

Mój oddech stał się nierównomierny i nie wiedziałam, czy było to spowodowane narastającym strachem, czy tym, że jak gdyby nigdy nic przyciskał mnie do swojego ciała, wciąż zatykając mi usta. Wstrzymałam oddech, gdy zobaczyłam cień, a później rysujący się w zaroślach kształt.

-Na drzewo, szybko! - szepnął Federico i chwycił mnie za rękę.

Nie zwracając uwagi, na wywołaną tym u mnie reakcję, posłuchałam go i posłusznie zaczęłam nieumiejętnie wdrapywać się na drzewo. Pomógł mi wejść i po chwili siedziałam na najniżej się znajdującej gałęzi, wyżej nie dałam rady się wspiąć.

-Nie możesz użyć miraculum? - spytał.

Pokręciłam głową.

-Już wyczerpałam jego moc, a nie mam czym nakarmić kwami.

Westchnął i zaczął obserwować ruchy zwierzęcia. Nie wiedzieliśmy, co to jest. Wiadome było jedynie to, że zwierzę mogło nam zrobić krzywdę.

-Ugh, długo to jeszcze potrwa? - westchnęłam cicho.

Wciąż bałam się, że zwierzę nas usłyszy.

-Cierpliwości, chyba, że chcesz zejść i go o to zapytać? - odparł, unosząc lekko kąciki ust.

-Skąd wiesz, że to on? - spytałam zaczepnie.

-Nie wiem, zgaduję.

-Może najpierw coś sprawdź, zanim się odezwiesz.

-Zapamiętam twoją jakże pouczającą radę - wywrócił oczami.

Trąciłam go lekko w ramię, na co udał, że spada.

-Naprawdę chcesz spaść? - warknęłam w jego stronę.

-Ależ nie, Króliczku, przecież nie zrobiłbym ci tego! Wiem, jak bardzo by cię bolała moja strata! - powiedział, teatralnie chwytając się za serce.

Zignorowałam to, jak mnie nazwał i odwróciłam głowę w jego stronę.

-Nie bolałaby -zaprzeczyłam - Dlaczego byś tego nie zrobił? - spytałam, mrużąc oczy.

-Nie chcę, żebyś cierpiała - jego tęczówki intensywnie wpatrywały się w moje.

Nie wiedziałam, czy żartował, czy mówił prawdę.

*~*

Kochani, przepraszam, że daję wam rozdział DOPIERO TERAZ. Odłączono nam internet akurat w takim momencie... Rozdział był już dawno skończony :"( Strasznie was przepraszam :( Znowu zawiodłam...

>>>>>NEXT=50 GWIAZDEK i 25 KOMENTARZY<<<<<

PS Od teraz nazywam was Króliczkami :3 #Króliczki 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top