Rozdział XXV
Marinette
,,Skądś znam te oczy..." -pomyślałam i to było ostatnim działaniem mojego mózgu, gdyż w tej chwili jego usta odnalazły moje.
Nie zwracałam już najmniejszej uwagi na to, co się dzieje dookoła. Skupiłam się na Adrienie i trwającej chwili. To było teraz najważniejsze. Gdy mnie pocałował na początku byłam jak sparaliżowana i nie byłam pewna, co też powinna zrobić. Byłam lekko zawstydzona całą sytuacją, bo nie na codzień twój sen,marzenie staje się rzeczywistością. Nieśmiało oddałam pocałunek, niechcący rozchylając wargi. Tym samym dałam Adrienowi wejście i po chwili jego język zaczął błądzić po moim podniebieniu. Nagły przypływ odwagi sprawił, że delikatnie przegryzłam jego dolną wargę. Wkrótce nasze języki zaczęły współgrać ze sobą, a pocałunek przerodził się w bardziej namiętny. Lekko przerażona obrotem spraw chciałam się odsunąć, jednak Adrien jeszcze mocniej przygarnął mnie do siebie i teraz nie było już między nami najmniejszej szczeliny. Trzymał mnie w talii, a ja wplotłam swoje smukłe palce w jego blond włosy. Były bardzo miłe w dotyku, nawijałam ich pojedyncze kosmyki na palce. Na chwilę odsunęliśmy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza. Spojrzałam w jego oczy i dostrzegłam w nich ten sam błysk, co w moich. Widziałam, że był równie podekscytowany, jak i zdenerwowany, co ja. Po chwili jednak znów przysunął swoją twarz do mojej i wróciliśmy do wcześniej przerwanej czynności. Tym razem całowaliśmy się nieco gwałtowniej, napierając na siebie całym ciałem. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Lecz kiedyś musiało się to niestety skończyć, bo zrozumieliśmy, co między nami zaszło i oderwaliśmy się od siebie. Teraz byłam przerażona tym, co się wydarzyło. Chyba trochę bałam się tego uczucia, choć tak bardzo tego pragnęłam. Nie wiem, czy byłam gotowa na coś takiego. Nie byłam przygotowana emocjonalnie i czułam, że to wszystko, co się teraz we mnie nagromadziło, zaraz ekspoduje. Ta nieznana energia i pasja. Tymczasem oboje ciężko dyszeliśmy,spoglądając sobie głęboko w oczy. Jego były lekko zamglone, policzki miał lekko zaróżowione, a oczy zmierzwione. Musiałam wyglądać tak samo. Spojrzałam na Sabrinę, a później na Chloe. Stała w osłupieniu przez ten czas. Dopiero teraz się ocknęła i nastychmiast zareagowała.
-Ty! - warknęła, podchodząc do mnie - Masz zostawić mojego Adrienka w spokoju!
Widziałam, jak Adrien skrzywił się na jej słowa.
-Chloe... - zaczął lekko zmieszany.
-Spokojnie, skarbie, to nie twoja wina, to ta małpa się na ciebie rzuciła - Chloe obdarzyła mnie groźnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
Nie ruszyły mnie jednak te słowa. Tym bardziej, miałam ochotę jej wygarnąć, co o niej myślę, ale się powstrzymałam, przypominając sobie, że obok nadal stoi Adrien. Nie chciałam wyjść na agresywną, czy nie mogącą się opanować. Poza tym, nie chciałam się zachowywać jak Chloe i strzelać tzw. ,,focha", bo byłoby to mimo wszystko nie na miejscu. Tak sądziłam.
-Chloe, uspokój się... - postanowiłam załagodzić sytuację.
Jednak to był błąd. Blondynka odwróciła się w moją stronę i miałam wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci, więc automatycznie zrobiłam krok w tył. Adrien stanął za mną, widząc postawę Chloe i delikatnie położył dłoń na moim ramieniu. Kąciki moich ust lekko drgnęły i poczułam, jak pieką mnie policzki. Wpatrywałam się w Chloe trochę z większą pewnością, gdyż Adrien dodał mi otuchy. Wiedziałam, że mam się nie przejmować słowami i nie dać się sprowokować. I choć trochę opanować niechciane drżenie ciała spowodowane jeszcze pocałunkiem, ale też zimnem i wciąż błyskającym się niebem. Burza teraz nam nie przeszkadzała, ale nie mogliśmy jej lekceważyć i o niej zapomnieć.
-Musimy znaleźć drogę do obozu, nie mamy czasu na kłótnie - rzuciłam w stronę Adriena i Sabriny, kątem oka spoglądając na dyszącą ze złości Chloe.
Przez chwilę było mi jej trochę żal, bo w końcu w pewnym sensie zabrałam jej przyjaciółkę i ,,chłopaka", jednak gdy przypomniałam sobie, co zrobiła mnie i wszystkim innym, stwierdziłam, że zasłużyła sobie na ten los.
-Nie będziesz za nas decydować - wypaliła Chloe, gwałtownie chwytając mnie za ramię.
-Chloe, zostaw ją - tym razem odezwał się Adrien i ostrzegawczo spojrzał w stronę dziewczyny.
-Ale Adrieeenku - przeciągnęła Chloe, mrugając zalotnie rzęsami.
Adrien zignorował to i machnął na mnie ręką, żebym podeszła.
-C-co? - wyjąkałam.
Obok mnie zjawiła się Sabrina.
-O co chodzi? - również spytała.
-Wracamy do obozu.
-Znasz drogę? - zdziwiłam się.
-Tak - odparł krótko i chwycił mój nadgarstek.
Mocno się zarumieniłam, ale nie wyrwałam ręki. Byłam mocno zdezorientowana takim obrotem spraw. Nigdy bym nie sądziła, że tak to wszystko się potoczy. Tym bardziej, że ja i Adrien... Ta myśl była dla mnie marzeniem trochę niemożliwym. Poza tym nie wiedziałam, że jeden pocałunek może tak wiele zmienić. To było... dziwne. Wcześniej nasze relacje polegały na mówieniu sobie ,,cześć" i moim jąkaniu się, co najwyżej. Czy wydarzyło się coś, co by sprawiło, że nagle go zainteresowałam? Nie mogłam sobie nic takiego przypomnieć, może i było kilka momentów, ale wydawało mi się, że to trochę za mało. I obawiałam się, że to tylko sen i zaraz się obudzę. I znów ukryję twarz w poduszce, zażenowana swoją wyobraźnią. Jednak z drugiej strony nie chciałam się budzić. Chciałam, by ten cudowny sen trwał jak najdłużej. Tymczasem w dalszym ciągu podążaliśmy leśną ścieżką: ja, Adrien i Sabrina z przodu, a Chloe wlekła się gdzieś za nami z naburmuszoną miną. Po prostu komiczny widok, warty uwiecznienia, ale niestety, nie miałam przy sobie aparatu. Został w namiocie. Burza, przed chwilą dosyć groźna, zaczynała się powoli oddalać i niebo się rozpogadzało. Powrócił dawny spokój i zrobiło się dosyć przyjemnie. Rześkie powietrze i chłodny wiatr muskały moją twarz, co dawało mi uczucie wolności i szczęścia. Co chwilę zerkałam w stronę Adriena, który wciąż trzymał moją rękę, jednak patrzył przed siebie, jakby się nad czymś zastanawiał. Ja także zaczęłam rozmyślać. O nas.
Adrien
Nie potrafiłem sobie w miarę logicznie wyjaśnić, co zaszło między mną i Marinette. To był impuls i naprawdę choć starałem się zrozumieć, nie wychodziło. Czy mi się podobała? Cóż, była bardzo ładną dziewczyną, musiałem to przyznać, ale nie byłem pewien swoich uczuć, co do niej. Nie chciałem też robić jej nadziei, jeśli tak to zrozumiała. Ja wciąż kochałem Biedronkę i tak szybko nie pokocham kogoś innego. Nikt mi jej nie zastąpi, nawet ona. Poza tym, Marinette nie wie, kim tak naprawdę jestem. A ciężko byłoby mi będąc z nią w związku ukrywać coś takiego. Prędzej czy później i tak by się dowiedziała. I pewnie by mi tego nie wybaczyła. Chciałem zapytać Plagga, co o tym sądzi, ale mogłem to zrobić dopiero, gdy dotrzemy do obozu. Nie mogłem teraz ryzykować. Chociaż nie byłem pewien, czy kwami mi coś doradzi. Plagg myślał tylko o swoim camembercie i raczej nie udzielał mi porad sercowych. Czasami zastanawiałem się, czy tak jak Plagg nie przerzucić się na camembert. Oszczędziło by mi to wiele problemów i zmartwień. Może gdybym kochał ser prowadziłbym spokojniejsze życie?...
Kylie
Zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Tak dawno nie mogłam tego zrobić. Teraz dopiero zrozumiałam, co straciłam, będąc przez tyle czasu w szpitalu. I nie zamierzałam już tego powtórzyć nigdy więcej. Teraz byłam nareszcie wolna. I mogłam w końcu wcielić moje plany w życie, powrócić do tego, co zaczęłam i wreszcie się zemścić. Na Biedronce-Marinette. Doskonale wiedziałam, gdzie jej szukać. Na pewno była teraz na biwaku. Musiałam się tam dostać. Mój stan zdrowia nie był jeszcze wprawdzie całkiem normalny, ale nie mogłam czekać. Mimo przestróg i zaleceń lekarzy, że powinnam odpoczywać w domu, nie miałam zamiaru ich posłuchać. Zresztą, ja nikogo nie słuchałam i działałam tylko na własną rękę. Taka właśnie byłam.
-Kylie? - ktoś pomachał mi ręką przed oczami - Żyjesz, czy mam cię do śmietnika wrzucić?
Ocknęłam się.
-Nie, idioto! - prychnęłam - Nie posiadam twoich upodobań... - dodałam złośliwie.
-Ej, wyluzuj - zachichotał Federico - Jesteś przewrażliwiona. Chyba szpital źle na ciebie działa.
-No wow, jak do tego doszłeś? - przewróciłam oczami.
-Nijak - odparł.
-Nie rozumiem cię - założyłam ręce na piersi.
-Bienvenida! - wykrzyknął nagle, wystrzelając rękami w górę.
-Dobrze się czujesz? Całkiem ci już odwala... - westchnęłam, pukając się w czoło.
-Sztywniara.
-Dupek.
-Banan? - zaśmiał się.
-Moje było lepsze.
-Nie, twoje było do DUPY, Dupku.
-A myślałem, że używasz papieru...?
-Zamknij się.
-Nie mam drzwi ani klucza.
-To sobie kup.
-Za twoje pieniądze, jasne.
-Nie mam pieniędzy.
-Biedak, pożyczyć ci?
-Nie, idź sobie kupić bułkę.
-Ok, tobie też wezmę. Kajzerkę?
-Tsa i do tego margarynę - uśmiechnęłam się kpiąco.
-Fuuj, wolę masło - skrzywił się.
-To twój problem -roześmiałam się.
-I tak masło rządzi - obruszył się.
-Od teraz jesteś Masłem.
-A ty Margaryną.
-Czasami mam wrażenie, że powinieneś się leczyć na głowę.
-Czasami? Kobieto, ty mi cały czas to pokazujesz, jak nie tłumaczysz! - żachnął się.
-Jeden raz by nie wystarczył - wyszczerzyłam się.
-Margaryna serio do ciebie pasuje.
-Dlaczego? - spytałam zdezorientowana.
-Sama do tego dojdź - odparł - Jeśli potrafisz... - dodał po chwili, mrużąc przy tym oczy.
-Potrafię, jestem już dużą dziewczynką.
-Chyba tylko na zewnątrz...
-No ej, każdy ma w sobie coś z dziecka - mruknęłam - Ty też.
-Co na przykład?
-Wszystko. Wyglądasz jak mały chłopiec, choć jesteś ode mnie starszy.
-Przyglądasz mi się?
-Nie! - zareagowałam zbyt gwałtownie.
-Yhym... - uniósł brwi.
-No mówię, że nie! - zaprzeczyłam ponownie.
-Ja nic nie powiedziałem - uśmiechnął się.
-Ale pomyślałeś.
-Jak ty mnie dobrze znasz.
-Niestety.
*~*
Krótko, ale przynajmniej w czasie :') Macie już pomysły, co może się wydarzyć w następnym rozdziale?
>>>>>>>>NEXT=50 GWIAZDEK i 25 KOMENTARZY<<<<<<<<
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top