Rozdział XXVII

Marinette

Słyszałam strzępki rozmowy Elwire i naszej wychowawczyni. Nie byłam typem podsłuchiwacza, ale ich rozmowa mnie zainteresowała, bo obie wyglądały na zmartwione, na zmianę marszcząc brwi. Poza tym Elwire żywo gestykulowała, pokazując co chwilę w stronę lasu. Niestety, nie mogłam niczego zrozumieć ze słów ,,Może..." , ,,...a co jeśli", ,...w lesie". Nie potrafiłam złożyć z nich czegoś, co miałoby sens. Dziwiło mnie też, że rozmawiały jakby półgłosem, chyba nie chciały, by ktoś je usłyszał. O czym takim mogły rozmawiać? Czy miały jakąś tajemnicę, a może niespodziankę dla nas? Nie miałam już wątpliwości, że nie będzie to nic dobrego, gdy do moich uszu dotarło jedno, krótkie słowo ,,Kylie". To sprawiło, że zaczęłam się denerwować. Wszystko, co było z nią związane przyprawiało mnie o ból głowy, a nawet nerwowe drżenie rąk. Bałam się, że będzie chciała się zemścić. Tak, na pewno już wszystko zaplanowała! Serce zakołotało mi jeszcze szybciej, gdy pojawiło się słowo ,,wrócić". Ułożyłam sobie w głowie zdanie ,,Może Kylie wrócić, a co jeśli ...... w lesie". Brakowało mi jakiegoś słowa i choć były to tylko strzępki rozmowy, to wydało mi się, że to, że akurat je usłyszałam miało coś do rzeczy. Lecz jeśli naprawdę do tego prowadziła rozmowa, to było to dla mnie bardzo niekorzystne. Kylie mogła wrócić. A to działało na mnie jak płachta na byka.

***

Żałowałam, że jakoś temu nie zaradziłam, ale nie mogłam nic zrobić. W życiu nie pomyślałabym, że moje obawy będą słuszne, a przypuszczenia staną się prawdziwe. Zwykle kończyło się na czarnych scenariuszach, których czasami potrafiłam ułożyć wiele. Potem zapominałam o wszystkim i dalej było już w porządku. Problem najczęśniej znikał szybciej, niż się pojawił. I to mi odpowiadało. Jednak nie tak łatwo było pozbyć się tej dziewczyny. Już raz próbowałam i sama przypłaciłam swoim zdrowiem, więc po raz drugi tego nie zrobię. Miałam do tej pory cichą nadzieję, że Kylie niespodziewanie zniknie, rozpłynie się w powietrzu albo wyjedzie z miasta i nie będzie więcej zatruwać mi życia. Ma wytrzymałość godną Władcy Ciem i zapewne dla niego pracuje, bo skąd miałaby miraculum? Mistrz Fu nie rzuca pudełeczkami na prawo i lewo. Zawsze byłam ciekawa, kto jeszcze jest posiadaczem miraculum. Mistrz sam kiedyś powiedział, że jest ich więcej, jednak nie zdradził nam, kto jest ich posiadaczem. Chyba chciał byśmy sami do tego doszli. Do tej pory znaleźliśmy tylko jedno i niestety, zostało ono użyte do złych celów Białej Kotki.

Tymczasem Kylie najzwyczajniej w świecie siedziała kilka metrów ode mnie. W moim ciele rodziła się istna furia na jej widok. Nienawidziłam jej z całego serca. W życiu nie byłabym skłonna uwierzyć, że mogłoby kiedykolwiek być inaczej.

Kylie

Ledwo umknęliśmy z Federico jednemu niebezpieczeństwu, a już czekało na nas kolejne zagrożenie. Liczyłam się z mocą Biedronki, wiedziałam, że jest silna. Nie mogłam lekceważyć takiego przeciwnika, jak ona. Nadeszła moja kolej na zemstę. Lecz nie taką, jak można było przepuszczać. Dobrze wiem, że siłami, która najbardziej niszczą są uczucia, emocje. Robią to od środka i doszczętnie. Musiałam się do tego prawdłowo zabrać, bo jeden zły ruch i wszystko może się obrócić przeciwko mnie. Tyle, że ja nie miałam uczuć, bo były dla mnie oznaką słabości. Zwłaszcza, najbardziej potrafiła zaboleć obojętność, o czym się już jeden, jedyny raz przekonałam, gdy jeszcze miałam w sobie ludzie odruchy. Wzdrygnęłam się na bolesne wspomnienie, które jak drzazga tkwiło gdzieś tam w środku mnie. Nie mogłam pozwolić powrócić wspomnieniom, bo zawsze robią to ze zdwojoną siłą. Musiałam myśleć o tym, co jest teraz i puścić przeszłość w niepamięć. Takiej zasady się trzymałam.

Śmiałam się w duchu, widząc gniewne spojrzenia Marinette, rzucane średnio co 2,5 sekundy w moim kierunku. Jakby spojrzenie mogło zabijać, to leżałabym już martwa, ale tak nie było, więc siedziałam sobie beztrosko na ciepłym drewnie, wygładzając co jakiś czas zmiętą i w niektórych miejscach naddartą, bawełnianą bluzkę. Na mojej skórze drzewo także wyraziło swoją opinię o moim wejściu na nie. Nie była ona pozytywna. Dyskretnie przetarłam jedną ranę, rozcierając w palcach świeżą krew i dusząc w sobie syknięcie. Na ranie zrobiło się już zakażenie, ale nie chciałam tego nikomu pokazywać. Tymczasem zwróciłam tym niechcący uwagę Federica, który siedział tuż obok mnie. Ależ ja mam dzisiaj szczęście...

-Co ci się stało? - spytał szeptem, delikatnie przejeżdżając opuszczkami palców wokół zaczerwienionej skóry.

Skarciłam się w myślach za prąd, który przeszedł w tym miejscu po mojej skórze, ale nie dawałam nic poznać po sobie. Zignorowałam to uczucie i myśli, które wraz z nim powoli nadpływały do mojej głowy.

-To pamiątka po twoim genialnym pomyśle - odpowiedziałam również szeptem, nie szczędząc sobie przy tym jadu w głosie.

-Jakby nie ja, miałabyś tego - wskazał palcem na ranę - o wiele, wiele więcej.

Prychnęłam i wywróciłam oczami.

-Musimy to pokazać Elwire - odezwał się Federico.

-Komu? - spytałam nierozumiejąc, charakterystycznie mrugając kilka razy, jakbym chciała się obudzić z chwilowego zapomnienia.

-Jej - wskazał ręką na młodą kobietę - To przewodniczka tego całego obozu.

-Kiedy zdążyłeś się o tym dowiedzieć? - zmarszczyłam czoło.

-Przed chwilą z nią rozmawiałem, podczas gdy ty nawet nie zauważyłaś mojej nieobecności, bo tak zaciekle wymieniałaś ,,spojrzenia" z Marinette - uniósł delikatnie lewy kącik ust.

-Raczej ona chciała mnie udusić, a ja się śmiałam -burknęłam, również niechcący się uśmiechając.

-Nie zauważyłem. Czepiasz się detali -założył ręce na piersi.

Odkaszlnęłam znacząco, chcąc dać mu tym samym do zrozumienia, że nie można czegoś takiego zaliczyć do szczegółów, jednak on zdawał się tego niezauważać.

-Jak małpka - dodał po chwili, a jego oczy rozbłysły.

-Nawet o tym nie myśl - zaoponowałam, ale na próżno.

-MAŁPKA KYLIE! - wykrzyknął, szczerząc do mnie swoje białe zęby i zwracając tym uwagę wszystkich uczestników obozu.

Nawet wychowawczyni i przewodniczka spojrzały na niego zaniepokojone, po chwili jednak wracając do wcześniej przerwanej rozmowy.

Z uczniami natomiast nie było tak łatwo, ich ciekawskie spojrzenia skanowały nas od stóp do głów, a ja poczułam, że zaraz wybuchnę i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. Myślałam, że moja twarz zaraz spłonie, tak samo jak ręce i chwilowo nieruchoma klatka piersiowa. Miałam się nie wyróżniać z tłumu, a właśnie to zrobiłam. Teraz wszyscy będą zwracać na mnie uwagę. Poczułam się jak błazen, gdy postanowiłam zwalić na kogoś winę... albo po prostu ostrożnie wystawić nogę poza krąg zainteresowania. Odwróciłam się do Federica.

-Dobrze się czujesz? Chyba ostatnia wizyta w psychiatryku nie zakończyła się sukcesem - udałam zasmuconą, po czym uśmiechnęłam się z satysfakcją, patrząc na jego zdezorientowaną twarz.

Usiadłam z powrotem, zakładając nogę na nogę i udając wielkie zainteresowanie moimi paznokciami. Tym samym nikt już na mnie nie patrzył, a wszyscy śmiali się głośno z osoby siedzącej obok mnie. Jedynie Marinette przyglądała mi się z krzywym wyrazem twarzy, ale nie obchodziło mnie to. Czułam się, jak zwycięsca. Moja radość zgasła, gdy poczułam ciepły oddech tuż przy moim uchu.

-Odwdzięczę się.

Nie żebym była przestraszona, ale to wzbudziło we mnie lekki niepokój. Zabrzmiało to trochę jak groźba, ale przecież nic nie mógł mi zrobić. Tym bardziej, ze to ja tu byłam posiadaczką miraculum.

Spojrzałam zadowolona, jak zostaje zasypany pytaniami, dotyczącymi owego ,, pobytu w psychiatryku" i jak próbuje to wyjaśnić, ale mu się to nie udaje. Odwróciłam się w przeciwną stronę, napotykając przed sobą postać Marinette. Stała przede mną, z założonymi rękoma na piersi, przyjmując wojowniczą pozę. Wyglądała dosyć komicznie, ale postanowiłam traktować ją normalnie, jakby wcale tak nie było.

-Coś nie tak? - spytałam, uroczo się uśmiechając. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię.

-Musimy pogadać - warknęła Marinette i pociągnęła mnie za rękę w stronę namiotu.

-Ładnie tu masz - odezwałam się, gdy znalazłyśmy się w środku.

Wywróciła oczami, a ja stwierdziłam w myślach, że ten gest zdecydowanie lepiej wygląda, gdy ja tak robię.

-Może zamieszkamy razem w namiocie? -dodałam, zmuszając się do bycia, poprawka: udawania miłej.

I tak wiedziałam, że nie zgodzi się na moją ,,propozycję", więc nie musiałam się obawiać.

-Nie - jej odpowiedziedź brzmiała tak, jak przypuszczałam - Tak w ogóle ty będziesz w namiocie z Chloe i Sabriną , jak już chcesz wiedzieć...

Zdziwiłam się, że potrafiła wypowiedzieć w moją stronę normalne zdanie. No, zaskoczyła mnie. Poważnie.

-W porządku - skinęłam głową, kładąc ręce na swoich kolanach i delikatnie je o nie wycierając.

-Możesz mówić normalnie? - spytała Marinette, mrużąc oczy.

-Mówię normalnie - odparłam, dyskretnie zmieniając ton głosu o trochę mniej piskliwy, jakim dotąd udało mi się mówić.

Specjalnie się jej podporządkowywałam, by trochę namieszać jej w głowie. Marinette co prawda źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia, ale starała się nie dać tego po sobie pokazać. Cóż, szkoda, że jej nie wyszło. Dzięki temu drobnemu spostrzeżeniu, wiedziałam, że wszystko idzie zgodnie z planem.

-Czego tutaj chcesz - mówiła dalej Marinette.

-Trochę odpocząć od hasału, gwaru i...

-Tak, tak, jasne - przerwała mi Marinette, lekceważąco machając ręką.

-I to niby ja jestem niemiła - teraz to uśmiechnęłam się złośliwie.

Teraz niech myśli, że wygrała, że udało jej się mnie rozkmninić... Jestem pewna, że zaraz coś podobnego powie.

-Wiedziałam - wypaliła, a ja pogratulowałam sobie w duchu - Wiedziałam, że tylko udajesz!

-Okej, masz rację - udałam, że się przyznaję - Raz ci się zdarzyło - dodałam i zachichotałam, by nie wzbudzająć podejrzeń.

-Będą nas szukać - powiedziała nagle Marinette.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się takiego zakończenia rozmowy.

-Dokończymy to - na szczęście mogłam kontynuować wykonywanie swojego planu.

Ale chyba wolałabym to przyspieszyć...

-Zaczekaj - chwyciłam ją za ramię, gdy próbowała wyjść z namiotu - Naprawdę chcesz to odkładać na później? Czy może po prostu tchórzysz? - zaakcentowałam ostatnie słowo.

Podziałało. Marinette wyprostowała się dumnie, zaciekle spoglądając mi prosto w oczy.

-Nie, bo... - powiedziała i zaczęła mówić, jednak mnie nie chciało się tego słuchać, więc lekceważąc ją totalnie, wyszłam z namiotu.

-Teraz to ty uciekasz- uśmiechnęła się tryumfalnie, również się z niego wygrzebując.

-Nie, ja po prostu postępuję rozsądnie i nie narażam swoich uszu na... - odrzekłam.

-Nie kończ - przerwała mi.

Przez chwilę patrzyła na mnie i się nie odzywała, więc skorzystałam z tego i rozejrzałam się po obozie, obserwując poczynania innych. Część była zajęta spożywaniem wiejskiej kiełbasy, prosto z ogniska, a inni przygotowywali się już do snu. Jednak zdecydowana większość siedziała przy ognisku, śpiewając wesołe piosenki, do czego Elwire, zdążyłam się nauczyć jej imienia, starała się ich przekonać. Zauważyłam siedzącego szczególnie blisko niej Federico, który teraz trzymał w rękach jej gitarę i na niej przygrywał. Młoda przewodniczka spojrzała na niego znacząco i mogłabym przysiąc, że jej oczy zabłysły. Dało się z daleka wyczuć palącą atmosferę, która ich otaczała. Denerwował mnie widok ich, wptarujących się sobie w oczy, oświetlonych światłem ogniska, do którego uczniowie dorzucali świeżego drewna. Stłumiłam westchnienie i odwróciłam wzrok, jednak nie mogłam go nigdzie utkwić. Najpierw patrzyłąm na niebo, później na drzewa, a na końcu i tak mój wzrok spoczął na nich. Zapomniałam o obecności Marinette i pod wpływem nagłego impulsu, potarłam dłonią miejsce, gdzie rzekomo znajdowało się moje serce. A Marinette patrzyła na moje poczynania, podążając za moim wzrokiem. Musiała wykryć moją nagłą zmianę nastroju. Podeszła do mnie od tyłu, z ciekawością mi się przyglądając. Szybko opuściłam znów rękę wzłuż ciała i nie wiedząc, co w dalszym ciągu z nią zrobić, schowałam ją do kieszeni szortów.

-No nie wierzę... - doszedł mnie szept Marinette.

-Co? -zareagowałam odrobinę zbyt nerwowo, a Marinette uśmiechnęła się, kręcąc głową.

-Kto by się tego spodziewał... - powiedziała chyba bardziej do siebie, niż do mnie, ale i tak ją usłyszałam.

Patrzyłam jeszcze jak dosiadała się do radosnej grupki i w końcu postanowiłam zrobić to samo. Usiadłam po przeciwnej stronie, z dala od niej, pomiędzy jakimiś dziewczynami, których imienia nawet nie znałam. Zdałam sobie sprawę, żę jestem całkowicie osamotniona, moja kwami była na mnie obrażona, Marinette była moim wrogiem, a Federico... nie wiem, kim dla mnie był.

Podniosłam głowę, obserwując, jak jego palce swobodnie suną po strunach gitary. Przeniosłam swój wzrok wyżej, a był to moment, gdy akurat także uniósł głowę, co spowodowało, że nasze spojrzenia się spotkały. Chciałam przerwać ten kontakt, ale jakoś nie mogłam. Karciłam się za to w myślach, ale i tak się nie ruszyłam. Nagle Federico zagrał całkiem inną melodię, nie z serii tych obozowych piosenek. Zdawało mi się, że mija wieczność, a w rzeczywistości było to tylko kilka minut. Federico jeszcze kilka razy brzdąknął na gitarze, wciąż na mnie patrząc i kończąc piosenkę słowami ,,Need you in my life...*".

* Everytime we touch - Cascada

*~*

Króliczki!

Nawet nie mam tłumaczeń, mogłabym was tylko przepraszać w nieskończoność. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam [...]

Ale to i tak by nic nie dało.

Wieki minęły od ostatniego rozdziału, a mnie ziemia wchłonęła na czas, który był nieokreślony, aż do DZISIAJ! (czujecie te emocje? :') )

Chciałabym jakoś skończyć tą i tak koślawą część pierwszą.

Ze wstydem przyznaję, że chciałam już zawiesić to opowiadanie, ale stwierdziłam, że gdy mam do końca tej części kilka rozdziałów to jest to, po prostu, bez sensu.

I dlatego dzisiaj jest rozdział. No i okej, będę szczera, można też zawdzięczyć to trochę brakami internetu i braku możliwości wykonywania mojej tak jakby drugiej pracy, którą mogę robić tylko z internetem :P

A teraz odnośnie książki.

Dzisiejszy rozdział poświęciłam relacji Kylie i Marinette, dziać się za to będzie w następnym rozdziale, a już niedługo koniec i zajawka 2 części, w której Adrienette i Ladynoir będzie dużo.

To chyba wszystko ^-^

Króliczek🐰

Małpka🐒


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top