Rozdział XX
Marinette
Ocknęłam się, ale nic nie widziałam. Przed oczami miałam ciemny, rozmyty obraz. Coś jasnego raziło mnie w oczy. Mruknęłam i odwróciłam głowę. Natychmiast poczułam ból. Chciałam się za nią chwycić, ale nie mogłam. Moja ręka była bezwładna, nie wiem, dlaczego. Znów poruszyłam się niespokojnie. Obraz stał się bardziej wyraźny, lecz gdy zamykałam oczy migotały mi miliony różnokolorowych światełek. Czułam zmęczenie i ból. Nie pamiętałam, co się wydarzyło i dlaczego tu jestem. W ogóle nie miałam pojęcia, kim jestem.
-Budzi się... - usłyszałam szept nad sobą i podskoczyłam.
Podniosłam się tak, że teraz siedziałam. Kosztowało mnie to sporo sił. Zobaczyłam, że moje ręce są podpięte do kroplówki. Wszędzie było biało, a na łóżkach leżeli chory ludzie. Nade mną stali jacyś ludzie w maskach. Kim oni są? Kim jestem ja?
-C..co - odkaszlnęłąm - co się stało?
Spojrzano na mnie bezradnie, a ja poczułam się dziwnie. Z tej sytuacji wywnioskowałam, że stało się coś złego. Powoli zaczęłam sobie przypominać, gdzie jestem. Byłam w szpitalu, dookoła mnie leżeli pacjenci, a ja byłam jedną z nich. A ci ludzie, którzy nade mną stali to lekarze. To wiele wyjaśniało. Jednak wciąż nie wiedziałam, jak się tu znalazłam.
-Dlaczego tu jestem? - spytałam ponownie.
Pokiwali głowami, obdarzając się porozumiewawczym wzrokiem. Po chwili jeden z nich się odezwał.
-Zemdlałaś w chorobie, w której nie może sie to wydarzyć - oznajmił krótko.
Chciałam dokładniejszych wyjaśnień.
-Jak to się dokładniej stało?
-Twoja matka ci to wszystko wyjaśni... - usłyszałam odpowiedź i zobaczyłam kobietę w zielonym podkoszulku i lekko pomarszczonej, zmęczonej twarzy.
Oczy miała podkrążone, starała się do mnie uśmiechnąć.
-Marinette... - powiedziała cicho.
-Do mnie mówisz?- spytałam nic nie rozumiejąc.
-Ty jesteś Marinette - dodała kobieta ze łzami w oczach.
Więc tak się nazywam, tak?
-Marinette, jestem twoją mamą - wyszeptała, a ja przełknęłam ślinę. Głupio nie pamiętać własnej matki - Znalazłaś się tu, bo... Po prostu ci wytłumaczę jak to było... Od jakiegoś czasu byłaś chora na grypę, przy tej chorobie trzeba bardzo uważać, a ty... Nie wiem, dlaczego to zrobiłaś, ale gdy weszłam do twojego pokoju to leżałaś na zimnej podłodze... Byłaś lodowata i miałaś bardzo niską temperaturę... Byłaś nieprzytomna, a ja nie wiedziałam, co się stało. Zawiozłam cię do szpitala, okazało się, że jesteś w ciężkim stanie i...- widziałam, że nie może tego z siebie wydusić.
-I...? - starałam się jej pomóc i dodać jej otuchy, poprzez położenie mojej dłoni na jej.
Wysiliła się na delikatny uśmiech. Po chwili posmutniała.
-...i że nic nie będziesz pamiętać - dokończyła, a po jej policzku potoczyła się pierwsza łza.
-Ale... dlaczego?
-Zbyt mocno uderzyłaś głową. Ty... mogłaś tego nie przeżyć, gdybym przyszła trochę później to... całkiem byś zamarzła - kobieta rozpłakała się, a ja poczułam się winna.
Winna? Coś zaświtało w mojej głowie. Jestem winna... ale dlaczego?
Federico
Od kilku dni siedziałem przy jej łóżku. Nie mogłem spać, bo czekałem, aż się obudzi. Miała złamaną rękę, skręconą kostkę, kilka złamanych palców i jedno złamane żebro... Była w okropnym stanie i bałem się, czy to przeżyje. Jej głowa była owinięta białym bandażem. Lekarze na razie nie byli pewni, czy nie dostała wstrząsu mózgu. Wszystko okaże się, gdy się przebudzi. Była od 5 dni w śpiączce. Do tygodnia miała się wreszcie wybudzić. Miałem nadzieję, że tak będzie... Ucałowałem jej delikatną dłoń. Nawet nie wiedziałem, jak ma na imię... Pozostawało mi tylko zwracać się do niej pod jej pseudonimem.
-Kiciu... - wyszeptałem chyba po raz 1000 tego popołudnia - Proszę, obudź się...
Żadnego ruchu. Ani drgnęła.
Drzwi od jednej z sal operacyjnych otworzyły się, wywołując lekki powiew wiatru. Musnął jej twarz, a jej włosy lekko uniosły się i znów opadły na jej czoło. Wydawało mi się, że lekko się uśmiechnęła do siebie. Potrząsnąłem głową. To przez bezsenność. Jak zwykle miałem przewidzenia. Jednak znów wydało mi się, że drgnął kącik jej ust.
-Co jest? - zapytałem sam siebie.
Nie, niemożliwe! Czy ona się poruszyła?!
Kylie
Poczułam coś chłodnego na mojej twarzy.To było przyjemne. Poczułam, że mam znów czucie w moim ciele. Spróbowałam się uśmiechnąć, jednak wyszło mi to bardzo blado. Po chwili dotarły do mnie jakieś szmery i urywki rozmów. Poruszyłam się niespokojnie, chciałam mieć ciszę. Poczułam okropny ból w klatce piersiowej. Z moich ust wydobył się cichy syk. Gwałtownie otworzyłam oczy, mrugając powiekami. Biało, pusto, zimno. Szpital? Nie cierpię szpitali!
-Co jest?! - warknęłam, od razu czując tego skutki.
Ciężko mi było oddychać, czułam wtedy ból. Ogarnęłam krótkim spojrzeniem swoje ciało. Było całe w bandażach. No tak, pamiętałam. Spadłam z dachu. A nie, ktoś mnie popchnął... Biedronka... Marinette... Zabiję ją. To przez nią teraz nie mogę się poruszyć ani normalnie oddychać, bo jest tylko ból. I to przez nią tutaj jestem, w szpitalu. Chcę stąd wyjść. Poradzę sobie. Nie potrzebuję pomocy lekarzy!
Poczułam na sobie czyjś wzrok. Zmarszczyłam czoło i odwróciłam głowę. Uniosłam jedną brew.
-A ty, co tu robisz? - spytałam ze złością.
Spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie przerażony.
-Ty... mnie pamiętasz?!
-Trudno cię zapomnieć, wiesz? - rzekłam sarkastycznie.
Uśmiechnął się uradowany. Ciekawe, dlaczego? Bo jestem w bandażach i tutaj leżę? Jakie upokorzenie... Ugh, ma pewnie niezły ubaw... Chciałabym się zapaść pod ziemię...
Lecz on wciąż uśmiechał się głupio. Przewróciłam oczami. Oparłam zdrową dłoń na kolanie.
-Możesz już iść? - powiedziałam, zażenowana jego wzrokiem.
-Nie - odparł.
Burknęłam pod nosem kilka przekleństw i odwróciłam głowę w drugą stronę.
-Wiesz, że masz duże szczęście, że w ogóle możesz się ode mnie odwrócić? - spytał.
Pokazałam mu fucka.
-I że ten palec masz zdrowy to też szczęście -zachichotał.
-Możesz się odczepić?!
-Nie. Już to mówiłem. Siedziałem tu 5 dni i nie mam zamiaru teraz po prostu wyjść.
-Chwila, że ile tu siedziałeś...? - spytałam ze zdziwieniem.
Dlaczego tu był przez ten cały czas?
-Od kiedy to cię obchodzę, hę? - mruknęłam.
-Od kiedy wezwałem pomoc, głuptasie.
Wezwał pomoc? Zrobiło mi się głupio... Powinnam mu chyba podziękować, gdyby nie to, że mnie nazwał...
-Głuptasie?!
-Nie znam twojego imienia.
-Pff... Czekaj, że co?!
Dopiero teraz dotarło do mnie, że jestem pod swoją normalną postacią. Cholera! Miał tego nie wiedzieć... Ech, teraz już wszystko mi jedno.
-Kylie.
-Miło poznać - wyciągnął do mnie rękę, szczerząc się głupio.
Podałam mu lewą, bo prawą miałam obandażowaną i prawdopodobnie złamaną, bo nie mogłam nią poruszyć.
-Gdzie ona jest? - przypomniałam sobie.
-Kto?
-Ta, co mnie zepchnęła.
Zmarszczył czoło.
-Ktoś cię zepchnął? Specjalnie?
-Odkryłeś Amerykę, wiesz?
-Kim ona jest?!
-To Biedronka - postanowiłam na razie nie ujawniać jej tożsamości... w końcu ona mnie też widziała.
-Zabiję ją... - wyszeptał wściekły.
-Żółwik.
Marinette
Moja ,,mama" opowiedziała mi wszystko. Jednak ja wciąż nie mogłam sobie nic z tego przypomnieć. Starałam się coś zrozumieć, ale w głowie miałam pustkę. Czy kiedyś odzyskam pamięć? Znów bez sił opadłam na poduszkę i ze zmęczenia zamknęłam oczy. Starałam się odprężyć i zapomnieć o tym problemie... Może gdy znów się obudzę wszystko sobie przypomnę? Zawsze wartało spróbować i mieć nadzieję.
Poczułam, jak ktoś jeszcze głaszcze mnie po ręce. Po chwili dotyk ustał. Poczułam teraz chłód i znów ból. Okropny ból w każdym zakamarku mojego ciała. Nie mogłam od niego uciec. Zacisnęłam mocniej powieki i syknęłam. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Przygląda mi się, widzi, jak się męczę. Jednak gdy otworzyłam oczy żadno spojrzenie nie było skierowane na mnie. Każdy był zajęty swoimi sprawami. Albo najzwyczajniej w świecie byłam za głupia, żeby odgadnąć, kto mi się przygląda. Wróciłam do wcześniej przerwanej czynności - próby zaśnięcia.
Kylie
Nie mogłam uwierzyć, że kilka łóżek dalej leży ona! Ta, co mnie zrzuciła z dachu. Ta, przez którą tu leżę. Ta, która... była tak samo poszkodowana, jak ja. Jak to się w ogóle stało? Ja jej nic nie zrobiłam, nie zdążyłam zrobić. Byłam bardzo ciekawa, dlaczego tu leży. Musiałam się tego dowiedzieć. Poprosiłam Federico, żeby to zrobił. No, przynajmniej się do czegoś przyda.
Po kilku minutach wrócił i przysiadł na łóżku, obok mnie.
-No? - chciałam jak najszybciej usłyszeć odpowiedź. Federico nabrał oddechu, a ja jeszcze dodałam - Co jej się stało?
-Z tego, co raczyli mi powiedzieć lekarze, zemdlała.
-Pff! - prychnęłam - I dlatego tu leży?
-Nie...
-To dlaczego? - moja niecierpliwość sięgała granic.
-Ona ma grypę i zemdlała, rozumiesz?
-Co to ma do rzeczy? - spytałam zdziwiona.
Federico pokręcił głową.
-Ty udajesz, czy taka...
-Nie radzę ci kończyć - przerwałam mu. Dobrze wiedziałam, co chce powiedzieć - I to nie zmienia faktu, że nie powinieneś jej współczuć.
-Współczuć? - zachichotał - Ty chyba sobie żarty robisz. Ja jej nawet nie znam - przewrócił oczami.
-Bla bla bla widzę jak się martwisz i że mało się nie poryczysz. Pff - warknęłam.
Federico spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem.
-No co? - poczułam się dziwnie.
-Ty jesteś zazdrosna!
-O kogo?! - syknęłam ze złością.
-O mnie, rzecz jasna - wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu.
-W twoich snach!
-I nie tylko - poruszył znacząco brwiami.
Ukryłam twarz w dłoniach. Z kim ja rozmawiam? Odwróciłam się na drugi bok.
-Foch forever - powiedziałam.
-Na 3 minuty.
-Chyba nie umiesz angielskiego -pokazałam mu język.
-A ty się obrażać.
Przewróciłam oczami i uniosłam głowę ku górze.
-Wyjdź stąd - powiedziałam nagle, nie patrząc na niego.
-Bo? - odrzekł prowokująco.
-Bo zawołam lekarzy, że naruszasz mój spokój.
-Okej, a ja im powiem, żeby się nie przejmowali. Wiesz, nie ich wina, że ich pacjentka jest taka...
-Jaka? No, powiedz - wywarczałam w jego stronę - Zatkało cię?
-Mnie nie, ale polecałbym sprawdzić kibel w twojej łazience.
-Mam cię dość - jęknęłam i schowałam głowę w poduszce.
-Też cię kocham.
*~*
Okej, niepoważny rozdział, ale miałam bekę, pisząc to xD
Obiecuję poprawę xD
Przepraszam, wypiłam za dużo kofeiny chyba :_:
>>>NEXT= 45 GWIAZDEK i 25 KOMENTARZY<<<
Q&A wieczorem ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top