/2/ Rozdział IV

Kylie

Zerwałam się z fotela, zrzucając przy tym okrywający mnie koc na podłogę. Nie przejęłam się tym jednak zbytnio. Byłam wstrząśnięta tym, co zobaczyłam.

-Żartujesz sobie ze mnie?! -spytałam, wytrącona z równowagi.

Niepewnie zmarszczył brwi na moją niespokojną reakcję.

-Nie bardzo rozumiem -odrzekł powoli, odrywając wzrok od pióra i skupiając na mnie swoją uwagę.

Oparłam się o komodę i odgarnęłam opadające mi na oczy włosy. Musiałam się uspokoić, bo zaczynału ponosić mnie emocje. A to było zgubne. Musiałam zachować spokój. Myśli, które przelatywały przez moją głową napawały mnie frustracją i czułam tą niewiedzę, której tak nie cierpiałam.

-Miraculum Pawia. Przecież ono nie istnieje, zaginęło dawno temu, wraz z posiadaczką -wyrzuciłam w końcu.

-A skąd ty to wiesz? -spojrzał na mnie podejrzliwie.

-Znam historię miraculous. Ojciec mi wszystko przekazał -odetchnęłam głęboko.

Federico przeczesał włosy palcami i oparł się o ścianę.

-Twój ojciec? -odezwał się w końcu z lekką dezorientacją w głosie.

-Tak -uciekłam wzrokiem.

-Nigdy wcześniej o nim nie wspominałaś. W ogóle nic nie mówisz o swojej rodzinie czy pochodzeniu -stwierdził.

-A jakie to ma znaczenie? Nie mówiłam, bo nie miałam nic na ten temat do powiedzenia, a już szczególnie tobie -założyłam ręce na piersi.

-Powiedz mi, kim jest twój ojciec? -naciskał.

Odwróciłam głowę, wpatrując się w ponury, deszczowy krajobraz za oknem. Ulewa ustawała, obserwowałam wędrówkę ostatnich kropli po szybie. Nie śpieszyłam się z odpowiedzią, której nie miałam udzielić. Nie miałam potrzeby zwierzania się komukolwiek. Sama musiałam sobie poradzić ze swoimi uczuciami, by stać się silną. Dlatego od początku nauczyłam się, żeby nigdy nie prosić kogoś o pomoc. Że muszę polegać tylko na sobie.

Federico wywoływał u mnie dziwne uczucia. W jego towarzystwie nie czułam tej swobody, jaką zwyklę mam z innymi ludźmi. Starannie musiałam dobierać słowa, by nie popełnić błędu. Z innymi było prościej, nawet jeślibym się przypadkiem zdradziła, nikt by tego nie zauważył. Tutaj było inaczej. Jedno słowo mogło sprawić, że Federico nie da mi już spokoju. A chciałam, żeby wiedział jak najmniej na mój temat, o ile to tylko możliwe. I tak czułam, że do tej pory złamałam już wiele swoich zasad. Przez to czułam, że mój mur, który zbudowałam na zewnątrz zaczyna się kruszyć. Od środka.

Federico wyrwał mnie z zamyślenia, kładąc delikatnie dłoń na moim ramieniu i odwracając mnie w swoją stronę. Przymknęłam oczy, by gdy je otworzę mógł w nich zobaczyć jedynie pustkę. I nic więcej. Skupiłam się, by moje spojrzenie miało jak najchłodniejszy wyraz. Tak, jak się uczyłam. To miało zwiastować pewność siebie, odwagę i bezuczuciowość. Czyli mnie.

Pokręciłam niezauważalnie głową, pozwalając, by na moich ustach wykwitł drwiący uśmieszek. Moja postawa miała za zadanie przekazać, że słowa, które wypowiadam nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia i uważam je za zbędne.

-Powinieneś spytać ,,kim był" -sprostowałam, unosząc wyżej podbródek.

Spojrzał na mnie zaskoczony, co przyjęłam z kolei znudzonym, obojętnym wyrazem twarzy. Czułam się silniejsza.

-Twój ojciec nie żyje? -spytał ostrożnie, a ja miałam ochotę się roześmiać, co zapewne mógł tym razem zobaczyć w moich oczach.

-Zaginął dziesięć lat temu -odpowiedziałam lekko, choć w gardle czułam już nieznaczny ucisk.

-Mówisz o tym z takim spokojem, ponieważ zupełnie cię to nie obchodzi, czy... -Federico zmrużył oczy. -...starasz się ukryć prawdę?

Rozchyliłam lekko usta. Moje oczy rozbłysły, a ja skarciłam się, że mógł zobaczyć w nich strach. Nienawidziłam tego uczucia. Nie tak miało być.

-Dlaczego tak sądzisz? -spytałam ostrożnie, nierozsądnie robiąc krok w tył.

-Bo to właśnie widzę -odparł, zmniejszając odległość między nami.

-Nie możesz tego widzieć -pokręciłam głową, zmuszając się do uśmiechu.

-Ukrywanie czegoś ci nie wychodzi.

-Niczego nie ukrywam -powiedziałam wolno, obserwując uważnie jego ruchy.

Gwałtownie przybliżył się do mnie,wplątując palce w moje włosy.

-Nie? -złączył nas nosami.

Nieświadomie wstrzymałam oddech, czując obijające się o klatkę serce.

-Nie -odparłam twardo, zamykając oczy, lecz nic się nie wydarzyło.

Zaskoczona i zdezorientowana uniosłam powieki, czując potrzebę zaczerpnięcia głębszego oddechu. Zrobiłam dwa kroki w przód, zbliżając się do kanapy, o którą chciałam się oprzeć. Wtedy niespodziewanie zjawił się za mną, obejmując mnie w talii, na co jedynie zagryzłam mocniej wargę. Poczułam jego gorący oddech na swojej szyi, który drażnił moją skórę, kiedy wyszeptał mi wprost do ucha:

-Let mi think... You're lying. [Daj mi pomyśleć... Kłamiesz.]

-No, I'm just trying to change the reality. [Nie, ja tylko próbuję zmienić rzeczywistość.]

Marinette

-Może powinnyśmy udać się do Mistrza Fu? -spytałam po dłuższym namyśle.

-Nie w tym przypadku, Marinette -odparła Tikki, wznosząc się w górę, by po chwili opaść na mój zeszyt z nieodrobionym zadaniem, leżący na biurku.

-Dlaczego nie? -ciągnęłam lekko zdezorientowana całą sytuacją. W razie czego wolałam zdać się na Tikki, bo ona miała większą wiedzę na temat miracul niż ja i zapewne wiele razy była już w podobnych sytuacjach. Dlatego też liczyłam, że będzie wiedziała, co robić. Bo ja nie miałam pojęcia.

-Póki nie wiemy, jakie miraculum się aktywowało i jakie ma właściwości, lepiej nie ryzykować -stwierdziła rozsądnie.

-A skąd mamy się wcześniej dowiedzieć, o jakie miraculum chodzi? -sprawa wydała mi się zawiła i nie wiedziałam, z której strony spróbować ją zbadać, więc najzwyczajniej nie potrafiłam jej pojąć.

-Potrzebna nam księga, w której są opisane wszystkie miracula -Tikki spojrzała na mnie uważniej.

-Gdzie ona się znajduje? -założyłam ręce na piersi, gotowa w każdej chwili zmienić się w Biedronkę i wyskoczyć przez okno w poszukiwaniu potrzebnego przedmiotu.

-I w tym właśnie tkwi problem, Marinette -przymknęła oczy, spuszczając głowę. -Nikt tego nie wie.

-Więc nadal jesteśmy w kropce -westchnęłam, opierając się o fotel i powoli się na nim kręcąc.

Po chwili w mojej głowie pojawiła się myśl.

-Wiesz co, Tikki? Ta ważna księga może być w najgłupszym i najmniej rozsądnym mogłoby się wydawać miejscu, nie uważasz? -powiedziałam.

Tikki uniosła głowę, patrząc na mnie z nadzieją. Ja jednocześnie liczyłam na to, że moje słowa okażą się kluczowe.

-To bardzo możliwe. Ale o jakim miejscu mówisz?

Odczekałam chwilę i lekko się uśmiechnęłam. Wreszcie przynajmniej miałyśmy jakiś cel. Od dłuższego czasu nie wiedziałam, w którą stronę pójść, by sprawy szły w dobrym kierunku. Teraz nabierałam pozytywnego myślenia. Tym bardziej, że kilka rzeczy wreszcie stworzyło tą długo oczekiwaną spójną całość. Choć wiele spraw pozostało niewyjaśnionych, właściwie to prawie nietkniętych, to miałam wrażenie, że jestem wreszcie na dobrej drodze, która gdzieś nas zaprowadzi.

-O szkolnej bibliotece.

Kylie

Siedziałam na kanapie, obracając pióro w palcach. Wciąż wydawało mi się czymś niemożliwym. Przypominało mi przeszłość i opowieści ojca. Przez ten przedmiot nie mogłam ich teraz wyrzucić z głowy. Jednocześnie czułam, że powinnam trochę pogrzebać w swoich wspomnieniach, być może w celu znalezienia w nich jakiejść wskazówki. Kiedy tylko przypominałam sobie jakiś fragment, który zdawało mi się mógł być istotną informacją, notowałam to w notesie, który dał mi Federico, aby o niczym później nie zapomnieć. Przejrzałam jeszcze raz swoje zapiski, starając się znaleźć między nimi połączenie, może miały sens przenośny? Byłam wtedy młoda i miracula nie interesowały mnie aż tak jak teraz. Z wielu rzeczy zapewne nie zdawałam sobie wtedy sprawy i liczyłam na to, że teraz uda mi się w prostych słowach odnaleźć coś więcej. Wbrew moich oczekiwaniom i nadziejom, okazało się to nieco trudniejsze. Żadnych liczb, kodów, opisów miejsc, nic, co mogłoby się przydać, aby rozwiązanie zagadki stało się choć trochę bliższe. Byłam już zmęczona tym wszystkim, co chwilę tylko przykładałam sobie dłoń do czoła, by się uspokoić i lepiej skupić. Jednak nic to nie dawało.

-Mam dość -powiedziałam w końcu, rzucając trzymany w rękach notes na stół i pocierając oczy.

Federico spojrzał na mnie, a następnie zabrał notes i zaczął go czytać. Wyczekująco na niego spojrzałam, zakładając ręce na piersi i robiąc minę zniecierpliwionego dziecka.

-Jeśli mnie nie udało się nic znaleźć, to dlaczego tobie ma się udać? -spytałam w końcu.

Wtedy podniósł na mnie karcący wzrok.

-Czasami coś jest na wyciągnięcie ręki. Kiedy wiesz więcej, doszukujesz się bardziej skomplikowanych rozwiązań. Osobie trzeciej może wystarczyć jedno spojrzenie na kartkę, by zobaczyć to, co tobie się nie udało siedząc nad tym godzinami -wyrecytował i wrócił do lektury.

Westchnęłam głośno. Przez kilka minut bezmyślnie bawiłam się włosami, aż w końcu nie wytrzymałam.

-I? Udało ci się coś znaleźć? -podeszłam do niego.

Nie odpowiedział, tylko wskazał palcami na narysowany przeze mnie symbol, gdyż nie chciało mi się wszystkich rzeczy zapisywać słowami.

-Tak mi się przynajmniej wydaje. A tobie coś to mówi?

Skupiłam się na tym, co pokazywał Federico, starając się zebrać wszystkie myśli, aż w końcu doznałam olśnienia.

-To jest kłódka -zaczęłam błądzić palcem po kartce. -Ojciec mówił, że niektóre księgi są tak ważne, że muszą posiadać takie zabezpieczenie. Są zakodowane. Więc kłódka może być właśnie od jakiejś księgi. Bo wątpię, żeby chodziło o zakopane skarby. Zawsze słuchałam, że największe prawdy powinny być godnie ukryte, nie w zgniłej skrzynce w ziemi.

Federico uniósł brew, ale ja tylko wzruszyłam ramionami.

-No w poszukiwacza skarbów to raczej się nikt nie bawi -zażartował, ale momentalnie spoważniał. -Jesteś pewna, że chodzi o jakąś książkę?

Zastanowiłam się przez chwilę, usiłując jeszcze raz zebrać myśli.

-Brzmi całkiem sensownie, nie? -spróbowałam.

-Też tak sądzę. Poza tym myślę też, że warto się chwycić każdej możliwości, która może nam pomóc w odkryciu prawdy i nabycia większej wiedzy na temat miracul -powiedział.

-Więc co robimy? -spytałam wprost. -Szukamy jakiegoś archiwum starożytnych ksiąg?

-Nie ma tutaj żadnych takich miejsc -stwierdził.

Wtedy wpadłam na pomysł, czując jednocześnie dumę z tego powodu. Wreszcie zaczynałam kojarzyć fakty i w mojej głowie zaczęła powstawać strategia.

-W sumie to coś jest. Jest biblioteka. Szkolna. Jest tam bardzo wiele książek, a łatwo się do niej dostać. Raczej nie podejrzewają uczniów o kradzieże książek, bo nikt ich nie czyta.

-Nie musimy kraść całej księgi, wystarczy nam jedna, kluczowa informacja. I wszystko będzie na swoim miejscu. Nie będzie trzeba pakować całej księgi do torby -zamilkł na chwilę. -Ale jest jeden problem. Ja nie jestem uczniem tej szkoły.

Na moją twarz wkradł się uśmiech zadowolenia i pewnej wyższości. Zwilżyłam spierzchnięte usta językiem.

-Ja jestem -odezwałam się w końcu. -Ale i tak możesz iść ze mną.

Zmarszczył czoło, w jego głowie musiało kotłować się teraz wiele myśli. Prawdopodobnie moje słowa wprawiły go w lekkie zdezorientowanie, z czego w duchu sobie pogratulowałam.

-Jak to? -przyjrzał mi się badawczo.

-Zmienisz się w powiedzmy... muchę. A później w psa -oznajmiłam, czekając na jego reakcję.

-Co? Nie rozumiem, po co w psa? Zobaczą mnie -zdziwił się.

-Zmienisz się kiedy nikt cię nie będzie widział. I tylko na chwilę -kontynuowałam.

-Wciąż nie mogę zrozumieć, po co mam to zrobić -drążył temat.

-Nie pomyślałeś o tym, że po nas ktoś również może wpaść na ten pomysł? Na przykład nasi wrogowie? -odrzekłam znudzona. -Jeśli kartkę wyrwie zwierzę to zostaną ślady zębów. W życiu nie wpadną na pomysł, że mógł być to człowiek zmieniony w zwierzę -podkreśliłam na koniec.

Federico uśmiechnął się szeroko.

-Podoba mi się twój tok myślenia.

*~*

Się porobiło :') 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top