/2/ Rozdział II

Gwiazdka?🌟 Komentarz? 💬 

>>>>>>>NEXT= 40 GWIAZDEK i 25 KOMENTARZY<<<<<<<<

Marinette

Obserwowałam jego twarz w skupieniu, aby nie umknął mi żaden szczegół. Liczyłam po cichu, że powie jeszcze coś, czym zdradzi mi swoje zamiary. Lecz jak widać nie miał zamiaru otworzyć ponownie ust. Brwi lekko zmarszczył, a dłonie zacisnął w pięści. Wyglądał, jakby usilnie nad czymś myślał. Może jak mi odpowiedzieć? Ostatecznie chyba zrezygnował, bo jego mięśnie rozluźniły się i wypuścił powietrze z ust. Podniósł bez słowa na mnie wzrok i jakaś myśl przeleciała mu przez głowę, widziałam to po błysku, jaki pojawił się w jego oczach. Zauważyłam teraz, że ich zieleń wyglądała, jakby zbladła. To nie był ten sam piękny, żywy odcień, co zawsze. Teraz jego oczy wyglądały, jakby uleciało z nich trochę życia. Wzdrygnęłam się, a on jeszcze mocniej wbił we mnie swój świdrujący wzrok. Zacisnęłam usta w wąską linię, czując nagły przypływ energii. Skoro i tak wiedziałam już, że nie jest prawdziwym Czarnym Kotem, to mogłam mu coś powiedzieć.

-Zatkało? -spytałam drwiąco.

Zmrużył oczy, które jaśniej rozbłysły, ale nie odpowiedział. Uniosłam prowokująco brew, szukając w jego tęczówkach czegoś, co naprowadziłoby mnie na dobry ślad.

-Kiiciuu? -przedłużyłam, przyjmując zatroskany ton, unosząc lekko kąciki ust. Udało się.

-Zostaw mnie -warknął i odwrócił się tyłem, oddychając jakby ciężej niż wcześniej.

Zaniepokoiłam go, wywarłam na nim presję? Co go tak zdenerwowało? Wyglądało to, jakby tracił nad sobą kontrolę. Dziwne. Dogoniłam go, gdy zaczął się oddalać i odwróciłam w swoją stronę. Rozchylił lekko usta i jego oczy na moment przybrały odcień ciepłej, dawnej,kociej zieleni. Przytrzymałam go mocniej, czekając, co się wydarzy. Obserwowałam, jak potrząsa głową i znów napotkałam mrożące krew w żyłach spojrzenie. Po dawnym Kocie nie było ani śladu. Po plecach przebiegł mi dreszcz, zapewne wywołany nutką tajemnicy, która nie miała się tak prędko dać rozwiązać.

Kylie

Wierciłam się niespokojnie, nie mogąc usiedzieć w fotelu. Nieposkromiona ciekawość wierciła mi dziurę w brzuchu. Upiłam łyk kawy i pociągnęłam głośno nosem, zwracając tym uwagę siedzącego naprzeciwko Federica. Zatrzymałam się u niego w domu, ale teraz chciałam już wyjść na dwór i sprawdzić, jak przebiega misja. A tymczasem nikt tego nie pilnował, nie mogliśmy przecież w pełni liczyć na ofiary akumy. Chciałam się poderwać z siedzenia, ale Federico zganił mnie wzrokiem. Nie wiedziałam, na co tak czekaliśmy, ale robiło się to potwornie irytujące. A on cały czas musiał siedzieć w tym samym pokoju, co ja, aby ,,mieć na mnie oko, w razie czego". Nie powiem, że może miał trochę racji, bo gdyby zostawił mnie choć na chwilę samą to już by mnie tu nie było. Rwałam się, aby wyjść już z tego domu...

-Ile jeszcze będziemy tu siedzieć? -odetchnęłam głębiej. -Kto wie, co się tam dzieje podczas naszej nie obecności!

-Po prostu się uspokój, nic się nie dzieje -odparł, przenosząc wzrok na obrazy na ścianie.

-Coś ty znowu wymyślił?! Naprawdę sądzisz, że usiedzę tutaj do wieczora?! -uniosłam brew.

-Na to bym nie liczył, ale robię, co mogę -odrzekł lekko poirytowany.

-Po co mnie tu w ogóle trzymasz? -spytałam, odkładając kubek z ciepłym napojem i zakładając ręce na piersi.

-Już nie wiem, o co ci chodzi, ciągle masz jakieś pretensje! -wybuchnął w końcu, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

-Po prostu chcę, żebyś mnie stąd wypuścił. Nie wiem, po co każesz mi tu siedzieć -wywróciłam oczami. -Nie jestem małym dzieckiem, wiem, jak o siebie zadbać.

-Właśnie, że nic nie wiesz -powiedział ciszej, uciekając wzrokiem.

-Cholera, powiedz, co kombinujesz albo zmieniam się teraz w Kotkę i za chwilę mnie tu nie będzie! -krzyknęłam w końcu, będąc na granicy mojej cierpliwości do niego.

-Twoją torebkę mam tutaj -chytrze uniósł przedmiot do góry. -Nie próbuj czegokolwiek, nie radzę.

Schowałam twarz w dłoniach, gubiąc się we własnych myślach. Co się ze mną działo? Dlaczego nie chciał mi wyjaśnić, o co chodzi? To wszystko zaczynało mnie już poważnie irytować. A ja zawsze dostaję to, czego chcę. Federico nie będzie mi dyktował swoich reguł.

Marinette

Nie odwracałam wzroku, mierząc się z nim w pojedynku na spojrzenia, w którym nie zamierzałam przegrać. Chciałam coś z niego wyciągnąć, a zawsze sądziłam, że najlepszym sposobem jest patrzenie komuś w oczy, aż się podda i w porę nie zamaskuje. Zdążyłam już zauważyć, że nie będę miała łatwo, ale nie zniechęciłam się. Dodatkowo uniosłam wyżej podbródek, starając się dorównać mu wzrostem. Póki co, w jego oczach nie dostrzegłam nic oprócz palącej obojętności. Musiał mieć naprawdę silną wolę. Miałam wrażenie, że kompletnie na mnie nie reagował, chociaż kilka chwil temu miałam okazję zobaczyć coś więcej. Wyglądał wtedy, jakby z czymś walczył. Lub z kimś.

-Kim jesteś? -zadałam mu pytanie, cierpliwie wyczekując odpowiedzi.

-Czarnym Kotem, obrońcą Paryżan -odparł, patrząc mi hardo prosto w oczy.

Zdziwiła mnie jego pewność siebie, z jaką to wypowiedział. Jak ktoś mógł potrafić tak doskonale kłamać?

-Jesteś oszustem -spróbowałam, lecz i to niewiele dało.

-Skąd mogę mieć pewność, że rozmawiam z prawdziwą Biedronką? -godnie odbił pałeczkę.

Dla mnie było to coś jak rzucenie rycerskiej rękawicy. Poczułam się lekceważona. Nie jestem przebierańcem! Postanowiłam spróbować jeszcze raz, choć nie liczyłam na zbyt wiele.

-Jeszcze raz zadam ci pytanie: Kim jesteś? -spojrzałam na niego wyczekująco. -Bo na pewno nie Czarnym Kotem -dodałam.

Zmrużył oczy, ale nie przestraszyłam się.

-Niepotrzebnie mnie oskarżasz -głos miał zaskakująco spokojny.

-Nie jesteś tym, za kogo się podajesz -stwierdziłam i zauważyłam, że zacisnął usta w wąską linię.

-Nie możesz tego udowodnić.

Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia i nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wyciągnął kicikij i odbił się od niego, lądując na następnym budynku. Po chwili całkiem zniknął mi z oczu. Nie ruszyłam się z miejsca, jego zachowanie wywoływało u mnie wciąż niepokój i niepewność. Wiedziałam, że nie mogę stać bezczynnie. Ale co miałam dalej robić? 

Kylie

Kartkowałam jakieś czasopismo, nie czytając go, lecz jedynie przebiegając wzrokiem po tekście, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mnie zainteresować. Poszukiwałam informacji, które mogłyby się okazać przydatne, ale do tej pory natrafiałam tylko na bezużyteczne plotki. Czy oni już naprawdę nie mieli o czym pisać? Nie patrzyłam na Federica, który zajął się teraz oglądaniem telewizji. Czułam jednak, że zerka na mnie co jakiś czas.

-Możesz przestać? -spytałam wreszcie, zwracając tym jego uwagę.

-A co takiego robię? -wbił we mnie swoje spojrzenie.

-Cały czas mnie sprawdzasz. Boisz się, że ucieknę? -uśmiechnęłam się przebiegle.

Zmrużył oczy, ale nie zrobił tym na mnie większego wrażenia. 

-Widzisz? Sama zaczynasz.

-Ee co? -poczułam się lekko zdezorientowana, chociaż starałam się nie dać tego po sobie poznać.

-Prowokujesz mnie -uniósł brew.

-Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi -odparłam, wzruszając ramionami.

-Wcale i w ogóle -powiedział sarkastycznie, do tego wywracając oczami.

-Ale mówię serio! -broniłam się, przyjmując minę obrażonego dziecka.

-I wcale nie uciekniesz, kiedy wyjdę do kuchni? -spytał kpiąco.

-Nie mam najmniejszego zamiaru -rzekłam pewnie.

-Okej, więc idę sobie zrobić kanapkę -powiedział i wstał z fotela.

Otworzyłam szerzej oczy, nie wierząc we własne szczęście. Naprawdę mi uwierzył? Czy może po prostu był to podstęp? Nie obchodziło mnie to w tamtej chwili. Jeśli miałam okazję, musiałam ją wykorzystać. Kiedy tylko zniknął za drzwiami, zerwałam się z kanapy i pomknęłam w stronę drzwi wejściowych, szamocząc się z zamkiem. Spostrzegłam klucz leżący na stoliku i nie mogłam wyjść z zaskoczenia. Miałam ochotę skakać z radości. Porwałam klucz i włożyłam go w zamek i bez problemu chwyciłam za klamkę, otwierając drzwi na całą szerokość, nawet ich z powrotem nie zamykając.

-Mówiłem! -usłyszałam tryumfalny krzyk z kuchni.

Lecz nie obchodziło mnie to. Nie zastanawiałam się, wykorzystywałam swoją szansę ucieczki. Nie mogłam już dłużej siedzieć bezczynnie. Musiałam nadzorować wszystko, co się dzieje w Paryżu, czy wszystko idzie po naszej myśli. Wybiegłam z domu, przemieniając się i odbiłam się od ziemi. Oddałam długi skok i byłam już na szczycie jednego z budynków.

-Czekaj, stój! -odwróciłam głowę, spostrzegając biegnącego Federica, który zatrzymał się i wołał do mnie z dołu. -Nie ruszaj się stamtąd!

Również się przemienił, przybierając postać orła. W ułamku sekundy wzbił się w powietrze i po chwili znalazł się obok mnie. Zaskrzeczał i poruszył skrzydłami. Znów błysk transformacji i już stał przede mną w swojej ludzkiej postaci.

-Wracaj do domu -powiedział stanowczym tonem, zakładając ręce na piersi.

Uniosłam brew. 

-Nie jesteś moim ojcem -odparłam drwiąco.

-Ale jestem od ciebie starszy -oblizał dolną wargę.

Wywróciłam oczami i odwróciłam się od niego, zaczynając odchodzić, zbliżając się do skraju budynku. Natychmiast zostałam pociągnięta za ramię. Objął mnie od tyłu.

-Nigdzie nie idziesz -szepnął mi do ucha, a ja westchnęłam poirytowana.

Spróbowałam się wyrwać, lecz moja próba skończyła się porażką i cichym śmiechem z jego strony.

-Puść mnie -syknęłam.

-Nie, bo uciekniesz -odrzekł, ale poluźnił uchwyt.

-Ach, tak? -spytałam kpiąco. -Czyżbyś nie miał do mnie zaufania?

-Kto by ci ufał -prychnął, a ja zwęziłam oczy.

I wtedy gwałtownie, ku jemu zaskoczeniu, poderwałam się do przodu, lecz zachwiałam się i poleciałam do tyłu, całym ciężarem lecąc na Federica, który padł na ziemię razem ze mną. Zażenowana przymknęłam oczy, nie patrząc na niego. Nawet nie chciałam widzieć jego wyrazu twarzy. I mało mnie teraz obchodziło, że wciąż na nim leżę, a miałam przecież szansę ucieczki. Nie sądziłam, że jestem aż taką niezdarą. Nagle dobiegł mnie jego cichy chichot. Z czego on się śmieje? To ani trochę nie było śmieszne!

-Och, weź się zamknij - jęknęłam rozdrażniona.

Otworzył oczy, w których wciąż widniało rozbawienie.

-Nie denerwuj się, nic się takiego nie stało -odezwał się, a ja przegryzłam wnętrze policzka. -Tak poza tym to... wygodnie?

Uniosłam zaskoczona brwi i poczułam ciepło na policzkach. Trzepnęłam go lekko w ramię, wywołując tym u niego jeszcze większą salwę śmiechu. Zrezygnowana wzniosłam oczy ku niebu. Nagle coś przykuło moją uwagę. Poczułam się dziwnie. Odniosłam wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Zaniepokojona przytknęłam rękę do jego ust, by go uciszyć. Uniósł pytająco brew, ale ja tylko gestami nakazałam mu, aby był cicho. Sama zaczęłam nasłuchiwać, ale nic nie udało mi się wyłapać. Rozejrzałam się wokół, ale nigdzie nikogo nie dostrzegłam. A byłam pewna, że ktoś nam się przyglądał. Czułam to. Ostrożnie zdjęłam rękę z jego ust, jeszcze raz omiatając wzrokiem wszystko dookoła. Wreszcie zeszłam z Federica i przyłożyłam sobie dłoń do czoła.

-Co jest? -spytał, podnosząc się.

-Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą. -Ale miałam wrażenie, że ktoś tu był.

Zmarszczył brwi, zapewne myślał nad tą całą sytuacją.

-Nikogo za tobą nie widziałem, dlaczego tak myślisz?

-Po prostu przez moment poczułam się obserwowana -zaczęłam chodzić w tą i z powrotem z dziwnym uczuciem w środku.

-Może był tu ktoś z Naszych? Albo Biedronka? 

-Nie... -szepnęłam, nie wiedząc, skąd wzięło się u mnie to przekonanie.

-Ale skąd masz pewność? Jeśli nie oni, to kto niby? 

Podniosłam na niego zaniepokojony wzrok. Przez głowę przeleciała mi myśl, którą chciałam odgonić, ale wydawała się być boleśnie wiarygodna. Przełknęłam ślinę.

-Nie wszyscy posiadacze miraculum są nam znani.

*~*

#TeamFedylie? 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top