/2/ Rozdział I
Marinette
Usiadłam na dachu jakiegoś wyższego budynku. Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając ostatnie ogniste promienie na Paryż. Na ulicach wciąż panował ruch, to miasto nigdy nie spało. Wsłuchiwałam się w ten uliczny gwar, przecinany piskami opon i wybuchami śmiechu grupek nastolatków. Chciałam odpocząć i pobyć chwilę sama. Rodzice myśleli, że jeszcze rozpakowuję się w swoim pokoju... Lecz ja wolałam oglądać zachód słońca. Spojrzałam w dół, ale nie zakręciło mi się w głowie, gdyż byłam już przyzwyczajona do siedzenia na wysokich budowlach. Przyglądałam się wieży Eiffla, kiedy ta nagle rozbłysła tysiącami światełek. Uśmiechnęłam się do siebie. Postanowiłam się tam znaleźć i już miałam zarzucić jo-jo, kiedy coś innego zwróciło moją uwagę. Usłyszałam jakiś przeciągły krzyk. Odczekałam jeszcze kilka sekund, lecz dźwięk nie powtórzył się. Coś mi mówiło, że to nie wróży nic dobrego. Moje ciało zalała fala niepokoju. Zbytnio uśpiłam swoją czujność. Teraz musiałam się przekonać, co tam się wydarzyło.
Zarzuciłam więc jo-jo w przeciwnym kierunku niż wcześniej miałam zamiar i po chwili moje stopy opadły na dach kolejnego wieżowca. Później wykonałam jeszcze kilka skoków, w powietrzu rozglądając się na boki. Ostatecznie wylądowałam na dachu jakiegoś hotelu, którego neonowy transparent lekko mnie oślepiał, kiedy się do niego zbliżałam. Zachwiałam się, lekko zdekoncentrowana, ale zdołałam utrzymać równowagę. Omiotłam wzrokiem wszystko dookoła, a później przykucłam i spojrzałam w dół, starając się nie wychylać. Na dole zobaczyłam zaakumanizowaną kobietę, przypominała jednego wielkiego kwiatka. Nie chcący cicho zachichotałam, lecz ta chyba miała wyczulony zmysł słuchu, gdyż natychmiast odwróciła się w moją stronę i zadarła głowę.
-Jestem Jasmin, florystka z najsłynniejszą kwiaciarnią w Paryżu! Strzeż się, Biedronko, bo oto nadchodzę! -krzyknęła i w tym momencie w moją stronę wystrzeliły ogromne dzikie pnącza, na których końcach znajdowały się mięsożerne roślinki.
Kiedy wystrzeliły w moją stronę, zakręciłam w powietrzu jo-jo i związałam je, lecz wtedy jedna z mięsożernych paszczy otworzyła się, przegryzła linkę i jo-jo opadło bezwładnie na ziemię. Wtedy, nie mając pomysłu, rzuciłam się do ucieczki, lecz bez mojego jo-jo nie mogłam pokonać tych większych odległości, więc w końcu zatrzymałam się na ostatnim, najwyższym budynku. Od następnego dzieliła mnie szeroka ulica, po której poruszała się masa samochodów. Nie byłam pewna, czy zdołam wykonać tak daleki skok. Przełknęłam ślinę, kiedy zobaczyłam, że mój ,,pościg" jest już niedaleko. Wtedy przypomniałam sobie o czymś jeszcze, co mogło być moim jedynym ratunkiem w tamtej chwili.
-Szczęśliwy traf! -zakrzyknęłam i po chwili na moje ręce opadł... spray przeciw pasożytom.
Zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam lekko przedmiotem. Czy to miało pokonać te rośliny? Wycelowałam spray w tą, która była najbliżej. Kiedy znalazła się na wyciągnięcie ramion, spryskałam ją odrobiną substancji. Pnącze, wraz z mięsożerną rośliną, zmniejszyło się do normalnych rozmiarów. Zajęłam się tą samą metodą resztą i po chwili u moich stóp leżał stos obumarłych roślin. Lecz to nie był koniec. Nie zniszczyłam akumy, a florystka uciekła, więc moje jo-jo wciąż było zepsute, a w mieście było pełno zniszczeń. Musiałam działać szybko. Najpierw wróciłam do tego miejsca, gdzie wcześniej widziałam Jasmine. Tam udało mi się zeskoczeć na daszek kiosku i po chwili znalazłam się na ziemi. Nie znalazłam jednak żadnych śladów. Nie wiedziałam, w którym kierunku dalej iść. Byłam w... kropce.
Kylie
Stałam na wieży Eiffla, oparta o barierkę. Ku niezadowoleniu mojego kwami, która była temu przeciwna, bo wciąż była na mnie obrażona, przemieniłam się i czekałam już od dłuższego czasu na wieści od Federica, który poleciał na zwiady w swoim nowym wcieleniu. Nagle w oddali dostrzegłam ciemny punkt i już wiedziałam, że wraca.
Ptak przysiadł obok mojej dłoni i dziobnął mnie w palec.
-Ej, mieliśmy współpracować -zganiłam go i odsunęłam, a ten zatrzepotał wrogo skrzydłami i spróbował znów trafić w moją dłoń.
Wywróciłam oczami i chwyciłam go, po czym postawiłam na ziemi. Zmrużyłam oczy na błysk transformacji i po chwili ujrzałam przed sobą Federica. Zaśmiałam się głośno, kiedy z obrzydzeniem wyjął czarne pióro z ust.
-Skutki uboczne? -spytałam niewinnie.
-Pilnuj własnego... ogona -mruknął w odpowiedzi, a ja zmarszczyłam brwi i pogłaskałam swój doczepiany biały ogon Kotki.
Po chwili wyprostowałam się i założyłam ręce na piersi.
-Widziałeś coś... interesującego? Jak sobie radzą?
-To zależy, kogo masz na myśli -odparł, a ja westchnęłam.
-Dobrze wiesz, kogo. Jak sobie radzą ofiary akum, włącznie z naszym ,,kiciusiem"?
-Nie sprawdziłem wszystkich zaakumonizowanych, bo nie udałem się we wszystkie części miasta, nie wiem nawet, w jakich kierunkach poszli. Widziałem za to, jak Jasmin załatwiała Biedronkę swoimi ,,roślinkami".
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Udało jej się z tego wyjść?
-Prawdopodobnie, widziałem, jak zerwało się jej jo-jo, ale później używała Szczęśliwego Trafu -powiedział i skrzywił się.
-I tak nawet jeśli pokona jej rośliny to samej Jasmin tak szybko nie złapie -stwierdziłam.
Pokiwał potakująco głową.
-Bez swojego jo-jo nie dotrze wszędzie tak szybko, a Jasmin jest sprytna. Wydaje mi się, że biegła po posiłki, kiedy ją mijałem.
-Świetny pomysł. Będziemy mieć przewagę liczebną.
-I nie tylko. Biedronka użyła już Szczęśliwego Trafu i teraz dopóki nie złapie Jasmine, będzie bezbronna -wyjaśnił.
-Fakt -przytaknęłam. -A co z Kotem?
-Przyznaję, że go nie widziałem, ale jeśli nie przybiegł pomóc Biedronce to prawdopodobnie plan się powiódł.
-Istotnie, wreszcie coś idzie po naszej myśli -zakończyłam zadowolona, spoglądając na pogrążającą się w mroku panoramę Paryża.
Marinette
Mknęłam przez miasto, zaglądałam w każdą uliczkę, starając się mieć oczy dookoła głowy, ale nigdzie nie widziałam ani śladu Jasmin. No, chyba że biorąc pod uwagę zniszczenia, jakie wszędzie pozostawiła... W pewnym momencie zatrzymałam się, słysząc niepokojące dźwięki. Ucichłam i wytężyłam słuch, wstrzymując oddech. Miałam wrażenie, że znajduję się w pobliżu wodospadu. Zrobiłam kilka kroków i wychyliłam się zza rogu. Zastygłam w bezruchu. Dwie kolejne przecznice były pogrążone w wodzie. W powietrzu podrygiwały węże ogrodowe, nigdzie nie było widać ich końca. Ostrożnie podeszłam bliżej, chcąc przyjrzeć się z bliska, lecz wtedy te automatycznie, jakby wyczuwając moją obecność, zwróciły się w moją stronę. Prędko padłam na ziemię i przeturlałam się kilka metrów, unikając fontanny. Poderwałam się i ukryłam za ścianą, ciężko oddychając. Znów nasłuchiwałam, jednak nic się nie stało. Wszystko ucichło, ,,żywe" węże nie próbowały mnie gonić. Słyszałam tylko kapanie wody. Wyjrzałam z ukrycia. Węże zniknęły. Wszędzie znajdowała się woda, a po kilkunastometrowych potworach nie było ani śladu.
-Co to miało być? -wyszeptałam, rozglądając się jeszcze zaniepokojna na boki.
To wyglądało na kolejną ofiarę akumy, bo Jasmin nie posługiwała się wodą. Zmarszczyłam brwi. To było niepokojące. Dwie akumy w jeden dzień. A może w mieście było ich więcej?
W tym momencie przypomniałam sobie o czymś jeszcze. Czarny Kot. W ogóle się dzisiaj nie pojawił. Nie zauważył, że coś się dzieje? Przecież codziennie wieczorem pełniliśmy wspólnie patrol. Czy znów coś się wydarzyło? Mój umysł zaprzątało tysiące myśli. Czarny Kot musiał mieć poważny powód, jeśli nie przyszedł.
A może po prostu jest teraz w innej części miasta? Jeśli akum faktycznie było więcej, to mógł zatrzymać się w innym miejscu. Tak, to było bardzo możliwe. I chciałam w to wierzyć.
Na wszelki wypadek postanowiłam jeszcze raz udać się do miejsca naszego zwykłego spotkania. Rozejrzałam się kilka razy i skierowałam się na północ. Po pewnym czasie dotarłam na miejsce. Mój wzrok padł na odwrócony do mnie tyłem czarny kształt. Uśmiechnęłam się lekko i stanęłam obok. Jednak Kot nie odwrócił się w moją stronę.
-Czarny Kocie...? -spytałam niepewnie.
Uniósł głowę, ale na mnie nie spojrzał. Patrzył gdzieś przed siebie z lekko zamyślonym wyrazem twarzy. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w tamtym kierunku, jednak nie dostrzegłam nic szczególnego. Wszędzie panował mrok, światło dawały jedynie oświetlone uliczki, wieża Eiffla oraz skryty lekko za chmurami księżyc.
-Wszystko w porządku, Czarny Kocie? -powtórzyłam, starając się wyrwać go ze stanu, w jakim się znajdował.
-Tak -usłyszałam krótką odpowiedź i zdziwił mnie chłód, z jakim to wypowiedział.
-Coś się stało? -próbowałam zagadnąć i coś z niego wyciągnąć.
-Nie -znów nie chciał dać nic z siebie wyciągnąć.
Jego zachowanie zaczęło mnie niepokoić. Położyłam mu rękę na ramieniu, ale nie zareagował. Moje obawy zwiększyły się, kiedy zauważyłam, że lekko się odsuwa, a po chwili zastyga w bezruchu. Zachowywał się jak robot, coś niedobrego się z nim działo, a ja nie wiedziałam, co na to mogę poradzić. Miałam wrażenie, że nic do niego nie dociera. Jakby nie potrafił ułożyć sensownego zdania. Wszystko wydawało mi się w nim takie obce. Ani razu nie zaszczycił mnie spojrzeniem, a jego twarz miała ponury wyraz. Wzrok miał wbity gdzieś w przestrzeń, wydawał się być wyłączonym ze świata. Potrząsnęłam nim lekko i w końcu zauważyłam na jego twarzy jakiś wyraz. Grymas. Czy coś go bolało? Zdjęłam rękę z jego ramienia i spuściłam głowę, nie wiedząc, jak się zachować. Pewność Biedronki gdzieś ze mnie uciekła odkąd nie potrafiłam sobie poradzić z Jasmin i dziwnymi zjawiskami, które zaistniały. Czułam się bezbronna i potrzebowałam jego pomocy, a okazało się tymczasem, że pojawił się tylko kolejny problem. Coś złego się stało i nie potrafiłam tego wyjaśnić. A on nie zamierzał mi tego ułatwić.
Chciałam już go zostawić, kiedy poczułam ucisk na nadgarstku. Wzięłam to za dobry znak, lecz kiedy odwróciłam się w jego stronę zetknęłam się z pustką zielonych tęczówek. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, zastygłam w bezruchu. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja nie zamierzałam ustąpić. Chciałam się dowiedzieć, co siedzi mu w głowie, ale musiał w jakiś sposób mnie blokować, bo nie udało mi się dostrzec w jego spojrzeniu ani śladu emocji. I to było przerażające.
-Co się dzieje? -zadrgał mi głos, ale nie zwróciłam na to uwagi.
-Nie powinno cię to interesować -to była pierwsza pełna odpowiedź, jaką dzisiaj wypowiedział. I sprawiła mi ból.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a do oczu napłynęły mi łzy, lecz nie pozwoliłam im się wydostać. Musiałam się najpierw dowiedzieć.
-Dlaczego? -zadarłam lekko głowę.
Postanowiłam go sprowokować, liczyłam, że tym sposobem przypadkiem mi coś zdradzi.
-I tak nie masz wpływu na to, co się wydarzy -powiedział tym samym oschłym tonem, co wcześniej, co lekko mnie zdenerwowało.
-A co ma się wydarzyć? -podjęłam się ryzyka i zmrużyłam oczy.
Udało mi się, bo zamilkł i uciekł wzrokiem. Ukrywał coś, byłam tego pewna. Poza tym, wiedziałam coś jeszcze.
On na pewno nie był prawdziwym Czarnym Kotem.
*~*
Taa, wzięłam się do roboty i dodaję rozdział w środku tygodnia :)
Jak widzicie, sprawy w moim opowiadaniu mocno się komplikują ;o
Jak na pierwszy rozdział to wyszło dosyć mocno ;)
Mile są widziane również wasze propozycje, co chcielibyście zobaczyć w nextach, być może wasze komentarze mnie zainspirują i ulepszą fabułę :)
A jak już mamy nową część to jest i próg ^-^ Czyli gwiazdkujcie i komentujecie, a postaram się napisać szybciutko nowy rozdzialik :)
Tym razem, ponieważ to ,,początek" to trochę zaniżam i nexcik jest za:
>>>>>>>>>>NEXT=35 GWIAZDEK i 20 KOMENTARZY<<<<<<<<<<<<<
Miłego wieczoru ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top