Rozdział Zawodu

Na początku chciałam podziękować za każde wyświetlenie, komentarz, gwiazdkę, miłe słowa. To sprawia, że mam więcej motywacji do pisania :-)

*********
Marinette
*********
Jak na złość w połowie drogi do mojego domu rozpoczęła się ulewa. Typowe jesienne, Paryskie popołudnie, czyli wiatr, deszcz, błoto i sterty uschniętych, kolorowych liści tańczących w powietrzu. Zmuszona byłam rozpocząć bieg... wtedy zdałam sobie sprawę, że nienawidzę listopada. Niebo było szarobure a chmury zwiastowały długie i obfite opady. Cała przemoczona wpadłam przez drzwi piekarni a moja jakże charakterystyczna wada , którą jest niezdarność spowodowała upadek. Mokre podeszwy moich butów nie zaprzyjazniły się ze śliską podłogą... za to mój tyłek nie narzekał. Wstałam powoli opierając się o blat i zastałam mojego ojca, który odprawiał swój codzienny rytuał. Pracował kiedy byłam w szkole, czyli 8-15, a potem między 15 a 17 siadał w bujanym krześle w salonie i przez godzinę wpatrywał się w fotografię uraniając przy tym gorzkie łzy. Teraz był ten moment. Spoczął opatulony kocem w szkocką kratę i trzymał w silnej dłoni ramkę ze zdjęciem kobiety. Przypominała mnie, ale była znacznie starsza, a jej twarz szersza. Uśmiechnęłam się niepewnie do samej siebie i oparłam o ścianę, po czym zaczęłam obserwować jego zadumane oblicze. Oczy miał podkrążone i przekrwione od ... płaczu, a jego skóra była tak samo słaba i szara jak karnacja jego córki. Zastanawiałam się kim ona jest. Wygląda pięknie, sympatycznie. Musi być dobrym człowiekiem. Może to moja mama? Tata nigdy nic o niej nie wspominał i nie pokazywał mi żadnego obrazka z jej wizerunkiem. Omijał ten temat szerokim łukiem, jak i samą mnie. Nie odzywał się do mnie, a jedyny nasz kontakt to zazwyczaj wymiana spojrzeń. Nagle odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie zatroskanym wzrokiem. Wystraszyłam się i cofnęłam o pół kroku. Uniosłam nieśmiało rękę, aby mu pomachać , ale on bez reakcji odwrocil się z powrotem i od nowa rozpoczął rutynę. O 17 znów otworzy piekarnię... Smutna i zawiedziona obojętnością mojego rodziciela weszłam na górę do mojego białego, czystego i spokojnego pokoju. Zatrzęsłam się, zamknęłam drzwi i przytuliłam rękami sama siebie. Spuściłam głowę, oparłam się o ścianę i osunęłam po niej , aby usiąść. Wzięłam trzy szybkie i głębokie oddechy, a potem nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło i wydałam z siebie cichy szloch. Podsunęłam nogi bliżej siebie i otuliłam kolana ukrywając w nich twarz. Mój kark i ramiona unosiły się bardzo szybko przez płacz. Moje mięśnie były całkowicie rozluźnone, ale czułam jakby dopływ tlenu do nich, był odcięty. Łkałam pod nosem tym samym mocząc sobie spodnie i rękawy bluzy. Nie miałam już siły, nie miałam już rodziny, nie miałam już honoru. Byłam słaba. Wszystko straciłam.
********
Adrien
********
Pierwsze co zrobiłem po powrocie ze szkoły to rzucenie się na łóżko. Moja twarz leżała płasko wtulona w miękką, granatową pościel. Warknąłem agresywnie i uderzyłem pięścią o podłoże. Mruknąłem coś pod nosem, gdy nagle na mojej klatce piersiowej poczułem ucisk. Zerwałem się na równe nogi jak poparzony i omal nie wywrociłem się na szafę z książkami.
-Prawie mnie udusiłeś!-
Jęknął Plagg otrzepując sobie przestrzeń za uszkami i brzuszek.
-Przepraszam.. ja... poprostu muszę... muszę z nią porozmawiać.-
Powiedziałem siadając z powrotem i splatając obie dłonie na kolanach.
-To na co czekasz?-
Zapytał wpatrując się we mnie z przekrzywioną głową. Podniosłem wzrok na niego i pokiwałem ze zrezygnowaniem.
-Nie będzie chciała ze mną gadać...- Westchnąłem i runąłem plecami na posłanie rozkładając ręce na całej szerokości. Podleciał do mnie.
- Z Tobą może nie, ale do Czarnego Kota nic nie ma, ale to tylko moja sugestia...-
Powiedział posyłając mi sprytny uśmiech.
-Jesteś geniuszem, Plagg!-
Krzyknąłem wystając i ściskając małego przyjaciela.
-No przecież wiem!-
Zapewnił próbując przytulić mnie swoimi nienaturalnie małymi, czarnymi rączkami.
***********
Chwilę później....
***
Marinette
**********
Nadal siedząc i wypłakując oczy usłyszałam stukanie w szybę. Szybko kątem oka spojrzałam w tamtą stronę nie odrywając głowy od nóg. Czarny Kot...
Jedną ręką machnęłam, aby wszedł do środka. Ten otworzył okno i skoczył na ziemię. Cały drżał, a z jego włosów i ogona kapała woda. Uniosłam głowę wyżej, aby widzieć go wyraźnej. Moje policzki był czerwone, nos zapchany a oczy przemoczone. Mimo tego chwiejnym krokiem podeszłam do mojego łóżka i ściągnęłam z niego koc. Podałam mu go , a ten przyjrzał się mi z otwartymi ustami , co chwila spoglądając to na mnie, to na okrycie. Założył go niczym pelerynę i przeturlał się na leżąco po moim włochatym dywanie. Uśmiechnęłam się blado, ale po sekundzie znów posmutniałam. Fliknęłam cicho i otarłam nos. Starałam się na niego nie patrzeć , ale on oparł brodę o dłonie, położył się na brzuchu i zaczął wymachiwać nogami. Innymi słowy-poza nr.32 "Nastolatka na nocowaniu".
-Coś się stało?-
Zapytał mrugając oczyma.
Otarłam błyskawicznie płyn z moich policzków i sztucznie wykrzywiłam kąciki ust ku górze. On pokręcił głową i zacmokał. Wstał i podniósł mnie na nogi. Położył ręce na moich ramionach i spojrzał prosto w moje fiołkowe oczy.
-Wszystko będzie dobrze... zaufaj mi..-
Obiecał, po czym mocno przytulił mnie do siebie. Moja głowa była oparta o jego pierś a on swoją wtulił w moje ciemne włosy. Znów pociągnęłam nosem i wydałam z siebie coś w rodzaju szlochu zmieszanego ze śmiechem.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła, Kocie?-
Zastanowiłam się na głos.
-Pewnie owinęłabyś sobie w okół palca innego przystojnego dachowca-
Zaśmiał się nie uwalniając mnie z uścisku. Wyrwałam się po chwili. Na mojej twarzy gościł szczery i pełny sympatii uśmiech. W jego towarzystwie nie sposób było się dołowac. Był wyjątkową osobą i w jego ramionach byłam bezpieczna zawsze i wszędzie. Został moim w pełni zaufanym przyjacielem, ktory zawsze umiał mnie wysłuchać i znaleźć jakiś pozytyw. Podziwialam go za to optymistyczne podejście do życia. Na każdym kroku imponował mi coraz bardziej. Opowiedziałam mu o tym co wydarzyło się w szkole... o karambolu, pocałunku na oczach całej szkoły, Adrienie, Tacie...
Od razu mi ulżyło, ale oddalone jeszcze przed chwilą złe emocje powrociły i uderzyły w moje osłabione serce z podwójną siłą.
W mojej głowie syczał głos.
"Czas Marinette dobiegł końca.."
Chat przyswajał sobie moje opowiadanie w milczeniu, a gdy już zakończył ten proces usiadł po turecku i rzekł do mnie z przekonaniem.
-Powinnaś porozmawiać sobie szczerze z Adrienem i Tata, albo poprosić go o pomoc. To najlepsze rozwiązanie.-
Podrapałam go koniuszkiem palca po podbrudku i lekko się uśmiechnęłam.
-Gdyby to było takie proste...-
Wymamrotałam patrząc się w sufit. Moje oczy wypełniały łzy, przez co wydawały się, że świecą jak małe iskierki. Przesunął się do mnie i otoczył ramieniem, a ja oparłam o nie głowę.
-Nie martw się, My Lady. Dasz radę, bo jesteś piękna, mądra, inteligentna i silna. I dlatego, ze ci pomogę.-
Powiedział głaszcząc końce moich włosów.
"Co ja bym bez niego zrobiła...?"

Gwiazdka+Komentarz=Dzika radość (dla mnie xD)
Miłego dzionka, czytelnicy <;
Dodaje szantażyk xD
40 oczek (tych oczków, o, o, tam na górze xDD,,) i jest kolejny rozdział (:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top